2016-12-31

Rozdział 20: Odkryta tożsamość

Wraz z rozpoczęciem kwietnia śnieg całkowicie pożegnał się z Hogwartem. Zastąpił go jednak ciężki, wiosenny deszcz i błoto, które natrętnie przeszkadzało uczniom w drodze do szklarń na lekcje zielarstwa. Życie toczyło się dalej jak gdyby nigdy nic. Zapomniano już o drugim zadaniu turniejowym i z utęsknieniem oczekiwano tego ostatniego. Wyczekiwano kolejnych meczy szkolnej ligi quidditcha, które miały zadecydować o ostatnim, finałowym meczu. Mimo niemrawej pogody uczniowie lubili kwiecień. Korzystali z niego wiedząc, że maj będzie miesiącem nauki i przygotowań do czerwcowych egzaminów.

Podobnie było z Potterami, którzy starali się zachować resztki dobrego samopoczucia w obliczu wydarzeń ostatnich miesięcy. Lily, która od dawna nie śniła o niczym ważnym, skupiała się najbardziej na treningach. Ćwiczyła swoją grę nie tylko z Jamesem i resztą gryfońskiej drużyny, ale także samodzielnie. Uczyła się taktyk, ćwiczyła wszystkie rzuty, a nawet nauczyła się regulaminu na pamięć, a wszystko po to, żeby od następnego roku zostać najmłodszym kapitanem drużyny Gryffindoru w historii.

Wolała nie myśleć o tym, że prawdopodobnie wkrótce umrze.

Albus zachowywał się podobnie; również wyznaczył sobie cel, który miał przywołać dobrą passę. Mimo że przeczytał większość książek z biblioteki i zapamiętał z nich wszystko nadal się uczył. Postanowił sobie, że zostanie uzdrowicielem i tego dokona. Śmierć ani inne głupoty nie będą w stanie mu w tym przeszkodzić!

Przeczytane kilkakrotnie od deski do deski drugie wydanie Skorowidza Czystości Krwi leżało schowane głęboko na dnie jego kufra. Myśli o okolicznościach śmierci Daphne Greengrass nadal wywoływały w nim dreszcze.

Z Albusem uczył się James, który nie potrafił się otrząsnąć od incydentu w Hogsmeade. Jim próbował wszystkiego, żeby pozbyć się uczucia, którym zaczął darzyć profesor Bailey. Zastanawiał się nawet nad rzuceniem mugoloznawstwa, ale stwierdził, że to by było za dużo. Wtedy pokazałby jej, że ma jakikolwiek wpływ na jego życie, a tego nie chciał. Wobec tego chodził na zajęcia, zachowywał w stosunku do niej chłodną uprzejmość, a po skończonej lekcji spokojnie pakował swoje rzeczy do torby i wychodził, nie zaszczycając jej ani jednym spojrzeniem.

Był nawet na kilku randkach z pewną Puchonką z tego samego roku. Jej włosy były zbyt proste, oczy za jasne, a jej ubrania pod szkolną szatą za bardzo kolorowe.

Jimmy często myślał o dziadku Jamesie i o tym, jak musiał się czuć, kiedy pomimo szczerych uczuć do babci Lily ta go nie traktowała na poważnie, a nawet go ignorowała. A potem przypominał sobie, że zarówno dziadek James, jak i babcia Lily oszaleli i szybko wyrzucał ich z pamięci.

Cała trójka martwiła się o ojca. Teddy już im wysłał list opisujący wszystko, czego dowiedział się z podsłuchanej rozmowy mamy, ciotki Hermiony i wujka Rona. Wieść o kamieniu wskrzeszenia była szokiem dla Jamesa i Albusa, ale nie dla Lily, która już od jakiegoś czasu podejrzewała, że ojciec go odnalazł. Nie chciała jednak nic mówić, nie wywołując paniki, jeśli jej przypuszczenia okazałyby się nieprawdziwe. Ciągle miała w pamięci obraz Jamesa, chowającego twarz w dłoniach i Albusa, wyrzucającego z siebie przekleństwa.

Czasami, kiedy było im naprawdę źle, Albus i Lily myśleli tylko o tym, że chcieliby umrzeć i mieć to wszystko za sobą. Jednak za bardzo chcieli żyć, za bardzo kochali swoich bliskich, żeby ta myśl na dłużej zaprzątała ich głowę.



*



Kiedy tylko Pollyanna Hubborn zaczęła wybudzać się ze snu, wiedziała, że coś jest nie tak.

Pilne wezwanie do pracy - głosił napis na kartce położonej na stoliku nocnym. Potarła oczy i jeszcze raz spojrzała na kartkę. Już w pełni wybudzona rozpoznała pismo swojego chłopaka, Nathana Greena. - Do zobaczenia na obiedzie! :)

Kłamstwo aż emanowało od tego zwykłego kawałka papieru.

Długi prysznic nie pomógł w rozluźnieniu jej napiętych już całkowicie mięśni. Wiedziała, że coś było nie tak w krótkiej wiadomości od Nathana, tylko co dokładnie? Odświeżała w pamięci kilka ostatnich dni, sprawdzając, czy nie popełniła jakiegoś błędu. A może chodziło o coś całkiem innego? Może go nagle oświeciło i zdecydował, że nie chce z nią dłużej trwać w tym związku?

Odkąd się poznali mówił, że te dwanaście lat różnicy nie ma dla niego znaczenia. Nathan dopiero co zaczynał szkolenie aurorskie, a ona była świeżo po awansie na asystentkę ministra, kiedy się poznali. Pollyanna zaczepiła go w windzie, kiedy zobaczyła go po raz pierwszy i tak nawiązała z nim znajomość, która trwała już od czterech lat. Jednak Polly była coraz starsza i w końcu zaczęła myśleć o małżeństwie i dzieciach, na co Nathan miał jeszcze dużo czasu. Nie chciała go stracić, ale podejrzewała, że wkrótce się rozstaną. Ona będzie szukać mężczyzny, który jest gotów na założenie rodziny, a on znajdzie sobie kogoś w swoim wieku i razem z nową partnerką będą szaleć, póki będą mogli. On stworzy szczęśliwy związek, a ona pewnie zostanie sama i z jej planów nic nie wyjdzie.

Przeczesując palcami mokre włosy weszła do kuchni. Od razu usłyszała dobijającą się do okna sowę. Rozpoznała Svenę, sowę swoich rodziców i natychmiast wpuściła ją do środka. Svena wylądowała na kuchennym stole i zahuczała żałośnie. Widząc, że niezbyt dobrze zniosła długą podróż z Alaski do Londynu, Pollyanna szybko nalała do miseczki wody i postawiła ją przed nią razem z sowimi przysmakami. Svena uniosła nóżkę z listem i zahuczała ponownie, tym razem z wdzięcznością.

List od rodziców nie zawierał zbyt wiele nowych informacji. Opisywali tylko, co zdarzyło się ostatnio ciekawego w jej rodzinnym mieście i dali znać, że ciąża młodszej siostry Polly, Sophie, przebiega prawidłowo. Zrozumiała przytyk, kiedy czytała o tym, że jej siostra już teraz planuje drugą ciążę i że rodzice woleliby aby to ona, Pollyanna, urodziła im drugiego wnuka. Odłożyła list na stół. Głaszcząc zasypiającą powoli sowę pomyślała, że odpisze im później.

Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi wejściowych. Ze zmarszczonymi brwiami podeszła na palcach do drzwi i zerknęła przez wizjer. Serce zabiło jej na widok kilku osób stłoczonych ma małej wąskiej klatce schodowej. Pot spłynął jej na czoło, kiedy rozpoznała stojącego na przedzie Harry'ego Pottera.

Jej pierwsza myśl dotyczyła Nathana. Czy nic mu się nie stało? Czy znowu ucierpiał na misji aurorów?

A potem zaczęła się zastanawiać, czy jej sumienie jest czyste.

- Pollyanna Hubborn? - spytał Szef Aurorów, gdy tylko otworzyła drzwi. Potter dobrze ją znał, ale musiał zachować procedury. Polly kiwnęła głową, zerkając na mały tłum na klatce. Nathana nie było. - Asystentka Ministra Magii?

Znowu kiwnęła głową.

- Musimy z panią porozmawiać.



*



Kiedy Scorpius Malfoy był małym chłopcem często zastanawiał się, dlaczego jego dziadek go nie lubi. Musiał być jakiś powód, skoro wszyscy inni go uwielbiali. Wiedział, że kochają go mama z babcią, bo zawsze były dość wylewne w uczuciach. Wiedział, że kocha go tata, choć okazywał to w specyficzny sposób. Ubóstwiała go jego guwernantka, uwielbiały go przyjaciółki Astorii i Narcyzy, był oczkiem w głowie swojej ulubionej cioci Daphne. Lubiła go nawet ciocia Andromeda, którą rzadko widywał, i o której wizytach babcia zawsze zabraniała mówić przy dziadku. Ciocia Andy przyprowadzała ze sobą kuzyna Teddy'ego, który także za nim przepadał i z chęcią się z nim bawił w jego sypialni.

Tylko dziadek go nie cierpiał.

Mały Scorpius wiedział o tym, mimo że jeszcze nie do końca rozumiał pojęcie "nie cierpienia kogoś". Ale umiał już rozpoznawać gesty. Widział dumny wzrok ojca, uśmiech babci, czuł na policzkach czułe pocałunki mamy. Dziadek Lucjusz był jedyną osobą, która mrużyła oczy na jego widok, wykrzywiała usta, a także wcale nie rzadko na jego widok uciekała. W końcu Scorpius zaczął się bać dziadka, a potem, w miarę jak rósł i coraz bardziej rozumiał świat, zaczął odwzajemniać tę niechęć, którą Lucjusz Malfoy darzył swojego jedynego wnuka.

Teraz Scorpius miał prawie szesnaście lat, a ich wzajemne uczucia w ogóle nie uległy zmianie.

- To jest widelczyk do ciasta, nie do ślimaków - powiedział opryskliwie Lucjusz znad swojego talerza. Nawet na niego nie spojrzał. - Madame Brousseau uczyła cię tego, gdy miałeś trzy lata.
- Zapomniał - powiedziała babcia, wzruszając ramionami, zanim Scorpius zdążył cokolwiek powiedzieć. Ukradkiem zerknęła na kręcącego się w pobliżu skrzata domowego, a ten natychmiast podbiegł i nalał jej wina do kieliszka. - Ja wiem, że czarodzieje pamiętają więcej ze swojego dzieciństwa od mugoli, ale już nie przesadzajmy.
- Te zasady panują w tym domu od kilku wieków i będą panowały, dopóki żyję! Obowiązują przy każdym obiedzie!
- Panowały również u Parkinsonów, a jak jest teraz? Nałożyli na jadalnię sprytne zaklęcie i gdy danie zniknie ze wszystkich talerzy, pojawia się następne, na czystych talerzach i z nowymi, odpowiednimi, sztućcami, to samo dotyczy napojów. Skrzaty już w ogóle nie muszą pojawiać się w jadalni!
- Od tego są skrzaty. Od służenia - wycedził przez zęby Lucjusz.
- Trzeba iść z duchem czasu, mój drogi! Poza tym w Hogwarcie nie używają tyle sztućców, przy takiej ilości uczniów nie zmieściłyby się na stole. - Narcyza objęła wzrokiem cały stół i westchnęła głośno. - U nas jeszcze mógłby się zmieścić najwyżej jeden półmisek z kawiorem.

Nastała niezręczna cisza. Scorpius skulił się i zerknął ukradkiem na rodziców. Draco z napiętymi mięśniami szyi spoglądał to na ojca, to na matkę, a Astoria siedziała sztywno, przeżuwając już którąś minutę jednego ślimaka.

- Robisz się coraz bardziej arogancka, Narcyzo - powiedział Lucjusz po chwili. - Zapominasz o swoich manierach.
- Na starość każdy zaczyna mieć swoje dziwactwa - powiedziała babcia, upijając trochę wina z kieliszka.
- Przepraszam - powiedział cicho dziadek, wstał od stołu, wziął opartą o krzesło laskę i wyszedł z jadalni.

Do końca obiadu już nikt się nie odezwał.

Popołudniem Scorpius spacerował po zimowym ogrodzie babci Narcyzy. Ta kobieta uwielbiała śnieg, a zimą nigdy nie potrafiła się nim dostatecznie nacieszyć; nieważne więc,  jaka była pora roku - za posiadłością Malfoyów zawsze można było znaleźć wydzielony teren otoczony wysokimi zimozielonymi krzewami, pokryty puszystym śniegiem, gdzie nawet w lecie można było się poczuć jakby był środek stycznia. Scorpius trząsł się lekko z zimna, ale nie wyciągnął różdżki i nie rzucił zaklęcie rozgrzewającego na swoją wiosenną szatę. Nie wiedział dlaczego, ale czuł potrzebę porządnego zmarznięcia.

Przypomniał sobie zmartwioną minę ojca, kiedy Scorpius błagał go, żeby mógł wrócić na noc do Howartu. Nie wyobrażał sobie spędzać śniadania w towarzystwie dziadka, który pewnie znowu miałby do niego pretensje, tym razem o to, że miesza herbatę łyżeczką do kawy, czy o coś innego, równie absurdalnego. Nie rozumiał, dlaczego rodzina go tak zabiera do domu w trakcie roku szkolnego. Rozumiał, że za nim tęsknili, ale na litość Merlina, nie był już małym dzieckiem! Żaden z jego kolegów nie opuszczał szkoły więcej niż góra raz w roku - na święta, a on musiał to robić co kilka tygodni! Czasami żałował, że jego ojciec jest Przewodniczącym Rady Nadzorczej i ma wtyki u dyrektora. Ale dziwił się też, że Fawley pozwala na tak częste opuszczanie zamku przez Scorpiusa...

Odwrócił się gwałtownie na dźwięk szeleszczących gałęzi. Posiadłość była chroniona wieloma zaklęciami, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.

- Nie wracasz na noc do Hogwartu.

Dziadek Lucjusz wyszedł zza pobliskiego krzaka i stanął w bezpiecznej odległości od Scorpiusa. Jedną ręką trzymał niedbale narzuconą na siebie szatę, jego druga dłoń spoczywała na lasce.

- Słyszałem jak... błagałeś - prychnął - prawie że na kolanach swojego ojca, żeby pozwolił ci wrócić to tej zawszonej szkoły. Nie wrócisz tam dzisiaj.

Scorpius zapowietrzył się i z oburzenia nie mógł wydusić ani słowa.

- Że co!? - krzyknął w końcu. - Nie możesz! Nie masz takiego prawa!
- Doprawdy? - zapytał Lucjusz, nie spuszczając z wnuka lodowatego spojrzenia.
- Mam jutro ważne lekcje! - Scorpiusowi zaczerwieniły się policzki. - To... to... odbieranie mojego prawa do edukacji! Nie możesz!
- Nikt mi w tym nie przeszkodzi.
- Ale tata...!
- Twój ojciec został pilnie wezwany do pracy, a twoja babka i matka poszły spać, ten obiad musiał je naprawdę zmęczyć.

Scorpiusowi przyszło do głowy, że jego matka nigdy nie śpi w dzień, nawet kiedy jest bardzo zmęczona, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, dziadek złapał go szybko za ramię i teleportował ich pod drzwi do sypialni chłopca.

- Co ty...!?

Z zaskakującą siłą Lucjusz wepchnął go do środka i zatrzasnął za nim drzwi. Scorpius rzucił się do klamki, na próżno jednak - drzwi były już zamknięte od zewnątrz. Jakimś cudem Lucjusz wyciągnął z jego kieszeni różdżkę, więc nie widząc innej opcji i będąc bardzo zdesperowanym, Scorpius walił pięściami o drzwi i próbował je nawet wyważyć, wykrzykując coś i klnąc głośno, jednak nic mu to nie dało.

- Co ty ode mnie chcesz!? - zawołał i kopnął w drzwi. - Całe życie patrzyć na mnie nie możesz, chcesz się mnie pozbyć tak szybko, jak tylko można, a teraz nagle chcesz mnie tu trzymać?! O co ci chodzi?

Czekał na jakąś ironiczną uwagę czy nawet prostą odpowiedź, ale po chwili ciszy usłyszał tylko kroki wolno oddalającego się od jego sypialni Lucjusza.

Scorpius kręcił się po pokoju, próbując znaleźć jakiś sposób na ucieczkę. Różdżka nie była jedyną rzeczą, jaką zabrał mu Lucjusz. W kubeczku na gzymsie kominka zostało odrobinę proszku Fiuu, ale nic mu to nie dało, bo jakimś cudem dziadek zdołał odłączyć jego kominek od sieci. Wołał każdego skrzata, jaki służył w dworze, ale żaden się nie pojawił. Nawet sowa, która od wielu lat dostarczała jego listy, nie przylatywała, kiedy ją wzywał.

Był w zamknięciu. I nie wiedział, jak długo to może potrwać.



*



- Czy znasz tego mężczyznę, Polly? - zapytał Harry siedzącej naprzeciwko niego kobiety i pokazał jej zdjęcie Ambrose'a Fawleya.
- To obecny dyrektor Hogwartu. Wiem kto to jest, ale nie znam go osobiście - wzruszyła ramionami. Ze stresu zaczęła sobie wyłamywać palce. Harry pokiwał głową na jej odpowiedź i wyciągnął z teczki kolejne zdjęcie. Nie patrzył na nią, ale kątem oka wszystko zauważał. Wiedział, że są obserwowani również przez innych aurorów, a także przez Hermionę, którą pilnie wezwał i która z sali obok bacznie śledziła to, co się dzieje w sali przesłuchań. Żadne zachowanie Pollyanny nie zostanie niezauważone.

Tylko jedna osoba nie patrzyła na Hubborn. Nathan Green siedział pod ścianą i chował twarz w ramionach. Nie chciał patrzyć, jak jego partnerka jest przesłuchiwana przez jego szefa.

- A ta kobieta? - Harry podał jej przez stół zdjęcie Daphne Greengrass. Od jej śmierci minęło już trochę czasu, ale i tak widok jej zdrowej, żywej twarzy wywarł na nim silne wrażenie. Daphne nie musiała umierać.

Pollyana zmarszczyła brwi. Wyglądała, jakby sobie coś usiłowała przypomnieć, ale oprócz tego jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- To niewymowna... - powiedziała spokojnie. - Ale nie wiem, jak się nazywa. Widziałam ją tylko kilka razy, tuż po Nowym Roku, kiedy kłóciła się z panem Shackleboltem, a potem kręciła się w pobliżu jego gabinetu. Chciałam wezwać ochronę, ale pan minister mi nie pozwolił. Powiedział, żebym dała temu spokój, że w końcu sobie pójdzie. Później jej nie widziałam i szybko o niej zapomniałam, moje myśli poświęcam pracy.
- I pan Shacklebolt nic ci nie mówił, co od niego chciała?
- Nie. To Minister Magii, musi mieć swoje tajemnice.
- Nie przed tobą - powiedział Harry, patrząc na nią uważnie. - Słyszałem, od niego samego, że bardzo cię ceni. Niejednokrotnie nazywał cię asystentką idealną. Ufał ci.

Polly zarumieniła się mocno, ale jednocześnie wyprostowała się z dumą.

- Staram się być jak najlepsza. To moja praca.
- To prawda - powiedział Potter, uśmiechając się do niej. - Ale to nie przeszkadza ci kłamać mi prosto w oczy.

Polly zbladła. Duma, która przed chwilą ją rozpierała, zniknęła bardzo szybko. Jej klatka piersiowa zaczęła się szybko unosić, oddychała szybko i z trudem. Harry'ego ciekawiło to, o czym teraz myślała. Było jej wstyd, że jednak nie jest idealna? Czy była przerażona, że ją odkryto?

A może żadne z tych?

- Co... Jak... O czym... - wyrzucała z siebie słowa, a palce ściskała tak mocno, że Harry obawiał się, że zaraz je sobie złamie. W pomieszczeniu obok Nathan Green zaczął się kiwać bezwiednie na krześle.

- Mamy świadka, który pod Veriteserum powiedział nam kilka rzeczy. Jak na przykład to, że wypytywałaś się o Daphne. Kim jest, co porabia, czego może od ciebie chcieć... Bo mamy też innych świadków, którzy twierdzą, że mówili ci, że Daphne Greengrass się tobą interesuje.
- To nieprawda! - krzyknęła Polly. - Kłamstwa! Nie widziałam jej od tamtego dnia, kiedy kłóciła się z ministrem! Nikt mi o niej nic nie mówił! Mam ją gdzieś! Nic mnie ona nie obchodzi!
-  Daphne Greengrass nie żyje - przerwał jej sucho Harry. - Zmarła niedługo po kłótni z ministrem.
- Ja... nie wiedziałam - powiedziała cicho Hubborn.
- A my wierzymy, że masz coś wspólnego z jej śmiercią.
- Co!? Oszaleliście! Nie miałam do czynienia z nią od tamtego dnia! Niby po co miałabym ją zabić?! Kłamstwa! Ktoś was okłamuje!
- ...Albo z osobą, która doprowadziła do jej śmierci.
- Oszczerstwa! Spytajcie pana ministra! On mi uwierzy! Błagam, ja muszę z nim porozmawiać!
- Pan minister jest obecnie niedostępny - powiedział krótko Harry. - Za kilka minut zostaniesz przesłuchana pod Veritserum.

Harry wstał i wyszedł z pomieszczenia, nie oglądając się na łkającą cicho Polly.

Kiedy wszedł do pomieszczenia przylegającego do sali przesłuchań, wszyscy dyskutowali żywo. Aurorzy przekrzykiwali się w domysłach, jakie motywy mogłaby mieć Polly, nie zwracając w ogóle uwagi na cierpiącego w kącie Nathana. I tylko Hermiona wpatrywała się w młodego aurora ze współczuciem.

- W porządku? - spytał Harry, nachylając się przed Nathanem.
- Chciała rozmawiać z ministrem - powiedział, ciągle chowając twarz w dłoniach. - A nie ze mną. Bardziej dba o ministra niż o mnie.
- To jeszcze nic nie znaczy... Nie obraź się, ale Minister Magii ma większy autorytet niż ty.
- To wszystko moja wina - powiedział Nathan, w końcu odsłaniając twarz. Miał ciemne cienie pod oczami i był blady jak śmierć. Nie spał od kilku dni. - To przeze mnie się tu znalazła. Przeze mnie wyląduje w Azkabanie.
- Jeszcze nic nie jest stracone.

Harry poklepał go po ramieniu i odszedł na dalsze przesłuchiwanie. Eliksir prawdy ciążył mu w kieszeni.



*



- Wszystko w porządku, Lily?

Potterówna spojrzała na Rose, która spoglądała na nią ze zmartwieniem. Kuzynka już od jakiegoś czasu nie odstępowała jej ani na krok. Lily podejrzewała, że ciocia Hermiona z wujkiem Ronem kazali jej mieć na nią oko; prawdopodobnie mama się o nią strasznie martwi. Każdy wiedział, że James i Albus nie potrzebują ochrony. Jej bracia są inteligentni i znają mnóstwo zaklęć, więc sami sobie poradzą, a ona jest biedną, małą, głupią Lily, która nic nie potrafi i za którą trzeba wszystko robić!

- Tak, jak najbardziej! - odparła niby wesoło Lily, nie pozwalając, aby Rose usłyszała tą odrobinę gorzkiej nuty w jej głosie. Kuzynka patrzyła na nią jeszcze chwilę, ale po chwili pokiwała głową i wróciła do pisania swojego wypracowania.

Lily nie mogła pozwolić, aby Rose podejrzewała cokolwiek. Próbowała być przy niej jak najbardziej uśmiechnięta i radosna, aby ta jej beztroska odciągnęła kuzynkę od zastanawiania się, co takiego może, czy też mogło, dziać się z Lily. Od kilku tygodni Rose próbowała dyskretnie wybadać całą sprawę, pytała się jej i jej braci, czy już w końcu wiadomo, co było powodem jej wrześniowej śpiączki i co takiego się z nią działo, że od czasu do czasu Lily budziła się w nocy z krzykiem. Albus tłumaczył jej spokojnie, że to były tylko głupie ataki paniki i Lily już nic nie jest, ale Rose nie przestawała węszyć. W końcu James musiał jej wytknąć, że bardziej ją martwi to, co się działo z Lily, niż sama dziewczyna, i dopiero wtedy Rose przestała ich męczyć pytaniami. Ale cała trójka wiedziała, że Rose i tak przeszukuje w bibliotece wszystkie książki z działu psychologii, do których ma dostęp.

Nie mieli pojęcia, dlaczego dopiero teraz, po tylu miesiącach, Rose zaczęła się zastanawiać nad wydarzeniami sprzed kilku miesięcy, ale byli szczęśliwi, że kuzynka jeszcze nic nie powiedziała matce - bo Hermiona już dawno wpadłaby do Hogwartu, a razem z nią wujek Ron i ich rodzice, i cała czwórka postawiłaby wszystkich na nogi.

- Już późno - wymamrotała później Lily, udając zmęczenie. - Pójdę się położyć. Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziała Rose, kiedy Lily wstała i spakowała swoje książki i notatki do torby. Nie musiała się odwracać, żeby sprawdzić, czy kuzynka na nią patrzy - Lily czuła palący wzrok Rose na swoich plecach tak długo, aż nie zniknęła za zakrętem prowadzącym na klatkę schodową dziewcząt.

Zanim się położyła zerknęła na zegarek. Za piętnaście dziesiąta. Omal nie warknęła ze złości, kiedy sobie uświadomiła, że ma jeszcze ponad godzinę, aż Rose spakuje rzeczy do torby, sprawdzi dyskretnie, czy koleżanki Lily siedzą w Pokoju Wspólnym i w drodze do siebie stanie pod drzwiami do dormitorium dziewcząt z trzeciego roku i rzuci zaklęcie sprawdzające ile osób aktualnie przebywa w pomieszczeniu. Jeśli liczba się zgodzi, Rose pójdzie i grzecznie położy się spać. Jeśli nie, rozpęta się piekło.

Doprawdy, Rose była naprawdę mądrą dziewczyną - w końcu była córką ciotki Hermiony - ale czasami jej działania były naprawdę głupie. Czy ona naprawdę myślała, że James, który ostatnio często siedzi w najbardziej oddalonym i zacienionym kącie Pokoju Wspólnego, nie zorientuje się,  co robi jego kuzynka? A jeśli tak, to czy myślała, że nie powie o tym swojej siostrze? Rose myślała, że wszystko ma dobrze zaplanowane i nic w jej doskonałym planie nie może zawieść. Myślała, że skoro nie wejdzie bezpośrednio do dormitorium Lily, to nikt się nie zorientuje, że ją sprawdza. Myślała, że skoro zapytała Jamesa o pożyczenie peleryny niewidki - żeby, rzekomo, pogrzebać trochę w Dziale Zakazanym w książkach dotyczących magicznych średniowiecznych przeszczepów narządów płciowych, co ją ostatnio szalenie interesuje - to kuzyn jej powiedział prawdę o tym, że peleryna aktualnie jest u Teddy'ego i James da jej znać, kiedy Lupin mu ją zwróci.

Bo przecież James nie mógł wiedzieć o jej idealnym planie!

Tylko że Rose nie wiedziała, że Lily właśnie leży pod kołdrą w pełnym ubraniu, a zwinięta w kłębek pod jej łóżkiem leży właśnie ta peleryna niewidka, którą Rose chciała pożyczyć, żeby tak naprawdę zakraść się do działu poświęconego najdziwniejszym przypadkom psychologicznym. Co więcej, w szufladzie jej szafki nocnej czekała na Lily Mapa Huncwotów i Potterówna miała zamiar zrobić pożytek z obydwu tych rzeczy. Chciała pójść na zwykły, najzwyklejszy spacer po zamku, podczas którego Rose nie dyszałaby jej w kark tak, jak to robi ostatnio w każdej wolnej chwili.

Naprawdę, Lily nie wiedziała, jak Rose daje radę robić to wszystko - uczyć się do sumów, szukać informacji na temat stanu Lily i śledzić ją w tym samym czasie. Może ciotka Hermiona załatwiła jej jakiś ostały zmieniacz czasu?

Myślała, że zaśnie chociaż na chwilę, ale nie mogła zmrużyć oka. Na szczęście czas szybko jej minął; Lily wsłuchiwała się w miarowe oddechy koleżanek z dormitorium i myślała o taktykach, które ćwiczyli na ostatnim treningu quidditcha i o wypracowaniu, które musi napisać do profesor Quirke, ale przede wszystkim myślała o Scorpiusie i o tym, jak cudownie się do niej uśmiechnął, kiedy ich wzrok spotkał się podczas śniadania. Albus jej powiedział, że przed obiadem dostał od Malfoya list, w którym pisał, że nie wie, czy wróci dzisiaj do Hogwartu, ale postara się ubłagać o to swojego ojca. Lily już go nie widziała do końca dnia, a szukała go wzrokiem jak tylko w jej pobliżu pojawił się Albus; widocznie Scorpius z jakiegoś powodu musiał zostać w swojej rodzinnej posiadłości.

W końcu Lily usłyszała ciche, prawie niemożliwe do usłyszenia kroki, a potem delikatną, białą łunę pod światłem. Nie słyszała inkantacji, ale ta nie była potrzebna jej kuzynce. Rose sprawdziła, czy Lily grzecznie znajduje się w swojej sypialni i odeszła spod drzwi, żeby z czystym sumieniem udać się na spoczynek.

Potterówna poczekała dziesięć minut, a potem cichutko wstała z łóżka i tak, żeby nie obudzić koleżanek, wyciągnęła z szuflady mapę i szybko sprawdziła, czy Rose siedzi w swojej sypialni; kropka z nazwiskiem kuzynki była tam, gdzie powinna być - nieruchoma, pod kreską-ścianą dormitorium dziewcząt z piątego roku. Zerknęła na Pokój wspólny i zobaczyła jedną jedyną kropkę z imieniem swojego brata. Lily narzuciła na siebie pelerynę niewidkę i najciszej jak się dało zamknęła za sobą drzwi do dormitorium.

- Idę - powiedziała, stając w niewielkiej odległości od Jamesa. Jej brat się nie przestraszył, na co trochę liczyła - co więcej, James nawet nie oderwał wzroku od notatek, które przed nim leżały. Ze skupieniem marszczył brwi i przesuwał piórem po tekście jakiejś ogromnej książki.
- Mhm - mruknął tylko. - Uważaj na siebie. I nie włócz się zbyt długo.
- Jasne - powiedziała z entuzjazmem. - No to pa!

I nie czekając na odpowiedź, obróciła się na pięcie i wyparowała z wieży Gryffindoru.

Spacerowała po korytarzach Hogwartu ponad godzinę, uważnie sprawdzając każde piętro na Mapie Huncwotów. Omijała te miejsca, które patrolowali prefekci i nauczyciele, a także i duchy, ale i tak rzuciła na swoje buty kilka zaklęć, które wyciszyły jej kroki całkowicie. W końcu usiadła w jednej z wnęk okiennych na korytarzu na siódmym piętrze, skąd miała piękny widok na jezioro. Podziwiała blask księżyca odbijający się w wodzie i wysłuchiwała pohukiwania sów. Nagle zatęskniła za Scorpiusem. Była jeszcze młoda, ale wyobrażała sobie, że jest o dwa lata starsza, a chłopak jest już na ostatnim roku, że to jest ich tajemne miejsce spotkań, że przychodzi tu do niej, siada za nią tak, że Lily może się oprzeć plecami o jego pierś, przytula ją i szepcze jej do ucha...

Zarumieniła się i odetchnęła głęboko. Jest jeszcze za młoda. Da sobie jeszcze dwa lata. No dobra, rok, da sobie rok i wtedy to nie będą tylko głupie marzenia. Jeśli, oczywiście, Scorpius będzie tego chciał.

Usłyszała w oddali zegar z Sali Wejściowej, który wybijał godzinę pierwszą w nocy i postanowiła wrócić do dormitorium. Nie chciała przeginać, bo wiedziała, że im dłużej włóczy się nocą po zamku, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś ją przyłapie. Zeszła z wnęki, upewniła się, że jest cała zakryta peleryną i ruszyła w stronę Wielkich Schodów.

Ale za zakrętem ujrzała coś dziwnego.

Szara Dama i Krwawy Baron lewitowali w powietrzu w niewielkiej odległości od siebie. Wyglądali, jakby się kłócili, ale nie wydawali z siebie żadnych dźwięków. Nawet łańcuchy Barona nie brzęczały. Duch mężczyzny wymachiwał rękami i zdawało się, jakby zaraz miał uderzyć Szarą Damę, która próbowała się od niego odsunąć, ale ten cały czas się do niej przybliżał. Szara Dama obejmowała się ramionami i płakała, kręcąc cały czas głową. Czy duchy potrafią czytać sobie w myślach? - zaczęła się zastanawiać Lily. I w tym momencie wzrok obydwu duchów spoczął na dziewczynie. Lily podskoczyła lekko - nie zdała sobie sprawy, kiedy ściągnęła z siebie pelerynę niewidkę.

- Przepraszam, ja... - zaczęła niezręcznie, wycofując się z miejsca, w którym stała. Zapomniała, że żeby przejść do Wielkich Schodów, musi ominąć duchy.
- Na miłosierdzie mojej matki, to ona! - zawołał szeptem duch kobiety i zaczął szybko lewitować w stronę Lily.
- Heleno, nie! - Krwawy Baron stanął jej na drodze. - Nie możemy się wtrącać w sprawy ludzi! Daj temu spokój!
- Inaczej się zachowywałeś kilka miesięcy temu, kiedy z nią rozmawiałeś...!
- Wtedy jeszcze nie wiedziałem, z czym mam do czynienia!
- Słyszałeś, co oni powiedzieli! - krzyknęła Szara Dama, już nie próbując być cicho. - Oni są tacy sami jak my, tylko że my jesteśmy tutaj i możemy jakoś pomóc, a oni są bezradni!
- Heleno...
- Słuchaj, dziecko - Szara Dama odepchnęła Krwawego Barona i zawisła przed Lily. - Twoi dziadkowie powiedzieli, że...
- Heleno, milcz!

Szara Dama przerwała i zaczęła się rozglądać po ścianach. Krwawy Baron robił to samo. Rozglądali się po suficie i podłodze, marszcząc coraz bardziej brwi. Klatka piersiowa kobiety zaczęła się coraz szybciej unosić i opadać, jakby Helena się czegoś bała. Znowu zaczęła płakać.

- Nadchodzi - powiedział cicho Krwawy Baron.

Lily spojrzała z przestrachem na Szarą Damę. Chciała się dowiedzieć, co takiego powiedzieli dziadkowie, chciała się dowiedzieć czegokolwiek, ale podświadomie czuła, że nie ma na to czasu.

- Uciekaj - wyszeptał duch Heleny Ravenclaw.

Lily poderwała się do biegu, ale zanim zdążyła zrobić choćby jeden ruch, powietrze przeszył dziwny trzask i duchy zniknęły, a Lily ktoś objął od tyłu w miażdżącym uścisku, jednym ramieniem przytrzymując ją, aby się nie wyrwała, a drugą ręką przykładając jej coś do twarzy.

- Śpij, dziecinko... - było ostatnim, co usłyszała.



*



Albusa obudził krzyk Flinta.

- Co, do cholery? - wymamrotał nieprzytomnie. Otworzył jedno oko i zerknął na stojący na szafce nocnej zegarek. Pół do drugiej w nocy.

Flint znowu krzyknął.

- Co się drzesz? - spytał Thomas Carington. Po trzech sekundach i on krzyknął.

Albus zaczął kląć w myślach. Jedyne czego ostatnimi czasy pragnął to dobry sen i święty spokój, a obydwie z tych rzeczy zostały zakłócone. Albus warknął i z rozdrażnieniem odsunął od siebie kołdrę. Wstał z łóżka z zamiarem porządnego ochrzanienia swoich współlokatorów, chciał nawet odebrać im kilka punktów za zakłócanie ciszy nocnej, ale po chwili zauważył, co spowodowało taką reakcję jego kolegów. I zbladł.

Na środku ich dormitorium stał Krwawy Baron.



*



James biegł.

Lewitowała przed nim Szara Dama, która dwie minuty wcześniej jakimś cudem wtargnęła do Pokoju wspólnego Gryffindoru. Na ich szczęście James jeszcze nie spał, więc nie musiała szukać go po wszystkich dormitoriach. Duch prowadził go w miejsce, w którym ostatnim razem widział jego siostrę. Szara Dama nie mówiła za dużo. Powiedziała tylko, że rozmawiała z Lily i wtedy pojawił się on.

Biegł ile sił w nogach, zazdroszcząc Szarej Damie, że ta nie mogła złapać zadyszki. Wydawałoby się, że droga z siódmego piętra na szóste nie powinna być długa i skomplikowana, ale mógł tak powiedzieć tylko ten, kto nigdy nie był w Hogwarcie. Prowadzony przez ducha Jamesa przebiegł przez korytarz na siódmym piętrze, przez większość schodów na Wielkich Schodach i dopiero kiedy znalazł się na korytarzu na szóstym piętrze zaczął odczuwać strach. Minął dwa zakręty i gwałtownie się zatrzymał.

Na środku korytarza leżały porzucone Mapa Huncwotów i peleryna niewidka. James klęknął na zimnej posadzce i wziął ostrożnie do ręki oba przedmioty. Mapę złożył delikatnie i wygasił, ale pelerynę zmiął w dłoniach. Z całej siły próbował powstrzymać szloch.

Usłyszał kroki i odwrócił się. Na korytarzu pojawił się Albus. Trochę dalej za nim lewitował w powietrzu Krwawy Baron, do którego od razu podleciała Szara Dama. Albus był blady jak śmierć. Klęknął obok niego i objął się ramionami tak, jak ponad pół godziny temu robiła to Szara Dama.

- Zabrał ją - powiedział załamany Albus i rozpłakał się, nie bacząc na lewitujące nieopodal duchy.



Oto i jest - tak długo przez niektórych oczekiwany nowy rozdział. 2016 rok był dla mnie naprawdę zły, jeśli chodzi o dwie rzeczy - czytanie książek i pisanie mojego opowiadania. Ale nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby choć jeden rozdział w tym starym już roku by się nie pojawił. Dlatego - oto i on! Mam nadzieję, że się podoba, bo ciężko mi było powrócić do pisania po taaak długiej przerwie i mam nadzieję, że was nie zawiodłam :( 
Ważnym momentem było dla mnie przeczytanie "Przeklętego dziecka", które uważam za kompletną porażkę. Stwierdziłam, że moje opowiadanie jest dużo lepsze od Cursed Child i że w takim razie po prostu MUSZĘ je skończyć.
Skoro przeczytaliście ten rozdział to na pewno się domyślacie, że to opowiadanie dobiega końca i wcale już nie tak powoli. Nie wiem, ile konkretnie rozdziałów planuję. Dwa? Może trzy? I krótki epilog. Mam nadzieję też, że tych kilka osób, które przeczytało to opowiadanie do tej pory, zostało ze mną i dotrwa do jego końca :)
Moi drodzy - KOŃCZYMY TO!
Szczęśliwego Nowego Roku!!! xx
Ps. Szablon mi się rozwalił i chyba już nie dam rady go naprawić. Trzymam kciuki, żeby was to nie zraziło :D

6 komentarzy:

  1. Kurczę teraz to już naprawdę nie pamiętam co się działo poprzednio. Muszę koniecznie w wolnej chwili przeczytać wszystko od początku albo zostawię to sobie jak już zakończysz opowiadanie. Co nie zmienia faktu, że jak zwykle bardzo mi się podobał rozdział i skończył się zdecydowanie za szybko. Dzięki za pamięć i informację o rozdziale :) Wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu coś napisałaś ! Jak skończysz to muszę wszystko przeczytać od początku bo po takiej długiej przerwie nie pamiętam dokładnie co było w poprzednich rozdziałach ! Widzę że akcja faktycznie zmierza ku jakiemuś rozwiązaniu, mam nadzieję, że mocno mnie czymś na koniec zaskoczysz. Rozdział jest na prawdę fajny, krótki ale myślę, że w dobrym stylu kończysz nim 2016 rok :) Szczęśliwego Nowego Roku !

    OdpowiedzUsuń
  3. Tajemnicza Zielona Fasolka3 stycznia 2017 21:10

    Jak zwykle fajnie, jak zwykle krótko, ale zgaduję, że lepsze to, niż nic.
    Powiedziałbym, że fajnie, że wszystko nabiera tempa, ale nie jestem pewien jak to tak naprawdę skomentować, skoro resztę opowiadania czytałem ponad rok temu. Innymi słowy - nie jestem w stanie ocenić, czy podoba mi się to, co się dzieje, bo nie pamiętam, co się działo wcześniej.
    No, pamiętam, że McGonnagall umarła zamiast Pottera, co jest wciąż tragiczną wymianą, ale zgaduję, że wciąż się nie da nic z tym zrobić.
    Tak czy inaczej, będę czekał kolejny rok na kolejny rozdział. Może jak za parę lat skończysz, to nawet przeczytam całość jeszcze raz ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie mogłam przeczytać coś co nie ma związku z rosyjską literaturą! Chwała ci za to, wybrałaś bardzo odpowiedni moment xD Rozdział oczywiście za krótki, oczywiście skończyłaś w fatalnym momencie, bo teraz będę się zastanawiać przez nieokreślony okres czasu co będzie dalej! Lucjusz mnie przeraża i sama się zastanawiam dlaczego nie lubi Scorpiusa, no przecież tego chłopaka i Albusa nie da się nie lubić :l A Lily powinna się nauczyć od swojego ojca, że nocne wycieczki po Hogwarcie zwykle nie kończą się dobrze... Kilka wątków czeka na rozwiązanie, które mam nadzieję będziemy mogli poznać w niedalekiej przyszłości :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, czy jest szansa, że dokończysz tę opowieść? Pamiętam, że kiedyś pochłonęłam wszystkie obecne rozdziały, ale chyba nawet nie zostawiłam komentarza, sądząc, że blog został porzucony i plułam sobie w brodę, że w ogóle postanowiłam go czytać, widząc, że tak jest. A teraz po ponad roku wchodzę i widzę nowy rozdział - z przed roku - i nie chcę popełnić tego samego błędu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! Jest mi bardzo źle do tego się zabrać, skończyć opowiadanie planuję, jednak nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi. Szkoda by było zostawić go niedokończonego, zwłaszcza że do końca pozostało bardzo niewiele. Następny rozdział na pewno nie pojawi się w najbliższych miesiącach (bo muszę pisać magisterkę, no chyba że skończę ją wcześniej, ale wiadomo jak to z tym jest...) tak czy siak planuję! A teraz, dzięki Twojemu komentarzowi, dostałam jakiegoś kopa i opowiadanie zostanie skończone NA PEWNO!

      Usuń

Layout by Yassmine