2013-09-22

Rozdział 3: Zakłócony spokój

Nie potrafił nazwać uczucia, którego doznał, kiedy otworzył frontowe drzwi do swojego domu i ujrzał stojącego przed nim Malfoya, który uśmiechał się ironicznie. Choć bardzo się starał, nie potrafił go rozgryźć. Gdy byli sam na sam, Draco porzucał swoją wyniosłą minę i zwracał się do niego może nie do końca uprzejmie, ale na pewno poprawnie. Kiedy jednak otaczali ich inni ludzie, zachowywał się tak, jak dawniej, kiedy byli jeszcze wrogami. Oczywiście, nie próbował rzucać w niego zaklęciami i wyzywać bez powodu, ale wciąż był nieprzyjemny. Harry myślał, że Malfoy w ten sposób próbuje udowodnić wszystkim, że mu niczego nie zawdzięcza, a potem to przy nim odpokutowuje, gdy zaczynają go dręczyć wyrzuty sumienia.

Inaczej zachowywały się jego żona i matka. Astoria przepchnęła się koło swojego męża, mówiąc coś o słupie soli, po czym energicznie pocałowała Harry'ego w oba policzki i wcisnęła mu w ręce butelkę jakiegoś drogiego wina. Nie czekając na zaproszenie powędrowała w głąb holu, czując się jak u siebie w domu, na co Draco tylko się lekko skrzywił. Doprawdy, jego żona zachowywała się czasami za bardzo dziko.

- Narcyzo - powiedział Harry, gdy kobieta odsunęła delikatnie swojego syna z przejścia i znalazł się z nią twarzą w twarz - miło mi cię powitać w moim domu. - odparł, składając pocałunek na wnętrzu jej dłoni.
- Szarmancki jak zwykle - rzekła, spoglądając na niego swoimi bladoniebieskimi oczami. - Mój syn powinien się od ciebie uczyć - dodała szeptem i uśmiechnęła się lekko, gdy usłyszała prychnięcie Dracona.
- Chyba już za późno - powiedział Harry do Narcyzy.
- Zawsze trzeba mieć nadzieję - odpowiedziała ze smutkiem. Podobnie jak wcześniej Astoria, tylko nieco subtelniej, pocałowała go w oba policzki i ruszyła w głąb domu za synową.
- Wybacz, ale ja cię nie będę całował - powiedział Malfoy, patrząc na niego z niechęcią.
- Nie szkodzi, może kiedyś się skusisz - odparł uprzejmie Harry, nie zważając na jego nieprzyjazny ton. Draco popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- Tak... - zaczął Malfoy, próbując ukryć swoje zaskoczenie, co nie do końca mu wychodziło. Harry zaśmiał się w myślach. - Tak, Scorpius, chodź tutaj. Wypadałoby w końcu poznać ojca swojego najlepszego przyjaciela. - Uśmiechnął się ironicznie i sięgnął po czającego się za jego plecami syna.
- Dzień dobry, panie Potter - powiedział Scorpius i uśmiechnął się porozumiewawczo do Harry'ego, upewniając się wcześniej, że ojciec się na niego nie patrzy. Potter ponownie zaśmiał się w duchu. Malfoy był chyba jedyną osobą, która myślała, że po tylu latach przyjaźni ich synów, Harry nie zdążył jeszcze poznać Scorpiusa.
- Witaj, Scorpius. Albus wiele o tobie mówił. - Świadomie zaczął grać w grę, którą młody Malfoy rozpoczął przeciwko ojcu.
- Na pewno nie tyle, co mnie powiedziano o panu - powiedział Scorpius, wpatrując się w Harry'ego z podziwem. Draco złapał przynętę. Spojrzał na syna oniemiały, nie wiedząc, jak przeszkodzić słowom, które wypływały z jego ust. - Miło mi poznać żywą legendę, wygląda pan lepiej, niż na zdjęciach!
- Wystarczy! - syknął mu do ucha Malfoy i złapał go w mocnym uścisku.
- Na żartach się nie znasz? - zapytał Scorpius i roześmiał się głośno. - Gdzie mogę zostawić swoją torbę?
- Zostaw tutaj, później weźmiesz do pokoju Albusa.
- To nie dostanie osobnego pokoju?

Utkwione w nim zdumione spojrzenia uświadomiły go, że powiedział coś nie tak. Scorpius tylko prychnął, rzucił torbę pod ścianę i skierował się do jadalni, skąd dobiegał głos jego babki. Harry za wszelką cenę usiłował nie przejechać ręką po twarzy. Wiedział, że Draco może tego nie zrozumieć, w końcu nie został wychowany tak jak on, o czym doskonale wiedział. Jednak trochę się temu dziwił, w końcu Malfoy - choćby nie wiadomo jak bardzo bogaty - tak jak Harry spał w Hogwarcie w jednym dormitorium z kilkoma kolegami. Westchnął głęboko i powiedział do Malfoya, uważnie dobierając słowa:

- Wiesz, Malfoy... Nic tak nie umacnia przyjaźni jak nocne, szczere rozmowy.

Odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając go z własnymi myślami. Kiedy kierował się do jadalni, głowę zaprzątała mu tylko jedna myśl. Czy Malfoy kiedykolwiek miał przyjaciół, których mógł zapraszać do domu na noc?

*

- Ginny sama gotuje? - zapytała Narcyza, wolnym ruchem odkrawając kawałek pieczeni. Powąchała nadziane na widelec mięso i włożyła je do ust, przymykając oczy. Przeżuwała je wolno, a na jej twarzy pojawiła się błoga rozkosz, kiedy do jej kubków smakowych dotarł smak potrawy.
- Tak - powiedział Albus, widząc, że pozostali członkowie rodziny są w trakcie przeżuwania. - Odkąd Stworek zdechł...
- Severus! - przerwał mu ostrzegawczym tonem Harry.

Albus skrzywił się mimowolnie, ale zrozumiał to, co mu jednym słowem przekazał ojciec. Zawsze kiedy powiedział lub zrobił coś nie tak, Harry używał tego jednego słowa, aby jego syn porządnie się zastanowił nad swoim zachowaniem. Tym razem Albus nawet się nie musiał wysilać, doskonale wiedział, co powiedział nie tak. Kopnął pod stołem siedzącego obok niego Scorpiusa, który chichotał pod nosem i kontynuował:

- Odkąd Stworek zmarł - powiedział z naciskiem, patrząc na ojca - musieliśmy sobie radzić sami z gotowaniem, a jako że my byliśmy jeszcze dziećmi, a tata i mama pracowali na pełny etat, to żyliśmy na resztkach.
- Moja mama nam bardzo pomogła w tamtym okresie - wtrąciła Ginny. - Ciągle nam dostarczała jedzenie w słoikach i garnkach... A potem zakończyłam karierę i od kiedy pracuję jako dziennikarka sportowa dla Proroka, większość mojej pracy mogę wykonywać w domu, co oznacza, że mam więcej czasu dla rodziny, dzięki Bogu.
- Gotujesz wyśmienicie, niektóre skrzaty domowe mogłyby ci zazdrość - powiedziała Narcyza, delektując się spożywaniem obiadu. Policzki Ginny przykrył delikatny rumieniec.

Harry nalewał wina do kieliszków, rzucając surowe spojrzenie Jamesowi, który wpatrywał się łakomym wzrokiem w butelkę. Może i miał skończone siedemnaście lat, ale to nie oznaczało, że mógł pić, kiedy tylko miał okazję! Astoria uśmiechnęła się do niego uroczo w podziękowaniu za kolejną już lampkę wina i odgarnęła do tyłu ciemnobrązowe włosy, które wpadały jej do na wpół pełnego talerza. Zobaczył, jak zerknęła na siedzącą obok niej teściową - domyślał się, że kobieta żałuje, że nie upięła swoich włosów w kok, tak jak to zrobiła Narcyza ze swoimi siwymi włosami.

Popatrzył na Narcyzę i nie po raz pierwszy pomyślał, jak szybko się zestarzała. Harry za każdym razem myślał, że gdy ją spotka, zobaczy tą samą dumną i dystyngowaną kobietę, którą zobaczył po raz pierwszy na mistrzostwach świata w Quidditchu. Ale wcale tak nie było. Wojna odcisnęła na niej swoje piętno. Siwe włosy pojawiły się u niej już przed pięćdziesiątym rokiem życia, co było szokiem dla wszystkich ludzi, którzy ją znali. Wiedział, co się do tego między innymi przyczyniło. Mimo jego wstawiennictwa, Malfoyowie mieli po wojnie wiele kłopotów i z trudem z nich wybrnęli. Lucjusz odmówił publicznego pokazywania się, co jeszcze bardziej pogorszyło ich sytuację, bo Draco za szybko musiał przejąć tytuł głowy rodziny, a nie był na to dostatecznie przygotowany. Z dużą pomocą Narcyzy i mentalnego wsparcia Astorii, z którą wówczas się spotykał, udało mu się choć trochę przekonać społeczność czarodziejską do swojej osoby i do rodziny. Po długiej pracy został szanowanym - choć nie przez wszystkich - szefem Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Nie było to spełnieniem marzeń ani jego, ani  jego ojca, który miał nadzieję na pracę Dracona w Wizengamocie, ale obydwoje wiedzieli, że w ich sytuacji na nic więcej na razie nie ma szans.

Jednak wciąż, po tylu latach, Draco musiał starannie planować swoje następne ruchy, żeby ta delikatna nić zaufania pomiędzy społeczeństwem i Malfoyami się nie zerwała. Była już nieco silniejsza, niż przed dwudziestoma laty, zwłaszcza dzięki Astorii, która założyła fundację dla osób najbardziej poszkodowanych podczas wojny. Ale to wciąż nie było to samo, co za czasów Knota, kiedy sam Minister Magii mógł się za nimi wstawić. Tak, Malfoy musiał uważać na to, co robi i mówi. Harry nigdy by się do tego na głos nie przyznał, ale współczuł Malfoyom, że ludzie ciągle patrzyli im na ręce, podczas gdy jemu ufano bezgranicznie. Cokolwiek by nie powiedział, cokolwiek by nie zrobił, zawsze miał rację, zawsze musiał mieć jakiś plan, który miał na celu dobro ogółu. Z Malfoyami było inaczej - sporo osób ciągle myślało, że ich wszystkie czyny prowadzą do powstania nowego Lorda Voldemorta. Nie dziwił się Lucjuszowi, że wolał uciec od ludzi i zaszył się w swoim odnowionym domu w Wiltshire, od czasu do czasu wyjeżdżając do swojego ulubionego sanatorium, gdzie miał zagwarantowaną prywatność.

Uśmiechnął się pod nosem, gdy usłyszał cichy chichot Scorpiusa. Naprawdę lubił tego dzieciaka. Scorpius był najlepszym, co mogło spotkać Malfoyów. Harry wiedział, że gdy chłopak skończy szkołę i zacznie swoją karierę, wszystkie problemy Malfoyów przeminą, bo gdy się go pozna, to nie da się go nie lubić. Niestety wciąż większość patrzyła na niego przez pryzmat jego rodziny, jak mu kiedyś powiedział Albus. Nie mieli racji. Scorpius może i wyglądał jak Malfoy, może miał taki sam kolor włosów i oczu, co jego ojciec i dziadek, ale był też synem swojej matki i wnukiem swojej babki, po których przede wszystkim odziedziczył charakter. Był pewny, że gdy czarodzieje zobaczą w nim syna Astorii, a nie Dracona, zmienią o nim zdanie.

Astorii, która swoją dobrocią zdobyła serca każdego człowieka po czarodziejskiej stronie Wielkiej Brytanii. Astorii, która pomagała ludziom zanim związała się z Malfoyami, więc nie można jej było oskarżyć, że robi to pod publiczkę. Astorii, która wykorzystując swoją urodę i rodzinne pieniądze, urządzała uroczyste bankiety, na których zebrała paręset tysięcy galeonów dla potrzebujących.

Astorii, na punkcie której oszalał Draco Malfoy.

Harry nigdy nie zapomni tego dnia, gdy po raz pierwszy zjawił się na jej bankiecie. Był do niego sceptycznie nastawiony i szedł na niego z niechęcią, z góry skazując na porażkę, mając w pamięci inne podobne przedsięwzięcia, które niczego nie zmieniły. Nie znał nazwiska Astorii Greengrass i mimo że Hermiona mówiła mu, że byli w Hogwarcie na tym samym roku z jej starszą siostrą, Daphne, a Ron uświadomił go, że Greengrassowie są rodziną czystej krwi, uważał, że za organizowanie tego typu bankietów powinien wziąć się ktoś o powszechnie znany i lubiany, a nie ktoś, kogo nazwisko słyszy się po raz pierwszy w życiu, co - oczywiście - mówił na okrągło.

Ktoś taki jak on. Ale tej myśli za wszelką cenę starał się nie dopuścić do świadomości, chociaż wiedział, że jego bliscy myśleli o tym niejednokrotnie. Jednak on się do tego nie nadawał, więc pozostało mu dzielenie się swoimi pieniędzmi z ludźmi potrzebującymi, czego nigdy nie żałował. Miał tylko szczerą nadzieję, że jego pieniądze się nie zmarnują, gdy patrzył, jak ludzie nieudolnie nimi zarządzają.

Pierwszy w życiu bankiet charytatywny Astorii Greengrass odbył się w Hogsmeade, pod gołym niebem. Koło małej sceny, na której już grał najpopularniejszy zespół od czasów Fatalnych Jędz, The Royal Mages, stało wiele stołów z przekąskami i napojami, na które rzucono zaklęcie zatrzymujące świeżość i odpychające wszelkie robactwo. Harry był pozytywnie zaskoczony, kiedy zobaczył, że przed sceną stało wielu ludzi, którzy tańczyli i śpiewali, zachęcani przez zespół. Jeszcze więcej osób stało w pewnej odległości od sceny, trzymając w rękach kieliszki z szampanem i rozmawiając ze sobą. Wokół panowała przyjazna atmosfera i Harry'emu przeszło przez myśl, że może tym razem będzie inaczej.

Gdy na scenę weszła Astoria, zrozumiał, dlaczego pod sceną stali prawie sami mężczyźni. Przez chwilę miał wrażenie, że stanęła przed nimi wila. Długie, ciemnobrązowe włosy falami spływały na jej ramiona, zielone oczy błyszczały dumą i radością, a smukła sylwetka wołała każdego, aby podszedł bliżej. A potem zaczęła mówić, a jej słowa były jeszcze piękniejsze od niej samej. Nie była wilą. Była po prostu piękną kobietą, która wiedziała, co chce osiągnąć. Gdyby nie uczepiona jego ramienia Ginny z pierścionkiem zaręczynowym na palcu, Harry pobiegłby pod scenę i przepchałby się przez tłum, aby być jak najbliżej niej.

Zdecydował się jedynie na uprzejme zainteresowanie i przekazanie Astorii czeku na dziesięć tysięcy galeonów, który miał zachęcić innych do ofiarowania choćby minimalnej kwoty. Obserwował z daleka, jak kręci się koło niej Malfoy, który zabijał wzrokiem wszystkich stojących pod sceną mężczyzn. Harry'ego nie zdziwiło, gdy w końcu wzięli ślub. W przeciwieństwie do innych ludzi, którzy uznali tę wiadomość za szokującą, Harry wiedział, że Draco potrzebował takiej kobiety, jak Astoria. Kobiety, która mogła mu podać pomocną dłoń i która mogła go trochę utemperować, gdyby za bardzo komuś podskakiwał. Harry wiedział, że ta dwójka jest dla siebie stworzona.

Przerwał swoje rozmyślania, gdy poczuł dłoń Ginny na swoim ramieniu. Delikatnym ruchem głowy wskazała na dzieci, które coraz bardziej wydawały się znudzone rozmową dorosłych. Wyraźnie czekały na jakiś znak, dzięki któremu mogłyby bezproblemowo odejść od stołu.

- Albus, może oprowadzisz Scorpiusa po domu? James i Lily na pewno ci w tym pomogą.
- Jasne! - powiedział entuzjastycznie Albus, po czym złapał przyjaciela za ramię i siłą wywlekł go z salonu.

*

- Żyjesz jak mugol - powiedział do Albusa Scorpius, kiedy po obejściu całego domu usiedli na drewnianej ławce w ogrodzie za domem. - Nie żebym coś miał do mugoli, ale...
- Ale?
- Gdybym was nie znał, to pomyślałbym, że to właśnie jest dom mugoli. Nie macie żadnych magicznych rzeczy na widoku, nawet zdjęcia się nie ruszają... - mówił młody Malfoy, wpatrując się w ogrodowe lampy, które po kolei zaczynały się włączać. Albus spojrzał na zegarek, marszcząc brwi. Nie zdawał sobie sprawy, że jest już tak późno.
- Chodzi o tatę - powiedział w końcu, podciągając pod siebie prawą nogę i kładąc na kolanie brodę. - Wiesz co nieco o jego dzieciństwie, nie? Teraz sobie to nadrabia. - Uśmiechnął się krzywo i spojrzał na przyjaciela.
- Jak to nadrabia? - spytał Scorpius, a źrenice jego szarych oczu rozszerzyły się leciutko, jakby nie chciały nikomu wyjawić, że ich właściciel jest zdziwiony.
- Gdy był dzieckiem to nie miał zbytnio możliwości bawić się tak, jak inne dzieciaki, więc teraz to robi. Wiesz... Jest tylko człowiekiem, w dodatku wychowanym wśród mugoli, a ma wystarczająco dużo pieniędzy, żeby sobie na to pozwolić - mówił, odganiając od siebie komary - a my, jako jego rodzina, chcąc czy nie chcąc jesteśmy podatni na jego wpływy.
- Nigdy nie zrozumiem tych ich wszystkich... wynalazków - mruknął Scorpius. - Co nie oznacza, że nie chcę ich poznać! - dokończył z entuzjazmem i uśmiechnął się szeroko, jakby już nie mógł się tego doczekać.
- To świetnie, bo już mam kilka planów na najbliższe dni! Obiecałem sobie cię zapoznać ze światem mugoli, a najbardziej z mugolskim Londynem, o którym nie masz zielonego pojęcia, co już wszyscy wiemy...
- Hej! To nie była moja wina i ty dobrze o tym wiesz! - oburzył się Malfoy i popchnął Albusa, który stracił równowagę i spadł z ławki.
- Powiedziałem ci dokładnie, co miałeś zrobić! A ty zamiast wsiąść do taksówki, atakowałeś przypadkowe auta niewinnych mu...
- Dlaczego macie mugolskie zdjęcia? - spytał Scorpius, przerywając mu nagle. Potter zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Po tylu latach przyjaźni z nim wiedział, że chłopak zmienia temat, gdy aktualny mu się wyjątkowo nie podoba.
- Tata nie cierpi czarodziejskich zdjęć, co dobrze rozumiem. W przeszłości miał do czynienia ze zdjęciami osób, które już od dawna były martwe. - Wstał i przeszedł parę kroków wzdłuż trawnika. Zatrzymał się, gdy zorientował się, że przyjaciel ciągle siedzi na ławce. - Wydaje mi się, że te zdjęcia były dla niego za bardzo... żywe. Ludzie na nich byli szczęśliwi, nie wiedzieli jeszcze, co ich czeka. Wyglądali, jakby zaraz mieli wyjść z tych zdjęć i dalej żyć, tym razem z moim ojcem. - Ruszyli w kierunku domu, gdy Scorpius do niego dołączył. Scorpius potykał się co chwilę, wpatrując się w Albusa, który tego nie zauważał. - Mugolskie zdjęcia są... martwe. Tak jak ludzie na nich. Tata sądzi, że właśnie takie powinny być prawdziwe zdjęcia - mają uchwycić jedną, krótką chwilę z życia danego człowieka. Ruszające się postacie nie spełniają tej roli.
- To trochę niecodzienna teoria, prawda? - spytał Scorpius. - Zazwyczaj mugolaki i dzieci, które nie miały nic wspólnego z magią zachwycają się czarodziejskimi zdjęciami. Zachwycają się wszystkim, co magiczne, szczerze mówiąc.
- Tak, ale mu tu mówimy o Harrym Potterze, więc... - wzruszył ramionami Albus, nie dokańczając zdania. - Poza tym mamy kilka ruszających się zdjęć, ale nie trzymamy ich na widoku, bo mama często przyjmuje w domu sąsiadów, a James swoich kolegów z boiska. Mugole nie mają wstępu na piętro, a zwłaszcza do naszych sypialni, więc to tam trzymamy czarodziejskie zdjęcia. Nawet tata album ze zdjęciami swoich rodziców trzyma w swojej szafce nocnej i czasem do niego zag... - urwał nagle, gdy zobaczył rozgrywającą się przed nimi scenę.

Lily i James siedzieli na stopniach schodów prowadzących na piętro, trzymając w dłoniach najnowszą wersję Uszów Dalekiego Zasięgu. Gdy tylko zostali zauważeni, James szybko przyłożył palec do ust, nakazując im milczenie, po czym kiwnął głową w stronę holu, ginącego za rogiem. Albus i Scorpius podążyli wzrokiem za ledwie widocznym dla oka cieniutkim sznurkiem, który skręcał za róg, który wcześniej wskazał James.

- Nie rzucili zaklęcia? - spytał szeptem Albus, siadając o dwa stopnie niżej od swojego rodzeństwa.
- Mama siedzi z panią Astorią i panią Narcyzą w salonie, a nas nie było w domu, więc poczuli się zbyt pewni - odpowiedziała również szeptem Lily i podała im jedno ucho, natychmiast pochylając się ku najstarszemu bratu.
- I dobrze, że się tak poczuli - mruknął James, gdy Albus i Scorpius pochylili się nad swoim uchem. - Od tylu tygodni obydwaj zamykają się w gabinecie ojca i ani razu nie zapomnieli rzucić tych głupich zaklęć.
- ...i niby wiem, że próbuje być miły dla wszystkich i naprawdę się stara, ale coś mi tu nie gra. - Usłyszeli głos Harry'ego, który raz był cichy, a raz głośniejszy, jakby Potter spacerował po swoim gabinecie.
- Myślisz, że za szybko się zgodził? - spytał Draco, a James, Albus i Lily zdziwili się, słysząc prawie że uprzejmy ton jego głosu.
- Mam na myśli nie tylko tę sytuację. Wiem, że pragnie jak najbardziej pozytywnej opinii, ale czy nie jest już  na to za późno? To będzie jego trzynasty rok na tym stanowisku, na litość boską! - krzyknął Harry.

Scorpius spojrzał na swoich towarzyszy, nie rozumiejąc o kim mowa. James uchwycił jego spojrzenie i wyszeptał tylko jedno słowo: dyrektor.

- Ta sprawa coraz bardziej doprowadza mnie do szału - odparł Draco, a w jego głosie można było usłyszeć roztargnienie. - Wiemy, że coś jest nie tak, ale nie wiemy, co. Wiemy, że musimy się czegoś strzec, ale nie wiemy, czego.
- Wiemy, że coś nam zagraża, ale nie mamy pojęcia, co to może być - dopowiedział Harry, a po chwili usłyszeli skrzypienie krzesła. Następne słowa były stłumione, jakby Potter schował twarz w dłoniach. - Nie wiemy też, czego możemy się spodziewać, domyślać... A najgorsze jest, że nikt oprócz kilku osób nie dostrzega zagrożenia.
- Musimy dogadać się jeszcze z kilkoma innymi osobami... Jest nas zdecydowanie za mało. Może powiemy coś więcej dzieciakom? Scorpius wie, że ma mieć Fawleya na oku, ale nie wie po co i cały czas się mnie o to wypytuje, gdy tylko coś o nim napomknę. Zaczyna mnie wkurwiać.

Scorpius wytrzeszczył oczy do Albusa, który szczerzył do niego zęby. Jego ojciec przeklął. Jego ojciec nigdy nie przeklina.

- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - powiedział po chwili Harry, a jego głos znowu można było wyraźnie usłyszeć. - Zaraz zapragną podzielić się informacjami ze swoimi przyjaciółmi i w końcu wszyscy by się dowiedzieli. A wątpię, żeby Fawleyowi umknęło, że cała szkoła patrzy mu się na ręce przy posiłkach w Wielkiej Sali. - Na te słowa Albus prychnął i zaczął coś wściekle syczeć pod nosem, ale natychmiast uciszyła go dłoń Jamesa położona na jego ustach. - Poza tym, co byś mu powiedział? Przecież sami nie wiemy, po co mamy go obserwować...
- Musimy się spotkać z Zabinim i Longbottomem. Może udało im się dogadać z kimś jeszcze z kadry... Myślisz, że mogą się porozumieć z tą nową nauczycielką?
- Mogą spróbować. Tylko że ona przychodzi na zastępstwo, więc wątpię, żeby cokolwiek przed nią wyjawił, skoro ma zostać tylko na rok...
- Albo może też przy niej przestać uważać na to, co robi... - powiedział wolno Malfoy.
- Co masz na myśli? - spytał szybko Harry.
- Pomyśl. Może udawać przy nauczycielach, którzy na stale uczą w Hogwarcie, ale przy niej może się trochę otworzyć... W końcu będzie w Hogwarcie tylko przez jeden rok szkolny, w dodatku prawdopodobnie nikogo nie będzie znać, a to oznacza...
- To oznacza - przerwał mu Potter, otwierając szufladę w biurku - że musimy do niej dotrzeć pierwsi. Oczywiście może być całkiem inaczej, przecież nie wiemy, co naszemu szanownemu dyrektorowi chodzi po głowie.
- Współczuję McGonagall... Co to za emerytura, kiedy musi się martwić o szkołę i uczniów?
- Mam nadzieję, że uczniom nic nie grozi... Mam nadzieję, że to wszystko to nie jest jakaś przykrywka dla jego niecnych planów...
- To wszystko? - szepnęła Lily i spojrzała na otaczających ją chłopców. Ale oni także nie wiedzieli, o co chodzi Potterowi.
- Mam wrażenie, że ten jego trzynasty rok nauki jego dyrektorstwa będzie pechowy. Tylko jeszcze nie wiem, czy dla niego, czy dla nas.
- A kiedy powiemy im o... - zaczął Malfoy po chwili ciszy.
- Niedługo, dam ci jeszcze znać. Prawdopodobnie jak odbierzesz Scorpiusa na ostatni tydzień wakacji. Do tego czasu ani słowa dzieciom o niczym.
- Zorganizuję spotkanie z Blaisem i Longbottomem, musimy zacząć działać. Myślałem o sprowadzeniu McGonagall, ale to byłoby już za bardzo podejrzane... Ale jeszcze się zgadamy. Późno już, będziemy się zbierać.

James szybkim ruchem różdżki przywołał do siebie końce sznurków, po czym włożył Uszy do kieszeni, poganiając młodsze towarzystwo. Skierowali się to salonu, gdzie przed kominkiem siedziały trzy kobiety, trochę za bardzo chichocząc. Każda z nich trzymała puste kieliszki po winie, a koło fotela, na którym siedziała Ginny, stała pusta butelka po winie. Po chwili dołączyli do nich Harry i Draco, szepcząc coś do siebie cicho. Lily, Scorpius, Albus i James wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a przez ich głowy przelatywały podobne do siebie myśli.

O co tak naprawdę chodzi dyrektorowi Hogwartu? Co próbują odkryć ich ojcowie, nauczyciele z ich szkoły i Minerva McGonagall? I o czym mają się dowiedzieć?

Gdy potem zgromadzili się całą czwórką w sypialni Albusa, dyskutując nad podsłuchanymi wieściami - a raczej ich brakiem - zgodzili się co do jednej sprawy.

Spokój został zakłócony.


I oto rozdział numer trzy! Po dłuższym czasie oczekiwania, owszem, ale miałam pewne problemy z jego napisaniem. Mam nadzieję, że nie jest tak zły, jak myślę. Dodatkowo - rozdział jest dłuższy, niż poprzednie, co mnie uprzejmie zdziwiło. Znowu sporo opisów, tym razem opisani Malfoyowie, ale mam nadzieję, że to już ostatnie tak długie opisy.
Nie tak trudno było zgadnąć, co to za wydarzenie w Hogwarcie, prawda? Chyba zostawiłam za dużo wskazówek... Ale nigdy nie przypuszczałabym, że aż tyle osób pomyśli, że tajemniczą asystentką Kingsleya jest Hermiona! Moi drodzy - to nie ona.
Nowy szablon. Mam nadzieję, że się podoba! Ale już mam na oku następny, więc pewnie za kilka rozdziałów go zmienię!
Dziękuję za komentarze i  - jak zwykle - zapraszam do dalszego komentowania i na następny rozdział.
xx

Layout by Yassmine