Drobinki magii migotały delikatnie w powietrzu, zaczepnie podlatując do jej twarzy. Siedziała nieruchomo, wpatrując się w jedno, bliżej nieokreślone miejsce na przeciwległej ścianie i ignorując zaczepki niesfornej magii, którą sama utworzyła. Tak naprawdę jej nie dostrzegała. Mimo szeroko otwartych oczu widziała coś innego, coś, co znajdowało się głęboko w jej umyśle i coś, czego nikt inny oprócz niej nie mógł zobaczyć.
Magia wirowała szaleńczo wokół niej, kiedy używała całej swojej mocy. Otwarte oczy były zamglone i nieobecne. Gdyby teraz ktoś ją zobaczył, prawdopodobnie zemdlałby ze strachu, bo wyglądała na martwą. Dusza dziewczyny już dawno opuściła swoje ciało i podążyła tam, gdzie zwykły śmiertelnik nie może dojść za życia.
Ocknęła się nagle i drobinki magii zniknęły błyskawicznie. Do jej oczu powróciły radosne iskierki, kiedy w roztargnieniu potrząsnęła głową. Spojrzała pytająco na siedzące przed nią dwie kobiety, które pomimo łączących ich więzi nie były do siebie w ogóle podobne.
Sybilla Trelawney uśmiechała się pod nosem, nie podnosząc wzroku znad szklanej kuli, którą badała przez cały jej trans.
- Jesteś gotowa - powiedziała siedząca na drugim krześle babka nauczycielki.
Lily z uśmiechem na ustach kiwnęła głową i machnięciem ręki odesłała Kasandrę Trelawney tam, skąd ją przywołała.
Była gotowa na spotkanie z Severusem Snapem.
*
James Potter wyszedł z Miodowego Królestwa i z wielkim uśmiechem zaczął rozpakowywać Lizaka Befsztykowego o smaku krwi, którego tak uwielbiał. Wziął głęboki oddech, niemalże narkotyzując się zapachem słodyczy, który dobiegał go ze sklepu i zapatrzył się na horyzont, zatopiwszy się w myślach. Śnieg prószył delikatnie i po chwili cały był oblepiony płatkami śniegu. Pogoda była idealna na przedświąteczny wypad do Hogsmeade.
- Suń dupę, Potter, stoisz w przejściu - dobiegło go z lewej strony. Odwrócił się w stronę intruza, który śmiał mu przeszkadzać w tak wspaniałej chwili i zmarszczył brwi na widok Edgara Goyle'a trzymającego za rękę jakąś Krukonkę. - O Merlinie, Potter - Goyle zauważył kolor lizaka. - Czy ty właśnie masz w ustach przysmak wampirów? Zawsze wiedziałem, że jesteś popieprzony. - I przeszedł koło niego, trącając go barkiem i ciągnąc za sobą zawstydzoną zachowaniem swojego chłopaka dziewczynę.
James tylko wzruszył ramionami i znowu włożył lizaka do ust. Nie rozumiał, dlaczego ludzie tak reagowali na jego ulubiony przysmak. Uprzedzeni, nie znający się na niczym kretyni. Nie lubią ich, bo nie i koniec! Nigdy ich nawet nie próbowali, a dziwią się jemu. Lizakowi rasiści.
Prychnął głośno. Ominął grupkę śmiejących się dziewczyn, które popychały się nawzajem, zerkając w jego stronę. Przyspieszył, kiedy kątem oka zauważył, że jedna z nich wyszła z grupki i zaczęła do niego podchodzić.
Nie, błagam, nie!
- Jimmy! - usłyszał i westchnął z ulgą. Och dzięki ci, Merlinie!
- Lily! - odkrzyknął i złapał biegnącą ku niemu siostrę, unosząc ją do góry. - Jak się cieszę, że cię widzę!
- Właśnie widzę - powiedziała Lily, widząc za bratem jakąś dziewczynę, która popatrzyła na nią morderczym wzrokiem, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła do czekających na nią koleżanek, żywo gestykulując rękami. - Chyba balowa randka przeszła ci koło nosa.
- I dobrze - burknął pod nosem chłopak, stawiając ją na ziemię.
- Co mówiłeś?
- Nie, nic. Jak było u Trelawney? - zmienił temat.
- Skończyłam wcześniej, więc zdążyłam jeszcze tu przybiec. Jestem gotowa! - krzyknęła, podnosząc radośnie ręce.
- To wspaniale! Teraz musimy tylko ustalić czas i miejsce z chłopakami i możemy zaczynać!
- Możecie zaczynać co?
Podszedł do nich Oscar Edwards z wielką paczką pod pachą. Śnieg całkowicie przyprószył mu włosy, a policzki miał tak zarumienione, jak nigdy dotąd, mimo że nie było bardzo mroźno.
- Planowanie after party - odpowiedział szybko James.
- A, o to chodzi. - Oscar uśmiechnął się lekko. - Jakby co to nic nie wiem, pamiętajcie tylko o odpowiednich zaklęciach, żeby reszta nauczycieli się nie dowiedziała.
- Ale ty przecież jesteś na nią zaproszony! - James podniósł do góry jedną brew.
- Ja niestety odpadam, jak złapią was, to tym bardziej mnie, a nie chcę się narażać Staremu, ostatnio ma mnie na oku...
- Szkoda - powiedziała Lily, wyginając usta w podkówkę. - Ale nie martw się, będziemy o tobie pamiętać, gdy będziemy się świetnie bawić!
- A czy ty czasem nie jesteś za młoda na Bal Bożonarodzeniowy, a co dopiero na after party, młoda damo? - spytał Edwards, uśmiechając się kpiąco.
- Jestem siostrą reprezentanta Hogwartu! - odpowiedziała z oburzeniem. - Chyba mam prawo do dwóch imprez!
- Jeśli zaprosi cię ktoś starszy - wtrącił się James. - Zrobił już to ktoś?
- Kilka osób, ale im grzecznie odmówiłam. - Zadarła wysoko głowę.
- Dlaczego? - wytrzeszczyli oczy.
- Bo... bo... - zaczęła się jąkać - bo mi się nie podobał sposób, w jaki mnie zaprosili!
- Lily, z takim nastawieniem to ty nigdy nie przyjmiesz żadnego zaproszenia! - zawołał Oscar, wymachując ogromną paczką.
- A tak na serio? - spytał James, nie wierząc jej ani trochę.
- Bo... - Spuściła wstydliwie głowę. - Bo czekam na zaproszenie od jednej osoby, ale się chyba nie doczekam.
- Sama go zaproś - odpowiedzieli od razu. - Jak odmówi, to świat się przecież nie zawali. Nie możesz na niego wiecznie czekać - dodał z uśmiechem James.
- Och, odwalcie się! Mam dopiero trzynaście lat i mi jeszcze wolno! - krzyknęła, po czym prychnęła głośno na śmiejących się towarzyszy i odeszła szybkim krokiem w stronę Trzech Mioteł.
- Co ty tam tak targasz? - spytał James, kiwając głową na paczkę w ramionach Edwardsa.
- Ach, drobny prezent dla narzeczonej. Kupiłem w pobliskim sklepie z antykami, Gwen uwielbia takie pierdoły.
- Opowiadasz o tej Gwen odkąd cię znam, Edwards, kiedy mi ją w końcu przedstawisz? - uderzył profesora w ramię. - Mam wrażenie, że chowasz ją przed całym światem!
- Nie przed całym światem, tylko przed tobą, Potter. Boję się, że mi ją ukradniesz! - zaśmiał się głośno i uchylił głowę przed lecącym w jego stronę patyczkiem z lizaka. - Już ja cię zdążyłem poznać!
- Oj przestań, przyjacielowi bym nigdy nie ukradł!
- Ewentualnie od niego pożyczył, tak już to słyszałem. A jeśli chodzi o Gwen, to poznasz ją na Balu.
- Serio? Przyjdzie?
- Tak, ma nadzieję się trochę odchamić. Zresztą każdy nauczyciel przychodzi z osobą towarzyszącą, o ile się nie mylę, więc i ja nie mogę być gorszy, prawda?
James zamarł.
- Wszyscy? - spytał pozornie spokojnym tonem.
- No z kilkoma wyjątkami. Fawley przychodzi sam, bo jest stary i jemu takie rozrywki niepotrzebne. Zabini mówi, że dla niego to jeszcze za wcześnie i że chyba pojawi się tylko na chwilę. Jemu się akurat nie dziwię, dopiero co mu żona zmarła, biedak. Z kolei Irina... - James wstrzymał oddech. - ...mówi, że ma złe wspomnienia z ostatnią imprezą, na którą poszła ze swoim ówczesnym chłopakiem, więc przyjdzie sama - powiedział i zaśmiał się głośno.
- Ówczesnym chłopakiem? Czyli teraz jest sama? - spytał James, uważnie dobierając słowa. Nie chciał przesadzić.
- Już od jakiegoś czasu - odpowiedział Oscar, niczego nie podejrzewając. - Mówi, że jej to wyszło na dobre. Podobno Ivan, czy jak mu tam było, był strasznym prostakiem, ale miała za dobre serce, żeby go tak po prostu zostawić. Za dużo ich łączyło, wiesz.
- Widzę, że zdążyliście się już dobrze poznać. - James zdawał sobie sprawę z tego, że w jego głos wdarła się delikatna nuta zazdrości, ale nie mógł się powstrzymać. Podczas swoich rozmów z Iriną ani razu nie usłyszał imienia "Ivan". Ale dlaczego się dziwił, że nic mu nie wspomniała o swoim życiu miłosnym? Przecież mimo ich zażyłości, łączyły ich czyste relacje nauczyciel-uczeń, a Oscar może sobie pozwolić na nieco więcej. Może nawet na przyjaźń?
- Irina to świetna babka, wspaniała przyjaciółka. Nie dziw się, że mnie do niej ciągnie, jest tutaj jedyną osobą w moim wieku i czasami miło jest pogadać z kimś o pierdołach. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że w przyszłym roku wraca Patel... Właśnie, jeśli chodzi o bal - zmienił nagle temat. - Wiesz, że ty i twoja partnerka tańczycie pierwszy taniec?
- Tak, wiem... - wymamrotał James. - Ojciec mi powiedział. Nie da się tego odkręcić? Miałem w planach przyjść sam.
- Zaraz, jak to: sam?! - obruszył się. - Reprezentant szkoły nie może przyjść sam na bal!
- Chciałem się nieco rozerwać, wiesz - powiedział James. - Nie chcę być uczepiony cały czas jednej osoby, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Skłamał. Chciał być na balu uczepiony tylko jednej osoby, ale nie mógł.
- A, rób co chcesz! - machnął ręką Edwards. - Tylko zatańcz z kimkolwiek, proszę cię. Wiem, że Fawley wprowadził nową tradycję, ale tej akurat nie odstąpi, możesz być tego pewien.
Ach, tak. Nowa tradycja, czyli bal maskowy, jak sobie zażyczył dyrektor Fawley.
- Pamiętaj, że przy pierwszym tańcu ty i twoja partnerka musicie mieć odsłonięte twarze. - Oscar poprawił lecącą mu z rąk paczkę. - Potem możecie je zasłaniać do woli. Tylko błagam cię, James, błagam, nie odpieprz niczego, bo Stary mnie wywali na zbity pysk.
- Edwards, jełopie jeden, ty! - dobiegło ich głośne wołanie od strony sklepu po drugiej stronie ulicy. - Nie wziąłeś rachunku! A jak Gwennie się nie spodoba ta witrażowa lampa?! - wołał łysy staruszek, wymachując żywiołowo laską.
- Na pewno się jej spodoba, panie Stoneheart - odpowiedział Oscar, wzdychając ciężko. - Jej by się miała nie spodobać? Przecież ona uwielbia witraże!
Edwards ruszył w kierunku małego sklepiku, a James za nim, z powodu braku innego zajęcia. Weszli do ciemnego pomieszczenia, w którym śmierdziało starocią i podeszli do lady. James rozglądnął się wokół, otwierając oczy szeroko ze zdziwienia. Oprócz czarodziejskich przedmiotów, które mogły pochodzić sprzed dwudziestu, a nawet i dwustu lat i widocznie emanowały magią, w sklepie znajdowały się również mugolskie przedmioty, które nie wykazywały ani krzty magii. W sklepie można było znaleźć wszelkiego rodzaju meble, od gustownych etażerek zaczynając, na zwykłych taboretach i stołkach kończąc. Pod sufitem wisiały lampy, filigranowe, witrażowe, a nawet takie, których nazw James nie znał. Na każdym calu pomieszczenia znajdowało się coś, co można było kupić. Na regałach stały różne fikuśne ozdoby, wszystkie podobne, ale każda od siebie inna. Staromodne katarynki, lusterka, puderniczki, cygaretki, zabawki dla dzieci, pierwsze wydania książek, pamiętniki obcych ludzi, dziwne zdjęcia i przerażające portrety rodzinne, w tym sklepie można było znaleźć wszystko.
A na ladzie leżała biżuteria. Naszyjniki, wisiorki, kolczyki, pierścionki i sygnety rodzinne, wszelkiego rodzaju i w innych kolorach, złote, srebrne, platynowe, z przeróżnymi kamieniami o różnej wielkości. A na samym środku ekspozycji leżały one. Prawe i lewe, obydwa srebrne i długie, średniej wielkości, leżały na ladzie i migały do niego zachęcająco całą swą okazałością.
- Gwen jest ulubienicą Pana Stonehearta - mówił do Jamesa Oscar, kiedy właściciel zniknął na zapleczu, burcząc coś do siebie pod nosem. - Przychodziła tutaj cały czas, odkąd w trzeciej klasie mogła chodzić do Hogsmeade. Szkołę może i skończyła, ale na zakupy przychodzi tu cały czas.
- Tak, tak... - mruknął James, nawet nie udając, że go słucha. - Ile za to? - spytał, pokazując palcem, gdy Stoneheart do nich wrócił.
James omal się nie cofnął, gdy usłyszał cenę, ale posłusznie wyciągnął monety z tylnej kieszeni spodni. A potem wsłuchał się w historię, którą Stoneheart opowiadał z błyszczącymi oczyma.
- Kilka osób, ale im grzecznie odmówiłam. - Zadarła wysoko głowę.
- Dlaczego? - wytrzeszczyli oczy.
- Bo... bo... - zaczęła się jąkać - bo mi się nie podobał sposób, w jaki mnie zaprosili!
- Lily, z takim nastawieniem to ty nigdy nie przyjmiesz żadnego zaproszenia! - zawołał Oscar, wymachując ogromną paczką.
- A tak na serio? - spytał James, nie wierząc jej ani trochę.
- Bo... - Spuściła wstydliwie głowę. - Bo czekam na zaproszenie od jednej osoby, ale się chyba nie doczekam.
- Sama go zaproś - odpowiedzieli od razu. - Jak odmówi, to świat się przecież nie zawali. Nie możesz na niego wiecznie czekać - dodał z uśmiechem James.
- Och, odwalcie się! Mam dopiero trzynaście lat i mi jeszcze wolno! - krzyknęła, po czym prychnęła głośno na śmiejących się towarzyszy i odeszła szybkim krokiem w stronę Trzech Mioteł.
- Co ty tam tak targasz? - spytał James, kiwając głową na paczkę w ramionach Edwardsa.
- Ach, drobny prezent dla narzeczonej. Kupiłem w pobliskim sklepie z antykami, Gwen uwielbia takie pierdoły.
- Opowiadasz o tej Gwen odkąd cię znam, Edwards, kiedy mi ją w końcu przedstawisz? - uderzył profesora w ramię. - Mam wrażenie, że chowasz ją przed całym światem!
- Nie przed całym światem, tylko przed tobą, Potter. Boję się, że mi ją ukradniesz! - zaśmiał się głośno i uchylił głowę przed lecącym w jego stronę patyczkiem z lizaka. - Już ja cię zdążyłem poznać!
- Oj przestań, przyjacielowi bym nigdy nie ukradł!
- Ewentualnie od niego pożyczył, tak już to słyszałem. A jeśli chodzi o Gwen, to poznasz ją na Balu.
- Serio? Przyjdzie?
- Tak, ma nadzieję się trochę odchamić. Zresztą każdy nauczyciel przychodzi z osobą towarzyszącą, o ile się nie mylę, więc i ja nie mogę być gorszy, prawda?
James zamarł.
- Wszyscy? - spytał pozornie spokojnym tonem.
- No z kilkoma wyjątkami. Fawley przychodzi sam, bo jest stary i jemu takie rozrywki niepotrzebne. Zabini mówi, że dla niego to jeszcze za wcześnie i że chyba pojawi się tylko na chwilę. Jemu się akurat nie dziwię, dopiero co mu żona zmarła, biedak. Z kolei Irina... - James wstrzymał oddech. - ...mówi, że ma złe wspomnienia z ostatnią imprezą, na którą poszła ze swoim ówczesnym chłopakiem, więc przyjdzie sama - powiedział i zaśmiał się głośno.
- Ówczesnym chłopakiem? Czyli teraz jest sama? - spytał James, uważnie dobierając słowa. Nie chciał przesadzić.
- Już od jakiegoś czasu - odpowiedział Oscar, niczego nie podejrzewając. - Mówi, że jej to wyszło na dobre. Podobno Ivan, czy jak mu tam było, był strasznym prostakiem, ale miała za dobre serce, żeby go tak po prostu zostawić. Za dużo ich łączyło, wiesz.
- Widzę, że zdążyliście się już dobrze poznać. - James zdawał sobie sprawę z tego, że w jego głos wdarła się delikatna nuta zazdrości, ale nie mógł się powstrzymać. Podczas swoich rozmów z Iriną ani razu nie usłyszał imienia "Ivan". Ale dlaczego się dziwił, że nic mu nie wspomniała o swoim życiu miłosnym? Przecież mimo ich zażyłości, łączyły ich czyste relacje nauczyciel-uczeń, a Oscar może sobie pozwolić na nieco więcej. Może nawet na przyjaźń?
- Irina to świetna babka, wspaniała przyjaciółka. Nie dziw się, że mnie do niej ciągnie, jest tutaj jedyną osobą w moim wieku i czasami miło jest pogadać z kimś o pierdołach. Nawet nie wiesz, jak żałuję, że w przyszłym roku wraca Patel... Właśnie, jeśli chodzi o bal - zmienił nagle temat. - Wiesz, że ty i twoja partnerka tańczycie pierwszy taniec?
- Tak, wiem... - wymamrotał James. - Ojciec mi powiedział. Nie da się tego odkręcić? Miałem w planach przyjść sam.
- Zaraz, jak to: sam?! - obruszył się. - Reprezentant szkoły nie może przyjść sam na bal!
- Chciałem się nieco rozerwać, wiesz - powiedział James. - Nie chcę być uczepiony cały czas jednej osoby, jeśli wiesz, co mam na myśli. - Skłamał. Chciał być na balu uczepiony tylko jednej osoby, ale nie mógł.
- A, rób co chcesz! - machnął ręką Edwards. - Tylko zatańcz z kimkolwiek, proszę cię. Wiem, że Fawley wprowadził nową tradycję, ale tej akurat nie odstąpi, możesz być tego pewien.
Ach, tak. Nowa tradycja, czyli bal maskowy, jak sobie zażyczył dyrektor Fawley.
- Pamiętaj, że przy pierwszym tańcu ty i twoja partnerka musicie mieć odsłonięte twarze. - Oscar poprawił lecącą mu z rąk paczkę. - Potem możecie je zasłaniać do woli. Tylko błagam cię, James, błagam, nie odpieprz niczego, bo Stary mnie wywali na zbity pysk.
- Edwards, jełopie jeden, ty! - dobiegło ich głośne wołanie od strony sklepu po drugiej stronie ulicy. - Nie wziąłeś rachunku! A jak Gwennie się nie spodoba ta witrażowa lampa?! - wołał łysy staruszek, wymachując żywiołowo laską.
- Na pewno się jej spodoba, panie Stoneheart - odpowiedział Oscar, wzdychając ciężko. - Jej by się miała nie spodobać? Przecież ona uwielbia witraże!
Edwards ruszył w kierunku małego sklepiku, a James za nim, z powodu braku innego zajęcia. Weszli do ciemnego pomieszczenia, w którym śmierdziało starocią i podeszli do lady. James rozglądnął się wokół, otwierając oczy szeroko ze zdziwienia. Oprócz czarodziejskich przedmiotów, które mogły pochodzić sprzed dwudziestu, a nawet i dwustu lat i widocznie emanowały magią, w sklepie znajdowały się również mugolskie przedmioty, które nie wykazywały ani krzty magii. W sklepie można było znaleźć wszelkiego rodzaju meble, od gustownych etażerek zaczynając, na zwykłych taboretach i stołkach kończąc. Pod sufitem wisiały lampy, filigranowe, witrażowe, a nawet takie, których nazw James nie znał. Na każdym calu pomieszczenia znajdowało się coś, co można było kupić. Na regałach stały różne fikuśne ozdoby, wszystkie podobne, ale każda od siebie inna. Staromodne katarynki, lusterka, puderniczki, cygaretki, zabawki dla dzieci, pierwsze wydania książek, pamiętniki obcych ludzi, dziwne zdjęcia i przerażające portrety rodzinne, w tym sklepie można było znaleźć wszystko.
A na ladzie leżała biżuteria. Naszyjniki, wisiorki, kolczyki, pierścionki i sygnety rodzinne, wszelkiego rodzaju i w innych kolorach, złote, srebrne, platynowe, z przeróżnymi kamieniami o różnej wielkości. A na samym środku ekspozycji leżały one. Prawe i lewe, obydwa srebrne i długie, średniej wielkości, leżały na ladzie i migały do niego zachęcająco całą swą okazałością.
- Gwen jest ulubienicą Pana Stonehearta - mówił do Jamesa Oscar, kiedy właściciel zniknął na zapleczu, burcząc coś do siebie pod nosem. - Przychodziła tutaj cały czas, odkąd w trzeciej klasie mogła chodzić do Hogsmeade. Szkołę może i skończyła, ale na zakupy przychodzi tu cały czas.
- Tak, tak... - mruknął James, nawet nie udając, że go słucha. - Ile za to? - spytał, pokazując palcem, gdy Stoneheart do nich wrócił.
James omal się nie cofnął, gdy usłyszał cenę, ale posłusznie wyciągnął monety z tylnej kieszeni spodni. A potem wsłuchał się w historię, którą Stoneheart opowiadał z błyszczącymi oczyma.
*
- ... muszę po prostu skupiać całą magię z zewnątrz i tę, którą mam w sobie, a wtedy się udaje. Kasandra mówi, że jestem gotowa, więc zostaje nam tylko sprowadzić Księcia Nietoperzy i sobie z nim pogadać - mówiła do Albusa Lily. Siedzieli pochyleni ku sobie przy jednym z odosobnionych stolików. Obydwoje trzymali dłonie na kuflach z kremowym piwem i co chwilę ścierali pianę z ust.
- Skupianie magii z zewnątrz i wewnątrz brzmi skomplikowanie - mruknął Albus, marszcząc w skupieniu brwi.
- I jest skomplikowane jak cholera, ale Kasandra udzieliła mi kilka wskazówek, jak się odpowiednio skoncentrować. Poradziła mi też znaleźć własną metodę koncentracji i chyba znalazłam właściwą, bo od tamtej pory idzie mi coraz lepiej.
- A jaka to metoda? - zapytał Albus znad kufla.
- Niech to szlag! - powiedział głośno Scorpius, rzucając się na wolne krzesło i omal nie wylewając piwa ze swojego kufla. Lily podziękowała Merlinowi w duchu za jego przyjście i natychmiast zmieniła temat rozmowy.
- Co się stało? - zapytała, lustrując Malfoya wzrokiem. Śnieg powoli roztapiał się na jego platynowych włosach, które zaraz miały stać się całkowicie mokre. Scorpius potrząsnął głową jak pies i Lily musiała odchylić się na krześle, żeby nie dosięgnęły ją krople wody.
- Wielkie dzięki - burknął Albus, ściągając z nosa okulary i przecierając mokre szkła rękawem bluzy.
- Zawsze do usług. Właśnie chodzi o to, że nic się nie stało, Lily - powiedział Scorpius i wypił wielki haust swojego piwa. - Cały dzień latam za przeklętą Quinn Allen i za cholerę nie chce się zgodzić pójść ze mną na bal! Mówi, że obiecała już Cooperowi, temu kretynowi z drużyny Puchonów. Doprawdy! Co ma cholerny Cooper, czego nie mam ja?!
- Mózg - odpowiedział Albus, obojętnie patrząc na cierpienie przyjaciela. - Zaprosił ją od razu, jak tylko Fawley ogłosił ten bal. Nie czekał na ostatnią chwilę, jak niektórzy - dokończył z ironią.
- To było pytanie retoryczne - odparł Scorpius, patrząc na Pottera spode łba. - Zaraz, zaraz - uświadomił sobie coś. - Wiedziałeś o tym?! I pozwoliłeś mi tak latać za nią jak jakiś idiota?! Co z ciebie za przyjaciel!
- Bardzo dobry - Albus wzruszył ramionami. - Pozwalam ci się uczyć na własnych błędach. Na drugi raz nie będziesz czekał na ostatnią chwilę i zaprosisz kogoś wcześniej.
- Zabiję cię!
- I na to też ci pozwolę. Wtedy się nauczysz, że nie warto zabijać swoich przyjaciół.
- A żeby cię...! Argh!
Scorpius zamilkł. Rzucał tylko złe spojrzenia w stronę Albusa, który nawet nie drgnął. Przez chwilę panowała cisza. Po chwili Malfoy się odezwał.
- Wiesz co, Potter! Łatwo ci to wszystko mówić, skoro sam nie musisz się za nikim uganiać! Też bym chciał, aby ktoś mi załatwił partnerkę na bal, tak jak tobie!
- Wypraszam sobie! - Albus wyprostował się na krześle. - Mnie nikt nie załatwił partnerki, ja tylko spłacam długi wobec Rose! Zażyczyła sobie, abym poszedł na bal z Leanne Wood, to idę!
- Inaczej latałbyś jak ja i dalej szukał partnerki - odparł naburmuszony Scorpius.
- Nie, ja już bym dawno miał partnerkę. A ty z kim idziesz, Lily? - zapytał prędko Albus, nim Malfoy zdążyć cokolwiek powiedzieć.
- Jeszcze mnie nikt nie zaprosił - skłamała lekko Lily.
- Może pójdziesz ze mną? - spytał Malfoy z miną zbitego psa. - Gwarantuję wspaniałą zabawę! - dodał entuzjastycznie, ignorując prychnięcie Albusa.
- Dobra - odparła Lily i wzruszyła ramionami. - Mam jakiś inny wybór? Muszę iść na ten bal!
- No to załatwione! Idziesz ze mną! - krzyknął Malfoy i cały jego ponury nastrój zniknął w oka mgnieniu.
- Skontaktuję się z wami w sprawie Snape'a - powiedziała cicho, podnosząc się i zakładając kurtkę. - Zrobimy to już niedługo. Na razie. - Odwróciła się na pięcie i odeszła od stolika.
Gdy była pewna, że jej nie widzą, szeroko uśmiechnęła się do siebie. Jej plan się w końcu udał.
- Lily Luno Potter! Co to miało niby oznaczać?! - dobiegł ją głos Hugo. Z westchnieniem odwróciła się do kuzyna, który siedział samotnie przy barze i popijał kremowe piwo.
- Sam tu siedzisz? - spytała, siadając na krześle barowym obok.
- Rose poszła do kibla. - Starł dłonią pianę z ust.
- Do toalety - poprawiła go uprzejmie Lily.
- No przecież mówię, że do kibla. Ale ty nie zmieniaj tematu! Wszystko słyszałem!
- Czyli co konkretnie? - Zamarła.
- Jak przekupiłaś Quinn Allen, żeby poszła na bal z Cooperem?
Odetchnęła z ulgą.
- Nie przekupiłam jej. Swego czasu podsłuchałam, jak mówi, że Cooper ma "zabójcze mięśnie", choć moim skromnym zdaniem już ja mam lepsze.
- I co zrobiłaś z tą jakże użyteczną informacją?
- Nie omieszkałam o tym wspomnieć koleżankom z dormitorium. Świetnie się składa, że jedna z nich przyjaźni się z młodszą siostrą Coopera.
- Czyli hogwarcka poczta pantoflowa działa i ma się dobrze?
- Ależ oczywiście.
- A skąd wiedziałaś, że...?
- Wspominał Albusowi na wakacjach. To też podsłuchałam.
- Nieładnie podsłuchiwać.
- A jeszcze gorzej mieć z tego pewne korzyści. Wiem, ale co poradzić? Sytuacja tego wymagała!
- Misja wypełniona? - spytał Hugo po chwili ciszy.
- Misja wypełniona - odpowiedziała, uśmiechając się niewinnie.
- Wypraszam sobie! - Albus wyprostował się na krześle. - Mnie nikt nie załatwił partnerki, ja tylko spłacam długi wobec Rose! Zażyczyła sobie, abym poszedł na bal z Leanne Wood, to idę!
- Inaczej latałbyś jak ja i dalej szukał partnerki - odparł naburmuszony Scorpius.
- Nie, ja już bym dawno miał partnerkę. A ty z kim idziesz, Lily? - zapytał prędko Albus, nim Malfoy zdążyć cokolwiek powiedzieć.
- Jeszcze mnie nikt nie zaprosił - skłamała lekko Lily.
- Może pójdziesz ze mną? - spytał Malfoy z miną zbitego psa. - Gwarantuję wspaniałą zabawę! - dodał entuzjastycznie, ignorując prychnięcie Albusa.
- Dobra - odparła Lily i wzruszyła ramionami. - Mam jakiś inny wybór? Muszę iść na ten bal!
- No to załatwione! Idziesz ze mną! - krzyknął Malfoy i cały jego ponury nastrój zniknął w oka mgnieniu.
- Skontaktuję się z wami w sprawie Snape'a - powiedziała cicho, podnosząc się i zakładając kurtkę. - Zrobimy to już niedługo. Na razie. - Odwróciła się na pięcie i odeszła od stolika.
Gdy była pewna, że jej nie widzą, szeroko uśmiechnęła się do siebie. Jej plan się w końcu udał.
- Lily Luno Potter! Co to miało niby oznaczać?! - dobiegł ją głos Hugo. Z westchnieniem odwróciła się do kuzyna, który siedział samotnie przy barze i popijał kremowe piwo.
- Sam tu siedzisz? - spytała, siadając na krześle barowym obok.
- Rose poszła do kibla. - Starł dłonią pianę z ust.
- Do toalety - poprawiła go uprzejmie Lily.
- No przecież mówię, że do kibla. Ale ty nie zmieniaj tematu! Wszystko słyszałem!
- Czyli co konkretnie? - Zamarła.
- Jak przekupiłaś Quinn Allen, żeby poszła na bal z Cooperem?
Odetchnęła z ulgą.
- Nie przekupiłam jej. Swego czasu podsłuchałam, jak mówi, że Cooper ma "zabójcze mięśnie", choć moim skromnym zdaniem już ja mam lepsze.
- I co zrobiłaś z tą jakże użyteczną informacją?
- Nie omieszkałam o tym wspomnieć koleżankom z dormitorium. Świetnie się składa, że jedna z nich przyjaźni się z młodszą siostrą Coopera.
- Czyli hogwarcka poczta pantoflowa działa i ma się dobrze?
- Ależ oczywiście.
- A skąd wiedziałaś, że...?
- Wspominał Albusowi na wakacjach. To też podsłuchałam.
- Nieładnie podsłuchiwać.
- A jeszcze gorzej mieć z tego pewne korzyści. Wiem, ale co poradzić? Sytuacja tego wymagała!
- Misja wypełniona? - spytał Hugo po chwili ciszy.
- Misja wypełniona - odpowiedziała, uśmiechając się niewinnie.
*
James miał plan. Plan, który mógł się udać.
Musiał jedynie unikać wszystkich dziewczyn, jakie chodziły do Hogwartu. Nie, żeby miał z tym jakiś problem, ostatnio towarzystwo uczennic (z wyjątkiem jego siostry oraz - niektórych - kuzynek) wyjątkowo go irytowało. Nie miał pojęcia, dlaczego tak się działo. Wiedział tylko, że peleryna niewidka i Mapa Huncwotów to bardzo przydatne rzeczy, jeśli chce się uciec przed masą dziewczyn, które za wszelką cenę chcą zaprosić cię na bal.
Doprawdy! Co się stało z zasadą "chłopak zaprasza dziewczynę na randkę", która obowiązywała przez dekady, a nawet i stulecia, jeśli nie dłużej? Dziewczyna powinna skromnie czekać na zaproszenie, a nie narzucać się przy każdej nadarzającej się okazji. Powinna patrzeć spod rzęs i chociaż udawać zawstydzoną, jeśli się do niej podejdzie, a nie bić się z innymi dziewczynami o to, która może do niego teraz podejść!
Oczywiście zapomniał, że jeszcze kilka godzin wcześniej mówił Lily, żeby sama kogoś zaprosiła, bo nie może wiecznie na to zaproszenie czekać. Skutecznie to wspomnienie wyparł z pamięci.
A teraz szukał swojej siostry, bo musiał z nią o czymś pilnie porozmawiać. Szukał ją po całej wiosce, ale widocznie musiała już wrócić do zamku, bo nigdzie nie znalazł ani jej, ani jej koleżanek, ani nawet nikogo z kuzynów. Ujrzał na horyzoncie rozczochraną fryzurę swojego brata i tlenione kudły jego kumpla, i pobiegł do nich, nie zwracając uwagi na to, że zostawia w śniegu widoczne ślady, które po chwili kilku trzecioklasistów pokazywało palcami.
- Ej - powiedział cicho do Ślizgonów, idąc za nimi blisko. - Widzieliście Lily?
- Możesz ściągnąć swoją czapkę niewidkę, Potter - odparł beznamiętnie Malfoy. - Nie ma tu twoich fanek, które mogłyby się na ciebie rzucić.
- Była z nami wcześniej w Trzech Miotłach. - Albus również nie patrzył w jego kierunku. - Potem pogadała chwilę z Hugonem i Rose, no i się zmyła. Serio, możesz już ją ściągnąć, zostaliśmy sami - dodał, gdy weszli do Sali Wejściowej.
James rozejrzał się uważnie i gdy nie zobaczył nikogo, zsunął połyskujący materiał z głowy.
- A po co ci Lily?
- Idzie ze mną na bal - dodał szybko, patrząc na drzwi do Wielkiej Sali, jakby siostra miała zaraz z niej wyjść.
- Która Lily? Nasza siostra Lily?! - zawołał Albus. - Popieprzyło cię?!
- Hola, nie zgadzam się! Lily idzie ze mną! - krzyknął Scorpius.
- Jak to z tobą? - spytał James, ignorując brata. - Od kiedy niby?
- Od dzisiaj! Zaprosiłem ją i się zgodziła!
- Szlag. W takim razie mi ją wypożyczysz.
- Nie ma szans! - Scorpius tupnął nogą. Tyle czasu się starał o jakąkolwiek partnerkę! Potter mu jej nie ukradnie!
- Tylko na pierwszy taniec, Malfoy, no!
- Bez kitu!
- Nie bądź dupkiem, Scorpius, muszę z kimś zatańczyć pierwszy taniec, potem ci ją zwrócę całą i zdrową - powiedział James, patrząc błagalnie na blondyna.
- A nie mógłbyś go zatańczyć, no nie wiem, ze swoją partnerką na przykład? - zapytał sarkastycznie Albus.
- Idę sam - burknął w odpowiedzi James.
- Co?! - krzyknęli obydwaj Ślizgoni. - Reprezentant?! SAM?!
- Malfoy? Jak będzie z Lily? - James popatrzył na Scorpiusa z niemą prośbą w oczach.
- Jeśli się zgodzi...
- Super, dzięki. Spadam. To na razie! - I już go nie było.
Albus i Scorpius milczeli przez chwilą, ciągle patrząc na miejsce, gdzie przed chwilą stał.
- Myślisz o tym, co ja? - zapytał Scorpius, garbiąc się lekko.
- Że profesor Bailey ma partnera na bal? Ano. Też tak myślę.
*
Kilka dni później James postanowił złożyć wizytę profesor Bailey. Włóczył się po korytarzu, nie będąc pewnym, czy to, co zamierza zrobić, było słuszne. Im bardziej zbliżał się do gabinetu Iriny, co trwało dość długo, tym głośniejsza była muzyka, jaka się z niego wydobywała. James stanął w końcu przed drzwiami i zawahał się. Pukać czy nie pukać? Naruszyć jej spokój czy może odejść i wrócić kiedy indziej? Z ciężkim sercem podniósł dłoń i zapukał do drzwi.
Cisza. Z wyjątkiem, oczywiście, muzyki, która ciągle grała. James nie rozpoznawał utworu. Był przekonany, że to jakaś mugolska piosenka, bardzo żywa i rytmiczna, taka, którą można zarazem śpiewać, jak i do niej tańczyć.
Przeklął siebie w myślach. A następnie pchnął lekko drzwi.
Ustąpiły.
Zaglądnął do środka, jednak w gabinecie nikogo nie było. Muzyka zabrzmiała głośniej, jednak jej źródło znajdowało się w pomieszczeniu obok. W prywatnych komnatach Iriny. James, lekko podniesiony na duchu, wszedł do gabinetu i zanim zamknął za sobą drzwi, zaglądnął na korytarz, czy nikt go nie widział, jak skrada się do gabinetu profesorki.
Podszedł do drzwi, które dzieliły go od Iriny i przyłożył ucho do ciężkiego drewna. Mimo że muzyka - prawdopodobnie puszczona na maksymalną głośność - wyraźnie ją zagłuszała, słyszał, jak śpiewa w obcym języku, co przychodziło jej z taką łatwością i naturalnością, że aż wstrzymał oddech. Zapukał raz jeszcze i gdy go nie usłyszała, postawił wszystko na jedną kartę i otworzył cicho drzwi, które nie zaskrzypiały, jakby nie chcąc zdradzić jego obecności.
Pochłaniał wzrokiem całą jej postać. Tańczyła z zamkniętymi oczami, skacząc po całym pomieszczeniu i śpiewając. Była boso, ubrana w zwykłe mugolskie spodnie dresowe i podkoszulek, który był tak krótki, że przy podskakiwaniu James mógł zobaczyć kawałek jej brzucha i pleców. Czarne, kręcone włosy wirowały dookoła jej głowy, a gumka, którą wcześniej musiała związać włosy, ledwo trzymała się na końcu jednego kosmyka. Irina Bailey dała się porwać muzyce.
Gdy utwór się skończył, wyciągnęła do góry dłonie, po czym klasnęła w nie jeden raz i zaśmiała się wesoło. A potem otworzyła oczy.
Tak zawstydzonej jej jeszcze nigdy nie widział.
- James! - krzyknęła. Pobiegła szybko do gramofonu, który zaczął grać następną piosenkę i ściągnęła igłę z płyty. Z zaczerwienionymi policzkami usiłowała doprowadzić się do porządku. Podciągnęła spodnie, opuściła bluzkę i zawiązała włosy. - Co ty tutaj robisz? Nie powinieneś tu wchodzić!
- Przepraszam, ja... - zaczął, czując się jak idiota. Zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę. - Pukałem i do gabinetu i tutaj, ale pani nie odpowiadała... Już myślałem, że coś się pani stało! - wymyślił na poczekaniu.
- W porządku, nic się nie stało - powiedziała, zakładając zapomniany kosmyk włosów za ucho. - Przepraszam za... cóż, to - machnęła rękami, mając na myśli wcześniejsze zdarzenie.
- Nie musi pani przepraszać, pani profesor. Przecież to pani komnaty i może pani tu robić, co chce - odparł, gryząc się w język, żeby nie powiedzieć nic nieodpowiedniego, bo w głowie krążyła mu tylko jedna myśl - jak bardzo podobał mu się widok tańczącej Iriny.
- Usiądź, James - wskazała na fotel przy kominku, po czym siadła na drugim. - Napijesz się czegoś? - spytała niezręcznie.
- Nie, dziękuję, przyszedłem tylko na chwilę - odpowiedział James, wiercąc się na krześle. W myślach kopał siebie w tyłek raz za razem. Gdyby wiedział, że wyjdzie tak niezręcznie, odłożyłby tę wizytę na inny dzień.
- Rozumiem, że przyszedłeś w jakimś celu? - spytała, patrząc na niego uważnie. Zauważył, że zaczęła wyłamywać sobie palce. Zaczęła się denerwować?
- Tak... - powiedział powoli i pomyślał w jednej chwili, że w ogóle nie powinien tego robić. - Teraz myślę, że to był głupi pomysł - powiedział, kręcąc głową i zaczął wstawać ze swojego miejsca.
- Nie! - krzyknęła i pociągnęła go za rękaw, pochylając się ku niemu. - To znaczy... - zreflektowała się, puszczając go od razu. - Żaden pomysł nie jest głupi. Niektóre są po prostu... nieprzemyślane. Usiądź. Wiesz, że do mnie możesz przyjść ze wszystkim, prawda? - Popatrzyła na niego swoimi wielkimi, czarnymi oczami z nadzieją. W oczach, które tak uwielbiał, zauważył coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Nie wiedział jednak, co to dokładnie było.
- Tak... - Usiadł z powrotem na fotelu, nie odrywając od niej wzroku. Nie podobał się mu ten kucyk. Wolał ją w rozpuszczonych włosach. - Chodzi o to, że... Przyniosłem dla pani prezent z okazji świąt... - powiedział w końcu i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty małe pudełeczko.
- Och, James... - powiedziała, znowu się rumieniąc. Uśmiechnęła się jednak nieśmiało i wzięła do rąk pudełeczko podane przez Jamesa. - Nie wiem, czy powinnam go przyjąć... Gdyby ktoś się dowiedział...
- Nikt się nie musi o tym dowiedzieć - przerwał jej delikatnie James, z fascynacją patrząc, jak palcami delikatnie rozwiązuje wstążkę na wieczku pudełka. - To będzie nasza mała tajemnica.
- W porządku... James! - krzyknęła, gdy otworzyła pudełeczko i jej oczom ukazał się srebrny wisiorek. - Jest przepiękny! Skąd wiedziałeś, że uwielbiam anielskie skrzydła? - zapytała.
- Przeczucie - powiedział James, wpatrując się w jej twarz, która wyrażała czystą, niewinną, dziecięcą radość.
- Jest wspaniałe!
Trzymała w dłoni średniej wielkości srebrne anielskie skrzydło, które, jak dobrze pamiętał James, było dość podobne do tych, które miała na plecach. Czyste srebro błyszczało, tak samo jak małe diamenciki, które znajdowały się na srebrnych lotkach. Irina z urzeczeniem badała każdy szczegół wisiorka. W pewnym momencie James był stuprocentowo pewny, że widzi łzy w jej oczach, ale po chwili pomyślał, że mu się tylko przywidziało. Irina przerzuciła łańcuszek przez szyję i próbowała go zapiąć, ale po kilku nieudanych próbach poddała się.
- Mogę? - zapytał James i Irina bez wahania podała mu wisiorek. Podszedł do niej powoli i stanął za nią. Starając się, żeby nie zadrżały mu ręce powoli, bardzo powoli, zapinał łańcuszek na jej szyi. Stał tak blisko niej, że czuł zapach jej włosów i skóry, i delikatnych perfum, które już prawie wywietrzały. Gdy odgarnął jej włosy z powrotem na plecy i przypadkiem dotknął jej skóry, cofnął szybko dłoń, żeby nie zemdleć z nadmiaru gotujących się w nim emocji.
- Idealny - szepnęła, patrząc na niego i James nie wiedział, czy mówiła o prezencie, czy może o czymś innym. - Teraz mi głupio, bo ja dla ciebie nic nie mam - spuściła ze wstydem głowę i zaczęła wpatrywać się w swoje stopy.
- Nie oczekuję niczego w zamian - powiedział szybko James, marząc, żeby do niej podejść i samemu unieść jej brodę, ale wiedział, że nie może tego zrobić. - To w podziękowaniu za okazaną ostatnio przez panią pomoc. Nawet pani profesor nie wie, jak pomogły mi rozmowy z panią w ciągu tych ostatnich miesięcy.
- Mimo to chciałabym się jakoś odwdzięczyć - powiedziała, unosząc w końcu głowę.
- Proszę tylko o jeden taniec na balu - powiedział James i zaczął ją błagać w myślach, żeby się zgodziła.
- Nie wiem, czy jest to odpowiednie... A jak ktoś nas zobaczy? - zapytała, lekko przestraszona.
- To bal maskowy, pamięta pani? - zapytał i uśmiechnął się figlarnie. - Można się przebrać nie tylko dzięki masce.
- W porządku, James - odpowiedziała. Uśmiechnęła się lekko i Potter pomyślał, że to najpiękniejszy uśmiech na świecie. - Jeden taniec.
W podskokach wrócił do Wieży Gryffindoru. Przed portretem Grubej Damy opanował się i skrywając swoje emocje, wszedł do Pokoju Wspólnego, a potem do swojego dormitorium. Nie mógł spać przez pół nocy, wspominając każde słowo powiedziane przez Irinę, jej taniec i śpiew, a także to, jak zareagowała na prezent. Misja wypełniona - pomyślał w pewnym momencie z szerokim uśmiechem na ustach.
Cały ten czas bawił się zawieszonym na jego szyi własnym skrzydłem, bliźniaczym do tego, którym w tym samym momencie bawiła się Irina Bailey w swojej prywatnej komnacie.
Jest, proszę państwa! Po (ponad) dwóch miesiącach nieobecności nowy ROZDZIAŁ! Chyba krótszy od poprzednich i na pewno słabszy, ale już naprawdę chciałam coś dodać, bo moja frekwencja kuleje. Mam nadzieję, że nie jest taki zły, jak myślę, że jest i nie będziecie za bardzo zgrzytać zębami przy czytaniu.
Kiedy następny rozdział? Nie mam pojęcia. Pewnie dopiero na świętach (kiedy to napisałam - zapłakałam), co mnie naprawdę boli, ale inaczej chyba niestety nie będzie. Żebym pisała regularnie i częściej niż raz na miesiąc, to musiałabym się tylko uczyć i pisać i nie robić nic innego kompletnie. Ale nie martwcie się, ja to opowiadanie SKOŃCZĘ. Na 100%. Nie wiem jeszcze kiedy, ale na pewno skończę!
W następnym rozdziale bal i - planowo - Severus Snape!
xx