2014-02-28

Rozdział 8: Veni, vidi...?

Moglibyście mnie już puścić, nawet po tyłku się nie mogę podrapać.
- Podrapać cię?
- Albus! Jesteś obrzydliwy!
- Ale kiedy my się cieszymy, że w końcu jesteś z nami!
- Jim, twoja noga mnie wkurza.
- Co...
- Ona drga.
- No i co z...?
- Jesteś czymś zniecierpliwiony. Wyraźnie na coś czekasz. Ciągle zerkasz na zegarek.
- Daj spokój! Gdzie indziej miałbym być, jeśli nie u mojej cudownie uzdrowionej siostrzyczki? - Albus i Lily spojrzeli na siebie porozumiewawczo, dostrzegając delikatne rumieńce na policzkach starszego brata. - Był u ciebie Oscar? - spytał James, zmieniając temat.
- Był, razem z pianiem koguta Hagrida - odpowiedziała, wzdychając. - Ma szczęście, że nie spałam, bo Pomfrey by go chyba zamordowała. Swoją drogą nigdy tego nie zrozumiem, spałam przez pięć dni, na miłość Merlina, a oni dalej chcą, żebym spała. Gdzie sens? Gdzie logika?! - krzyknęła, dramatycznie wznosząc ręce ku niebu.
- Cicho, cicho. - Albus złapał jej ręce i po raz kolejny zmiażdżył je w silnym uścisku. - To medycyna, tego nie zrozumiesz.
- Kazał ci przekazać, że rozgrywki będą się odbywały tak, jak zwykle i że musisz skompletować drużynę, żeby jak najszybciej zacząć treningi. - Lily zwróciła się do Jamesa, całkowicie ignorując młodszego z braci. - Ale zrób kwalifikacje dopiero jak stąd wyjdę, dobrze?
- Dlaczego dopiero wtedy? - spytał James, marszcząc brwi.
- Bo chcę sobie popatrzeć, jak obrywa się biednym kandydatom za to, że nie potrafią latać - skłamała bez mrugnięcia okiem.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami. - A kiedy wychodzisz?
- Niedługo. Podobno mój stan jest stabilny, ale mam na siebie uważać.
- Ty zawsze masz na siebie uważać - powiedział James, pochylając się w jej stronę.
- Powiesz nam w końcu, co się z tobą stało? - spytał cicho Albus, przyciskając dłonie siostry do twarzy.
- Albus! - syknął James. - Nie naciskaj!

Lily spojrzała na zmartwione twarze swoich braci.

- Powiem wam. Niedługo. Ale nikt nie może o tym się dowiedzieć. Nikt. Nawet rodzice. Zwłaszcza oni. Rozumiecie?

Kiwnęli twierdząco głowami.

*

- I jak tam samopoczucie, James? - zapytał go chwilę później Louis, kiedy czekali na lekcję pod salą mugoloznawstwa.
- W porządku, dlaczego pytasz?
- Zachowywałeś się dziwnie dzisiaj rano - zaczął Weasley, taksując wzrokiem stojące pod oknem Krukonki. - Siedziałeś w łazience odkąd wstałem z łóżka, chociaż normalnie trzeba cię wybudzać siłą... No i bardzo długo szukałeś w szafie ubrań, a zwykle zakładasz na siebie to, co z niej przypadkowo wygrzebiesz.
- Przepraszam bardzo, ale to chyba wyłącznie moja sprawa w co się ubieram, prawda? - spytał James przez zaciśnięte zęby, czując rosnącą w nim irytację.
- Ależ oczywiście - odparł szybko Louis. - Powiedziałbym jednak, że chcesz się przypodobać jakiejś wyjątkowo atrakcyjnej niewieście, u której nie masz szans ze swoim zwykłym, codziennym stylem ubierania się. To wspaniałe, że jesteś tego świadom, jestem z ciebie dumny. Ach! - krzyknął cicho, przypominając sobie o czymś. - I nie było cię dzisiaj na śniadaniu. A ty nigdy nie opuszczasz śniadań, bo jako kapitan drużyny musisz być przykładem dla swoich zawodników, którzy notorycznie opuszczają tak ważny posiłek dnia.
- Nie było mnie na śniadaniu, bo byłem u Lily - powiedział cicho Potter, jeszcze bardziej zaciskając zęby.
- Ach, no tak, nasza słodka mała Lily się przecież obudziła. Pozdrów ją ode mnie i przeproś, że nie mogłem wpaść w odwiedziny, ale miałem kilka randek niecierpiących zwłoki. - Mrugnął do przechodzącej obok Puchonki. - Z nią, między innymi. Przedstawiłbym cię, ale nie pamiętam jej imienia, niestety. Ale przyznaj, mam rację, prawda? To z powodu jakiejś laski odwalasz taką szopkę? Wiedziałem. W końcu jestem Weasleyem.
- Nawet nie wyglądasz jak Weasley - powiedział James, jednocześnie zastanawiając się, co ma piernik do wiatraka i patrząc na włosy Louisa w kolorze srebrnego blondu i twarz, na której nie było ani jednego piega, które odziedziczył po ciotce Fleur.

Louis odwrócił się w jego kierunku, a na jego twarzy malowała się złość. James uśmiechnął się w duchu z satysfakcją.

- Za to ty nie wyglądasz jak Potter - powiedział dobitnie i przestał się do niego odzywać. Potter uśmiechnął się lekko i przeczesał palcami swoje brązowe włosy. Miał najmniej lubianego kuzyna z głowy na resztę dnia.

Wesoły gwar, który zwykle towarzyszy uczniom przed lekcją stopniowo zaczną cichnąć. James mógł usłyszeć stukanie obcasów w oddali i po chwili zza zakrętu wyłoniła się profesor Irina Bailey.

Z trudem powstrzymał szeroki uśmiech, który pragnął pojawić się na jego ustach. Nauczycielka wyglądała jak zwykle zjawiskowo. Ciemnogranatowa szata opinała jej zgrabne ciało, a kręcone włosy spływały jej na ramiona. James westchnął cicho, gdy dostrzegł jej kuszące obojczyki, których nie zasłaniał cienki materiał szaty...

A potem zacisnął pięści w kieszeniach jego własnych szat, gdy zauważył, że połowa jego kolegów, z Louisem na czele, spogląda w to samo miejsce, co on przed chwilą.

- Witam państwa na tegorocznych zajęciach z mugoloznawstwa - zaczęła profesor Bailey po zaproszeniu uczniów do sali i upewnieniu się, że wszyscy usiedli na miejscach. - Jak już wiecie, nazywam się Irina Bailey i zastępuję profesora Patela, którego zmusiliście do skorzystania ze zdrowotnego urlopu... - Uśmiechnęła się lekko, a jej lewa brew powędrowała do góry. James zaśmiał się pod nosem, przypominając sobie starego profesora Patela, który prawie dostawał zawału za każdym razem, gdy tylko widział kuzyna Jamesa. Uśmiechnął się, gdy usłyszał za sobą jego niezręczny kaszel. Widocznie miał dość jego żartów i wygłupów - pomyślał.
- Pozostałym rocznikom mówię, żeby się do mnie zbytnio nie przyzwyczajali, ale wam i tak to nie robi różnicy, skoro za kilka miesięcy zdajecie owutemy i chwilę później kończycie szkołę, więc powiem tylko, że postaram się was do tego przygotować najlepiej, jak potrafię. Czy to jest jasne? - spytała z lekkim uśmiechem i usiadła za biurkiem, kiedy wszyscy pokiwali głowami w odpowiedzi.

James obserwował nauczycielkę podczas sprawdzania obecności. Widział jej założoną jedną nogę na drugą pod biurkiem i kiwającą stopę. Widział, jak lekko ociera kciukiem lewej dłoni palec wskazujący. Obserwował każdy ruch jej ciała, każdą minę, którą przybierała przy czytaniu każdego nazwiska i wyszukiwaniu wzrokiem jego posiadacza. Już się nie mógł doczekać, aż jej piękne, pełne usta wypowiedzą jego imię i wtedy jej oczy spojrzą prosto w jego oczy i każde z nich poczuje tę cienką, ale silną nić porozumienia... A potem uśmiechnie się do niego najwspanialszym uśmiechem, jakim jest w stanie się uśmiechnąć.

- James Potter.

Bardziej wyczytał z jej ust, niż usłyszał swoje imię, ale będąc stuprocentowo pewnym, że chodzi o niego, uniósł powoli rękę w górę, starając się, aby nie zadrżała. I wtedy poczuł sensacje w brzuchu, coś, co zdarzało mu się bardzo rzadko. I już czekał na ten piękny uśmiech, już wykrzywiał wargi w jego odpowiedzi...

Ale Irina Bailey kiwnęła tylko głową z lekkim uśmiechem i spojrzała w dół na listę uczniów, po czym przeczytała następne w kolejności nazwisko. A on poczuł, jak jego ręka bezwładnie opada w dół. Zagryzł mocno wargę, aby nie wyrwało mu się żadne przekleństwo. Nie wiedział, dlaczego zalała go nagła fala wstydu. Za wszelką cenę próbował się uspokoić, ale nic z tego nie wyszło. Dlaczego go zignorowała? Dlaczego się na niego popatrzyła, ale w ogóle go nie zauważyła?

- Wszystko gra? - szepnęła siedząca koło niego Molly Weasley, przypatrując mu się ze zmarszczonymi brwiami.
- W porządku - powiedział kolejny raz tego dnia i dopiero wtedy poczuł, jak wstyd go opuszcza, zastąpiony przez pewnego rodzaju ulgę. W porządku. Wszystko jest w porządku - powtarzał sobie raz za razem i w końcu w to uwierzył.

To jeszcze nie koniec.

 Po krótkim omówieniu programu i luźnej pogawędce z uczniami, Bailey zwolniła ich wcześniej z lekcji. James ciągle siedział na swoim miejscu, obserwując nauczycielkę, która zaczęła coś zapisywać w swoim notatniku. Upewniwszy się, że zostali sami, kopnął się mentalnie w tyłek na szczęście i podszedł do niej najciszej, jak potrafił.

- Profesor Bailey?

To dopiero początek.

Nauczycielka podskoczyła na krześle, przestraszona, na co James uśmiechnął się przepraszająco.

- Merlinie, nie słyszałam, kiedy pan podchodził, panie...? - spojrzała na niego pytająco, a jej uśmiech był lekko niezręczny.
- Potter - odpowiedział, powstrzymując się od skrzywienia warg. Poczuł rozczarowanie, że nie zapamiętała jego nazwiska. - James Potter.
- Proszę mi wybaczyć, jeszcze nie zdążyłam was wszystkich zapamiętać. Nie spodziewałam się, że będzie was wszystkich aż tyle, zwłaszcza w klasach owutemowych... No ale, mniejsza z tym. W czym mogę ci pomóc, James? - zapytała, kierując na niego spojrzenie swoich czarnych jak węgiel oczu.
- Chciałem tylko panią osobiście powitać w szkole, to wszystko - powiedział na jednym wdechu i ucieszył się, że jego głos nie zadrżał ze zdenerwowania. Ucieszył się jeszcze bardziej, kiedy zauważył rumieńce na policzkach kobiety.
- To naprawdę miłe z pana strony, panie...
- James. Po prostu James - powiedział i poczuł, jak jego serce zaczyna szybciej bić.
- W porządku. James. Wiesz, jesteś jedyną osobą, która to zrobiła. - James zauważył iskierki radości w jej oczach. Ona naprawdę się z tego cieszyła.
- Inni również powinni to zrobić. W końcu do Hogwartu rzadko kiedy przybywają nowi nauczyciele, w dodatku tak atrakcyjni... - powiedział i z przerażeniem obserwował zdziwienie i zmieszanie na twarzy nauczycielki. Cholera. - Cóż, z chęcią bym z panią został i porozmawiał - szybko kontynuował, nie pozwalając na zniknięcie z jego twarzy pewnej siebie miny - ale śpieszę się na Zaklęcia, a profesor Quirke nie toleruje spóźnień.
- W porządku, James - powiedziała Bailey, delikatnie potrząsając głowę. - Jeślibyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie mnie szukać.
- Oczywiście. Do widzenia, pani profesor.

Odwrócił się na pięcie. Maska na jego twarzy natychmiast zniknęła. Przeklinając się w myślach kierował się do drzwi.

Obiecuję ci to, Irino Bailey.


*

- Jak ci minął dzień, Hagridzie? - zapytał Albus w drodze do chatki gajowego. Razem z rodzeństwem postanowił wybrać się w odwiedziny do starego przyjaciela rodziny. Po kilku dniach życia w strachu przyda mu się odrobina rozrywki w postaci luźnej pogawędki z Hagridem. Ukradkiem spoglądnął w prawą stronę, upewniając się o obecności Lily,która szła u jego boku głęboko zamyślona. Uśmiechnął się, gdy kątem oka zobaczył, że jego starszy brat również idzie blisko Lily, pilnując jej. Moja krew.
W porząsiu, dzieciaku - powiedział gajowy, otwierając drzwi do swojej chatki i wpuszczając ich do środka. - Pogadałem se trochu z Nevillem o bezpiecznym krzyżowaniu wilka i pantery, no i, cholibka, ten mówi, że to wcale nie jest bezpieczne...

Albus przewrócił oczami i przestał słuchać, nie zważając na karcące spojrzenie Jamesa, który właśnie siadał przy ogromnym stole. Podszedł do kojca Kła, którego dni miały się ku końcowi i podrapał psa za uszami. Kieł podniósł łeb, spojrzał na niego swoimi wielkimi, ciemnymi, psimi oczami i opuścił go, nie mając siły na wylewniejsze powitanie.

- ... no i tak se rozmawiamy o krzyżowaniu, bo, cholibka, niezłe rzeczy nam mają ci z góry dostarczyć na turniej, i rozmawiamy, i nagle przechodzi pani sorka Bailey i bidnemu Neville'owi jakby mowę odjęło...
- Jakie rzeczy? - przerwał szybko James, zwracając tym uwagę Albusa, który zaczął mu się przyglądać zmrużonymi oczami.
- No... rzeczy - wzruszył ramionami Hagrid, rumieniąc się lekko.
- Masz na myśli zwierzęta, Hagridzie? - spytała Lily, otrząsając się z własnych myśli.
- Czekaj, czekaj - powiedział powoli James, skupiając się na temacie. - Chcesz powiedzież, że ci z góry, jak ich nazwałeś, mają sprowadzić jakieś nowe odmiany zwierząt na turniej? - spytał, blednąc lekko. Hagrid milczał przez chwilę.
- Za dużo gadam. Stanowczo za dużo gadam. Powinni mi obciąć jęzor dawno temu, cholibka.
- Tak czy nie?! - krzyknął James, zrywając się na nogi.
- To chyba oczywiste - odparł Albus, siadając obok brata przy stole. - Przecież smoki nie wchodzą w grę, muszą wymyślić coś innego...
- Jak niby mam pokonać coś, co jeszcze kilka miesięcy temu nie istniało?! - znowu krzyknął James, krążąc niespokojnie po chałupce.
- Czekaj... Co?! - zawołał tym razem Albus. - Przecież nawet jeszcze nie zostałeś wylosowany, idioto, jak możesz...!
- Masz rację, Al. Jeszcze nie zostałem wylosowany.
- Na rany Merlina, James, ty naprawdę myślisz, że zostaniesz reprezentantem! - powiedziała głośno Lily. Obok niej Hagrid, blady na twarzy, milczał, przeklinając się w myślach za wywołanie kłótni.
- Tak, tak właśnie myślę! I niech mnie szlag, jeśli tak się nie stanie!
- Przestań zachowywać się jak kretyn!
- Zamknij się, Albus!
- Nie, to ty się zamknij!
- Och, zamknijcie się obaj! - krzyknęła w końcu Lily i bracia zamilkli, patrząc na nią z niedowierzaniem. - Musimy o tym porozmawiać spokojnie!
- Na twoim miejscu, James - zaczął Hagrid, patrząc na niego z powagą - to bym się nad tym jeszcze zastanowił.
- Dlaczego, Hagrid? To jest jedyna rzecz, której aktualnie pragnę.

Albus wiedział, że James skłamał, gdy zobaczył dziwny błysk w jego oczach. Reprezentowanie Hogwartu nie było jedyną rzeczą, której aktualnie chciał jego brat.

- Rozmawiałem z tatą na ten temat - powiedział cicho Albus, przygryzając wargę. Jeszcze nikomu nie powiedział o tym, o czym rozmawiał z ojcem po wielkiej kłótni z Jamesem ostatniego dnia wakacji, kiedy mu wszystko wygarnął. Teraz miało to wyjść na jaw.
- Niby na jaki temat? - spytał James, nieświadomie napinając mięśnie.
- Nie udawaj, że nie wiesz, bo tak nie jest - odpowiedział. Patrzył się prosto na brata, nie widział nic, poza nim. Nie słyszał głośnego oddechu gajowego, ani Lily, która niezręcznie szurała butami o podłogę. Było tak, jakby z Jamesem byli jedynymi osobami w chatce Hagrida. - Długo z nim gadałem o turnieju, wiesz, po powrocie z Nory i po tym, jak... Powiedziałem kilka rzeczy... Tuż przed tym, jak przyszedłem do ciebie w nocy, żeby cię... - urwał w połowie zdania. Słowo przeprosić za wszelką cenę nie chciało opuścić jego gardła, trzymało się łapczywie jego krtani, nie chcąc wyjść na wolność. Albus nigdy się nie dowiedział, dlaczego czuje taki strach przed wypowiedzeniem tego słowa.
- Wiem. - I znowu James używa tego jedynego słowa, którego używa zawsze, gdy Albus chce go przeprosić, ale odpowiednie słowa nie padają z jego ust. Ale James wie. I jeśli Albus czuł opory przed wyjawieniem treści rozmowy jego i ojca, znikają one w jednej chwili i nigdy nie wracają. James wie. James zasługuje na poznanie prawdy.
- Tak... - Albus kiwa głową, dziękując bratu i kontynuuje przerwaną rozmowę. - Rozmawiałem o tym z ojcem i... James, nie rób tego. Proszę cię, James, nie zgłaszaj się. Wiesz, co powiedział ojciec? - pyta Albus i widzi, jak James się garbi, przeczuwając nadchodzące wieści. - Że on by nie dał rady. Że to wszystko ma być zdecydowanie gorsze, niż ostatnim razem. Że jeśli miałby do wyboru nadchodzący turniej i jego turniej... Wybrałby swój. Włącznie z odrodzeniem się Voldemorta i zabiciem Diggory'ego. Włącznie z tym, co musiał przeżyć. James, do cholery, on jak nikt inny potrafi rozróżnić, który z tych turniejów będzie gorszy! - Albus nie odrywał oczu od Jamesa, który oddychał z trudem.
- Ojcu się udało - powiedział James, łapiąc się ostatniego promyka nadziei. - Dał radę, a miał tylko czternaście lat. A on chciał tylko przetrwać, Albus. Ja nie chcę przetrwać. Ja chcę to wygrać.

Widząc rodzącą się na nowo determinację w oczach brata, Albus wiedział, że przegrał tę bitwę. Cokolwiek by nie powiedział, James i tak wrzuci swoje nazwisko do Czary Ognia. Może i wiele rzeczy od siebie ich różniło, ale wiele rzeczy ich też łączyło. Jedną z tych rzeczy była duma. Ta przeklęta, potterowska duma.

- Dobrze wiesz, że z nim było inaczej. Z nim zawsze jest inaczej. W pokonaniu wszystkich przeszkód pomógł mu Śmierciożerca, James. Nie ma żadnego dostępnego dla ciebie Śmierciożercy, nie sądzisz? - zażartował, próbując choć o odrobinę rozluźnić atmosferę.
- Nie potrzebuję żadnej pomocy - odrzekł twardo James, jednak po chwili uśmiechnął się lekko. - Prędzej pozwolę zgolić się na łyso, niż na to, żeby ktoś mi miał pomagać.

I na tym skończyła się rozmowa. Albus padł na polu walki, próbując uchronić brata, który odepchnął go i ruszył samodzielnie na wroga. Padł ranny, ale nie martwy. Może i przegrał bitwę z bratem, ale wygra wojnę dla brata. Zrobi wszystko, co w jego mocy, aby mu pomóc, mimo że James prędzej by go zabił, niż przyjął pomocną dłoń.

- Czyli niech lepiej nikt się do tego nie zabiera, cholibka! - zawołał ze śmiechem Hagrid. - Byłoby mi tęskno za tymi twoimi brązowymi kudłami! - Położył ciężko wielką dłoń na głowie Pottera i potargał mu włosy. Po chwili zmarszczył czoło, myśląc nad czymś intensywnie. - Dziwne... Dopiero na to wpadłem, ale... Dałbym se rękę uciąć, że jak się urodziłeś, były czarne...

W tym momencie Albus doznał dziwnego uczucia. Jakby Wszechświat próbował mu coś przekazać, wwiercając się do jego umysłu i atakując jego wszystkie zmysły. Im bardziej szukał tego, na co powinien zwrócić uwagę, tym bardziej się to od niego oddalało, aż w końcu dziwne uczucie zniknęło, pozostawiając go samego z natłokiem myśli.

Kilka godzin później siedział nad jeziorem, ukryty za gubym pniem wiekowego drzewa, z dala od uczniów grzejących się w promieniach popołudniowego, wrześniowego słońca i cieszących się ostatnimi w miarę luźnymi dniami bez nawału prac domowych. Myślał nie nad czym innym, jak o jego rozmowie z Jamesem i o tym, jak wielu rzeczy mu nie powiedział.  Analizował krok po kroku swoją rozmowę z ojcem sprzed kilku dni, próbując wczuć się w rolę trochę  ponad czterdziestoletniego mężczyzny, który przeżył znaczniej więcej złego od niejednego człowieka. Mężczyzny, który teraz robi wszystko, aby uchronić swoich bliskich od zagrożenia. 

- Dobrze wiesz, Albus, że Czara nie wyrzuciłaby twojego nazwiska - powiedział mu prosto z mostu ojciec tamtej nocy. - Nad Czarą Ognia i nad innymi podobnymi do niej przedmiotami są prowadzone nieustanne badania. Nikt nie wie dokładnie, na jakiej zasadzie komkretnie działa i tylko kilku rzeczy badacze są pewni. To o bardzo silnej mocy artefakt magiczny, który nie wylosuje ci pierwszego lepszego świstka papieru, to byłoby dla niej hańbą. Swoją magią w jakiś nieznany czarodziejom sposób wyczuwa magię osób, których nazwiska widnieją na kartkach. To jest właśnie ta największa zagadka Czary Ognia - w jaki sposób rozróżnia,  kto jest na tyle potężny, że poradzi soie w czymś tak groźnym,  jak niekiedy Turniej Trójmagiczny?
- Poradziłbym sobie - odparł niepewnie Albus, nie patrząc ojcu w oczy.
- Nie chcę,  żebyś mnie źle zrozumiał, synu. - Ojciec przesunął się jeszcze bliżej niego i położył mu dłoń na ramieniu. - Nie chodzi o to, że nie potrafisz tego, co potrafi twój brat. Obydwoje uwielbiacie wyszukiwać nowe zaklęcia, każdego rodzaju. Tylko że w niektórych przypadkach James ma od ciebie więcej wiedzy praktycznej, kiedy ty, podobnie jak ciocia Hermiona, większości zaklęć nigdy nawet nie próbowałeś rzucić. Myślałeś, że te zaklęcia i uroki i tak ci się do niczego nie przydadzą,  więc po co marnować na nie swój cenny czas. Powiedz mi, Al, myślałeś tak?

Albus pamiętał zalewającą go w tamtym momencie falę wstydu, kiedy kiwał twierdząco głową.  Pamiętał też, że myślał o jednej rzeczy - jakim cudem ojciec go tak dobrze zna?

- James ma w sobie walkę, Albus - mówił łagodnie Harry. - Wystarczy spojrzeć na niego na boisku, kiedy jako kapitan dowodzi całą drużyną i walczy o zwycięstwo całym sobą. Ze mną aż tak nie było - pokręcił głową. - Ale z moim ojcem było podobnie, jak mówiła McGonagall. Nie, żebyśmy my obydwoje tej walki nie mieli, Al, jednak u nas jest ona nieco... stłumiona. James, na co dzień w miarę spokojny, walczy jak lew kiedy chodzi o jakąś ważną dla niego rzecz. Ty, Albus, masz inne priorytety. Dla ciebie ważna jest nie walka, a pomoc tym, którzy w walce ucierpieli.
- Albo z własnej głupoty - mruknął pod nosem Al, na co Harry się uśmiechnął.
- Rozumiem, że chcesz się sprawdzić - kontynuował. - Ale zastanów się nad tym, czy nie byłoby dla ciebie lepiej sprawdzić się w tym, na czym najbardziej ci zależy.

Dotknął jego ramienia ostatni raz i wyszedł,  pozostawiając go samego.

Albus ocknął się z zamyślenia i szybko poderwał się w górę, kiedy zamiast popołudniowego słońca zobaczył gwiazdy na ciemnym niebie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile czasu minęło. Patrząc na zegarek utwierdził się w przekonaniu, że zaczęła się już cisza nocna. Ruszył w stronę drzwi wejściowych, poprawiając swoją odznakę prefekta, żeby nikt się do niego nie przyczepił.

I w tej sekundzie usłyszał w swoim umyśle przerażający, dziewczęcy krzyk. Zaczął biec w stronę wieży Gryffindoru, wiedząc, do kogo należy krzyk. Biegł, ile miał sił w płucach, wypowiedział hasło do portretu Grubej Damy i gdy tylko przekroczył próg Pokoju Wspólnego, krzyk, który brzmiał tylko w jego głowie dotarł do jego uszu. Rzucił sprytne zaklęcie na schody prowadzące do dormitorium dziewcząt (znalazł je kilka miesięcy wcześniej, ale nigdy nie miał okazji do wypróbowania go) i pobiegł w kierunku sypialni siostry.

Lily darła się wniebogłosy, przytrzymywana przez Jamesa, który próbował ją jakoś uspokoić. Gdy tylko go zobaczył, James szybko wziął siostrę na ręce i wyniósł ją z dormitorium z Albusem depczącym mu po piętach. W Pokoju Wspólnym zgromadził się już tłumek uczniów, których Al wygonił, powołując się na swoją odznakę prefekta. Wtedy odwrócił się w kierunku Lily, która przywarła do boku Jamesa, już uspokojona.

- Chyba wam muszę w końcu wszystko powiedzieć.


I, proszę państwa, JEST! ROZDZIAŁ! Po prawie DWÓCH MIESIĄCACH! Miał być krótszy, ale mnie pod koniec wena wzięła, ale i w końcu musiała mnie opuścić. To za te dwa miesiące kompletnego lenistwa i niepisania.
Smacznego!
xx
Layout by Yassmine