2014-08-31

Rozdział 13: Skrzydła anioła

Świetnie sobie poradziłeś, James. Lepiej chyba nie mogłeś.

James spojrzał niedowierzająco na siedzącego obok niego ojca. Czy on sobie żartował? Dał się zrobić w balona już na samym początku, ledwo udało mu się uratować Ekaterinę przed wpadnięciem w bezdenną dziurę, omal nie zabił Chevaliera, uciekał jak panienka przed kilkoma nieszkodliwymi kucykami, zabił Irinę i został zmieszany z błotem przez ludzi, którzy powinni go kochać.

Tak. Ojciec z pewnością musiał sobie żartować.

Widocznie jego zwątpienie wymalowało się na jego twarzy, bo wzrok Harry'ego stał się dużo poważniejszy niż chwilę wcześniej. Nachylił się do niego i powiedział cicho, uważnie dobierając słowa.

- Musisz wiedzieć, że to, co zobaczyłeś w ostatniej części zadania nie było prawdziwe. To były tylko podstępne, zmiennokształtne widma, które zamiast ataku fizycznego wybrały atak mentalny na twoje najbardziej skrywane lęki. To nie byli oni, James. Oni nigdy by ci nigdy czegoś takiego nie powiedzieli.
- Wiem - odpowiedział cicho chłopak. Domyślił się tego już tam, w lesie. Ale i tak będzie to zdarzenie wspominał jako jedno z najgorszych chwil jego życia.
- Oczywiście, że wiesz - machnął ręką ojciec. - Inaczej byś nie wyszedł stamtąd tak szybko.

Po tym, jak trupio blady Albus wyraził chęć rozmowy, do namiotu zawodników wszedł Harry Potter i jednym spojrzeniem wygonił z namiotu młodsze rodzeństwo Jamesa, który zdążył zauważyć, że Lily ukryła łzy przed ojcem. Potem dorwała go pani Pomfrey i przez rozmowę z Harrym całkowicie zapomniał o Albusie i Lily.

- Tak myślisz? - zapytał James. Ojciec siedział tak blisko niego, że czuł, jak stykają się ramionami.
- Ekaterina poradziła sobie nie lepiej od ciebie, ale Guillaume... Dał się wciągnąć w pułapkę. Już od dwóch godzin leży zwinięty w kłębek na ziemi i płacze. Jest w kompletnej rozsypce. Damy mu jeszcze chwilę czasu i jeśli się nie pozbiera, będziemy musieli interweniować.

Na wzmiankę o Chevalierze Jamesowi zachciało się wymiotować. Zaczął wyłamywać sobie palce, nie wiedząc, jak zapytać o to, co chodziło mu po głowie od dwóch dni.

- Poza aktualnym bardzo słabym stanem jego psychiki, fizycznie nic mu nie dolega. - Harry patrzył na niego, po raz kolejny odgadując jego myśli. - Trochę go poparzyłeś na samym początku, to wszystko. Guillaume bardzo dobrze biega, był szybszy od zaklęcia i zanim dotarł do bariery ochronnej zdołaliśmy zlikwidować zagrożenie. Swoją drogą... Ravis Aradem? Skąd znasz to zaklęcie?
- Dostałem zgodę na Dział Zakazany, więc pozwoliłem sobie nieco się rozejrzeć - odparł James, wiercąc się nerwowo na łóżku.
- Przećwiczyłeś je wcześniej chociaż?
- Tak! - żachnął się chłopak. - Na mrówkach. Słyszałem, jak wujek Neville mówił, że koło szklarni ma dużo mrowisk, wybierał się do Hagrida po jakąś trutkę czy coś. Postanowiłem sobie na nich poćwiczyć. Ale za każdym razem udawało mi się je zatrzymać, nie wiem, co tym razem poszło nie tak... W każdym razie nie mam zamiaru już nigdy użyć tego zaklęcia!
- Chciałeś powiedzieć - w najbliższej przyszłości. - Ojciec uśmiechnął się lekko, unosząc do góry brwi.
- Dobrze wiem, co chciałem powiedzieć i to powiedziałem!
- W najbliższej przyszłości.
- Nigdy!
- Bądź rozsądny James, to zaklęcie może ci się jeszcze przydać.
- Nie!

Harry westchnął i zaśmiał się cicho. James potrafił być taki uparty! Zresztą jak każde z jego dzieci. Pamiętał, jak Albus i Lily kłócili się kiedyś o zabawkę, nawet nie pamiętając, do kogo konkretnie należała. Okazało się, że do Jamesa, który również zaczął się o nią kłócić. Ginny pogodziła ich wszystkich wyprawą na wielkie lody.

- Szefie! - do namiotu wpadł jeden z aurorów, dysząc ciężko. - Madame Maxime już panikuje i prosi o interwencję, mówi, że Chevalierowi dano i tak dużo czasu!
- Już idę! - odkrzyknął Harry, zrywając się z łóżka i wyciągając różdżkę. - Możesz wracać do zamku, James. - I wybiegł, nim James zdążył cokolwiek powiedzieć.

Potter wstał z miejsca i sprawdziwszy, czy ma w kieszeni różdżkę i kopertę ze swoim nazwiskiem, skierował się do zamku. Szedł samotnie, przez nikogo nie zaczepiany. Cała szkoła siedziała jeszcze na trybunach, czekając na ostatniego zawodnika turnieju, który z pewnością dostanie najmniej punktów. Ojciec zdążył mu wyjaśnić, że ostatnia część zadania, mająca na celu sprawdzenie psychiki uczestnika była warta najwięcej punktów. James miał wrażenie, że z mentalnymi atakami jeszcze się w tym turnieju spotka.

Przekroczył próg Sali Wejściowej i aż wzdrygnął się przez otaczającą go ciszę, której od dawna w szkole nie słyszał. Brzęczała mu w uszach przez całą drogę do pokoju wspólnego, sprawiając, że czuł się nieswojo. Nie był przyzwyczajony do braku jakichkolwiek dźwięków o tej porze dnia. Nawet w trakcie lekcji na korytarzach można było coś usłyszeć. Ku jego uldze cisza została przerwana, kiedy wszedł do swojego dormitorium, gdzie zobaczył rozmawiających cicho Albusa, Lily i Scorpiusa.

Gdy jednak go zobaczyli i zaczęli się przekrzykiwać, szybko za nią zatęsknił.

- Gadałem z moją ciotką i...
- James, ja jestem medium!
- Ja umrę, James! Ja i Lily!
- ...to jest kompletnie bez sensu, ale ja nie mam rodzeństwa i...
- Musimy coś zrobić!
- Ojciec nic nie wiedział!
- CISZA! - wydarł się, unosząc do góry ręce. Cała trójka posłusznie umilkła. - Po kolei! Co się stało?

Scorpius popatrzył na wyraźnie roztrzęsionych Albusa i Lily. Albus kiwnął mu głową, chowając w kieszeniach trzęsące się dłonie, a Lily znowu płakała.

I Scorpius zaczął mówić.



*



Guillaume Chevalier został bezpiecznie wyciągnięty z lasu, po tym, jak został uwolniony od drwiących z niego widm. Uginały się pod nim nogi, kiedy wsparty na ramionach dwóch aurorów szedł w kierunku namiotu zawodników. Harry przyglądał się mu ze współczuciem, gdy Francuz stanowczo odmówił wyjścia z namiotu w celu wysłuchania punktacji. Guillaume siedział osamotniony na łóżku, chowając twarz w dłoniach, gdy usłyszał, że dostał zaledwie dwadzieścia cztery punkty. Potter się takiemu wynikowi nie dziwił. Wiedział, na czym będą polegały następne zadania i domyślał się, że tego roku organizatorzy najbardziej zwracają uwagę na stan psychiki zawodników. Widma śmierciożerców wytrąciły z równowagi Chevaliera, a przez duchy bliskich mu zmarłych wpadł w panikę.

Harry czuł, że jeśli Guillaume nie weźmie się za siebie, to będzie wielkim przegranym tego turnieju.

Miał ochotę podejść do niego i z nim porozmawiać. Pocieszyć go, udzielić mu rady. Ale zobaczył, że Guillaume ze złością wyciera jedną, jedyną łzę, która spłynęła mu po policzku i wycofał się. I tak by nie wiedział, co mu powiedzieć.

Poczekał chwilę pod drzwiami do Sali Wejściowej, aż tłum uczniów wleje się do środka. Mijający go Lorcan i Lysander Scamanderowie przywitali go nieśmiało. Fred Weasley rzucił mu się na plecy z wesołym okrzykiem, podczas gdy jego siostra Roxanne pukała się w czoło. Blaise Zabini kiwnął głową w jego stronę porozumiewawczo, na co Harry uniósł do góry prawy kciuk; zrozumiał przesłaną wiadomość. Tłum się w końcu rozproszył i Potter wszedł do środka, idąc w kierunku gabinetu mistrza eliksirów.

- Chevalier poskładany? - dobiegło go z korytarza, którego mijał.

Harry przystanął, czekając, aż Malfoy go dogoni i aż cofnął się, gdy zobaczył go w świetle dnia. Draco miał wielkie wory pod oczami, co nie było widać przez ostatnie kilka dni w przyciemnionych lochach. Szatę miał w nieładzie, co było do niego niepodobne, a włosów miał jeszcze mniej niż zazwyczaj.

- Na Merlina, Malfoy, wyglądasz na chorego!
- Też byś wyglądał, gdybyś nie spał od czterech dni i jednym okiem czuwał nad zawodnikami, a drugim nad zadowoleniem organizatorów. No ale tak - nieprzyjemny grymas pojawił się na jego ustach - ty masz od tego swoich ludzi.
- Jasne - prychnął Harry, nie pozwalając sobie wciągnąć się w tę słowną potyczkę. Sam najlepiej wiedział, że siedział przy planszy tak często, jak tylko mógł. - Wracając do twojego pytania, Chevalier poskładany, ale załamany.
- Też bym się załamał na jego miejscu.
- Szkoda dzieciaka - dopowiedział Harry, milknąc, gdy stanęli pod drzwiami do gabinetu Zabiniego.
- Gdzie jest Blaise? - zapytał Malfoy, gdy zobaczył Neville'a Longbottoma siedzącego na jednym z krzeseł.
- Poszedł po Oscara - odpowiedział Neville, nawet na niego nie patrząc. Ze zmarszczonymi brwiami czytał jakąś grubą książkę. - Który poszedł po Irinę, a to może chwilę potrwać.
- Dlaczego? - spytał Harry, siadając na krześle obok przyjaciela.
- Profesor Bailey jest sceptycznie nastawiona do naszych małych spotkań - wycedził przez zaciśnięte zęby Malfoy. - Boi się o swoją posadę.
- Przecież w przyszłym roku wraca profesor Patel i Irina tak czy siak dostanie wymówienie. Chyba nie liczy na przedłużenie umowy?
- Może boi się utraty potencjalnych posad? - odpowiedział pytaniem Neville, ciągle z nosem w książce. - Nie wiemy w końcu jakie kontakty ma Fawley i czy może jakoś jej zaszkodzić.

Cała trójka pogrążyła się w ciszy. Malfoy spacerował po gabinecie, ze zniecierpliwieniem zerkając na zegarek. Harry wcale mu się nie dziwił. Najchętniej wysłuchałby, co wszyscy mają do powiedzenia i wyniósł się jak najprędzej - nie mogli sobie pozwolić na choćby minimalne podejrzenia dyrektora.

Harry szybko się odwrócił gdy usłyszał pukanie do drzwi. Malfoy wzniósł ręce do nieba i podbiegł, otwierając je na oścież. Zmiął w ustach przekleństwo, gdy nie zobaczył w nich Zabiniego.

- Aurora poszła porozmawiać z dyrektorem - powiedziała profesor Vector, której ramienia trzymała się Minerva McGonagall. - A Bathsheda i Rolanda robią sztuczny tłum w pokoju nauczycielskim.

Dwie osoby w pomieszczeniu to sztuczny tłum? - pomyślał Harry, nie odezwał się jednak.

- Tylko tyle nas jest? - zapytał Zabini, wchodząc nagle do gabinetu. Za nim weszła nieśmiało profesor Bailey, rozglądając się dookoła. Oscar popchnął ją lekko do przodu, po czym zamknął drzwi, zerkając na korytarz, czy na pewno nikt ich nie widział.
- Quirke i Holmes liżą tyłek Fawleyowi, Binns jest duchem, Sybilla nie ma pojęcia, co się dzieje w tej szkole, a Rubeus by się tu nie zmieścił - powiedziała szybko McGonagall, podchodząc do biurka Blaise'a i stając za nim. - Nie mamy czasu na bzdury. Dowiedzieliście się czegoś?

Odpowiedziała jej cisza i wzrok wszystkich obecnych skierowany na podłogę.

- No chyba sobie ze mnie kpicie! - krzyknęła była dyrektorka, uderzając laską o biurko. - Widzieliśmy się ostatnio miesiąc temu i nic nie znaleźliście?!
- Ciężko, prze pani - wymamrotał Oscar, unikając jej spojrzenia. - Stary trzyma gębę na kłódkę. Ani słówka nie piśnie!
- Radzie nic nie ujawnia - zaczął Malfoy. - Żadnych planów, spotkań, ani tego, co jadł na obiad. Niczym się nie dzieli.
- W Ministerstwie akta dotyczące jego osoby są skromne - powiedział Harry. Pamiętał, jak go zalewał pot, gdy próbował się dostać do archiwum i jak każdy najmniejszy dźwięk wywoływał u niego szybkie bicie serca. - Nie mam pojęcia, dlaczego Kingsley go zatrudnił.
- Rozmawiałeś z nim?
- Próbowałem, ale zbywa mnie machnięciem ręki. - Skrzywił się. - Mówi, że to odpowiednia osoba na odpowiednim stanowisku. Nie chciałem na niego naciskać, ostatnio zrobił się nieco nerwowy.
- Co w takim razie o nim wiemy? - zapytała Vector, gestykulując nerwowo.
- Niewiele - warknęła McGonagall. - Standardowe informacje, data i miejsce urodzenia, imiona rodziców, osiągnięcia szkolne i to, że przez ponad czterdzieści lat przebywał w Stanach. O jego tamtejszym pobycie nie wiemy praktycznie nic. Pewne jest to, że pracował w nowo powstałym laboratorium magii.
- Dlaczego? - zapytał Neville, odrywając się od książki.
- Co dlaczego, Longbottom? Sprecyzuj!
- Dlaczego dostał tam pracę? Do takich laboratoriów rzadko kiedy ktoś się dostaje, a jeśli już komuś się uda, to w końcu odnosi sukces i jego imię jest znane na całym świecie. Przez czterdzieści lat nic nie osiągnął?
- Dobre pytanie. - McGonagall złagodniał wyraz twarzy. - Z akt szkolnych wynika, że Fawley sobie świetnie radził w eliksirach i zaklęciach. Albus mi kiedyś mówił o tym, jak pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku do Hogwartu przybyło kilku czarodziei z nowo otwartego laboratorium magicznego w Nowym Orleanie, szukając wielkich talentów. Jestem prawie pewna, że to wtedy go zatrudniono.
- Urodził się w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku, więc powinno się zgadzać - powiedział Harry, kalkulując w głowie.
- Skoro Fawley dostał się do laboratorium, to nic nie osiągnął - odrzekł Blaise, oparty o regał na książki. - Co jest dziwne, bo w takich laboratoriach każdy ma na swoim koncie co najmniej jeden wynalazek.
- Albo... - zaczął Harry, czując mrowienie na karku - ...jego wynalazków nie ogłoszono publicznie.

Po tych słowach w gabinecie zapadła cisza. Każdy zastanawiał się nad usłyszanymi przed chwilą informacjami. Jeśli Fawley coś wynalazł, to dlaczego laboratorium się tym nie pochwaliło? Czy wynalazek był na tyle beznadziejny, że szkoda było na niego czasu?

...A może był na tyle niepokojący, że woleli go zatuszować?

- Czy wiemy coś o jego rodzinie? - zapytała nagle Irina, wyrywając wszystkich z zamyślenia.
- Co ma pani na myśli, profesor Bailey? - McGonagall zmarszczyła brwi. - Żona zmarła kilka lat po zawarciu małżeństwa, a dzieci się nie doczekali. Był też jedynakiem.
- Miałam na myśli raczej jego rodziców. - Irina była speszona, uczyła w Hogwarcie od niecałych trzech miesięcy i przemawianie w obecności tylu bardziej doświadczonych od niej nauczycieli wyraźnie ją kłopotało. - W końcu Fawleyowie to rodzina czystej krwi, prawda?
- Czystość krwi nie równa się zamożności - odparł Malfoy, nie do końca odpowiadając na pytanie i wykrzywił wargi. - Wystarczy przypomnieć sobie Gauntów. Mój dziadek Abraxas opowiadał, że Fawleyowie byli wyrzutkami społecznymi, dlatego nikt nie zapraszał ich na żadne przyjęcia, a na Pokątnej wolano ich omijać z daleka. Nikt nie miał z nimi większego kontaktu.
- Może w tym problem? - spytała Irina, a Malfoy spojrzał na nią, nie rozumiejąc. - Sprawa tyczy się Ambrose'a, a może powinniśmy się przyjrzeć temu od innej strony?

Harry wychodził z gabinetu Zabiniego pełen sprzecznych uczuć. Z jednej strony był zadowolony - spotkanie Zwolenników Wykopania Fawleya z Hogwartu (jak ich lubił nazywać w myślach) nie było całkowicie bezsensowne, jak to sprzed miesiąca i sprzed dwóch, i trzech... Mimo to Irina Bailey tymi kilkoma słowami dała im wszystkim do myślenia i Harry nie był pewny, czy podoba mu się to, co zasugerowała. Rodziny czystej krwi, nieważne, jak bardzo zamożne, ceniły sobie prywatność i nie lubiły się przechwalać swoimi niezbyt dobrymi uczynkami. Zwłaszcza kiedy nie miała komu ich wyjawić. Jeśli ta rodzina miała coś na sumieniu, to prawdopodobnie nikt o tym nie wiedział.

Potter westchnął i przejechał dłonią po włosach. Sprawa robiła się coraz bardziej beznadziejna. Nie mieli na dyrektora kompletnie nic, co mogłoby ich sprowadzić na właściwy tor poszukiwań. Wiedzieli tylko, że coś jest z nim nie tak. Coś musi ukrywać, skoro nikt nic o nim nie wie.

Tylko co to mogło być?



*



- To największe bzdury, jakie w życiu słyszałem - powiedział James, rozbierając się do bokserek i wrzucając brudne i przepocone ubrania do kosza stojącego w łazience.
- Moja reakcja była taka sama! A wiesz, co mi odpowiedziała?!
- Że tak już jest?
- ...Byłeś tam czy co? - zapytał Scorpius po chwili milczenia.
- Ta cała sytuacja jest z dupy wyjęta! - krzyknął James, kompletnie ignorując Ślizgona. - Że niby jakiś kretyn zrobił coś złego i teraz wszechświat się za to mści? Też coś!
- Nie wszechświat, tylko Wielcy Magowie Wizengamotu sprzed kilkuset lat! - Albus wyglądał, jakby postradał zmysły. - Ich klątwa jest aktywna cały czas! Umrzemy!
- Nie słucham was! - powiedział James i zamknął się w łazience. Po chwili dobiegło ich lanie wody.
- A żeby go...! - Albus nie dokończył zdania, wydał za to z siebie nieartykułowane dźwięki i rzucił się na łóżko starszego brata.
- Co chcesz, też bym wolał być czysty, jakby mi przyszło myśleć nad takimi rzeczami - powiedział siedzący na podłodze Scorpius. - Przecież on nie brał prysznica od czterech dni!
- Scorpius, zamknij się!

Czekali dziesięć minut, aż James raczył wyjść z łazienki. Przepasany ręcznikiem na biodrach wyglądnął podejrzliwie zza drzwi.

- A wy tu dalej jesteście? I gdzie są wszyscy?
- Zamknąłem drzwi i rzuciłem na nie klątwę. Nikt nie wejdzie. - Głos Albusa został stłumiony przed poduszkę.
- Żartujesz.
- Tak.

James popatrzył podejrzliwie na brata i podszedł do drzwi, dotykając ostrożnie klamki. Pociągnął. Nie ustąpiły.

- Otwieraj!
- Nie, dopóki nas nie wysłuchasz!
- Nie będę wysłuchiwał takich głupot!
- To nie są głupoty, James! - krzyknęła płaczliwie Lily. - To wszystko prawda!
- Wkurzasz mnie, Potter. - Scorpius wstał z podłogi i popatrzył spod byka na Jamesa. - Twierdzisz, że moja babcia kłamie?!
- Mam uwierzyć w to, że nad naszą rodziną czyha jakaś klątwa, która ma zabić moje młodsze rodzeństwo?!
- Tak! - Lily podeszła do najstarszego brata i zaczęła go uderzać pięścią w klatkę piersiową. - Tylko ty masz to gdzieś, bo to nie ty masz umrzeć!
- Nikt nie umrze! - odparł James, łapiąc ją za nadgarstek.
- Jak nie, jak tak?! - zawołał Albus. - To się zaczyna dziać, James! Lily już ma sny, ona jest medium!
- I według pani Narcyzy Lily ma ten swój cyngiel wykorzystać i nawiązać kontakt z dziadkami? - spytał James i zniknął w szafie w poszukiwaniu czystych ubrań.
- Nie z dziadkami. Z Severusem Snapem.

Dobiegł ich głośny łoskot i zmięte w ustach przekleństwo Jamesa, gdy uderzył głową w górną półkę szafy. Wychylił głowę zza drzwi szafy i spojrzał na intruzów w swoim dormitorium. A potem zaczął się śmiać.

- Chyba sobie jaja robicie! - Jego uśmiech opadł, gdy zobaczył ich poważne miny. - O Merlinie, wy mówicie poważnie!
- Tak, James, mówimy poważnie. - Scorpius przejechał ręką po twarzy. - Według mojej babci to najlepszy pomysł.
- Najlepszy? Serio? Jeśli tak uważa to niech nam pomoże przeprowadzić z nim jakże uroczą konwersację! Ona, w przeciwieństwie do nas, zdążyła go poznać!
- Nie przesadzaj, James, coś tam o nim w końcu wiemy. - Albus zerknął na niego kątem oka, unosząc do góry brodę.
- Tak, wiemy - przewrócił oczami James. - Dostałeś po nim drugie imię. No i?
- To był najodważniejszy człowiek, jakiego znał tata! Tak powiedział!
- Kłamał - wykaszlał James z niewinną miną.
- Co? - spytał Albus, wytrzeszczając oczy.
- Nie bądź taki naiwny, Albus! - zawołał James, załamując ręce. - Kto przy zdrowych zmysłach nazwałby swojego syna po kimś, za kim nigdy nie przepadał? Przegrał zakład i musiał wymyślić jakąś bajeczkę, w którą mógłbyś uwierzyć!
- Zbaczamy z tematu! - wtrącił się Malfoy, widząc, że jego przyjaciel poczerwieniał na twarzy i zaczyna mamrotać coś o zdrajcach. - Klątwa! Medium! Sny!
- Snape! - wyszeptał Albus, osuwając się na kolana.
- Dlaczego to musi być akurat on? - spytała Lily. Łzy zdążyły wyschnąć już na jej policzkach.
- A kto inny? - wzruszył ramionami Scorpius. - Nie można wezwać waszych dziadków, bo oszaleli. Ich przyjaciół też nie, bo wasi dziadkowie mogli ich przekabacić na swoją stronę.
- Niby jak? - spytał sceptycznie James.
- A bo ja wiem? To nie ja jestem tu ekspertem od duchów!
- Dumbledore? - spytała z nadzieją Lily. James pokręcił głową.
- Słyszałaś opowieści ojca. Prędzej by się zadławił cytrynowym dropsem, niż coś zdradził. Rzadko kiedy coś wyjawiał, pamiętasz? Dużo wiedział, ale pozwalał, żeby sprawy toczyły się same. Jednak Snape... Przecież on nie cierpiał dziadka Jamesa, a o niego też tu chodzi. Jesteś pewny, że da się z nim porozmawiać?
- Myślałem, że nie wierzysz w te brednie - powiedział Malfoy, unosząc lewą brew.
- Zawsze można spróbować - wzruszył ramionami Potter.
- Nie wiem, czy da się z nim porozmawiać, ale nie zaszkodzi tego zrobić.
- To co? Wezwać go? - spytała Lily z dziwnym błyskiem w oczach. Cała trójka popatrzyła na nią dziwnie, nawet Albus, który na chwilę zapomniał o zdradzie, która go spotkała.
- To chyba nie działa w ten sposób - zaczął James. - Wydaje mi się, że powinnaś najpierw poćwiczyć. Najlepiej pod czyimś nadzorem.
- Niby czyim? - warknął Albus, ciągle zły na otaczający go świat. - Znasz jakiegoś medium w pobliżu?
- A kto mówił Lily, żeby tego od siebie nie odpychała?
- Trelawney - wyszeptała z przerażeniem w oczach Lily. Po krótkiej chwili otrząsnęła się i podeszła do drzwi. - No to idę ćwiczyć. Albus?
- Tak szybko? - spytał młodszy z braci, rzucając przeciwzaklęcie na drzwi. - Nie możesz poczekać do rana chociaż?
- Im szybciej, tym lepiej - powiedziała tylko i zniknęła za drzwiami, pozostawiając za sobą trójkę skonfundowanych chłopców.



*



- ...Większość rodzin czystej krwi ulokowało swoje domostwa na pustkowiach, z dala od wścibskich oczu mugoli i innych czarodziejów. Bezludne wyspy, górskie doliny czy lasy to tylko kilka z licznych lokalizacji, które wybierano. Legenda głosi, że Potterowie, niegdyś postrzegani jako najmniej towarzyscy wśród wszystkich rodzin czystej krwi, wybudowali swoją pierwszą posesję daleko w północnej Norwegii, z jednej strony mając las, a z drugiej bezkresne morze. Mieszkańcy posesji, którzy na co dzień pracowali i uczyli się w Wielkiej Brytanii, dostać się do swego domu mogli tylko za pomocą magii, gdyż dom był dodatkowo chroniony zaklęciem Fideliusa. Potterowie, którzy od zawsze rwali się do walki, postanowili się przenieść tymczasowo do Londynu na czas tak zwanej wojny trzech ministrów z końca osiemnastego wieku, aby wspierać jednego z nich, Urbana Deawtona. Trzej ministrowie doprowadzili w końcu do czteroletniej wojny domowej, w której stracił życie senior rodu, Tyrrell Potter, razem z synem Kedanem, który w trakcie wojny zawarł związek małżeński z Barbarą Burke. Krótko po śmierci Kedana na świat przyszedł jego syn, Aiden. Jako że Barbara nigdy nie przekroczyła progu norweskiej rezydencji swojego męża, razem z synem musiała zamieszkać w swoim rodzinnym domu. Z posesją rodziną zaginęły księgi, listy, dokumenty, artefakty i cenne pamiątki. Rezydencji do dziś nie odnaleziono.

Albus skończył czytać jeden z fragmentów dotyczących jego rodziny i pogrążył się w zadumie. Siedzieli ze Scorpiusem na łóżku Malfoya, czytając raz po raz ciekawsze urywki drugiego wydania Skorowidza. Odkryli już, że w tym wydaniu Nott nie tylko rozszerzył informacje na temat rodzin z pierwszego wydania Skorowidza, ale też dodał rozdziały dotyczące innych rodzin czystej krwi, w tym właśnie Potterów.

Albus westchnął głośno i przekartkował książkę. To, co przeczytał o swojej rodzinie, znał już na pamięć, podobnie jak Scorpius wiedział już wszystko o Malfoyach. Potter był zawiedziony tym, że nie dowiedział się niczego więcej o klątwie, która podobno ciążyła nad jego rodziną. Drobna wzmianka o przymusowym, jednym męskim dziedzicu w każdym pokoleniu mu nie wystarczyła. Chciał wiedzieć, kiedy ją rzucono, za co i przez kogo. Ale na ten temat Nott nie pisał nic. Domyślał się, że informacji na temat jego rodziny jest mało właśnie z powodu zaginięcia rezydencji. Jeśli jakiś budynek może zaginąć. Jeśli to, co napisał Nott, to prawda (a Scorpius mówił, że wszystko, co napisał o jego rodzinie jest prawdziwe), to rezydencja wciąż gdzieś tam stoi, z dala od spojrzeń obcych... Gdyby tylko wiedział, gdzie dokładnie stoi ten dom! W sumie nigdy nie był w Norwegii... Zawsze chciał zobaczyć zorzę polarną na własne oczy...

- Kiedyś znajdę ten dom - powiedział Albus cicho, zamykając książkę.
- Czekałem, kiedy to powiesz - westchnął Scorpius i przewrócił oczami. - Niczego innego nie mógłbym się spodziewać po Potterze... Wyruszyć do obcego kraju, gdzie mówią obcym językiem, żeby znaleźć prawdziwy dom...
- Ciesz się, że ty masz to wszystko na miejscu... Powiem tacie i na pewno zechce ze mną go znaleźć!
- No tak - Scorpius znowu przewrócił oczami. - Harry Potter i ta jego odwieczna chęć poszukiwania przygód. Żebyście tylko nie weszli do gniazda bazyliszka!
- Zamknij się, zazdrościsz - powiedział Albus, mimo to uśmiechnął się lekko.
- Norwegii? W życiu! Tam jest zimno!

Albus odwrócił książkę i dotknął palcem liczbę tysiąc dziewięćset pięćdziesiąt pięć, wskazującą na datę druku.

- Ciocia Daphne mówiła, że pobawiła się trochę pierwszym wydaniem tej książki - powiedział Scorpius, gdy zobaczył, co zwróciło uwagę jego przyjaciela. - Mówi, że magia całej książki różni się od magii dopisku z przedostatniej strony.
- Co to właściwie oznacza? - zapytał Potter, nie odrywając wzroku od wydrukowanej daty.
- Że dopisek został wykonany później. Dużo później. Na jej oko około dwadzieścia lat później.
- Mówisz, że Nott wydał pierwsze wydanie Skorowidza, a po jakichś dwudziestu latach postanowił zrobić jej edycję i jak tylko zostały wydrukowane, to postanowił...
- Dać o tym znać posiadaczom pierwszego wydania - wtrącił się Scorpius. - Jak sam napisał, drugie wydanie nie zostało dopuszczone do publikacji, więc prawdopodobnie nie zostało publicznie ogłoszone nawet to, że takie wydanie powstało. Wydaje mi się, że Nott próbował coś tym zasugerować. 
- Na przykład co? - Albus spojrzał na przyjaciela zaciekawiony. Najczęściej to on, Albus, bywał tym, który wpadał na logiczne rozwiązania i ciekawe pomysły, ale w tym wypadku nic mu nie przychodziło do głowy. Malfoy myślący w tej sprawie stanowił miłą odmianę.
- Na przykład to, że informacje, których nie ma w pierwszym wydaniu, mogą pojawić się w drugiej wersji książki.

Albus spojrzał na niego z podziwem. Scorpius siedział wyprostowany na łóżku, a na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.

- Scorpiusie Hyperionie, jesteś genialny! - krzyknął Albus, klepiąc żartobliwie Scorpiusa w policzek.
- Zdarza mi się - powiedział wymijająco. - Niestety ciężko stwierdzić, co konkretnie chciał przekazać Nott. Nie ma żadnych wskazówek, szyfru do odkodowania, tajemniczych symboli. Nic. Jest za dużo nowych informacji, więc nie wiadomo, o którą konkretnie chodzi. Moje genialne rozumowanie tak naprawdę w niczym nam nie pomogło.

Albus słuchał Scorpiusa, przewracając strony książki. Robił to machinalnie, nie patrząc się w ogóle na strony, zastanawiając się nad słowami przyjaciela. W pewnym momencie ręka mu zadrżała, a serce przestało bić. Spoglądnął na stronę, która wywołała u niego takie emocje i zamrugał. Rozpoznał fragment dotyczący rodziny Fawleyów, fragment, którego w pierwszym wydaniu Skorowidza nie widział... Zamykając swój umysł na paplaninę Scorpiusa, zaczął czytać, a z każdym czytanym słowem jego wzrok zasnuwała mgła.

Rickena Fawley przybyła do Szpitala Świętego Munga w wigilię Nowego Roku w roku 1949. Wykończona fizycznie, z potem lejącym się z czoła mamrotała tylko jedno słowo. Początkowo wszyscy pracownicy myśleli, że ciężarna wzywa swojego męża, Alystera, który w tamtym okresie pracował w Ministerstwie Magii. Pracownicy próbowali się z nim kontaktować, ale szybko okazało się, że Alyster Fawley wyjechał z pracy za granicę. Rickena musiała urodzić dziecko bez towarzystwa męża. Gdy krzyki kobiety stawały się coraz głośniejsze, okazało się, że Rickena wcale nie wzywa swojego męża, ale wypowiada inne imię - Ambrosia. Kilka godzin po północy kobieta urodziła chłopca, konając na łożu chwilę później. Kiedy do szpitala przybył zrozpaczony Alyster Fawley, wysłuchał uzdrowicieli omawiających mu ostatnie chwile życia jego ukochanej żony. Spytany o wzywaną Ambrosię, Alyster, najpierw zaskoczony, a potem uśmiechnięty mimo łez w oczach, wyjawił, że cała rodzina spodziewała się dziewczynki. Synowi nadał imię Ambrose.

Albus przekartkował książkę do tyłu i znalazł informacje dotyczące Rickeny Fawley. Gdy przeczytał, że Rickena uwielbiała eksperymentować i prawie przez całe życie pracowała nad jednym projektem, którego nie zdążyła dokończyć, w gabinecie, do którego nikt nie miał dostępu, Albus tylko pomyślał chwilę i już wiedział.

Wiedział.

- Scorpius? - zapytał, przerywając paplaninę przyjaciela.
- Tak?
- Informacje, które dodał Nott... Najmłodsza pochodzi z którego roku?
- Z tego co pamiętam, to Nott skończył na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych, i tylko informacja o narodzinach dyrektora Fawleya pochodzi z pięćdziesiątego roku. A co?
- A to, że gdyby narodziny Fawleya nie były ważne, to nie czekałby z wydawaniem Skorowidza do tego roku, tylko wydałby go już na początku lat czterdziestych.


Scorpius wytrzeszczył oczy i wydarł książkę z rok przyjaciela. Znalazł dany fragment, przeczytał go, chwilę podumał, a potem popatrzył na Albusa nierozumiejącym wzrokiem.

- Że co? - spytał.
- Pomyśl! - zaczął Potter. - Ostatnie informacje sięgają przełomu lat trzydziestych i czterdziestych, ale on wydaje Skorowidz dziesięć lat później, tuż po narodzinach nic nieznaczącego dziecka Fawleyów.
- Myślisz, że nic nieznaczący niemowlak jest jednak znaczący?
- Tak. Jest bardzo znaczący.  Na tyle znaczący, że jego matka wyjawiła nazwę swojego wynalazku wszystkim uzdrowicielom, a ci, niczego nieświadomi  powiedzieli o nim Alysterowi Fawleyowi.

Albus wstał i zaczął chodzić po dormitorium. W końcu stanął w miejscu i spojrzał na Scorpiusa.

- Który przypilnował, aby syn dokończył dzieło swojej matki.



*



Hogwart spał.

James przemierzał korytarze zamku w pelerynie niewidce, trzymając przed sobą Mapę Huncwotów. Szedł korytarzami, najciszej jak się da, co chwilę zerkając na mapę, na której widniała kropka z imieniem i nazwiskiem Iriny Bailey. Od zakończenia pierwszego zadania nie miał kiedy z nią porozmawiać, a od ostatniej lekcji jej nawet nie widział. Nie wiedział, jak nazwać to dziwne uczucie, które ogarniało go, gdy tylko o niej myślał. Chyba tęsknota, ale ręki sobie uciąć by nie dał.

Zaklął cicho, gdy zauważył, że Irina weszła do pustej łazienki nauczycieli. Już miał się wycofać, ale coś (tęsknota?) wzięło nad nim górę i ruszył dalej, podążając za nauczycielką. Był zdziwiony jej wyborem, wiedział, że nauczyciele korzystają tak rzadko z łazienki nauczycieli, jak prefekci ze swojej. Owszem, miały swoje zalety, ale późniejsze ganianie do dormitoriów czy prywatnych komnat było cholernie niepraktyczne.

Drzwi  skrzypnęły cicho, gdy James wślizgnął się do łazienki. Irina obejrzała się za siebie, lecz tylko wzruszyła ramionami, gdy niczego nie zauważyła. Pewnie pomyślała, że to wiatr. Wróciła do rozbierania i James zamknął oczy - czego się kompletnie po sobie nie spodziewał - i otworzył je dopiero wtedy, gdy usłyszał głośny plusk, świadczący, że Irina wskoczyła do wody.

Potter uderzył się bezdźwięcznie ręką w czoło. To był poroniony pomysł. Mógł zapukać, może by mu otworzyła drzwi, może mogliby porozmawiać... A teraz jedyne co mu zostało, to stać się i patrzyć, i nie odzywać się w ogóle.

Odwracał wzrok za każdym razem, gdy odwróciła się do niego przodem. Nie rozumiał swojego zachowania. Jest facetem, do cholery. Chciałby sobie popatrzeć! Zmuszał swój wzrok do podążenia za kuszącym, nagim i mokrym ciałem Iriny, ale nie dał rady. Gdyby to się działo kilka miesięcy wcześniej, na pewno by popatrzył. Nie marnowałby okazji. Ale teraz nie mógł. Nagle prawda uderzyła go jak obuchem, kiedy jedna myśl przeleciała mu przez głowę.

Chciał, aby sama mu się pokazała. Bo w końcu co to za radość z podglądania niczego nieświadomej kobiety, która nie ma pojęcia, że jesteś z nią w tym samym pomieszczeniu? Co to za radość, jeśli pokazując się w całej swojej krasie nie zarumieni się, spuszczając wzrok? Radość będzie wtedy, kiedy sama pozwoli patrzeć, kiedy sama będzie chciała, żeby patrzył!

Ale to jeszcze nie miało nastąpić teraz.

Upewnił się, że pływa do niego plecami i na nią spojrzał. A to, co zobaczył, zaparło mu dech w piersiach.

Wcześniej tak uciekał wzrokiem, że ich nie zobaczył, ale teraz mógł je zobaczyć w całej swojej krasie. Irina na całych plecach miała wytatuowane skrzydła. Od łopatek do lędźwi, pięły się na jej plecach w taki sposób, jakby nie chciały znaleźć się nigdzie indziej. Czarne, wąskie, ale masywne, piękne, wyglądały tak, jakby zaraz miały się rozłożyć i unieść Irinę w powietrze.

James musiał przyznać kawał dobrej roboty człowiekowi, który wykonał ten tatuaż. Aż samemu chciało mu się poprosić Irinę o jego adres, wpaść do niego i zażądać natychmiastowego wytatuowania całego ciała. Zamiast tego stał i podziwiał, kiedy przypomniał sobie, że kiedyś widział u Iriny srebrne kolczyki w kształcie anielskich skrzydeł. Tak, Irina musiała bardzo lubić ten motyw.

Pokornie odwrócił wzrok, gdy wyszła z wody i ręcznikiem osuszała swoje ciało. Kiedy otworzyła drzwi, prześlizgnął się za nią, po czym patrzył, jak znika za rogiem. A gdy położył się do łóżka, nie mógł wyrzucić z pamięci jej nagich pleców i skrzydeł anioła.



Chciałabym wszem i wobec ogłosić, że 12 sierpnia miała miejsce pierwsza rocznica tego bloga! Wtedy to został opublikowany prolog! To moje pierwsze opowiadanie, które przetrwało tak długo i jestem z siebie naprawdę dumna. Czy chcę, aby ten blog, to opowiadanie miało swoją drugą rocznicę? Jeśli mam być szczera, to powiem, że nie. Chciałabym szybciej skończyć pisanie tego opowiadania, bo mam ogromną ochotę zacząć w końcu pisać książkę, a wiem, że nie mogę tego zrobić, jeśli ciągle siedzę w tym. Nie pozwolę sobie na niedokończenie tego opowiadania!
Przede mną jeszcze miesiąc wakacji i mam nadzieję, że zdążę napisać chociaż jeden rozdział. Nie wiem, jak to będzie u mnie z weną, ostatnio jest z nią różnie. Ale bardziej niż brakiem weny martwię się brakiem pomysłów na kolejne dwa zadania turniejowe! Coś czuję że przeżyję wiele nerwowych dni, zanim cokolwiek wymyślę!
xx
Layout by Yassmine