2014-04-22

Rozdział 10: Turniej Trójmagiczny

Późnym wieczorem Ambrose Fawley siedział w swoim gabinecie, ze zmarszczonymi brwiami czytając list, który dopiero co dostał od swojego informatora. Uważnie śledził każde słowo, napisane niestarannym pismem, mimo że wiedział, że jego informator pisze bardzo schludnie. Wyglądało to tak, jakby osoba pisząca list chciała mieć go jak najszybciej z głowy. Ambrose uśmiechnął się do swoich myśli. Tak szybko się mnie nie pozbędzie.

Gdy skończył czytać list, przeczytał go ponownie, a potem jeszcze jeden raz, starając się wychwycić fragmenty, które z pozoru miały wyglądać niewinnie, ale tak naprawdę miały zawierać ukrytą informację. Prychnął drwiąco. Jego informator wyraźnie domagał się używania kodów, na wypadek gdyby jego list jakimś cudem przechwycono i odkryto jego tożsamość. Ale Ambrose wiedział, że nie ma się czego obawiać. Nie miał żadnych wrogów.

Na razie.

Zerknął na portrety poprzednich dyrektorów. Dumbledore siedział w fotelu na swoim obrazie, udając, że czyta jakąś wielką księgę, podczas gdy oczy starca nie poruszały się ani o milimetr. Kiedy zdał sobie sprawę, że jest obserwowany, zamknął delikatnie księgę i usadowił się wygodniej w fotelu, przygotowując się do snu. Z kolei McGonagall wpatrywała się w niego uważnie, jakby wiedziała, że Ambrose coś knuje. Po chwili odwróciła od niego wzrok i zamieniła się w kota, i tak jak uprzednio Dumbledore, ułożyła się wygodnie do snu.

Ambrose był spokojny o tę dwójkę. Prawo szkoły wymagało, aby portrety byłych dyrektorów pomagały mu w potrzebie. Swoich spraw nigdy nie załatwiał w zasięgu ich wzroku, ba, nigdy ich nie załatwiał w szkole! Oni nic nie wiedzieli. Mogli jedynie podejrzewać.

Ponownie spojrzał na list i kiedy nie znalazł żadnych ukrytych wskazówek spalił go jednym machnięciem różdżki. Wszystko szło zgodnie z planem. Reprezentacje Durmstrangu i Beauxbatons miały zjawić w Hogwarcie w Święto Duchów o zachodzie słońca. Potter potwierdza gotowość swoich aurorów. Twórcy i architekci zakończyli swoje prace nad zadaniami turniejowymi już kilka dni temu. Wszystko dopięte na ostatni guzik.

Mimo czerwonego alarmu sprzed kilku tygodni, Kingsley Shacklebolt niczego się nie domyśla.

Kiedy wychodził z gabinetu, odwrócił się i po raz ostatni ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie. Żadnych listów i notatek na biurku. Wszystko schowane i zamknięte na klucz. Postacie na portretach dalej spały, nawet znużony Dumbledore w końcu do nich dołączył. Tylko jeden portret był pusty.

Westchnął. To było nieuniknione. Ale nie mógł nic na to poradzić. Na niektóre rzeczy nie miał żadnego wpływu.

Do czasu.

Zamknął cicho drzwi go gabinetu i skierował się w stronę swoich prywatnych komnat. Po ciężkim dniu pora na zasłużony odpoczynek.

W tym samym czasie, setki mil od Hogwartu, czarny kot pojawił się na pustym od dłuższego czasu portrecie w domu Minervy McGonagall. Czas na przekazanie najświeższych informacji.


*


Albus Potter nic z tego nie rozumiał.

Poprawka, rozumiał wszystko. Ale to wszystko wiedział już od bardzo dawna.

Zawarczał głośno na leżącą przed nim książkę i szybko zasłonił usta, nie chcąc przypadkiem obudzić swoich współlokatorów, po czym palnął się w czoło, przypominając sobie o rzuconych parę godzin wcześniej zaklęciach wyciszających na jego łóżko. Była czwarta nad ranem, a Albus dalej studiował Skorowidz Czystości Krwi.

Poprawka numer dwa: studiował go przez cały weekend i dalej nie dowiedział się niczego konkretnego.

- To się w ogóle kupy nie trzyma - powiedział do siebie Ślizgon, chowając twarz w dłoniach. No bo po co książka, taka jak ta, miałaby mieć na niego jakiś... wpływ? To, że Albus był Ślizgonem, nie oznaczało przecież, że wyznawał takie same zasady jak Śmierciożercy, co od zawsze stara się udowadniać wszystkim ludziom. Nie wszyscy Ślizgoni są źli.

Albus w myślach powtórzył sobie wszystko, co wiedział o tej malutkiej książce. Wydana jako dokument w latach trzydziestych poprzedniego wieku przez anonimowego autora, którą kilka dekad później zaczęto wydawać w formie książkowej. Dopiero niedawno potwierdzono dotychczas niepewną informację, jakoby autorem był Cantankerus Nott. Gdy tylko tak się stało, na wszystkich dokumentach i książkach po tytule "Skorowidz Czystości Krwi" dodano magicznie dopisek "Cantankerusa Notta", dzięki czemu Teodor Nott, który zajmował dość wysokie stanowisko w Ministerstwie Magii zaczął wywyższać się jeszcze bardziej.

Albus po raz setny otworzył pierwszą stronę cienkiej książki i po raz setny skrzywił się na umieszczony na niej wstęp: 

Niniejszy dokument, napisany przez autora szczycącego się wyśmienitym zdrowiem zarówno fizycznym jak i psychicznym, ma na celu wskazanie nazwisk najszlachetniejszych czarodziejskich rodzin w Wielkiej Brytanii, które autor dokumentu z pełną powagą może nazwać Dumą naszego Społeczeństwa. Każdy czarodziej powinien być Im wdzięczny za to, że pokazują Oni jakie powinno być życie prawdziwego czarodzieja, w zamian za to okazując wszelakiego rodzaju pomoc w utrzymaniu Ich czystego statusu krwi, żeby żaden brud nie splamił przyszłych pokoleń naszej Dumy.
Niechaj nasza wiara w Nich nigdy się nie kończy.

Po pięciu minutach bezsensownego wpatrywania się w tekst Albus zaczął gwałtownie wertować książkę w poszukiwaniu najmniejszej rzeczy, o której by jeszcze nie wiedział. Zatrzymywał się co chwilę i czytał kilka linijek na chybił trafił, aby ponownie przewrócić kilka stron. W końcu ze złością cofnął się do drugiej strony i po raz wtóry zaczął dokładnie czytać spis treści. Westchnął, gdy oprócz nazwisk rodzin i numerów stron nie znalazł nic innego.

Abbot. Avery. Black. Bulstrode. Burke. Carrow. Crouch. Fawley. Flint. Gaunt. Greengrass. Lestrange. Longbottom. Macmillan. Malfoy. Nott. Ollivander. Parkinson. Prewett. Rosier. Rowle. Selwyn. Shacklebolt. Shafiq. Slughorn. Travers. Weasley. Yaxley.

Dwadzieścia osiem nazwisk.

I ani słowa o Potterach.

Albus wiedział, że niektóre rodziny czystej krwi za kontakty z mugolami nie zostały umieszczone na liście. Z drugiej strony znalazło się na niej nazwisko Weasleyów, którzy przecież z takich kontaktów byli znani. Albus pamiętał, jak pewnego dnia Minerva McGonagall postanowiła opowiedzieć jemu i jego rodzeństwu o ich dziadkach i pradziadkach, których znała osobiście, oraz to, co słyszała o ich prapradziadkach. Pięcioletnia wówczas Lily zapytała, czy dziadzie i babcie tatusia lubili mugolów, na co McGonagall odpowiedziała, że w tamtych czasach Potterowie nie mieli sposobności, aby się z nimi w jakikolwiek sposób kontaktować.

Była to pierwsza połowa dwudzestego wieku. Skorowidz wydano po roku 1930.

Te informacje krążyły w umyśle Albusa, próbując złożyć się w jedną całość. Skoro Potterowie nie mieli kontaktu z mugolami, to przecież nie mogli zostać za to wyrzuceni ze Skorowidza...

Musiało się za tym kryć coś więcej.

Z rosnącą nadzieją zaczął czytać wszystko od początku, chcąc znaleźć choćby najmniejszą wzmiankę o swojej rodzinie. Od Abbotów po Yaxleyów. Krótka historia każdej rodziny, tablice genealogiczne, wybitne osiągnięcia niektórych osób. Wszystko napisane w samych superlatywach. Zobaczył imię Scorpiusa przy wykresie Malfoyów i po raz kolejny zaczął się zastanawiać, jak działa zaklęcie, które magicznie opracowuje tablice genealogiczne wszystkich rodzin.

Ale nic nowego nadal nie znalazł.

W przypływie bezradności skierował różdżkę na leżącą przed nim książkę, chcąc ją zniszczyć, spalić, wymazać z niej cały tekst... A potem sobie przypomniał, że to własność szkolnej biblioteki. I że pani Pince prędzej spali jego samego, niż pozwoli, aby coś się stało jednej z jej cennych książek.

- No jaki jest twój sekret, no?! - warknął głośno Albus, wyrywając sobie włosy z głowy. Gdy tylko te słowa wyszły z jego ust, pomyślał, że nie ma już nic do stracenia. Wzdychając głośno, wyszeptał: - Wyjaw swój sekret.

Książka w oka mgnieniu zaczęła przewracać swoje strony, szeleszcząc głośno i w końcu otwierając się na przedostatniej stronie, gdzie zaczął pojawiać się napisany odręcznie krótki tekst.

Albus uniósł z niedowierzaniem brwi.

Następnie złapał książkę w ręce i wyprostował ją z tą siłą, że zdziwił się, że nie podarł jej na pół. Ale to nie było ważne. Ważne było to jedno jedyne zdanie, które niemal uśmiechało się do niego zachęcająco, kusiło, aby je przeczytał...

Podskoczył na dźwięk rozsuwanych kotar.

- Jasna cholera, Flint! - krzyknął Albus, kiedy już zobaczył twarz kolegi. - Czego chcesz?!
- Flavia kazała mi cię obudzić o szóstej, ale jak widzę, już nie śpisz - powiedział Flint i wykrzywił w grymasie usta. - Zabini ją złapał wczoraj wieczorem na patrolu i kazał wam się do niego zgłosić o siódmej, nie wiem, po jaką cholerę...
- Dzięki, Flavio. Już się zbieram.

Pięknie - pomyślał Albus, gdy Flint zasunął za sobą kotary. - Jeszcze tej jego despotycznej siostrzyczki mi trzeba. Westchnął po raz kolejny i z bijącym sercem przeczytał tekst.

Pozostałe informacje o Dumie Społeczeństwa oraz informacje o rodzinach zdrajców krwi można znaleźć w drugim wydaniu Skorowidza, które nie zostało dopuszczone do publikacji przez Ministerstwo Magii. Wydanie to istnieje w kilku egzemplarzach i na dzień dzisiejszy znajduje się pod ścisłą kontrolą ww. Ministerstwa Magii.

Albus drżącymi dłońmi odłożył książkę na biurko, czując jak ulatuje z niego ostatnia nadzieja. A potem uzmysłowił sobie, że stracił całą noc na znalezienie niczego. I tylko jedna myśl pojawiła mu się w głowie.

Przesrane.


*


- James, co ty tu robisz? Wydaje mi się, czy lekcję mamy dopiero jutro?


James odwrócił się i uśmiechnął do wchodzącej do sali mugoloznawstwa Iriny Bailey. Wyglądała jak zwykle oszałamiająco. Gęste, kręcone włosy spięła wysoko, a kilka luźnych kosmyków okalało jej twarz. Piękna bordowa szata podkreślała jej figurę w taki sposób, że James nie mógł oderwać od niej wzroku.

- Wpadłem się tylko z panią przywitać, pani profesor. - Wstał i podszedł do nauczycielki, przesuwając swoje okulary w grubej oprawce z nosa na czubek głowy. - I odebrać swoje gratulacje za wczorajszy mecz - dodał bezczelnie, unosząc do góry prawą brew. Irina zaśmiała się głośno.
- Jak zwykle błyskotliwy i pewny siebie - powiedziała, kręcąc lekko głową. - Ale masz rację, James, nie miałam okazji z tobą porozmawiać od naszej ostatniej lekcji... Gratuluję panu, panie Potter. To był naprawdę udany mecz. - Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, którą James z głośnym biciem serca ochoczo złapał.
- Dziękuję, pani profesor. - Nie puszczał jej dłoni, czując jej ciepło i przyjemny dotyk gładkiej skóry.
- Masz zamiar zostać profesjonalnym graczem po ukończeniu szkoły? - zapytała poważnie, uważnie mu się przyglądając.
- Raczej skłaniam się ku szkole aurorskiej, ale zobaczymy, co z tego wyniknie - powiedział równie poważnie James , lekko drżącym głosem.
- Jestem pewna, że poradzisz sobie w każdym zawodzie - powiedziała Bailey, uśmiechając się lekko. Nagle zarumieniła się mocno i puściła jego rękę, jakby uzmysławiając sobie, że ich uścisk dłoni trwał zdecydowanie za długo. - A teraz wybacz mi, James, ale muszę przygotować się do zajęć z czwartym rokiem.
- Oczywiście - powiedział James, wpatrując się z uśmiechem w rumieńce na twarzy nauczycielki i kiwnął głową. - Do zobaczenia, pani profesor.

Kiedy wyszedł z sali, uniósł do góry pięść w tryumfalnym geście.

- Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział ktoś za jego plecami.
- Merlinie, Albus... - zaczął James, kiedy odwrócił się i zobaczył swojego młodszego brata. - Czy ty spałeś w ogóle tej nocy?
- To nie jest ważne w tym momencie, James. - Albus miał ogromne fioletowe sińce pod oczami, stał przygarbiony i słaniał się na nogach. James miał wrażenie, że jego brat zaraz zaśnie. - Musisz mi pożyczyć pelerynę niewidkę na dzisiejszą noc.
- Noc? - zapytał sceptycznie James. - Nie ma mowy.
- James, to jest naprawdę ważne. Muszę coś sprawdzić w dziale ksiąg zakazanych, a dobrze wiesz, że bez peleryny tego nie zrobię. Odznaka prefekta mi w tym nie pomoże.
- Nie mówię, że ci jej nie pożyczę, Albus - powiedział spokojnie James, przewracając oczami. - Zrobię to dopiero wtedy, kiedy porządnie się wyśpisz.

Młodszy z braci patrzył na starszego spod byka, ale w końcu westchnął głośno i kiwnął z zrezygnowaniem głową.

- Poza tym teraz i tak bym ci jej nie dał, bo ma ją Teddy. A wiesz, że w wyniku zaistniałej sytuacji kilka lat temu on ma do niej pierwszeństwo - powiedział James, przeklinając się w myślach, ale i dziękując niebiosom za to, że ich ojciec nie miał pojęcia o wykradzionej z jego gabinetu unikalnej pelerynie niewidce. Ale dowiedział się o tym niestety Teddy, który jako prawdziwy Ślizgon dokonał szantażu na młodych Potterach.
- Jak długo będzie ją trzymał? - zapytał Albus.
- Niedługo powinien ją zwrócić, ale na razie musimy sobie poradzić bez niej.
- Świetnie... Ale daj mi znać, jak tylko ci ją odda, bo to sprawa życia i śmierci.
- A co ty właściwie chcesz znaleźć? - spytał James, patrząc na brata, ale Albus tylko wzruszył ramionami. - W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Wiem - odpowiedział Albus, uśmiechając się na tyle, na ile mu starczyło siły i odszedł w kierunku lochów.

James nie przejął się zbytnio zachowaniem brata. Wiedział, że Albus ma swoje dziwactwa, jak każdy zresztą. Jeśli okaże się to naprawdę ważne, na pewno zwróci się do niego o pomoc. Zawsze tak było.

I James w głębi duszy chciał, żeby tak już pozostało.


*


Lily Potter spacerowała samotnie korytarzami Hogwartu, czując na sobie wzrok postaci z portretów, które mijała. Nic dziwnego, że byli tacy zdziwieni. W końcu to był jeden z korytarzy, na które rzadko kiedy trafiali uczniowie. A Lily potrzebowała miejsca, gdzie byłaby sama. Bez innych uczniów, wrzeszczących na okrągło, Gryfonów, gratulujących świetnego meczu, nauczycieli, uśmiechających się do niej wesoło...

I duchów.

Nienawidziła duchów.

Lily Potter potrzebowała po prostu samotności. Miała dość obydwu braci, którzy ciągle pytali ją o samopoczucie i o to, czy miała jeszcze jakieś dziwne sny. Swoją drogą, dziwiła się Albusowi, że ciągle zadanie te same pytania. Czyżby nie ufał eliksirowi, który sam dla niej warzy? Czyżby nie ufał swoim umiejętnościom? Bzdury - pomyślała Lily, zatrzymując się nagle. - On jest mistrzem w tej dziedzinie. Niedługo będzie lepszy od Zabiniego, a nawet tego Snape'a, o którym tak dużo mó...

- Słyszałem wiele plotek na twój temat, dziewczyno...

Lily podskoczyła wysoko, gdy przeleciał przez nią duch. Zaczęła cofać się powoli, krok za krokiem, gdy ujrzała surowe oblicze Krwawego Barona. Duch Slytherinu patrzył na nią dziwnym wzrokiem, przypatrując się jej uważnie. Srebrna krew na jego szatach lśniła potwornie. Lily wyciągnęła różdżkę z kieszeni, mimo że dobrze wiedziała, że czary w starciu z duchem w niczym jej nie pomogą.

Jak ona nienawidziła duchów.

- Jakich plotek? - zapytała Lily, unosząc do góry podbródek. Nie okaże strachu istocie, które nie ma ciała.
- Różnych plotek... Takich, które krążą wokół takich, jak ja... - powiedział Krawy Baron, nie spuszczając z niej wzroku. - Jeden z twoich braci znalazł coś, co było mu dane znaleźć od samego początku... Jednak nie zrozumie, z czym ma do czynienia, jeśli ty nadal będziesz odrzucać swoje sny, dziewczyno...
- Że co? - zapytała z niedowierzaniem Lily, nie rozumiejąc słów Barona. - O którym z moich braci mówisz? I co niby znalazł?
- Młodszy z nich znalazł coś, co jest kluczem do znalezienia czegoś innego. A gdy już znajdzie tę drugą rzecz, będzie o krok od zrozumienia prawie całej prawdy. Ale te jego działania będą bezużyteczne, jeśli dalej będzie ci podawał te bzdurne mikstury, dzięki którym nie śnisz.
- A co niby ty byś zrobił na moim miejscu, Baron?! - zapytała głośno Lily, podchodząc do niego kilka kroków. - Gdyby nawiedzały cię okropne wizje o śmierci twojego ojca, gdyby nawiedzali cię zmarli dziadkowie, mówiący ci jakieś okropne rzeczy?!

W martwych oczach ducha coś błysnęło, gdy usłyszał o Harrym Potterze, ale nie odezwał się ani słowem, pozwalając Lily na wyrzucenie z siebie całej złości.

- Pozwoliłbyś na to, żeby zakłócały twój spokój, Baron?!
- Radziłbym ci odstawić eliksiry i trochę pocierpieć - odparł dalej surowo Krwawy Baron, ale w jego wzroku pojawiła się doza współczucia. - Dzięki tym snom razem z braćmi poznacie prawie całą prawdę, która jest przed wami ukryta.
- Kiedy w takim razie poznamy całą prawdę? - zapytała Lily, w końcu zaciekawiona.
- Prawdopodobnie nigdy - odpowiedział Krwawy Baron i Potter zadrżała, gdy ujrzała, jak jego wargi układając się w smutny uśmiech. - Duchy wiedzą dużo, ale rzadko mogą się tą wiedzą dzielić ze śmiertelnikami. Ostrzegam cię po raz ostatni, dziewczyno. Nie uciekaj przed swoim prawdziwym ja. Tylko dzięki temu poznacie prawdę.

Po tych słowach odleciał, zostawiając na pustym korytarzu bijącą się z myślami Lily.


*


Albus wszedł do biblioteki i od razu skierował się w stronę biurka pani Pince. Skorowidz dziwnie ciążył mu w kieszeni, jakby uprzedzając go, że Albus postępuje karygodnie, oddając ją w niewłaściwe ręce. Potter wyrzucił z głowy głupie myśli i wyciągnął książkę z kieszeni. Dotknął palcem gładkiej, czarnej okładki, która w ciągu ostatnich kilku dni przysporzyła mu wiele zmartwień. Albus nie musiał już jej nawet czytać, znał ją niemal na pamięć, więc stwierdził, że nie ma sensu dalsze trzymanie jej u siebie i patrzenie na nią z przerażeniem. Albus miał po prostu jej dość.

- Dzień dobry, panie Pince. Chciałem tylko oddać jedną z pożyczonych przeze mnie książek. - Położył na jej biurku książkę i uśmiechnął się do bibliotekarki lekko. Zawsze lubił tę kobietę.

I wtedy coś do niego dotarło.

Kiedy w sobotę zabierał książkę do swojego dormitorium...

...nie powiedział o tym Pani Pince.

W jednej chwili Albusa oblał zimny pot. Skorowidza Czystości Krwi nie było w jego Karcie Bibliotecznej. Co oznaczało, że Pince mogła pomyśleć, że tę książkę ukradł. Powinien zanieść ją od razu w to miejsce, z którego ją wziął. Na półkę z książkami na temat wojen goblinów w jedenastym wieku. Ale nie było już możliwości odwrotu. Bo oto bibliotekarka wzięła do ręki cienką książeczkę i otworzyła ją na stronie tytułowej, wpatrując się w nią ze zmarszczonymi brwiami.

Powinien sobie już rezerwować miejsce na cmentarzu.

- Eee... Panie Potter, to... Skorowidz Czystości Krwi - zaczęła niepewnie Pince, patrząc na niego zdziwionym wzrokiem.
- No tak - odparł Albus, wyłamując sobie palce. - Pożyczyłem ją w sobotę.
- Jest pan pewien, że to książka z naszej biblioteki? - spytała, unosząc coraz wyżej brwi.
- ... Jak to? - Serce Pottera zatrzymało się na jedną długą chwilę, zanim zaczęło bić w jeszcze szybszym tempie, niż biło kilka sekund wcześniej.
- Bo ja jestem pewna, że w zbiorach Hogwartu nigdy nie było tej książki. Musiało się coś panu pomieszać, Potter, za dużo pan czyta książek. - Bibliotekarka oddała mu Skorowidz i uśmiechnęła się do niego ze zmieszaniem. Popatrzyła na niego jeszcze chwilę, po czym spuściła wzrok i zajęła papierami, które uzupełniała przed pojawieniem się Albusa.

Że co? - pomyślał Albus, chowając książkę do kieszeni i kierując się w stronę wyjścia. Po kilkunastu krokach zauważył, że książka przestała mu ciążyć.


*


To był ten dzień.

James rozglądnął się po Wielkiej Sali, która wydawała mu się bardziej zatłoczona, niż zazwyczaj, choć przybyło do Hogwartu nie więcej niż dwudziestu uczniów. Dziesięcioro uczniów Durmstrangu siedziało przy stole Ravenclawu, zajadając się potrawami przygotowanymi przez skrzaty domowe i próbując dogadać się z siedzącymi koło nic Krukonami. Przy stole obok dziesięć osób z Beauxbatons było zagabywanych przez Puchonów. Zarówno krwistoczerwone szaty uczniów Durmstrangu jak i bladoniebieskie szaty Beauxbatons mocno odznaczały się na tle czarnych szat noszonych w Hogwarcie. Każdy uczeń, czy to swój czy obcy, miał na twarzy wyraźnie widoczną ekscytację.

Czekali na oficjalne otwarcie Turnieju Trójmagicznego.

Potter spojrzał w kierunku stołu Slytherinu i wyszukał wzrokiem swojego brata. Ucieszył się, gdy zobaczył błysk radości w oczach wyraźnie zmizerniałego Albusa. Od kilku dni jego brat wyglądał na wyczerpanego, ale nie chciał powiedzieć, co jest tego przyczyną. James powoli zaczął się o niego martwić. Wiedział, że gdyby było to coś naprawdę poważnego, Albus by do niego przyszedł, ale jego dziwne zachowanie trwało zbyt długo. Albus czekał i czekał na pelerynę niewidkę, ale Ted jeszcze jej nie oddał. James miał nadzieję, że szybko ją zwróci, bo jeśli stan Albusa się pogorszy, James jest gotowy nawet na rozmowę z ojcem.

Podniósł wzrok na stół nauczycielski i zobaczył wiele osób, które normalnie przy nim nie zasiadały. To był kolejny dowód na to, że dyrektor Ambrose Fawley stara się o jak najlepszą opinię o sobie - zaprosił do Hogwartu na ucztę powitalną wiele osób, których zapraszać nie musiał. James słyszał, że w czasie ostatniego turnieju na uczcie powitalnej oprócz dyrektorów obydwu szkół zjawili się tylko Ludo Bagman oraz świętej pamięci Bartemiusz Crouch.

James przeleciał wzrokiem stół nauczycielski. Po lewej stronie dyrektora Hogwartu siedziała oczywiście Madame Maxime, z Hagridem u boku, która wciąż była dyrektorką Beauxbatons. Natomiast z prawej strony Fawleya siedział dyrektor Durmstrangu, którego nazwiska James nie znał. Wujek Neville rozmawiał z Lee Jordanem, którego po porywającej karierze komentatora i dziennikarza sportowego mianowano Szefem Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Siedzący obok niego starszy, gburowaty mężczyzna musiał być Szefem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, który nazywał się, o ile James dobrze pamiętał, Domino Skwark.

Co za głupie nazwisko - pomyślał James.

Dalej siedział Kingsley Shacklebolt, tym razem w roli Ministra Magii, a nie wujka. James nieświadomie szeroko się uśmiechnął, gdy zobaczył siedzącą koło niego staruszkę, która przyglądała się jemu i jego rodzeństwu prawie przez cały czas.

Ciocia Minnie ubrała swoją najlepszą czarną szatę, jaką posiadała. Siwe włosy ułożyła w majestatycznego koka, którego spięła srebrną spinką z logiem Hogwartu. Uśmiechała się do nauczycieli, których niegdyś była pracodawcą i do uczniów, których przecież nie mogła znać, jako że odeszła na emeryturę dwanaście lat temu. Dostrzegł, że była spięta i co chwilę zerkała na Fawleya, ale widać po niej było, że cieszy się powrotem do Hogwartu, który przez tyle dekad był jej domem. James naprawdę żałował, że nie mógł chodzić do Hogwartu w czasach, gdy była tu nauczycielką lub dyrektorką.

Obok McGonagall dwa krzesła stały puste.

- Uspokój się, Lily - powiedział karcąco do siedzącej obok niego siostry, która podskakiwała na ławce z nadmiaru ekscytacji, mimo że, podobnie jak Albus, od jakiegoś czasu przypominała cień człowieka.
- Nie mogę, to jest silniejsze ode mnie. - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i pomachała do byłej dyrektorki, która w odpowiedzi puściła do niej oko. - Nie mogę uwierzyć, że ciocia Minnie tu jest! Tak dawno jej nie widzieliśmy...
- Wiesz, że ma problemy ze zdrowiem - powiedział cicho James. - Mam nadzieję, że to nie pogorszy jej stanu zdrowia.
- Myślisz, że będzie jutro? I że będzie na zadaniach? Och, mam nadzieję, że tak! Nie mogę się doczekać, aż z nią porozmawiam!
- Zamknij się w końcu, Lily - powiedział opryskliwie siedzący po drugiej stronie stołu Louis. - Zaraz Fawley zacznie gadać i jeśli mam wybór, to wolę słuchać jego, niż ciebie.

Lily i James obrzucili go wściekłym spojrzeniem, ale nie powiedzieli ani słowa, bo dyrektor właśnie wstał i zaczął mówić:

- Nadeszła chwila, na którą długo wszyscy czekaliśmy - powiedział, rozkładając szeroko ręce - ale zanim oficjalnie rozpoczniemy Turniej, pragnąłbym powitać i przedstawić kilka osób...

W tym momencie drzwi prowadzące do bocznej komnaty skrzypnęły głośno i do Wielkiej Sali weszły dwie osoby, które, według Jamesa, nie miały prawa do niej wejść. Głośny jęk ze strony Lily i dwie upadające szklanki dochodzące z drugiej strony sali od stołu Slytherinu uświadczyły go w przekonaniu, że co najmniej trzy osoby co do tego się z nim zgadzały.

Do Wielkiej Sali weszli Harry Potter i Draco Malfoy, kierując się do wolnych miejsc.

- Tak, panowie, siadajcie, siadajcie - powiedział tylko Fawley i zamierzał kontynuować swoją przemowę, ale Malfoy nachylił się ku niemu i szepnął mu coś do ucha, podczas gdy ojciec Jamesa - O zgrozo... - usiadł obok cioci Minnie i nie zważając na publiczność nachylił się do niej i pocałował ją w policzek. Po chwili usiadł obok niego Malfoy, który, na szczęście, tylko kiwnął głową w stronę swojej byłej nauczycieli.

- Powiedz, że to tylko jeden z moich koszmarów - szepnęła mu do ucha Lily.

James nic jej nie odpowiedział.

- Tak, kontynuując... - zaczął ponownie nieco zdekoncentrowany Ambrose Fawley, ale po chwili szeroki uśmiech wrócił na jego usta. - Pragnę przedstawić wszystkim moim uczniom panią dyrektor Beauxbatons Madame Olimpię Maxime oraz dyrektora Durmstrangu Valberga Pokornego! - Salwa oklasków zalała Wielką Salę. Po krótkiej chwili Fawley kontynuował: - Myślę, że naszego najlepszego Ministra Magii od lat, Kingsleya Shacklebolta, wszyscy znają!

Wujek Kingsley uśmiechnął się tylko do Fawleya, kiedy ten odwrócił się w jego stronę. James zauważył, że mimo ogromnego uśmiechu, który dyrektor obdarzył ministra, jego spojrzenie było chłodne.

- Oczywiście na największe podziękowania zasługują dwie osoby, przede wszystkim dzięki którym się tutaj dziś wszyscy znajdujemy - kontynuował. - Te dwie osoby już od paru lat prowadziły rozmowy nie tylko z ministrem Shackleboltem, ale również z pozostałymi dwoma Ministrami Magii, którzy ze względu na obowiązki nie mogli się tu dzisiaj zjawić, oraz z Madame Maxime, dyrektorem Pokornym i ze mną. Gdyby nie ich starania to dzisiaj nie byłoby możliwości oznajmić wszystkim tu zgromadzonym, że od tego roku Turniej Trójmagiczny będzie się odbywał regularnie co pięć lat, co roku w innej szkole.

Hałas, który wybuchnął w Wielkiej Sali, był w stanie wybić wszystkie okna. Ale dzięki czarom ochronnym tego nie zrobił.

James patrzył się z niedowierzaniem na to, co dzieje się wokół niego. Starsi uczniowie lamentowali, że nie będzie im dane wziąć udział w turnieju. Rzucił okiem na Albusa, ale jego brat tylko patrzył się na Fawleya, czekając na dalszą przemowę. Najbardziej cieszyli się drugoroczniacy, którzy już obliczyli, że za pięć lat dostaną swoją szansę na pojechanie do Beauxbatons lub Durmstrangu i wzięcie udziału w turnieju. Jego najmłodsza kuzynka Roxanne krzyczała coż ze łzami w oczach do swoich koleżanek z dormitorium.

Fawley podniósł rękę, uciszając hałas.

- Już mogę oznajmić, że w roku dwa tysiące dwudziestym szóstym Czara Ognia odwiedzi Francję.

Czyli Beauxbatons. - James pokręcił głową, gdy usłyszał, jak jeden chłopak z drugiej klasy mówi, że jeszcze nigdy nie był we Francji.

- A tymi dwoma osobami są: Szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów, Lee Jordan oraz Szef Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, Dominic Schwartz!

No cóż. Byłem blisko - pomyślał James, gdy Wielką Salę jeszcze raz zalała burza oklasków, tym razem nieco mniejsza.

- Madame Maxime, dyrektor Pokorny, pan Schwartz, pan Jordan oraz ja wejdziemy w skład zespołu sędziów, którzy będą oceniać reprezentantów szkół w turnieju. Pragnę przedstawić jeszcze trzy osoby, które wiele osób na pewno zna. Moja poprzedniczka, pani dyrektor Minerva McGonagall!

Ciocia Minnie wstała z miejsca, opierając się o swoją laskę. Uśmiechnęła się do uczniów i pomachała co niektórym. W niczym nie przypominała tej surowej nauczycielki, którą była tyle lat temu.

- Dyrektor Rady Nadzorczej Hogwartu, Draco Malfoy!

Ojciec Scorpiusa otrzymał dość skromne oklaski, głównie ze strony Slytherinu, jako że wśród czarodziejów nadal krążyły plotki o złej sławie Malfoyów. James i Lily klaskali najgłośniej z Gryffindoru, znalazło się też kilka osób z Ravenclawu i Hufflepuffu, ale to kadra pedagogiczna, Minerva McGonagall i Harry Potter klaskali najgłośniej.

Scorpius wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.

- I ostatni, ale nie mniej ważny, razem ze swoimi ludźmi odpowiadający za bezpieczeństwo naszych przyszłych reprezentantów. Szef Biura Aurorów, Harry Potter!

James omal nie zapłakał, gdy prawie wszyscy uczniowie wstali ze swoich miejsc i zaczęli klaskać, gwizdać, krzyczeć... Wargi Albusa zacisnęły się w jedną, wąską kreskę. Lily skryła twarz w dłoniach. A James patrzył jak Hogwart szaleje na widok jego ojca, który ze zmieszaniem wstaje ze swojego miejsca i niezręcznie się wszystkim kłania. Żywa legenda - krzyczeli Gryfoni. Wybraniec - skandowali Krukoni. Chłopiec, który przeżył - mówili głośno Puchoni. Tylko Ślizgoni ograniczyli się tylko do klaskania i patrzenia na resztę szkoły jak na idiotów.

To mój ojciec! - krzyczał w myślach James. - Ja z nim mieszkam! Beka głośno po obiedzie i drapie się przy mnie po tyłku!

Ale na głos nie powiedział ani słowa.


Hałas powoli zaczął cichnąć, gdy uczniowie zauważyli, że wniesiono na salę szkatułę z Czarą Ognia. Fawley stuknął w nią różdżką i wyciągnął z niej topornie wyciosaną drewnianą czarę, wypełnioną po brzegi roztańczonymi, niebiesko-białymi płomieniami. Postawił ją na szkatule i zaczął ponownie mówić:

- Pan Schwartz i pan Jordan potwierdzili już instrukcje tegorocznych zadań turniejowych. Jak wszystkim wiadomo, w Turnieju Trójmagicznym występują trzy osoby, po jednej z każdej szkoły, które zmierzą się z trzema zadaniami, będącymi sprawdzeniem umiejętności reprezentantów. Jak już wspomniałem, reprezentanci będą oceniani przez sędziów i za wykonanie każdego zadania otrzymają punkty. Ten, kto zdobędzie najwięcej punktów, zdobędzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Reprezentanci zostaną wybrani przez niezależnego sędziego, przez tę o to Czarę Ognia, która została zabezpieczona dodatkowymi zaklęciami ochronnymi.

Cisza panująca w Wielkiej Sali była wręcz namacalna. Wzrok każdego ucznia był skierowany na dyrektora Fawleya, który spokojnym tonem omawiał wszystko krok po kroku.

- Muszę zaznaczyć, że uczestnik turnieju nie musi mieć skończonych siedemnastu lat.

Fawley podniósł rękę, uciszając rosnące pomruki niedowierzania. Wszyscy byli zaskoczeni tymi słowami, z nim samym włącznie. Objął ramieniem Lily, która zaczęła drżeć. W tym samym momencie spojrzeli na siedzącego po drugiej stronie Albusa. Ich młodszy brat, mocno zaskoczony, mówił coś do nie mniej poruszonego Scorpiusa. James zerknął na ojca, który nachylił się w stronę Malfoya i mówił coś podniesionym tonem. McGonagall w niedowierzaniu zakryła usta dłońmi. Przy stole nauczycielskim tylko Madame Maxime, dyrektor Pokorny, Lee Jordan i Dominic Schwartz nie wydawali się być zaskoczeni tymi słowami.

- Ale, jak już mówiłem, na Czarę zostały nałożone dodatkowe zaklęcia ochronne. Czara Ognia to potężny magiczny artefakt, zbadany przez badaczy wzdłuż i wszerz, a i tak nie do końca wiadomo, jak działa. Jednak zadaniem Czary jest nie wylosowanie, a wybranie najlepszych z najlepszych, więc jeśli jest na tej sali jakiś niepełnoletni czarodziej, posiadający wiedzę z całego programu nauczania i wykraczającą daleko poza nią, który odznacza się ogromną odwagą, może spróbować swoich sił. Każdy, kto chce zostać reprezentantem, musi napisać na kawałku pergaminu czytelnie swoje imię i nazwisko oraz nazwę szkoły i wrzucić je do Czary, która jutro, w Noc Duchów, wyrzuci trzy nazwiska. Po dzisiejszej uczcie Czara zostanie umieszczona w Sali Wejściowej, gdzie będzie stała przez dwadzieścia cztery godziny. Tyle macie czasu na podjęcie decyzji. Pamiętajcie, że wrzucenie swojego nazwiska jest równoznaczne z zawarciem magicznego odwrotu i dla tego, kogo nazwisko wyrzuci Czara Ognia, nie będzie już odwrotu. Dwadzieścia cztery godziny od... teraz.

*


Następnego ranka Albus stał w Sali Wejściowej i przyglądał się Czarze Ognia.

Żadnej linii wieku. Żadnych ograniczeń.

Mógł wrzucić swoje nazwisko. Nawet miał w kieszeni kartkę z napisem "Albus Potter - Hogwart". Mógł bez problemu podejść do Czary i wrzucić ją do niej. Mógł. Ale tego jeszcze nie zrobił. Dlaczego?

- Albus! - usłyszał za plecami i chwilę później jego siostra rzuciła mu się w objęcia. - Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Mam nadzieję, że w porządku - powiedziała jednym tchem, łapiąc go za ramiona i uważnie przypatrując się jego twarzy. Albus wyjrzał za jej plecy i zobaczył uśmiechającą się Minervę McGonagall. Uśmiech od razu pojawił się na jego ustach.
- Ciocia Minnie!
- Witaj, Albusie - powiedziała, podchodząc do niego. Pogładziła go szorstką dłonią po policzku. - Ale wyrosłeś.
- Nie tak bardzo, jak Lily - wskazał podbródkiem na Lily, która znowu się w niego wtuliła.
- Jak samopoczucie? - zapytała McGonagall, gładząc jego siostrę po plecach. - Nie wyglądasz za dobrze.
- Nic mi nie jest - odpowiedział szybko, wiedząc, że i tak mu nie uwierzy. - Jestem odrobinę zmęczony, to wszystko.
- Musisz odpocząć, jeśli chcesz wziąć udział w turnieju - odparła, uśmiechając się lekko.
- Nie, nie zamierzam - odpowiedział cicho. Lily podniosła głowę, zaskoczona.
- Jak to nie? - zapytała. - Myślałam, że skoro nie ma ograniczeń wiekowych, to się zgłosisz.
- Zmieniłem zdanie.
- Ze względu na Jamesa?
- Nie. Tak. Nie wiem. - Albus spuścił głowę, nie wiedząc, co ma więcej powiedzieć.
- Wiesz, że możesz - powiedział James, podchodząc do cioci Minervy i całując ją w policzek, jak poprzedniego wieczoru ojciec. McGonagall wzięła za rękę Lily i zaciągnęła lekko do Wielkiej Sali, chcąc dać im chwilę prywatności. - Nie miałbym nic przeciwko, jeśli wybrałaby ciebie zamiast mnie - powiedział poważnie - i cieszyłbym się z tego tak samo, jakby wybrała mnie.
- Nie wiesz, co mówisz James - powiedział Albus i usiadł na schodach, a jego brat obok niego. - Byłeś tak cholernie pewny, że Czara cię wybierze i że później wygrasz turniej. Teraz chcesz, żebym wrzucił tam moje imię... Tak nisko mnie cenisz, James? - zapytał drżącym głosem, spuszczając wzrok na swoje kolana, nie chcąc, aby brat zauważył zmianę w jego spojrzeniu. - Nie widzisz we mnie w ogóle zagrożenia?
- Ba, ja chcę je widzieć! - Albus spojrzał na niego ze zdumieniem. - Chcę się zmierzyć z godnym siebie przeciwnikiem. Jeśli ktoś ma wejść na moje miejsce, to tylko ty, braciszku.
- To było twoje marzenie od początku roku, James - odparł, obserwując zmianę na twarzy brata. Oprócz Iriny Bailey, oczywiście - pomyślał - ale o tym głośno nie mówimy.
- Nie chcę, żeby to moje marzenie nas poróżniło - powiedział cicho James i Albus miał wrażenie, że nawiązuje nie tylko do turnieju, ale także do innej rzeczy.
- I nie poróżni. Naprawdę.
- To twoja decyzja, Albus, zrobisz, co zechcesz - powiedział James, wstając ze schodów. - Ale nie chcę, żebyś potem żałował. Wrzuć tę durną kartkę i niech się dzieje, co chce.

Wyciągnął z kieszeni kartkę, na której napisane było James S. Potter. Hogwart i powoli podszedł do Czary Ognia, przed którą zdążyła się już utworzyć kolejka. Albus obserwował go cały ten czas. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że patrzy na idealnego reprezentanta Hogwartu - inteligentny, popularny, wysoki, dobrze zbudowany, przystojny, z tymi swoimi ciemnorudymi, rozczochranymi włosami i okularami w grubych oprawkach umieszczonych na czubku głowy, gdy z nich akurat nie korzystał. James był ostatni w kolejce i szybko Sala Wejściowa opustoszała. Starszy z braci jednak nie podszedł do czary, tylko obserwował coś po swojej lewej stronie.

A potem Albus zauważył osobę, w którą ciągle wpatrywał się James.

Patrzył z zafascynowaniem, jak jego brat wrzuca kartkę ze swoim imieniem do czary, cały czas patrząc się na stojącą w drzwiach Wielkiej Sali profesor Bailey. Albus zerknął na nauczycielkę, aby się przekonać, że zarumieniona Bailey odwzajemnia spojrzenie jego brata. I wtedy James przerwał kontakt wzrokowy, odwrócił się od niej i uśmiechnął jakby z satysfakcją. Szybko jednak zmienił uśmiech na przyjazny, gdy zobaczył stojącą za Albusem osobę.

Albus poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Odwrócił się powoli i ujrzał swojego ojca, który dziwnym wzrokiem wpatrywał się w starszego ze swoich synów, zerkając na drzwi do Wielkiej Sali, przy których nikt już nie stał.

Albusa po raz kolejny w tym tygodniu oblał zimny pot. Od kiedy on tam stoi? Jak dużo słyszał? Jak dużo widział?!

Poklepał po ramieniu Jamesa, który pokiwał w odpowiedzi głową i od razu pobiegł do Wieży Gryffindoru.

Harry spojrzał na wpatrującego się w niego Albusa. Nic nie powiedział, ale Albus podświadomie czuł, że ojciec próbuje mu coś przekazać. W końcu Harry kiwnął tylko głową i zszedł ze schodów. Przy drzwiach do Wielkiej Sali odwrócił się w stronę Albusa i jeszcze raz kiwnął głową.

- Cześć, wujku - powiedzieli wychodzący z sali Louis, Fred i Molly. Nie czekając na odpowiedź podeszli do Czary Ognia i wrzucili do niej kartki ze swoimi nazwiskami. Ojciec zniknął za drzwiami.
- Gadałeś w końcu z tymi Francuzami? - zapytał Fred Louisa. Albus schował się za filarem, nie chcąc zostać przez nich zauważonym.
- Taaa... U nich nie ma nikogo poniżej siedemnastu lat, ale to nie dlatego, że nie wiedzieli o braku ograniczenia. Maxime osobiście wybrała delegację z wszystkich chętnych uczniów ze swojej szkoły. Zrobiła im mnóstwo testów i wybrała tych, którzy spisali się najlepiej.
- Ja podsłuchałem rozmowę Elizy Parkinson z jakąś dziewczyną z Durmstrangu - powiedział Fred, drapiąc się po nosie. - U nich jest dwójka szesnastolatków, jeden chłopak i jedna dziewczyna. Podobno są nieźli w czarach.
- I tak nie dadzą nam rady - powiedział Louis, zadzierając nosa.
- Przestań, Louis, nie mamy szans z Jamesem - powiedziała Molly, na co Louis prychnął.
- Molly ma rację - Fred pokiwał w zamyśleniu głową. - Z Albusem też byśmy sobie nie dali rady. Ci dwaj są za mocni.
- Przesadzacie - powiedział tylko Louis i całą trójką wyszli na dziedziniec, rozmawiając dalej.

Albus niepewnym krokiem wyszedł zza filara i podszedł do Czary. Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni kartkę, na której napisane było Albus Potter - Hogwart i wrzucił ją do Czary Ognia.

Niech się dzieje, co chce.


*


Zapadał już zmrok, gdy na ścieżce wiodącej do Zakazanego Lasu pojawił się się mężczyzna.

To był ten dzień.

Noc Duchów - pomyślał mężczyzna i bez chwili zastanowienia wkroczył w głąb lasu, nie oglądając się za siebie. Uważnie rozglądał się dookoła i przyświecając różdżką, szukał jakichkolwiek charakterystycznych znaków, które poświadczyłyby, że zmierza w dobrym kierunku. Przeczucie mu podpowiadało, że to jest ta droga, którą szedł tak wiele lat temu. Ale nie mógł być już pewny niczego. Aż w końcu znalazł.

Przed nim znajdowała się polana.

Cofnął się kilka kroków i skierował światło z różdżki na ziemię. Przypatrywał się każdemu źdźbłu trawy, każdemu kamyczkowi, szukając tego jednego, jedynego, tak bardzo dla niego ważnego... Wiedział, że powinien tutaj być! Że leżał bezużyteczny przez ponad dwadzieścia lat, przez nikogo nieruszany, bo niby przez kogo? Przez jednorożca? Centaura? A może przez akromantulę?! Wiedział, że zwykłe Accio tym razem tu nie pomoże, tak proste zaklęcia nigdy nie pomagają w tak ważnych rzeczach...

Cofnął się o kolejny krok i pod stopą poczuł coś twardego. Schylił się i włożył palce w rzadkie źdźbła trawy, wyszukując przyczyny jego dyskomfortu. Wyczuł pod palcami dziwnego kształtu kamień, do połowy zanurzony w twardej glebie. Wyciągnął go z trudem, używając całej swojej siły.

Gdy poświecił różdżką na wyciągnięty z ziemi kamień w jego oczach pojawiły się łzy.

Znalazł.


*


Po raz pierwszy w życiu James tak bardzo się denerwował.

Owszem, denerwował się już wcześniej mnóstwo razy. W czasie Ceremonii Przydziału, przed pierwszym meczem, przez egzaminami, przed sumami (!), przed pierwszą randką... Ale w życiu by nie pomyślał, że będzie się denerwował, czy Czara Ognia wyrzuci kartkę z jego nazwiskiem, czy nie. Ten dzień bardzo mu się dłużył. Miał wrażenie, że od chwili wrzucenia do Czary kartki minęło kilka dni, podczas gdy tak naprawdę minęło zaledwie jakieś dwanaście godzin. Napięcie i ekscytacja sięgnęły zenitu. Uczniowie co chwila zerkali na zegarki, zastanawiając się, kiedy w końcu skończą się obżerać i Czara wylosuje te cholerne nazwiska! Mają zakłady do wygrania!

James nic nie jadł. Za bardzo się denerwował.

Siedząca obok niego Lily też nic nie jadła, trzymając go za rękę. Bała się o braci. Tak jak i on była pewna, że Albus wrzucił swoje nazwisko. Jeden wzrok na stół Slytherinu wystarczył, żeby jego przypuszczenia okazały się słuszne - jego młodszy brat też nic nie jadł, patrząc na swój pusty talerz i kręcąc głową do próbującego go nakarmić Scorpiusa. James omal się nie roześmiał na ten widok, ale nie zrobił tego w obawie, że zwymiotuje na ludzi siedzących na przeciwko. Zastanawiał się przez chwile, czy Scorpius zgłosił swoją chęć do wzięcia udziału w turnieju, ale uznał, że nie. Był za bardzo wyluzowany, podczas gdy wszyscy, których James znał i którzy wrzucili kartki do Czary wyglądali, jakby stali nad grobem.

- Pozostało parę minut - powiedział nagle Ambrose Fawley i wszyscy podskoczyli. James poczuł jeszcze większe sensacje żołądka, niż chwilę wcześniej. - Kiedy zostaną ogłoszone nazwiska reprezentantów, proszę o ich podejście i wejście do komnaty obok. - Dyrektor wskazał ręką na drzwi do pomieszczenia, z którego dzień wcześniej wyszedł jego ojciec z Malfoyem.

W końcu Fawley podszedł do artefaktu, różdżką gasząc wszystkie świece, oprócz tych, które znajdowały się w dyniach. Były jedynym źródłem światła, z wyjątkiem Czary, której jasny blask niemal oślepiał.

James po raz ostatni spojrzał na stół nauczycielski. Madame Maxime tak  mocno zaciskała ręce na blacie stołu, że aż pobielały jej knykcie. Na jednej z nich w uspokajającym geście Hagrid położył dłoń. Dyrektor Pokorny z nerwów wyłamywał swoje palce. Zabini, zazwyczaj spokojny i zdystansowany, z niepokojem wpatrywał się w swoją córkę - Vivienne jako jedna z ostatnich wrzuciła swoje nazwisko. Lee Jordan z wielkim uśmiechem na twarzy szeptał coś do Dominica Schwartza, na co ten z trudem powstrzymał się od śmiechu. Profesor Sinistrze drgała warga. Wujek Neville skubał serwetkę, patrząc na Puchonów, których był wychowawcą, i Gryfonów, którzy byli bliscy jego sercu. James przeniósł wzrok na drugą stronę stołu. Ciocia Minnie trzymała jedną rękę na sercu, a drugą na ramieniu ojca. Koło Harry'ego siedział dalej Draco Malfoy, mówiąc coś do niego cicho. Był spokojny, co Jamesa utwierdziło w przekonaniu, że Scorpius swojej kandydatury nie zgłosił.

Wreszcie płomienie Czary poczerwieniały, po czym buchnęły ogromne iskry. Wystrzelił z niej jęzor ognia, z którego wyleciał nadpalony kawałek pergaminu, którego Fawley złapał zręcznie. Zmrużył swoje kocie oczy, aby przeczytać nazwisko pierwszego ucznia.

- Reprezentant Durmstrangu - Ekaterina Bugakow!

Sala zabrzmiała wiwatami, w których prym wiódł dyrektor Pokorny. Wstał ze swojego miejsca i krzyczał głośno coś w obcym języku. Od stołu Krukonów odeszła ładna, słowiańskiej urody ciemnowłosa dziewczyna, która odkrzyknęła coś do swojego dyrektora i zaśmiała się głośno. Po chwili zniknęła za drzwiami bocznej komnaty.

Płomienie czary ponownie zmieniły barwę na czerwoną i drugi kawałek pergaminu wyleciał w powietrze.

- Reprezentantem Beauxbatons zostaje Guillaume Chevalier!

Sala ponownie zabrzmiała oklaskami, zwłaszcza wśród dziewcząt, kiedy okazało się, że reprezentant Beauxbatons jest przystojny. Guillaume przeszedł do bocznej komnaty i w Wielkiej Sali zapadła cisza. Czas na reprezentanta Hogwartu...

James rozejrzał się. Każda twarz zwrócona była na Czarę Ognia. Oprócz jednej.

Albus wpatrywał się w niego intensywnie. Przeczucie mu podpowiadało, że nie spuścił z niego wzroku, odkąd Czara zaczęła wyrzucać nazwiska. Odwrócił od niego wzrok, zaczynając czuć się niezręcznie.

Czara długo nie wyrzucała ostatniego nazwiska. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele i goście zaczęli między sobą szeptać, zaniepokojeni. I wtedy Czara Ognia zabarwiła się na czerwono, wystrzelając długi, bardzo długi jęzor ognia...

- O Merlinie najukochańszy... - powiedziała cicho Lily, chowając twarz w jego ramieniu i ściskając boleśnie jego rękę, której dalej nie puściła.

To był ten moment, kiedy James zaczął panikować.

To na pewno nie będzie on. To będzie Albus. Tak długo się namyślała, że musiała w końcu zmienić zdanie. Będzie rozczarowany. Oczywiście, że będzie, do cholery! Ale i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata, i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata, i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata...!

Nadpalony kawałek pergaminu powoli spadał ku wyciągniętej ręce Ambrose'a Fawleya. W końcu dyrektor ją złapał.

- Reprezentantem Hogwartu zostaje...

I tak się będę cieszył ze szczęścia brata.

- James Potter!


Głośny ryk, który zawrzał wokół, niemal go ogłuszył.



Jest rozdział! I to jaki długi! Na zwykłe 18 tysięcy znaków ze spacjami, w tym rozdziale wyszło tych tysięcy 44! Jestem z siebie po prostu dumna! I mam nadzieję, że wy też będziecie, czytając ten rozdział. Kilka pierwszych rozdziałów tak trochę z dupy wyjętych, ale były one potrzebne. Coraz więcej sekretów i w końcu - Turniej! Mam nadzieję, że ten długi rozdział zaspokoi wasze potrzeby i naprawdę wam się spodoba!
xx
2014-04-12

Rozdział 9: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

Nie mogę w to uwierzyć.
- Powtarzasz to od kilku tygodni, Albus.
- Kiedy ja naprawdę w to nie mogę uwierzyć, Rose.
- ... A tym razem o co właściwie chodzi?
- O moją siostrę latającą na miotle.

Albus i Rose stali na boisku do Quidditcha, obserwując z odległości tłum Gryfonów, który wylał się na murawę, aby pogratulować zwycięskiej drużynie świetnego meczu. Mimo że nie grał w quidditcha, Albus dobrze zdawał sobie sprawę, że Lily świetnie sobie poradziła, debiutując jako ścigająca drużyny. Jego młodsza siostra aktualnie śmiała się radośnie, siedząc na ramionach Jamesa i Louisa. Albus uśmiechnął się do siebie. Po tym wszystkim, co przeżyła kilka tygodni wcześniej, Lily miała prawo na chwilę wytchnienia.

- Ja tam się w sumie temu nie dziwię - powiedziała Rose. - W końcu Potterowie mają latanie we krwi.
- Weasleyowie też, a jednak oto jesteśmy my, których latanie w ogóle nie bawi - powiedział Albus, uśmiechając się krzywo. Dobrze wiedział, że zarówno jego ojcu jak i wujkowi Ronowi jest szkoda, że on i Rose nie przepadają za tym sportem, choć nigdy tego nie powiedzieli na głos. - Hugo też nie jest w drużynie.
- Z nim to co innego - odparła Rose, próbując okiełznać swoje gęste, rude włosy, które porywał wiatr. - Przecież gra w rodzinnych meczach, ale to do komentowania ma prawdziwą smykałkę.
- Taaak... - zaczął powoli Albus, przypominając sobie niektóre teksty kuzyna, który dał się ponieść emocjom w trakcie trwania meczu. - Nie zdziwiłbym się, jakby kiedyś zaczął komentować mecze ligowe.
- Scorpius dobrze znosi porażkę, prawda? - Rose zmieniła temat.

Albus popatrzył na przyjaciela, który uśmiechając się szeroko właśnie podszedł do Jamesa, aby pogratulować mu wygranej. Nawet z tej odległości mógł usłyszeć śmiech obydwu chłopców spowodowany ich przekomarzaniem się. Następnym razem - wyczytał z ust Jamesa. Scorpius zaśmiał się po raz ostatni, odwrócił się i ciągle z uśmiechem na ustach skierował w stronę szatni Ślizgonów. James został sam.

- Chyba już się przyzwyczaił - powiedział Albus. Kiwnął kuzynce głową i podbiegł do Jamesa, póki ten nie został zaatakowany przez resztę uczniów.
- Och, Albus! To naprawdę słodkie! - krzyknął James, gdy tylko go zobaczył.
- Co...? - spytał z roztargnieniem Albus. James ściągnął z szyi jego szalik. - Ach, to...
- Naprawdę, nie musiałeś! - krzyknął ponownie James, wpatrując się w szalik Albusa, którego jedna połowa była zielono-srebrna, a druga złoto-czerwona.
- Daj spokój, James, to tylko zwykły szalik! - powiedział głośno Albus. Zachowanie brata zaczęło go już lekko irytować.
- To nie jest zwykły szalik, ty idioto! - Oczy Jamesa zaczęły błyszczeć, kiedy przyłożył policzek do miękkiego materiału. - To symbol pokoju i akceptacji!
- Gadasz jak ciotka Hermiona, James. - Albus ukradkiem rozglądnął się dokoła, czy przypadkiem nie zebrał się wokół nich tłumek gapiów, ale nikt się na nich nie patrzył.
- To znak, że mnie wspierasz, nieważne, że obydwoje jesteśmy w domach, które od wieków sobą gardzą!
- Przecież jesteśmy braćmi...
- Obydwoje dobrze wiemy, jak to jest między braćmi, którzy trafili do wrogich domów! Nie pamiętasz pogawędki, którą przeprowadził z nami ojciec po twojej ceremonii przydziału?!

Albus przypomniał sobie urywek tamtej rozmowy z ojcem, kiedy to opowiedział im o swoim ojcu chrzestnym i jego młodszym bracie. "Pamiętajcie, chłopcy - powiedział wtedy - że rodzina jest ważniejsza od jakichś panujących wokół bzdurnych zasad, które nie mają najmniejszego sensu."

- James, już od paru ładnych lat Slytherin i Gryffindor żyją ze sobą w miarę naturalnych stosunkach...
- Masz rację, Albus! W miarę! - Młodszy z braci cofnął się o krok, gdy zobaczył niebezpieczny błysk w dopiero co załzawionych oczach brata. - Wiesz, że wczoraj grupa Ślizgonów z czwartego roku napadła na Lily?

Do Albusa dopiero po chwili dotarło, co powiedział James.

- ŻE CO?! Kto to był?! Masz mi podać wszystkie imiona i nazwiska, nazwiska najlepszych przyjaciół, gdzie, kiedy i z kim spędzają czas...!
- Nic jej nie zrobili, dzięki za troskę - powiedział sarkastycznie James, zaciskając pięści na materiale szalika. - Wiesz, że Lily zna się na zaklęciach obronnych bardziej niż na ataku. Z tego co mówiła, to byli źle zorganizowani, więc leżeli na ziemi, nim zdążyli wyciągnąć różdżki z kieszeni. Obdarzyli ją tylko kilkoma niezbyt przyjemnymi epitetami.
- I co z tego?! Trzeba coś z tym zrobić! - krzyknął Albus.
- Myślisz, że bym się tym nie zajął?! Tylko na prośbę Lily usiedziałem spokojnie na tyłku. I tylko na jej prośbę nic ci nie powiedziałem. - James się skrzywił. - Teraz będę musiał jej powiedzieć, że złamałem obietnicę. Dzięki, Albus!
- I dobrze zrobiłeś! Dlaczego w ogóle zabroniła ci mówić mi o tym?
- Bo Lily wie, Albus - zaczął James z zaciętym wyrazem twarzy. - Wie, jak ważny jest dla ciebie Slytherin. I wie, jak ważna jest dla ciebie rodzina. Nie chciała, żebyś poczuł się rozczarowany. I w pewnym sensie... zdradzony.

Albus wpatrzył się w zamyślonego Jamesa, który bezwładnie gładził materiał szalika. Dobrze wiedział, że jego starszy brat ma rację. Ale wydało się. Albus dowiedział się, co zrobili koledzy z jego domu. I czuł się tak rozczarowany i zdradzony, jak przewidziała jego siostra. To już nie chodziło o rywalizację między Slytherinem a Gryffindorem. Tu chodziło po prostu o niego. Nie mógł uwierzyć, że Ślizgoni mogli chcieć skrzywdzić młodszą siostrę prefekta swojego domu. Prefekta, który zawsze starał się świecić przykładem i chronić dumę i chlubę Slytherinu. Chłopaka, który starał się znać wszystkich Ślizgonów i każdemu z nich pomagać, gdy zajdzie taka potrzeba.

- Nie martw się, Albus - powiedział w końcu James, dostrzegając zmartwiony wyraz jego twarzy. Spojrzał w dół na szalik, który trzymał w swoich ramionach i uśmiechnął. - To jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie w życiu widziałem. - Zarzucił szalik na szyję Albusa i ciasno ją nim owinął. - Coraz zimniej się robi, pamiętaj o ciepłych ubraniach, Al. Chyba nie chcesz się rozchorować na samo rozpoczęcie Turnieju, co?
- No tak... To już w przyszłą niedzielę, nie?
- To będzie chyba najdłuższy tydzień w moim życiu - odpowiedział James i schował dłonie do kieszeni szaty.
- Stresujesz się? - zapytał cicho Albus, patrząc uważnie na brata. Dobrze wiedział, że niekiedy pod maską pewności siebie potrafi ukrywać przerażenie.
- Trochę - przyznał, kopiąc czubkiem buta w ziemi. - Najbardziej chyba tego, że po tych wszystkich zapewnieniach, że dostanę się do Turnieju i go wygram, Czara się na mnie wyprze i nie wylosuje mojego nazwiska. Taka trochę lipa by była.
- Tak, lipa, tak... Słuchaj, James... Jeśli chcesz coś udowodnić... Jeśli to chodzi o ojca, to... - jąkał się Albus, nie potrafiąc ułożyć swoich myśli w zdanie. - Nie musisz tego robić ze względu dla niego, no!
- Dlaczego, cholera, wszyscy myślą, że tu chodzi o ojca? - spytał James, patrząc na niego poważnie. - Dostałem już list od dziadków, Teddy'ego, nawet mama zjawiła się w Hogwarcie osobiście, żeby porozmawiać... Że nie muszę niczego nikomu udowadniać, że powinienem być sobą. Ja jestem sobą! I chcę ten turniej wygrać dla siebie...
- W porządku. Rozumiem - powiedział Albus i w momencie wypowiadania tych słów pojął, że faktycznie to rozumie. Jeśli James chce komukolwiek udowodnić, że jest w stanie przeżyć w Turnieju i go wygrać, to tylko sobie. - Już nigdy więcej o tym nie będziemy rozmawiać. Słowo.
- Dzięki, Albus. I dzięki za założenie tego wspaniałego szalika - powiedział uśmiechając się lekko James, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę szatni.

Lily właśnie przyjmowała gratulacje od Oscara Edwardsa, który wziął ją w ramiona i kręcił się z nią w kółko. Obok nich stała profesor Bailey, która śmiała się głośno, karcąc co chwila Oscara, że takie zachowanie nie przystoi nauczycielowi. Albus zauważył, że pani profesor zerka w stronę namiotu Gryfonów, pod którym James próbował się uwolnić od swoich jedenastoletnich fanek, które dopiero co do niego podeszły.

- Nie taki szalik wspaniały, jak Irina Bailey, prawda, James? - powiedział do siebie cicho Albus i pomyślał, że ludzie są naprawdę głupi, jeśli nie zauważyli tego, co on zauważył już dawno temu.


*


- W porządku, Lily? - zapytał James, gdy tylko jego siostra weszła do szatni. Uśmiechnął się na widok rumieńców na jej twarzy i roziskrzonych radością oczu.
- Jak najbardziej! Oscar dał mi popalić, omal się nie posikałam ze śmiechu. Dopiero Bailey go ode mnie siłą odciągnęła - powiedziała, zauważając, jak James nadstawia ucha na wzmiankę o Irinie. Doprawdy!
- Poradziłaś sobie świetnie, Lily. Oscar po prostu cieszy się z nowego uzdolnionego zawodnika w naszej drużynie. Tak samo jak ja.
- A nie mówiłam? - spytała triumfalnie Lily i zaśmiała się, gdy James wzniósł oczy do nieba. - No co! To ty byłeś tym, który we mnie nie wierzył!
- To było zanim wsiadłaś na miotłę i pokazałaś nam, co potrafisz. Nie miałem pojęcia, że ojciec nauczył cię latać. Ba, chyba nikt nie miał! Każdy pomyślał, że Harry Potter będzie się bał o swoją ukochaną córeczkę uprawiającą tak niebezpieczny sport!
- I każdy był w błędzie! Chociaż moim skromnym zdaniem ze strachem o dziecko zwyciężyła tęsknota za nauczaniem latania, odkąd Albus kategorycznie odmówił wsiadania na miotłę. Muszę mu chyba za to podziękować!

James spojrzał na szczęśliwą Lily i przeklął w myślach samego siebie. Nienawidził siebie za to, nienawidził, ale musiał ją o to zapytać, po prostu musiał. Już dawno nie rozmawiali na ten temat, ale problem Lily wisiał między rodzeństwem jak bomba, która za chwilę ma wybuchnąć.

- Miałaś ostatnio jakieś... sny? - Ciało Lily gwałtownie się spięło, a pod Jamesem ugięły ze strachu ugięły się nogi. - Bo jeśli tak, to powinnaś nam o tym powiedzieć, Lily, Albusowi i mnie. Nie jesteś w tym sama.
- Nie, James, nie miałam ostatnio żadnych snów - odparła cicho, a jej dobry humor zniknął na dobre. - Jakbym miała, to bym wam powiedziała.
- A myślałaś, co może być ich przyczyną...?
- Nie, James. Wolę o nich w ogóle nie myśleć, jeśli chcę normalnie funkcjonować! - powiedziała ostro. Patrząc na niego gniewnie, wzięła swoje szaty i weszła do łazienki. Usłyszał kliknięcie zamka.
- Lily, przepraszam - powiedział, podchodząc powoli do drzwi. Westchnął cicho i przyłożył czoło do zimnego drewna. - Ja chcę tylko pomóc...
- Wiem, James. Ale czasami nawet mimo wielkich chęci nie możesz pomóc drugiemu człowiekowi. Pogódź się z tym.

James westchnął po raz kolejny, wiedząc, że to koniec tej rozmowy.

Kiedy dziesięć minut później wchodził do zamku, myślał tylko o tym, co powiedziała do niego siostra. Czy naprawdę przypadek siostry był tak beznadziejny, że choćby nie wiadomo jak się starał, nie mógł jej pomóc? Czy nie mógł jakoś zapobiec tym niespokojnym snom czy wizjom, czymkolwiek to było, które nawiedzały jego małą siostrzyczkę? Czy nie mógł sprawić, żeby jego siostra mogła być już zawsze szczęśliwa?

- Aua!

Zamyślony James nie zauważył osoby, która wyłoniła się zza zakrętu. Złapał grubą książkę, którą opuściła drobna dziewczyna i omal nie opuścił jej ponownie, gdy zobaczył jej właścicielkę.

Alicia Cooper.

- Cześć, James - powiedziała cicho, spuszczając wzrok i rumieniąc się wściekle. James dopiero po chwili uświadomił sobie, że przestał oddychać. Mała, słodka Alicia.

- Witaj, Alicio. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział i omal nie kopnął samego siebie, gdy dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.
- Tak... W czerwcu chyba... Kiedy okazało się, że... - Zamilkła szybko, jakby zorientowała się, co powiedziała.
- ...że spotykam się również z Mary Due - dokończył za nią James, odganiając od siebie głos rozsądku, który podpowiadał mu, żeby za wszelką cenę rozmowa nie szła w tym kierunku.
- Taaak... Gratuluję wygranej, ty i twoja drużyna na nią zdecydowanie zasłużyliście - powiedziała szybko, patrząc swoimi granatowymi oczami wszędzie, tylko nie na niego.
- Dzięki. Lata praktyki. I ostrego treningu - powiedział. I zapadła między nimi cisza. Bardzo niezręczna cisza.

A potem Alicia zaczęła się śmiać. Śmiechem, którego nigdy u niej nie słyszał.

- Spójrz na nas, James! Co się stało z tymi wszystkimi rozmowami, które przeprowadziliśmy? Teraz nawet kilku słów nie możemy do siebie powiedzieć, bo do razu robi się niezręcznie! Ale powiem ci jedno, James. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
- Skoro tak mówisz... - powiedział zdezorientowany James.
- Ja i Mary się zaprzyjaźniłyśmy. Z powodu tego, co nam zrobiłeś. Albo dzięki temu, co nam zrobiłeś. Znalazłyśmy wspólny język i stałyśmy się bardzo dobrymi przyjaciółkami!
- W porządku... Bardzo mnie to cieszy - powiedział Potter, czując się coraz bardziej niepewnie i chcąc jak najszybciej zniknąć z jej pola widzenia.
- Alicia! - James nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto zawołał Alicię, ale i tak to zrobił.

Mary Due opierała się o ścianę na końcu korytarza, posyłając mu drwiące spojrzenie. Krótka spódnica odsłaniała jej długie nogi, na co James wykrzywił nieznacznie usta. Odkąd Potter zobaczył Irinę Bailey chodzącą tylko w długich szatach i spódnicach, zmienił zdanie na temat dziewczyn, które zbyt chętnie odsłaniały swoje ciało. Zdał sobie sprawę, że im wcześniej wszystko się zobaczy, tym mniej później będzie do odkrywania i poznawania.

James omal się nie przewrócił, kiedy Alicia przechodząc obok niego mocno potrąciła go w ramię. Podeszła szybko do Mary i złapała ją za ramię. Po chwili obie zniknęły za rogiem, śmiejąc się z niego cicho.

James stał przez chwilę na korytarzu, zastanawiając się, co się właśnie, do cholery, stało. Nie do końca mógł zrozumieć, czego przed chwilą był świadkiem. Chciał czuć smutek albo tęsknotę za dziewczynami, które utracił już bezpowrotnie, ale czuł tylko sentyment. Nigdy nie będzie żałował tych kilku miesięcy, które z nimi spędził, bo obydwie były cudownymi dziewczynami, ale w głębi duszy wiedział, że też nigdy za nimi nie zatęskni. Sprawa z Alicią Cooper i Mary Due została definitywnie zakończona.

I mimo dziewczyn z Hogwartu, które za wszelką cenę usiłowały się do niego zbliżyć, mimo Vivienne Zabini, która wbrew zakazowi ojca próbowała mu wlać do soku dyniowego eliksir miłosny James wiedział, że teraz mu w głowie tylko Irina Bailey. Czyli kobieta, która w głowie na pewno nie miała jego.

I musiał z tym zrobić coś jak najszybciej.


*


- Albus, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - spytał Albusa Scorpius, kiedy siedzieli w bibliotece, próbując napisać wyjątkowo trudne wypracowanie o zaklęciach spowalniających dla profesor Quirke.
- Nie słucham cię, Malfoy. Nie mogę się skupić na nauce, a nie skupię się na pewno, jeśli będę słuchał twojego paplania - powiedział rozdrażniony Albus.
- Dlaczego tu w ogóle siedzimy? Gorzej, dlaczego się w ogóle uczymy? Powinniśmy imprezować!

Albus spojrzał na niego jak na idiotę.

- Czy mam ci przypomnieć, że przegraliśmy?
- No i co z tego? Moglibyśmy wbić na imprezę do Gryfonów!

Albus popatrzył na niego, jakby postradał zmysły.

- Taaa, na pewno nas wpuszczą po tym, co stało się Lily.
- Co?
- Nic, nic!
- Potter, co się stało Lily? - Odpowiedziała mu cisza. - Mów!
- Dobra!

Albus opowiedział mu cicho o tym, co usłyszał od brata. Ciągle nie mógł uwierzyć w to, że jego Ślizgoni byli do tego zdolni. Przez całą tą sytuację nie mógł się na niczym skupić, ale przeczucie mu podpowiadało, że to nie była jedyna przyczyna.

- Jak ktokolwiek mógł zrobić coś takiego Lily?! Przecież ona jest taka słodka i niewinna! - powiedział głośno Scorpius, mrużąc zaciekle oczy.
- Udam, że tego nie słyszałem - odparł z przerażeniem Albus i przestał słuchać wściekłego mamrotania przyjaciela.

Jego myśli krążyły wokół niczego konkretnego, kiedy przyłapał się na tym, że już któryś raz czyta to samo zdanie z Wielkiej Księgi Zaklęć i Uroków, a dalej go nie rozumie. Westchnął głośno i zaczął obserwować innych uczniów siedzących w bibliotece.

Siedzący koło niego Scorpius z zaciętą miną wypisywał na pergaminie jakieś nazwiska. Siedząca dwa stoliki dalej grupa Krukonów porozumiewała się szeptem, pokazując sobie coś w jakiejś książce, której tytułu Albus nie potrafił dostrzec. Stojące przy dziale transmutacji Mary Due i Alicia Cooper rozmawiały o czymś z ożywieniem, gestykulując głośno. Albus usłyszał tylko ciche "Pieprzyć go" z ust Mary, zanim obydwie dziewczyny skierowały się w głąb działu. Właśnie minęły jego najmłodszą kuzynkę Roxanne, która podeszła do działu historii i przeglądała książki na jednej z półek. Albus dobrze pamiętał tę półkę, bo sam korzystał z książek tam umieszczonych trzy lata temu, w drugiej klasie, kiedy potrzebował tekstów historycznych dotyczących wojen goblinów w jedenastym wieku. Dwunastoletnia Roxanne szybko znalazła interesującą ją książkę i oddaliła się prędko w stronę wolnych stolików, nie zauważając Albusa, którego w tym samym momencie ogarnęło bardzo dziwne uczucie...

Albus spojrzał podejrzliwie na dziewczynkę, jakby to ona była jego źródłem. Ale gdy tylko jego wzrok na niej spoczął uczucie niepokoju stanowczo się zmniejszyło. Ze zmarszczonymi brwiami podążył ze wzrokiem od Roxanne do działu z książkami historycznymi i jego serce zaczęło szybciej bić, gdy to dziwne uczucie połaskotało go po szyi. Wstał gwałtownie i nie zważając na zdziwione spojrzenie Scorpiusa podszedł do regału, przy którym dopiero co stała jego kuzynka.

I wtedy to zobaczył, a ułamek sekundy później niepokój zalał go od czubka głowy po palce u stóp. I już wiedział, co było jego właściwym źródłem. 

W miejscu, z którego Roxanne wzięła książkę o wojnach goblinów leżała jeszcze jedna, mała książeczka o czarnej okładce, której Albus nigdy wcześniej nie widział. 

Wyciągnął przed siebie drżącą dłoń i powoli sięgnął po niepozorną książkę, która - jak się spodziewał - zawierała wiele nieznanych mu tajemnic. Wstrzymał oddech i dotknął jej brzegu. Uczucie kotłowało się w nim jeszcze przez chwilę i zniknęło, jak gdyby nigdy nic.

- Co ci odwaliło? - zapytał z uniesioną brwią Scorpius, kiedy Albus wrócił do stolika z książką w ręku. - I co tam trzymasz?

Dobre pytanie - pomyślał Albus. Delikatnie otworzył książkę i aż skrzywił się na widok dwóch linijek tekstu, który głosił Skorowidz Czystości Krwi Cantankerusa Notta.

- Nic ciekawego - powiedział Potter. - Odniosę ją, jak będziemy wychodzić.

Gdy tylko wypowiedział te słowa, zaczął się nad nimi zastanawiać. Może warto ja chociaż przeglądnąć...? W końcu nigdy jej nie czytał, słyszał tylko kilka razy, jak ktoś o niej wspomniał...

Kiedy godzinę później wychodził ze Scorpiusem, czuł w kieszeni lekki ciężar książki, która za jakiś czas będzie powodem wielu nieprzespanych nocy. Ale o tym wiedzieć nie mógł.


Jest rozdział! Jak widać, mamy przyspieszenie akcji i mam nadzieję, że będzie takich więcej. W marcu opublikować rozdziału mi się nie udało, mimo moich największych chęci. Ale jest teraz i postaram się, aby był na świętach co najmniej raz!
Mam nadzieję, że się podoba.
xx
Layout by Yassmine