2015-09-30

Rozdział 19: Jamesa Pottera rady dla par

To był pierwszy pogrzeb, w którym uczestniczyła Lily.

Zdała sobie też sprawę, że to była pierwsza śmierć członka jej rodziny od czasów ostatniej wojny z Voldemortem. Od śmierci wujka Freda żaden z Weasleyów nie ucierpiał. Od pochowania rodziców Teddy'ego nikt nie musiał myśleć nad organizowaniem pogrzebu. Mimo że Lily żadnej z tych trzech osób nie znała, razem z rodziną i Tedem oraz jego babcią chodzili na groby ludzi, o których wiele słyszała. Wiedziała, że brat bliźniak wujka George'a był taki sam, jak jego brat. Wiedziała, że mama Teddy'ego była bardzo radosną i niezdarną osobą, a jej mąż jednym z najbardziej lojalnych ludzi na świecie, tak samo jak jej ojciec, po którym Teddy otrzymał imię.

Po twarzy Lily popłynęły łzy, kiedy trumna z ciałem cioci Minnie zniknęła pod ziemią.

Na pogrzeb byłej dyrektorki Hogwartu przybyły tłumy. Fala ludzi zalała niewielki cmentarz w Hogsmeade, a następna podmyła jego mury. Twarz każdego czarodzieja skierowana była w stronę najbardziej oddalonego od głównej bramy grobu, w którym leżał zmarły przed wieloma laty mąż Minervy McGonagall.

Najbliżej wykopanej w ziemi dziury stali bracia zmarłej wraz ze swoimi dziećmi i wnukami, a trochę dalej stała Lily z najbliższą rodziną. Po przeciwnej stronie stał sam Minister Magii we własnej osobie, czyli Kingsley Shacklebolt, któremu towarzyszyła jakaś młoda kobieta, której Lily nigdy wcześniej nie widziała. Obok nich stał Ambrose Fawley, który wpatrywał się smutno w nagrobek z nazwiskiem Elphinstone'a Urquarta. Za nimi stłoczyli się byli i obecni członkowie kadry nauczycielskiej Hogwartu razem z przedstawicielami Rady Nadzorczej. Reszta cmentarza wypełniona była znajomymi zmarłej oraz jej byłymi uczniami.

Pogrzeb był krótki, skromny i oficjalny. Nie było żadnych dodatkowych przemówień, których McGongall na pewno by sobie nie życzyła. A gdy ziemia całkowicie przykryła trumnę i przeniesiono na nią wszystkie kwiaty, żałobnicy złożyli kondolencje braciom McGonagall, a niektórzy także i Potterom. Powoli wszyscy zaczęli się rozchodzić.

Każdy wspominał surowe, ale sprawiedliwe oblicze Minervy McGonagall.



*



Trzy tygodnie później miały miejsce urodziny Jamesa i Lily. Rodzeństwo siedziało przy stole Gryffindoru i czekało na poranną pocztę, a wokół nich tłoczyli się Weasleyowie. Każdy zastanawiał się, co też mogą dostać w prezencie od rodziców. A właściwie od ojca, bo to on zawsze wybierał prezenty swoim dzieciom, które według Ginny były stanowczo za drogie.

Prezenty zawsze były dla niej za drogie.

Albus bez mrugnięcia wpatrywał się w grupkę Gryfonów ze swojego miejsca przy stole Slytherinu. Nawet nie udawał, że je. Kiedy siedzący obok niego Scorpius jadł swoje ulubione tosty z dżemem truskawkowym jeden za drugim, talerz Albusa pozostawał czysty. W głowie Pottera kłębiło się setki pomysłów, co też kochany ojczulek mógł podarować jego bratu i siostrze. I mimo że pomysłów miał wiele, żaden nie wydawał się być tym właściwym.

- Poddaję się! - powiedział w końcu głośno Albus, wznosząc do góry ręce. - Nie mam pojęcia, co on może im kupić w tym roku. Wszystko już mają.
- Co się tak przejmujesz? - zapytał Malfoy, smarując dżemem czwartego już tego dnia tosta. - To ich prezenty, nie twoje.
- Zawsze dostajemy prezenty o tej samej wartości. Ile wart będą ich prezenty, tyle samo wart będzie mój.

Przez krótką chwilę żaden z nich się nie odezwał. Malfoy był zajęty swoimi tostami, a Albus wpatrywaniem się w stół Gryfonów. Wokół nich rozbrzmiewały wesołe rozmowy. Kilka miejsc dalej Flavio Flint pisał na ostatnią chwilę wypracowanie z obrony, kuląc się pod ostrym wzrokiem swojej siotry, Flavii. W końcu odezwał się Scorpius:

- Dalej, po tylu latach, wydaje mi się to niesamowite, że ta dwójka obchodzi urodziny tego samego dnia. Nie mógłbym tak. Usechłbym z zazdrości, gdyby ktoś odbierał mi należytą uwagę. Dlatego czasami cieszę się, że nie mam rodzeństwa!
- Ja mam to samo - wtrąciła się w ich rozmowę Vivienne Zabini, podchodząc do nich szybkim krokiem. - A potem przypominam sobie, że mogłabym mieć własnego sługę i już się nie cieszę tak bardzo. Potter, Malfoy? Mam sprawę. Mogę z wami zamienić słówko?
- Jasne - odpowiedzieli obydwaj, unosząc ze zdziwieniem brwi. Vivienne rzadko kiedy miała do nich jakąkolwiek sprawę. - O co chodzi?
- A zatem - siadła na wolnym miejscu na przeciwko - chodzicie na mugoloznawstwo, prawda?
- Owszem, chodzimy - zaczął Scorpius. - I tobie też by się przydało, szczerze mówiąc.
- Nieważne! Co sądzicie o profesor Bailey? - zapytała, przenosząc wzrok z jednego na drugiego.
- Jest w porządku. Czemu pytasz?
- Ale opowiedzcie mi coś o niej więcej! Czy jest miła, czy dobrze się do wszystkich odnosi, czy nie jest wredną suką i czy nie przystawia się do uczniów?
- Eee... - zająknął się Albus, zerkając nerwowo na Scorpiusa, który odrobinę zbladł.
- Jest naprawdę spoko - zaczął Malfoy, widząc, że jego przyjaciel nie jest w stanie się wysłowić. - Lekcje prowadzi naprawdę ciekawie, jest dla wszystkich miła, a zarazem sprawiedliwa i nie odstawia żadnych cyrków. No ale czemu pytasz?- Wolał nie odpowiadać na pytanie dziewczyny dotyczące przystawiania się do uczniów.
- Po prostu... - Vivienne westchnęła i machnęła lekceważąco ręką. - Mojemu tacie chyba zaczyna doskwierać już samotność, bo zaczyna myśleć o umówieniu się z nią w tę sobotę w Hogsmeade. Dzięki za pomoc. Na razie!

I oddaliła się w stronę swoich koleżanek, pozostawiając za sobą dwóch Ślizgonów z bardzo zszokowanymi minami.

W tym samym momencie do Wielkiej sali wpadła chmara sów. Wśród nich leciało tuzin sów, które wspólnie trzymały dwie podłużne paczki. Podniecone krzyki wzmogły się, gdy sowy wylądowały przy stole Gryfonów, dokładnie tam, gdzie siedzieli James i Lily.

- Och! - szepnął Albus, imitując podniecony ton głosu Louisa. - Otwórzmy tę paczkę, w której zmieściłaby się miotła i sprawdźmy, co też w niej jest! - Skrzywił się z niesmakiem. - Serio, tato? Serio? Miotły?!
- Albus... To nie są zwykłe miotły... - Oczy Scorpiusa otworzyły się jeszcze bardziej, gdy zobaczył napis na miotle, którą wymachiwała z radością Lily.
- Oczywiście, że to nie są zwykłe miotły! To są super nowe i drogie miotły, które dopiero co wyszły!
- Stary... To najnowszy Grom... Wychodzi dopiero w przyszłym sezonie ligowym, czyli gdzieś za pół roku...

Albus odwrócił głowę w stronę Scorpiusa tak szybko, że poczuł, jak strzela mu w szyi.

- Że co? - spytał niedowierzająco. Po chwili wzniósł ręce do nieba. - No nie! To bez sensu!
- Oj tam od razu bez sensu! - James podszedł do nich z nową, błyszczącą miotłą na ramieniu. Lily nie zdołała się wyrwać Weasleyom.
- Zrozumiałbym Lily - powiedział Albus, krzyżując ramiona. - Nie miała wcześniej swojej miotły i dotychczas latała na sędziwej Błyskawicy ojca. Ale ty? Zaraz kończysz szkołę!
- I to jest również prezent na ukończenie szkoły!
- Swoją drogą - wtrącił Scorpius. - Czemu wasz ojciec ciągle lata na starej Błyskawicy?
- Dostał ją w prezencie od chrzestnego i nie chce jej wymienić za nic w świecie - odpowiedział James, wzruszając ramionami. - A teraz wybaczcie. Idę polatać!

Obydwaj patrzyli - Scorpius z uśmiechem, a Albus spod byka -  jak James podbiega do Lily, chwyta ją za rękę i ciągnie do drzwi Wielkiej sali. Weasleyowie pobiegli za nimi, przekrzykując się, kto pierwszy wsiądzie na miotły po jubilatach.

- Harry Potter, chłopiec, który rozpieszcza swoje dzieci - powiedział Scorpius, gryząc zimnego już tosta.
- Myślisz, że to jest dobry moment - zaczął Albus z niepokojącym błyskiem w oku - żeby mu powiedzieć, że ktoś mu chce odbić dziewczynę?

Scorpius wydał z siebie dziwny dźwięk, cały czas przeżuwając tosta.

- Masz rację. Odpuszczę mu. Na razie.



*



- Jakie masz plany na sobotę?

Przed treningiem Gryfonów dwaj bracia spotkali się na dziedzińcu przy drzwiach do Sali wejściowej i rozmawiali. Obserwowali Lily, która razem z innymi członkami drużyny zorganizowała rozgrzewającą rundkę bitwy na śnieżki. Hugo siedział na pobliskiej ławce i z książką w ręku pilnował nowiutkiego Groma rudowłosej, na którą co chwilę z niepokojem zerkała właścicielka, czy aby na pewno nikt nie zdążył jej ukraść.

Albus z trudem odwrócił wzrok od takiej samej miotły trzymanej przez Jamesa.

- Na razie żadnych. I wątpię, żeby to się zmieniło. A jak z tobą?

Albus pomyślał o Elisie Williams, z którą od czasu do czasu rozmawiał po wspólnie przetańczonym balu. Mimo że ich relacje znacząco się polepszyły, Albus nie sądził, że taka dziewczyna jak Elisia zgodziłaby się na randkę z kimś takim jak on.

- To samo - odpowiedział. - Może wyskoczymy razem, jak za dawnych czasów?

James zaśmiał się radośnie, gdy przypomniał mu się ich pierwszy, wspólny wypad do Hogsmeade - Jimmy, uczeń czwartej klasy, który zdążył już poznać Hogsmeade jak własną kieszeń i dwa lata młodszy Albus, skrywający się pod peleryną niewidką, bo miał już dość czekania na wyprawę do magicznej wioski. Scorpius nie odzywał się do niego przez cały dzień, gdy dowiedział się, że Albus poszedł bez niego.

James się śmiał, ale w jego oczach nie było widać ani cienia uśmiechu. Albus wpatrzył się w brata z podniesionymi brwiami, czując, że powinien mu coś powiedzieć, ale nie pamiętał co. W tej chwili przeklinał swoją pamięć.

Wzruszył ramionami. Widocznie to nie było nic ważnego.

- Brzmi super. - James przestał się w końcu śmiać i kiwnął głową w stronę nadchodzącego Scorpiusa. - Blondaś do nas dołączy?

Albus zacisnął zęby

- Nie sądzę. Ma inne plany.
- Niby jakie?
- Hej, obgadujecie mnie?!

Scorpius pożegnał się z drużyną, prychnął w kierunku Edgara Goyle'a - który odwdzięczył mu się tym samym - i stanął przed Potterami w pełnej okazałości. Ledwo słaniał się na nogach, bo Goyle za wszelką cenę chciał wygrać w najbliższym meczu z Puchonami i katował swoich zawodników na każdym treningu.

- Boisko wolne. Możecie zaczynać - powiedział Malfoy.
- Zniszczyłeś sobie fryzurę - zażartował Albus i sięgnął w ich kierunku, w celu choć minimalnego ich okiełznania.
- Nie dotykaj moich włosów! - syknął blondyn i uchylił się przed ręką Albusa. Niemal od razu jęknął z bólu i złapał się za bok.
- Co ci się sta...? - zaczął pytać James, ale przerwała mu nadbiegająca Lily.
- Scorpius! Nic ci nie jest?!

Lily położyła rękę na ramieniu Scorpiusa. James otworzył szerzej oczy, a Albus znowu zacisnął zęby. Miotła nadal leżała obok uśmiechającego się dziwnie Hugona.

- Dostałem tłuczkiem - wymamrotał zawstydzony Scorpius. - Masz jakiś eliksir w kufrze, Al? Nie chcę iść z tym do Pomfrey...
- Jasne - złagodniał Albus. - Przeciwbólowy jest w fioletowej fiolce, a w zielonej znajdziesz maść na obicia.
- Hej, nie przejmuj się tym! - Lily zauważyła wyraźne zmartwienie Malfoya. - Bardziej powinieneś się przejąć swoimi włosami, są w strasznym stanie! - I dotknęła jego włosów, delikatnie układając każdy z kosmyków. Scorpius nawet nie drgnął.

Do rozszerzonych ze zdziwienia oczu Jamesa dołączyły jego otwarte w szoku usta. Albus po raz trzeci zacisnął zęby, patrząc się na nich krzywo.

- Nie będę się tym przejmować, jeśli pójdziesz ze mną w sobotę na urodzinowe kremowe piwo. - James złapał się za głowę. - Miałabyś ochotę?
- Jasne! - powiedziała głośno Lily, nie odrywając wzroku od jego włosów. - A teraz chodź, zaprowadzę cię do lochów!

I wzięła go pod ramię, nie bacząc ani na trening, ani na braci, którzy stali w ciszy, patrząc na oddalającą się dwójkę.

- Czy oni...?!
- Tak.

Cisza.

- Od kiedy?!
- Od balu.

Albus westchnął po chwili, nie zwracając uwagi na mamroczącego pod nosem przekleństwa Jamesa i przetarł oczy.

- Nic na to nie poradzimy. Niech się dzieje co chce.

I wszedł do zamku. Skierował się do kuchni z zamiarem zjedzenia największej blachy ciasta, jaką tylko znajdzie.



*



W tym samym czasie Harry Potter siedział w swoim gabinecie w siedzibie Aurorów i wpatrywał się w raport spisany przez Samuela Bonesa, który tamtego dnia trzy tygodnie wcześniej udał się razem z Harrym na mugolską autostradę w celu zabezpieczenia miejsca wypadku przed mugolami. Od trzech tygodni brał nadgodziny i czytał raporty sporządzone przez każdego z aurorów, którzy byli wtedy na autostradzie. Przez trzy tygodnie szukał jakiegoś szczegółu, który chociaż w małym stopniu wskazałby winowajcę śmierci Minervy McGonagall.

Oprócz niego samego, oczywiście. Poczucie winy zalewało go od stóp do czubka głowy za każdym razem, kiedy przypomniał sobie oblicze byłej nauczycielki. Gdyby nie całe to zdarzenie... Gdyby nie jego śpiączka... Gdyby nie był tak uparty... Nadal by żyła.

Kamień wskrzeszenia leżał bezwiednie obok jego kubka z kawą.

Wpatrzył się w niego ostrym wzrokiem. Nie chciał go już. Chciał go wyrzucić, zniszczyć, ale nie był w stanie. Obiecał sobie, że już go nigdy nie użyje. Że nie wezwie rodziców, że nie wysłucha ich kojącego głosu, ich zapewnień, że nikt nie ucierpi, jeśli do nich dołączy, że wszyscy zrozumieją jego chęć zjednoczenia się z nimi...

Kłamali. Nie mógł uwierzyć w to, że jego rodzice go okłamali.

Wiedział, że gdyby nie oni, to obudziłby się ze śpiączki od razu. Wahał się. Miał do wyboru wrócić do swojej rodziny albo iść dalej. Nie chciał myśleć, co by wybrał, gdyby nie pojawiła się McGonagall. Schował twarz w dłoniach, gdy uświadomił sobie bolesną prawdę.

Gdyby nie McGonagall, na pewno by go tu teraz nie było.

Z wściekłością złapał kamień i rzucił go o przeciwległą ścianę. Mimo swojej kruchości nie rozleciał się, gdy z całym impetem uderzył w ścianę i spadł na podłogę. Nawet z drugiego końca pokoju do niego przemawiał. Użyj mnie, kusił. Wezwij ich, namawiał. Harry odwrócił się gwałtownie i złapał z biurka ramkę z trzema zdjęciami.

Na pierwszym z nich znajdowała się jego żona z dziećmi. Ginny siedziała na środku huśtawki ogrodowej. Na jej kolanach rozsiadła się dwunastoletnia wówczas Lily, która rzuciła mamie ręce na szyję. Po obu ich stronach siedzieli Albus i James, usiłujący zrzucić siostrę z kolan matki. Drugie zdjęcie było spokojniejsze. Harry razem z Ronem i Hermioną siedzieli na łóżku Weasleya w jego pokoju w Norze. Hermiona uśmiechała się nieśmiało, trzymając w rękach jakąś książkę, Ron robił głupią minę, a sam Harry wpatrywał się z małym uśmiechem w obiektyw. Trzecie zdjęcie przedstawiało Pottera razem z sześcioletnim Teddym na plecach, który w tamtym okresie bardzo polubił podróżowanie na barana.

Schylił się po inne zdjęcie, które powinno stać na biurku, ale przypomniał sobie, że trzy tygodnie wcześniej schował wszystkie zdjęcia jego rodziców i schował w małym pudełku, które następnie wyniósł na strych.

Odłożył ramkę, siadając przy biurku i ponownie skupił się na raportach. Omiótł wzrokiem list z Munga, który potwierdzał, że w czasie ataku na niego Boyd był pod wpływem jakiegoś zaklęcia, którego żaden z uzdrowicieli nie mógł rozpoznać. Jego efekt był jasny - Boyd rzucił się na Pottera, nie wiedząc, co tak naprawdę robi.

Harry westchnął głośno i po raz tysięczny zadał sobie to samo pytanie. Kto rzucił na Boyda to zaklęcie? Przeczytał po raz kolejny kopię swojego raportu, który spisał dla Kingsleya, a potem spojrzał na pozostałe siedem raportów i...

Pozostałe siedem. Na autostradzie pojawiło się dziewięciu aurorów, łącznie z nim.

Przeszukał wszystkie szuflady, teczki i koperty, jakie miał w biurze. Nigdzie nie znalazł raportu Nathana Greena. Green jako jedyny - oprócz Harry'ego - po całej akcji skończył w Mungu. Z jakiegoś powodu stracił pamięć krótkotrwałą. Uzdrowiciele szybko wyleczyli jego wstrząśnienie mózgu i wypisali do domu, ale Potter nie kazał mu się przemęczać. Przedłużył termin złożenia przez niego raportu. Widocznie Nathan o nim całkiem zapomniał.

Ktoś zapukał do drzwi. Jakby na zawołanie go jego gabinetu przyszedł Nathan Green we własnej osobie.

- Szefie? Mogę zająć chwilę?

Potter kiwnął głową w roztargnieniu i wskazał krzesło naprzeciwko niego. Zerknął na zegarek; była dziewiąta wieczorem.

- Co ty tu robisz o tej porze? Już późno.
- Musiałem się z szefem skontaktować, a wiedziałem, że ostatnio często tu pan przesiaduje...

Miał rację. Harry od jakiegoś czasu wolał trzymać się z dala od domu. Z dala od Ginny i jej zaniepokojonych spojrzeń. Z dala od Rona i Hermiony, którzy codziennie wpadali z niezapowiedzianą wizytą, sprawdzając jak się trzyma. Z dala od Orła, który wyczuwając jego nastrój przychodził do niego na swoich czterech łapach i kładł łeb na jego kolanach, patrząc na niego smutnymi psimi oczami.

Sam się zdziwił, kiedy odkrył, że jedyną osobą, która go nie drażni jest Malfoy! Tylko on się nad nim nie trząsł i tylko on nie rozdmuchiwał całej tej sprawy, bo tak naprawdę nie wiedział nic o kamieniu wskrzeszenia. Potter cudem zwiał rozwścieczonej Hermionie, która znalazła insygnium w jego kieszeni. Czego tam szukała? Nie wiedział. Ale podejrzewał, że Hermiona od dawna podejrzewała prawdę.

- Ostatnie dni spędziłem u swojej dziewczyny... - zaczął Nathan, a Harry skupił się na jego słowach.

Dziewczyny? - pomyślał. Z tego co zasłyszał z ministerialnych plotek, kobieta, z którą spotykał się dwudziestodwuletni Nathan miała ponad trzydzieści lat. I nie, żeby miał coś przeciwko takim związkom, broń Merlinie! Ale nawet w świecie czarodziejów związki, w których kobieta była starsza, rzadko się zdarzały.

- I nie wiem jak, ale odzyskałem pamięć... Pamiętam wszystko, co się wtedy działo - dokończył, a Harry'emu mocniej zabiło serce.
- Co dokładnie?
- I wiem też, że zaklęcie rzucone na Boyda miało sprawić, że wpadnie w szał... I rzuci się z zaklęciami na pierwszą osobę, którą zobaczy.

Green wpatrywał się w swojego przełożonego cały blady na twarzy. Harry zacisnął palce na różdżce.

- I dlatego rzuciłem to zaklęcie, gdy tylko na pana spojrzał.



*



W sobotę Albus i James długo jedli śniadanie. Weszli do Wielkiej sali, kiedy pomieszczenie było już do połowy puste i obydwaj zasiedli przy stole Gryfonów, aby delektować się długim, przyjemnym i przede wszystkim smacznym posiłkiem. Scorpiusa i Lily już nigdzie nie było widać, tak samo jak Weasleyów. Tylko Roxanne siedziała przy nich i bez pośpiechu jadła swoją jajecznicę. Roxanne, jako córka wujka George'a była - o dziwo! - spokojną dziewczynką, która naprawdę lubiła się uczyć. To Fred z ich dwójki był bardziej rozrywkowy i właśnie z tego powodu odrabiał dzisiaj szlaban. Cały ranek narzekał, że nie może wybrać się do Hogsmeade.

- Trzeba było nie wysadzać szuflady Holmesa podczas lekcji - odparł mu James.

Po śniadaniu spacerkiem ruszyli do Hogsmeade. Wrzucali się wzajemnie w topniejący powoli śnieg i przekomarzali wesoło. Wspominali śmieszne historie i plotkowali o znajomych. Nawet zaśpiewali piosenkę z dzieciństwa, którą nauczyła ich mama, oczywiście wcześniej upewniając się, że nikt ich nie słucha.

We dwójkę spędzili naprawdę miłe, braterskie przedpołudnie. Na samym początku wstąpili do księgarni, gdzie Albus z sympatii do ciotki Luny kupił jej najnowszą książkę, którą napisała z mężem podróżnikiem, a James skusił się na biografię Victora Kruma, którą obiecał pożyczyć Albusowi.

Obydwoje kupili pióra u Scrivenshafta i nowe pergaminy. Najdłużej zajęło im w Miodowym Królestwie, gdzie zaopatrzyli się w mnóstwo słodyczy. James wykupił wszystkie lizaki befsztykowe, które wprost uwielbiał i trochę kremowych brył nugatu. Albus natomiast zdecydował się na dyniowe paszteciki, czekoladowe żaby i trzy wielkie tabliczki orzechowej czekolady. Tam właśnie spotkali Scorpiusa i Lily, którzy weszli do cukierni, zaśmiewając się z czegoś do łez. Bracia przestali się martwić o swoją małą siostrzyczkę, kiedy zobaczyli na jej twarzy szczery, pełen szczęścia uśmiech.

Później, w sklepie Zonka, James pokazał bratu najnowsze wynalazki wujka George'a, które Zonko specjalnie sprowadzał do swojego sklepu z myślą o uczniach Hogwartu. Mimo niechęci do wujka George'a Albus naprawdę lubił jego produkty. W przeciwieństwie do brata nie znał wszystkich wynalazków swego wuja, bo nie był tak wielkim rozrabiaką, jak James, który na ostatni rok w Hogwarcie trochę się uspokoił; widocznie quidditch, turniej, a także profesor Bailey nie tylko kosztowały go dużo nerwów, ale też przysparzały mu za dużo rozrywki. Albus aż zachłysnął się powietrzem, gdy uświadomił sobie, że jego brat nie dostał jeszcze ani jednego szlabanu w tym roku.

Ani James, ani Albus nie kupili nic u Zonka. Z obrzydzeniem mijali charczące glizdy, jak tylko się obok nich pojawiali, ale cały czas przystawali przy specjalnej lampie Ha!lladyna, która za każdym razem, gdy się ją podetrze, opowiadała inny dowcip.

Gdy oglądali rybki-świnki, uszu obydwu braci dobiegło nazwisko Iriny Bailey, do której myślami wracał od kilku dni Albus. James oglądnął się za siebie, usiłując dostrzec osobę, która mówiła coś o profesor Bailey, ale w Zonku było za dużo osób, a już nikt nie podejmował tematu jej osoby.

Albus zobaczył ruch nad ramieniem Jamesa, który stał tyłem od okna i zamarł.

Pod budynkiem po drugiej stronie uliczki stała Irina razem z Zabinim. Zabini coś opowiadał z lekkim uśmiechem tańczącym mu po ustach, a Irina śmiała się głośno, trzymając dłoń na jego piersi. Ponura mina, która od jakiegoś czasu przejęła jej twarz zniknęła całkowicie.

Wtedy Albus przypomniał sobie, o czym miał powiedzieć Jamesowi kilka dni wcześniej.

Panika zalała całe jego ciało. Jak mógł być tak głupi?! Dlaczego, do cholery, o tym zapomniał? Mógł go wcześniej przygotować na to, powiedzieć mu na spokojnie, czego razem ze Scorpiusem dowiedzieli się od Vivienne! A co ze Scorpiusem? Czy on też zapomniał o informacji, z którą podzieliła się nimi Vivienne? A może Scorpius tak bardzo przeżywał całą tą sprawę z Lily, a Albus prezenty rodzeństwa (jakby to było najważniejsze na świecie!) że obaj tak łatwo o tym zapomnieli?

- Co jest? - spytał marszcząc brwi James, dostrzegając stan Albusa. - Co ci się dzieje?

Albus wydał z siebie dziwny dźwięk i już miał mu zaproponować obejrzenie tych nieszczęsnych glizd, które znajdowały się na drugim końcu sklepu, kiedy drzwi do Zonka otworzyły się szeroko i uszu Jamesa dobiegł śmiech Iriny, który rozbrzmiewał głośno na całej uliczce.

Tym razem to starszy z braci zamarł. James odwrócił się powoli i przez szybę patrzył na dwójkę profesorów.

Albus na nich nie patrzył, ale obserwował twarz brata. Zanim drzwi się zamknęły usłyszał tylko, że do głośnego śmiechu Iriny dołącza drugi, niższy śmiech Zabiniego. Nie musiał na nich patrzeć, żeby wiedzieć, że dobrze się bawią.

Zanim się zorientował, James wyszedł szybkim krokiem z Zonka, kierując się w stronę profesorów.

- Co ty...?! JAMES! - krzyknął Albus i wybiegł za bratem.



*



- Dzień dobry, pani profesor! Panie profesorze!

James stanął, szczerząc się jak głupi, obok Iriny i Zabiniego. Śmiech tej dwójki momentalnie ucichł. Kątem oka zauważył, że Albus wybiegł za nim ze sklepu i stanął w pewnej odległości, przestępując z nogi na nogę.

- Dzień dobry, Potter - odpowiedział mu Zabini. Wyraz jego twarzy się zmienił; nie był zadowolony z tego, że James im przeszkodził, ale dalej cieszył się z powodu Iriny. - Możemy ci w czymś pomóc?

James uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy usłyszał wcale nie ukryte "my" w zadanym przez Zabiniego pytaniu.

- Ależ nic! Chciałem się tylko z państwem - popatrzył na Irinę - przywitać.

Na twarzy Bailey zakwitła złość.

- W takim razie przywitał się już pan, panie Potter. Może pan wrócić do swoich spraw - uśmiechnęła się złośliwie, usiłując powściągnąć złość.

Zabini zerknął na nią zaskoczony.

- Chciałem też państwa ostrzec - dodał James, ciągle uśmiechając się jak idiota. Wiedział, że jeśli przestanie, zacznie bluzgać.
- Niby przed czym, Potter? - zapytał Zabini, przeskakując wzrokiem z Jamesa na Irinę i z powrotem na Jamesa, jakby przeczuwając, że pomiędzy nimi jest coś nie tak.
- Przed ludźmi - wzruszył ramionami James. Od fałszywego uśmiechu zaczęły go boleć usta. - Nie okłamujmy się, na pierwszy rzut oka widać, jakie łączą państwa relacje!

Irina drgnęła. Zabini zmrużył oczy.

- Nie sądzę, żeby to była twoja sprawa, Potter - syknął cicho, jak prawdziwy opiekun Slytherinu.
- Ależ ja się po prostu o państwa martwię! - odparł James, przestając się na chwilę uśmiechać. W przypływie nagle objawionego talentu aktorskiego złapał się za serce. - Uważam państwa za naprawdę cennych pedagogów i nie chciałbym, żeby któreś z państwa straciło pracę! Wiadomo nie od dziś, że dyrekcja i Rada Nadzorcza nie patrzą przychylnym wzrokiem na pary w kadrze! - W tym momencie przypomniał sobie, że dyrektor Rady, Draco Malfoy, to dobry ziomek Zabiniego i omal się nie zadławił. Musiał wymyślić coś innego. I już miał! - W Historii Hogwartu czytałem, że w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku z kadry nauczycielskiej zostali zwolnieni nauczyciel obrony przed czarną magią i nauczycielka astronomii z powodu ich romansu! I nic nie pomogło to, że wówczas w Radzie Nadzorczej zarządzała dwójka jego braci!

- To już przestaje być zabawne, Potter - powiedział Zabini niskim tonem.
- Nie wierzy mi pan? Niech pan sprawdzi w Historii Hogwartu, panie profesorze, to naprawdę wiarygodne źródło!
- Jesteś bezczelny, Potter - powiedziała tym razem Bailey.

James drgnął. Tym samym tonem przemówiła do niego zjawa Iriny na samym końcu pierwszego zadania turniejowego.

A żebyś sczezł, gówniarzu.

- Tu nie chodzi o mnie! - machnął ręką James i znowu zaczął się szczerzyć. - Ja mam to gdzieś, naprawdę! Ale, tak jak już mówiłem, niektórym - popatrzył wnikliwie na Irinę - mogłoby się to nie spodobać.

Irina wytrzymała jego spojrzenie. Podniosła dumnie głowę, ale James wiedział, że w środku niej szaleje huragan.

- Koniec tych bzdur, Potter - powiedział chłodno Zabini. - Gryffindor traci dwadzieścia punktów, a ciebie zapraszam na szlaban. W poniedziałek o dziewiętnastej w moim gabinecie. Nie spóźnij się, bo poniesiesz tego konsekwencje.

Złapał Irinę pod ramię i odszedł w kierunku głównej ulicy Hogsmeade.

Uśmiech zszedł z ust Jamesa. Maska opadła z jego twarzy. Popatrzył zrozpaczony za oddalającą się dwójką, wołając w myślach Irinę, chcąc żeby się odwróciła. Kiedy to zrobiła, jeden motylek w jego brzuchu zatrzepotał skrzydełkami i wzbił się w powietrze.

Poruszyła tylko ustami, bezdźwięcznie wypowiadając jedno słowo. Zalśniły ledwo widoczne łzy w jej oczach.

Odpuść.

Motyl zatrzepotał po raz ostatni i spadł.

Martwy.




JEEEEST rozdział! Matko, jak mi to opornie szło, mówię wam! Cały ten rozdział praktycznie napisałam dzisiaj, oprócz pierwszego fragmentu i drugiego, który chyba napisałam dwa dni temu... To było strasznie. Prawie cały miesiąc siedziałam nad otwartą kartą, w której miałam pisać tekst i miałam pustkę w głowie. Dopiero potem weekend spędziłam na czytaniu opowiadania od początku do końca, żeby sobie przypomnieć, o co tak naprawdę chodziło! I to naprawdę pomogło.
Jak widzicie, szablon mi się psuje. Konkretnie mówiąc nagłówek. Zhostowany obrazek został chyba usunięty czy coś w tym stylu (nie znam się :D) i po prostu zniknął z serwera. Napisałam do autorki szablonu, ale nie wiem, czy odpisze i czy da się z tym coś w ogóle zrobić. Nie chciałabym zmieniać rozdziału tuż przed końcem opowiadania, zwłaszcza że ten szablon jest po prostu IDEALNY! Ale może będę zmuszona :(
Październik już jutro, mój trzeci rok licencjatu. Jak zaczynałam pisać to opowiadanie, to dopiero zaczynałam studia, ale ten czas leci! Niestety dojdzie pisanie pracy licencjackiej, które mam nadzieję pogodzę z pisaniem rozdziałów :)
Czytać i komentować!
xx

4 komentarze:

  1. Zielony Pamiętający Śmierć Minervy McGonagall1 października 2015 15:32

    Mówisz, że opornie ci szło i ja ci wierzę. To nie jest twój najlepszy rozdział. Co więcej, to pierwszy, który mi się opornie czytało (tak, mi też smutno z tego powodu). Nie potrafię określić dokładnie dlaczego, ale całość ogólnie wydaje mi się... dość chaotyczna. Chciałbym to określić precyzyjniej, ale nie potrafię. Jakieś takie ogólne odczucia ^^'
    No, ale ZABIŁAŚ MINERVĘ MCGONAGALL, więc pewnie zasłużyłaś sobie na jeden gorszy rozdział :D
    Byłoby tego więcej, ale pierwszy komentarz mi się skasował, więc napisałem ponownie tylko najważniejsze.
    Ale wciąż czekam na więcej i mam nadzieję, że wrócisz do formy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem w szoku że to już dwa lata od kiedy zaczęłaś pisać. Szybko to minęło. Podziwiam wytrwałość i nie dziwię się że musiałaś wszystko od początku przeczytać ;)
    Co do rozdziału to chyba jestem jeszcze zbyt zaspana zeby coś sensownego napisać. Jakiś taki kontrastowy był. Z jednej strony pogrzeb i ten fragment o Harrym z drugiej urodziny. I dalej kurde nic nie wiadomo ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Na początku muszę napisać, że ciekawi mnie jaki prezent dostałby Albus na swoje urodziny, bo równowartość takiej miotły, to musi być ładna sumka. Co do związku Lily i Scorpiusa to jeszcze mi to nie pasuje, muszę się przyzwyczaić, chociaż życzę chłopakowi szczęścia xD
    Miłe braterskie popołudnie musiało coś zepsuć, bo inaczej byłoby zbyt kolorowo. Romans po kryjomu na linii Irina-James byłby ciekawszy niż aktualna sytuacja miłosna nauczycielki, no ale chłopak musi jednak być o kogoś zazdrosny. No i jak widać Harry teoretycznie nie miałby nic przeciwko, że spotyka się ze starszą kobietą xD
    Myślałam, że stary Potter jest bardziej rozsądny, a tu akcja z kamieniem, mimo, że wiedział jakie jest jego działanie. W sumie to nawet wyjaśnia sytuację związaną ze snami Lily o jej dziadkach pragnących dostać swego syna spowrotem. Ciekawe co go skłoniło do użycia kamienia. Ma szczęśliwą rodzinę i w ogóle, no dziwny jest no :l

    OdpowiedzUsuń
  4. Zabiłaś Minervę... Ty to jednak jesteś bezlitosna :D
    Ciekawa jestem co to będzie z kamieniem wskrzeszenia, strasznie kombinujesz na wszystkich polach i już sama nie wiem kto jest bardziej zagrożony, kto jest w niebezpieczeństwie. Oczekuję troszkę więcej emocji w kolejnych rozdziałach pisanych w przerwach od tworzenia dzieła zwanego również pracą licencjacką :D A James i Irina... w sumie zaczął mi się podobać ten wątek i oni razem więc jak znam życie zaraz to zniszczysz xd Trochę bez ładu mój komentarz ale może wyciągniesz z niego coś konstruktywnego :D

    OdpowiedzUsuń

Layout by Yassmine