2014-05-31

Rozdział 11: Nieprzewidywalny James Potter

Kiedy James wstał od rozentuzjazmowanego stołu Gryffindoru i spojrzał na stół Slytherinu, odczepiając od siebie płaczącą mu na ramieniu Lily, Albusowi nie pozostało nic innego, jak tylko uśmiechnięcie się do brata. Widząc wyraźną ulgę na twarzy Jamesa, Albus pomyślał, że jego brat jest nienormalny. Właśnie dostał się do Turnieju, a jedyne, czym się w tej chwili martwi, to Albus i jego opinia!

A Albus się cieszył. Mimo że właśnie Czara Ognia uznała, że jego starszy brat bardziej nadaje się do Turnieju i jest w ogóle w te klocki lepszy od niego, Albus wiedział, że Czara podjęła słuszną decyzję. Bo James naprawdę nadawał się do roli reprezentanta Hogwartu.

Aplauz i wiwaty nie ucichły, kiedy James zniknął za drzwiami do bocznej komnaty. Albus spojrzał na swojego ojca. Harry Potter nie klaskał, ale uśmiechał się delikatnie. Siedząca koło niego ciocia Minnie miała zmartwioną minę. Albusa jednak uderzyło to, że wszyscy siedzący przy stole nauczycielskim wpatrują się uważnie w Czarę Ognia, jakby czekając na kolejną kartkę z nazwiskiem...

I wtedy Albus zrozumiał. Z szybko bijącym sercem odwrócił wzrok i popatrzył na błyszczącą się w ciemności Czarę Ognia. Jednak ta po chwili zamigotała i zgasła. Niebieskie płomienie wyparowały, artefakt stracił swój wewnętrzny blask i stał się zwykłym naczyniem. I pozostanie nim, dopóki za pięć lat w Beauxbatons nie odbędzie się kolejny Turniej Trójmagiczny.

Ze stołu nauczycielskiego dobiegło go kilka nerwowych chichotów, jakby siedzący przy nim ludzie zdali sobie sprawę z tego, że tym razem czwarty uczestnik nie zostanie wybrany. Wszystko przebiegło bezproblemowo, tak, jak powinno przebiec ostatnim razem. Jednak teraz nikt nie czyhał na życie jednego z uczniów Hogwartu.

Tego roku tylko trzech uczniów powalczy o Puchar Turnieju. I Albus miał nadzieję, że pozostanie tak już na zawsze.



*



Gdy James wyszedł z Wielkiej Sali przez boczne drzwi, aż się cofnął, gdy spłynęła na niego nowa porcja wiwatów, spowodowana tym razem przez klaszczących czarodziejów z portretów, którymi było obwieszone małe pomieszczenie. Z szerokim uśmiechem ukłonił się ku portretom, wywołując tym jeszcze głośniejsze krzyki i oklaski. Śmiejąc się głośno podszedł do kominka i natychmiast zamilkł, gdy napotkał nieprzyjazne spojrzenia swoich rywali.

Będzie ciężko - pomyślał, taksując ich wzrokiem.

Chłopak z Beauxbatons był bardzo wysoki jak na swój wiek, wyższy od Jamesa, który po cichu był dumny ze swoich stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Krótkie blond włosy miał wygolone po bokach głowy, a nad prawą brwią zrobił sobie małego srebrnego kolczyka, który aktualnie był uniesiony w górę, bo Guillaume patrzył na niego z uniesionymi brwiami. Jamesowi przyszło do głowy, że chyba nie przypadł mu do gustu. Wielka szkoda.

Ale to Ekaterina ciekawiła go bardziej. W odróżnieniu od blondyna, dziewczyna była niska, bardzo niska. Wzrostem dorównywała wzrostowi Lily, która przecież była od niej kilka lat młodsza. James nie potrzebował pytać, żeby wiedzieć, że Ekaterina jest właśnie tą szesnastoletnią uczennicą Durmstrangu, która przyjechała do Hogwartu, pomimo tego że jest nieletnia. Żył wystarczająco długo w świecie czarodziejów i miał zbyt wiele kuzynek, żeby nie wiedzieć, że nieletnie czarownice mają zdecydowanie inną aurę magiczną od tych pełnoletnich. I właśnie to czuł, patrząc na nią - aurę nieletniej czarownicy. Jednak wiedział, że to Ekaterina była większym zagrożeniem, niż Guillaume. I to jej James powinien się obawiać bardziej.


- Jesteś chyba dość popularny - powiedziała w końcu z mocnym, rosyjskim akcentem, patrząc na niego drwiącym wzrokiem.

- Tak się złożyło - powiedział tylko, wzruszając ramionami. - To mi jednak nie pomoże w pokonaniu was.
- Myślisz, że nas pokonasz? Jesteś bardzo pewny siebie - odparł Guillaume. Tak jak Ekaterina, mówił bardzo dobrze po angielsku, nie popełniając większych błędów. Mówił zdecydowanie lepiej niż ciotka Fleur, która nigdy porządnie nie nauczyła się języka swojego męża. U Guillaume'a słychać było tylko delikatny akcent, który nadawał jego słowom dźwięczności.
- Wszystko przed nami - odpowiedział James, uśmiechając się, w jego mniemaniu, tajemniczo. - Zobaczymy w czerwcu.
- Zobaczymy w czerwcu. - Ekaterina uniosła do góry głowę, krzyżując ramiona. Guillaume tylko nachmurzył się jeszcze bardziej.
- Wielkie gratulacje, moi drodzy! - powiedział głośno wchodzący do komnaty Fawley. Zaraz za nim weszli dyrektorzy obu szkół, Schwartz i Lee Jordan. - Zostaliście wybrani przez Czarę Ognia jako reprezentanci swoich szkół i to właśnie wy powalczycie o puchar! Brawa! - dodał, jakby jeszcze tego nie wiedzieli.
- Pazdrawljajem, maja daragaja - powiedział Pokorny, podchodząc do Ekateriny. Złapał ją za dłonie i pochylił przed nią głowę, a po chwili Bugakow uczyniła to samo. Madame Maxime ograniczyła się do szepnięcia czegoś na ucho Chevalierowi i poklepania go po ramieniu. A Fawley?

Fawley puścił do Jamesa oko.

- Instrukcje, Dominicu? - spytał Lee Jordan, uśmiechając się szeroko do Jamesa.
- Oczywiście - odpowiedział burkliwie Schwartz, po czym zwrócił się do Jamesa, Guillaume'a i Ekateriny. - Pierwsze zadanie ma na celu sprawdzenie waszej odwagi, to chyba oczywiste, ale nie tylko odwagi. Zostaniecie sprawdzeni z umiejętności radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach i w ekstremalnych warunkach. Spędzicie trzy dni i dwie noce w Zakazanym Lesie - powiedział Schwartz, na co postacie z portretów zdusiły krzyki.

James poczuł się tak, jak czuł się za każdym razem po przeczytaniu z Albusem jakiejś mugolskiej historii, która miała przerażające zakończenie. Czuł, że krew odpłynęła mu z twarzy, nogi się pod nim ugięły, a w środku zaczęło się kiełkować to niepokojące uczucie, które nigdy nie dawało mu spać po nocach.

Bugakow i Chevalier wydawali się za spokojni. James chciał im wykrzyczeć prosto w twarz, żeby zaczęli się bać, bo wkrótce umrą, ale zdał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nie wiedzą, co może ich w lesie spotkać. W przeciwieństwie do Jamesa, nie wiedzą o zagrożeniu i dla nich las to po prostu las. I tutaj Potter miał przewagę. Ta myśl sprawiła, że odrobinę się uspokoił.

- Do lasu wejdziecie tylko z różdżką, potem będzie możliwość zdobycia kilku przydatnych rzeczy. Oczywiście możecie spróbować zastąpić te rzeczy magią, ale z góry uprzedzam, że na teren lasu zostanie rzucone sprytne zaklęcie, które sprawi, że użycie zaklęcia Accio będzie niemożliwe.

James zauważył, że Chevalier drgnął lekko, jakby myślał o tym zaklęciu już wcześniej. Nic z tego, kolego!

- Zadanie rozpocznie się dwudziestego szóstego listopada, a skończy się wieczorem dwa dni później. Przez cały czas będziecie obserwowani nie tylko przez nauczycieli, ale też i przez specjalnie przygotowany do turnieju zespół aurorów. Nauczyciele i aurorzy mają swój specjalny grafik dyżurów, kiedy to będą obserwować wasze ruchy, czuwając nad waszym bezpieczeństwem, ale tym nie powinniście się martwić. Wiecie, że nie wolno was prosić o pomoc nauczycieli, nie możecie również tej pomocy przyjąć. Ze względu na turniej oraz to, że musicie spędzić wiele czasu na przygotowania do niego, jesteście zwolnieni z egzaminów końcowych. Coś jeszcze, moi drodzy? Lee, Ambrose, Valberg? Olimpio?
- To wszystko, Dominicu - powiedział Jordan. - Pozostaje nam życzyć reprezentantom połamania nóg!
- Powinniście wrócić do siebie, wasi przyjaciele na pewno na was czekają - powiedział Fawley, patrząc po kolei na całą trójkę. - Listy do waszych rodzin mogą poczekać do rana, późno już. Ale ty, James, pewnie miałbyś ochotę wstąpić do mojego gabinetu, co? - spytał dyrektor, uśmiechając się sugestywnie i chyląc głową przed wychodzącym gościom zza granicy.

Tata!

James uśmiechnął się szeroko, kiwając głową.



*



Do gabinetu Fawleya James wszedł tuż za Schwartzem i gdy tylko zamknął za sobą drzwi, poczuł, jak ktoś popycha go na pobliskie krzesło i oplata go silnymi ramionami. Poczuł charakterystyczny zapach, który znał od dzieciństwa i położył głowę na klatce piersiowej ojca, który głaskał go po głowie lekko drżącymi dłońmi.

- Masz na siebie uważać, zrozumiano? - powiedział cicho, sięgając ręką do brody syna i zmuszając go, aby na niego spojrzał. - Masz mieć oczy dookoła głowy, musisz być stale czujny i spokojny, nie możesz panikować. Słyszysz, James?

James w odpowiedzi kiwnął głową i wtulił się w ojca.

- A co, jeśli nie dam rady? - wymamrotał w jego szatę. - Co, jeśli turniej okaże się zbyt ciężki i tylko się ośmieszę? - James porzucił maskę pewnego siebie chłopaka, którą nosił na co dzień i wypuścił na wolność kiełkujące się w nim obawy. Ojciec wie. Ojciec zrozumie.
- Nie ośmieszysz się, James - powiedział Harry. Kucnął przed synem i objął dłońmi jego twarz, tak jak to robił zawsze, kiedy któreś z dzieci było czymś zmartwione lub zdenerwowane. James położył policzek na jednej z dłoni i bez mrugnięcia patrzył na ojca, czekając na jego dalsze słowa. - Czara cię wybrała. Uznała cię za godnego rywala dla reprezentantów pozostałych szkół. Doceniła cię. Jesteś najlepszym reprezentantem, jakiego mógłby mieć Hogwart, James. Nie bój się Lasu. Byłeś tam już wiele razy.
- Nie boję się tego, co już tam widziałem, tato - powiedział James, kręcąc głową. - Boję się tego, czego jeszcze nie zdążyłem zobaczyć.

James zauważył zmianę w oczach ojca, a na jego twarzy wymalowało się zmartwienie. Harry odwrócił jednak szybko wzrok, ale jego syn zdążył to zauważyć. Jego ojciec wiedział coś na temat zadania, coś co go napawało niepokojem, coś, co mu się nie podobało.

Coś, o czym nie mógł mu powiedzieć.

- Mam coś dla ciebie - powiedział, zmieniając temat i wyciągając z wewnętrznej kieszeni szaty niedbale zwiniętą... pelerynę niewidkę. James znowu poczuł, że blednie. - Teddy zwraca waszą własność - dodał i zaśmiał się z miny syna.
- Jak to naszą własność, przecież to twoja peleryna, tato, o czym ty w ogóle mówisz? - zapytał James, śmiejąc się nerwowo.
- Jestem aurorem, James, na niektórych misjach takie cacko jak peleryna niewidka naprawdę się przydaje. Myślałeś, że nigdy się nie zorientuję, że zniknęła? Przycisnąłem Teddy'ego i mi w końcu powiedział o twojej i Albusa kradzieży kilka lat temu. Nie byłem zdziwiony, w końcu Teddy już wcześniej zwędził mapę, na pelerynę mu nie starczyło odwagi... Kiedy tylko jest mi potrzebna, wysyłam go, żeby ją od was pożyczyć.
- Nie jesteś na nas zły? - spytał cicho James, pochylając w zawstydzeniu głowę.
- Dziecko i wnuki Huncwotów zawsze szukają kłopotów - powiedział tylko ojciec i poklepał go po ramieniu. - Chyba powinieneś się wyspać. Jutro masz normalne lekcje.
- Chciałem jeszcze pogadać o czymś z dyrektorem.
- O czym? - Harry zmrużył oczy, jakby ta wiadomość nie bardzo mu się spodobała.
- Zobaczysz - powiedział krótko James i skierował się do biurka dyrektora, przy którym Fawley cicho rozmawiał z Jordanem i Schwartzem. - Dyrektorze?
- Tak, James? - zapytał uprzejmie Fawley, przerywając rozmowę.
- Czy istnieje możliwość, abym jednak mógł podejść do owutemów?

Po jego słowach zapadła długa cisza.

No tak - pomyślał James. - Chyba jeszcze nikt z własnej woli nie prosił o zdawanie egzaminów.

- Ponad sześć lat przygotowywałem się do tych egzaminów i nie chcę, aby te przygotowania poszły na marne - kontynuował niezręcznie, gdy nikt nie powiedział ani słowa.

Bycie reprezentantem szkoły w tak prestiżowym konkursie jak Turniej Trójmagiczny to zaszczyt - zaczął Dominic Schwartz, podczas gdy Fawley próbował zebrać szczękę z podłogi. - Dostał się pan do Turnieju, panie Potter, więc pana przygotowania nie poszły na marne.

- Chciałbym zdawać do Szkoły Aurorskiej, panie Schwartz.
- I Szkoła Aurorska pana przyjmie bez jakichkolwiek egzaminów wstępnych. Dostanie pan każdą pracę, w Ministerstwie i gdziekolwiek indziej, jaką pan sobie wymarzy, bo każdy będzie chciał mieć pracownika, który za młodu wygrał Turniej Trójmagiczny! - dokończył głośno Schwartz i zarumienił się mocno, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział.
- Jeszcze długa i kręta droga przed wygraniem turnieju przez Jamesa, Dominicu - powiedział Fawley, wyczarowując różdżką jakieś papiery.
- Razem z Lee reprezentuje pan ministerstwo i mimo tego że cieszy mnie pańskie poparcie dla mojego syna, powinien pan zachować neutralność, panie Schwartz.
- Pieprzyć neutralność, Harry - powiedział Lee Jordan. - Jesteśmy wśród swoich, więc możemy mówić to, co chcemy. Jeśli James tego nie wygra, to nie zrobi tego nikt inny!
- Pan również musiał odczuć tę... neutralność, panie Potter? - spytał Schwartz, patrząc uważnie na Harry'ego.
- Tak. - James zauważył, że jego ojciec lekko się skrzywił. - Już złożyłem wieczystą przysięgę, że będę traktować i chronić wszystkich zawodników w ten sam sposób.
- Możemy zrobić tak - powiedział nagle Fawley i oderwał wzrok od papierów, które chwilę wcześniej uważnie studiował. - Przystąpisz do egzaminów, ale w wypadku potencjalnego niepowodzenia nie poniesiesz żadnych konsekwencji. Będzie tak, jakbyś tych egzaminów nigdy nie pisał. Czy taka kolej rzeczy cię satysfakcjonuje, James?
- Tak jest, panie dyrektorze, jak najbardziej.
- Nieprzewidywalny James Potter - wymamrotał pod nosem Harry, na co James się lekko uśmiechnął.

Po pożegnaniu się z ojcem i pozostałą trójką czarodziei, James skierował się do Wieży Gryffindoru. Dopiero w połowie drogi, po otrzymaniu gratulacji od ducha Grubego Mnicha, naprawdę zdał sobie sprawę, co się wydarzyło. Czara Ognia wyrzuciła jego nazwisko. Został reprezentantem Hogwartu. Ojciec wierzy, że mu się uda, a Ministerstwo Magii trzyma za niego kciuki.

Po korytarzach szkoły rozległ się donośny, zwycięski okrzyk.



*



Dwa tygodnie później Albus Potter znalazł się na skraju załamania nerwowego.

Odkąd mógł korzystać z peleryny, co noc wymykał się do Działu Ksiąg Zakazanych szkolnej biblioteki w celu znalezienia drugiego wydania Skorowidza. Od dwóch tygodni nie robił nic innego oprócz uczęszczania na zajęcia, odrabiania zadań domowych, wypełniania obowiązków prefekta i przeszukiwania każdej cholernej półki w Zakazanych.

Na jedzenie i spanie nie miał czasu.

Eliksiry lecznicze w końcu przestały mu pomagać i jego organizm zaczął się domagać porządnego snu i posiłku, ale Albus nie miał na to oprócz czasu również i ochoty. Nic dziwnego, że mdlał na każdym kroku, co niemal przyprawiało Scorpiusa o zawał za każdym razem. Gdy ten próbował zaciągnąć go do Pani Pomfrey, Albus rzucił na niego klątwę i Scorpius sam musiał skorzystać z pomocy szkolnej pielęgniarki, bo nie znał przeciwzaklęcia, a zwykłe Finite nic nie zdziałało. Po tym wydarzeniu chłopcy nie odzywali się do siebie aż do kolacji.

Ale omdlenia nie były jedynym objawem pogarszającego się stanu zdrowia Albusa. Potter martwił się o Jamesa, który zdradził mu, na czym będzie polegało pierwsze zadanie turniejowe. Martwił się również o Lily, która od wielu tygodni nie miała żadnego snu, a to według niego mogło oznaczać tylko jedno - ciszę przed burzą. To, że nigdzie nie mógł znaleźć Skorowidza było jednak najgorsze. Albus wiedział, że musi znaleźć tę przeklętą książkę. To był jego priorytet, wiedział, po prostu wiedział, że od tego może zależeć czyjeś życie... Wszystkie emocje w końcu zaczęły się w nim kumulować i Albus w ciągu dnia musiał uciekać w jakieś ustronne miejsce, żeby nikt nie widział, jak płacze.

W takim stanie znalazł go pewnego dnia Scorpius, któremu złamało się serce na widok zwiniętego na łóżku w kłębek i płaczącego bezgłośnie przyjaciela.

- Albus...? - zapytał cicho po tym, jak rozsunął kotary jego łóżka. Albus przeklął się w myślach, że zapomniał o rzuceniu zaklęcia. - Merlinie, co się stało?
- Nic - wyszlochał. - Idź sobie.
- Nie pójdę, dopóki nie powiesz mi, co się dzieje - powiedział, wytrzeszczając oczy i siadając na skraju łóżka. - A musi się coś dziać poważnego, skoro... płaczesz.
- A co?! - krzyknął Albus, szybko się prostując. - Już mi nawet płakać nie wolno?!
- Wolno, oczywiście, że wolno! - Scorpius uniósł ręce w geście obrony. - Tylko ty nigdy nie płaczesz i jestem zdziwiony, że płaczesz, bo nigdy nie widziałem, żebyś płakał - plątał się Scorpius.
- Moje życie jest do duuupyyy...! - zawył Albus, rzucając się na poduszki i ponownie zalewając się łzami. - Nigdzie nie mogę znaleźć tej przeklętej książki!
- Może powiesz mi w końcu o jaką konkretnie książkę ci chodzi? - spytał cierpliwie Malfoy. - Biblioteka w moim rodzinnym dworze jest naprawdę duża, może znalazłoby się tam to, czego tak uparcie szukasz.
- Ale ona jest pod kontrolą Ministerstwa! - odparł płaczliwym tonem Albus i natychmiast zamilkł. Scorpius jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy.
- To co to za książka? Teraz to już mi musisz powiedzieć!
- Drugie wydanie Skorowidza Czystości Krwi - powiedział pod nosem Potter, licząc na to, że przyjaciel go nie usłyszy.
- Po co ci on? - spytał cicho Scorpius.
- Mam przeczucie, że to pomoże nam zrozumieć co się dzieje z Lily - odpowiedział jeszcze ciszej chłopak.
- Tej książki nie ma w moim domu - powiedział Scorpius, a Albus ze smutkiem spuścił oczy.

To koniec - pomyślał z dziwnym spokojem. - Nigdy się nie dowiem, o co z tym wszystkim chodzi.

- Ale wiem, gdzie ją można znaleźć.



*



- Co ty tutaj robisz, James? - zapytała Lily, wchodząc do biblioteki.
- Czy każdy się mnie musi o to pytać? - zapytał jej starszy brat, wykrzywiając ironicznie usta. - Uczę się, jak widać.

Lily spojrzała na stolik, przy którym siedział James. Cała powierzchnia stołu oraz wszystkie pobliskie krzesła zawalone były rozmaitymi księgami i kawałkami pergaminu, na których mogła zobaczyć staranne, pochyłe pismo Jamesa. Nikt mu nie towarzyszył, pozostali użytkownicy biblioteki siedzieli w pewnym oddaleniu od niego, co chwila rzucając na niego bojaźliwe spojrzenia.

- Dlaczego oni się tak na ciebie patrzą? - spytała cicho.
- Bo znalazło się kilku chętnych do pomocy, których potraktowałem niezbyt przyjaźnie. Nikt nie może mi pomagać - powiedział poważnie James, nie odrywając wzroku od leżącej przed nim księgi.
- Trochę przesadzasz, Jimmy - powiedziała Lily, przyciągając krzesło z sąsiedniego stolika. - Nie mają ci pomagać nauczyciele i aurorzy, nikt nic nie mówił o przyjaciołach.
- To nie są moi przyjaciele, Lily - odparł chłopak, w końcu podnosząc wzrok i patrząc się w jej oczy. - Ja tak naprawdę nie mam przyjaciół. Tylko znajomych, którzy za wszelką cenę chcą nimi zostać.
- Masz mnie - powiedziała cicho Lily. - Masz Albusa. Masz całą naszą rodzinę. Nie cierpię, kiedy jesteś taki zamknięty w sobie, James!
- Nie jestem zamknięty w sobie, Lily. - James przetarł dłońmi zmęczone oczy. - Chcę po prostu zrobić to sam, tak jak należy. Nie potrzebuję pomocy.
- Och, jesteś taki sam, jak Albus! - powiedziała głośno jego siostra, wznosząc do góry ręce. - A na niego narzekasz! - James tylko wzruszył ramionami i ponownie skupił się na książce, obserwowany przez Lily. - Jestem pewna, że to przetrwasz, James. Nie musisz się tyle uczyć.
- Na litość Merlina, Lily, ja nie chcę przetrwać! - odparł zdesperowanym tonem. - Ja chcę to wygrać! Pierwsze zadanie za tydzień, a ja wciąż nie znam ani dziesięciu procent zaklęć i uroków z wszystkich książek w tej bibliotece, które mogą mi się przydać!
- Pytałeś Oscara o pozwolenie do Zakazanych? - spytała Lily, która zaczęła współczuć bratu.
- Nie musiałem. Dostałem je od razu następnego dnia, kiedy zostałem reprezentantem. I każdy, dosłownie każdy nauczyciel mi przypomniał, że takie pozwolenie mogę dostać. Turniej się jeszcze nie zaczął, a już mam go dość. Serio.

Lily wstała z krzesła i podeszła do brata, przytulając go od tyłu. Dotknęli się policzkami i nie odzywali przez moment, ciesząc się swoją obecnością.

- A jak u ciebie, siostra? Nadal cisza? - spytał szeptem James, nie chcąc, aby ktokolwiek go usłyszał.
- Nadal - odpowiedziała Lily, nachmurzając się lekko. - Mam nadzieję, że ta cisza już będzie trwała zawsze, ale Albus mówi, że to tylko cisza przed burzą.
- Obawiam się, że nasz stuknięty braciszek ma rację.
- Już nie taki stuknięty - powiedziała, chichocząc. - Jego stan już się polepszył, chyba przytrafiło mu się coś dobrego.
- Pamiętaj, Lily. - James odwrócił głowę w jej stronę. - Ja mam was. A ty masz nas. Mnie i Albusa.
- Pamiętam - powiedziała Lily, dając mu całusa w policzek.



Tak! Zdążyłam w maju! Nie wiem, czy jestem zadowolona z tego rozdziału... Mam mieszane uczucia co do niego, nie jest najgorszy, ale też na pewno nie najlepszy. Krótki, z dwóch, a właściwie trzech powodów: 1) pisany troszkę na szybko, bo mój deadline mija dzisiaj. 2) poprzedni rozdział był długi. 3) a następny - pierwsze zadanie - będzie jeszcze dłuższy!
Ale na następny rozdział trzeba będzie troszkę poczekać. Miesiąc, konkretnie. Sesja zbliża się wielkimi krokami i niestety, teraz będę musiała przysiąść i się uczyć, i uczyć, i uczyć... Kiedy tylko sesja się skończy, od razu siadam do pisania, tak więc następny rozdział powinien pojawić się w ostatnich dniach czerwca!
xx
Layout by Yassmine