2013-11-30

Rozdział 5: To, co proste i to, co mniej proste

Tej nocy śnił mu się Albus. Jego młodszy brat gonił go, trzymając w ręku skórzany pasek, którym co chwila wymachiwał w powietrzu. Wyglądał jak szaleniec. Czarne włosy sterczały mu bardziej, niż zwykle, w oczach miał żądzę mordu, oddychał szybko i nierówno. Gonił go przez pole, nad którym wisiała gęsta mgła. James uciekał przed nim, co chwila odwracając się za siebie i jednocześnie powstrzymując się przed dziwną potrzebą rozmowy z bratem, który najwyraźniej miał mu coś za złe. Nie mógł się zatrzymać. Musiał uciec.

Ale Albus w końcu go dopadł. Powalił starszego brata na ziemię, jednym ruchem dłoni przygwożdżając jego ręce do podłoża. James znieruchomiał, sparaliżowany nie strachem, lecz zdziwieniem, że w tak małym i drobnym ciele jego brata ukryta jest tak duża siła. Krzyknął, gdy poczuł wbijającą się w dolną część jego pleców pinezkę, która przytwierdziła skórzany pasek do jego ciała, imitując ogon. Bezradny, obserwował Albusa, który wyciągnął pasek - teraz dwukrotnie dłuższy - spod jego ciała i zaczął go nim dusić.

Otworzył szeroko oczy i natychmiast je zamknął, porażony jaskrawoczerwonym światłem ze swojego elektrycznego budzika. Do jego umysłu zaczęły docierać fragmenty snu. Dyskretnie sięgnął pod kołdrę, sprawdzając, czy jego plecy i pośladki się nienaruszone. Po dokładnym sprawdzeniu, czy z jego ciała nie wystają żadne ostre przedmioty, powoli rozszerzył powieki i spojrzał na zegarek.

Była druga dwadzieścia siedem w nocy.

Najciszej jak potrafił położył się na wznak i zaczął wpatrywać się w sufit. Albus. Mały gnojek, jak go czasami nazywał. Po kłótni, która miała miejsce poprzedniego wieczoru, jego brat zamknął się w swoim pokoju i nawet krzyki matki na nic się zdały. Wpuścił dopiero ojca, z którym rozmawiał bardzo długo. O czym? Na pewno o nim samym, James był tego pewien. W końcu  to między innymi przez niego Albus się tak zdenerwował. Ale to naprawdę nie była Jamesa, wina, że turniej ma się odbyć w tym roku, a nie za dwa lata, kiedy Albus będzie w siódmej klasie. I gnojek nie powinien przelewać całej swojej złości na niego, bo przecież jego brat mu w niczym nie zawinił. James rozumiał, dlaczego jego brat tak się uniósł, sam na jego miejscu przeżywałby to samo, ale ponarzekałby tylko trochę, a potem odpuścił. Przecież to tylko głupi Turniej Trójmagiczny, a nie koniec świata.

Mimo tego James już nie mógł się doczekać powrotu do szkoły i rozpoczęcia rywalizacji trzech szkół. Przyłapał się nawet na zastanawianiu się, w jaki sposób napisze swoje nazwisko na kartce, którą potem wyrzuci Czara Ognia... Cóż, miał nadzieję, że wyrzuci. Parsknął cicho śmiechem i obrócił się na bok, myśląc, że to będzie naprawdę ciekawy rok..

Zamarł. Na fotelu pod oknem siedział Albus. Wpatrywał się w niego, trzymając w rękach jeden z jego pasków, które James zawsze przerzucał przez oparcie fotela.

- Albus? - wyszeptał pozornie spokojnie James, a tak naprawdę spinając się w sobie. - Co ty tu robisz?
- Siedzę. Nie widać? - odpowiedział ironicznym tonem chłopak. James nie widział dokładnie jego twarzy, ale mógłby przysiąc, że Albus wywrócił oczami.
- Możesz to odłożyć? - zapytał James, spychając całą swoją dumę na bok. Widok skórzanego paska w dłoniach jego brata był dla niego zbyt niepokojący. - Po prostu zrób to, proszę cię.

Albus spojrzał uważnie na starszego brata, ale odłożył pasek na oparcie, nie wypowiadając przy tym ani słowa. To była jedna z tych różnic między nimi - James był bardziej skory do próśb i przeprosin niż on. I James o tym wiedział. Wiedział też, po co Albus przyszedł do niego o tak późnej porze.

- Chciałem...
- Wiem - przerwał mu szybko James, nie pozwalając, aby Albus czuł się jeszcze gorzej, niż do tej pory.
- Dzięki - odparł Albus, wykręcając nerwowo palce. - A to, jak cię...
- Wiem.
- Nie miałem na myśli...
- Wiem. Daj już spokój. - James uśmiechnął się do niego lekko, po czym pod wpływem nagłego impulsu przesunął się na drugi koniec łóżka i odchylił zapraszająco kołdrę. Albus popatrzył się na niego jak na idiotę.
- Nie jesteśmy dziećmi - powiedział, ale wstał z fotela i położył się na łóżku brata, zachowując bezpieczną odległość.
- Ty ciągle jesteś dzieckiem. I zawsze dzieckiem będziesz - odrzekł James zaczepnym tonem, chcąc choć trochę rozluźnić atmosferę.
- Kretyn.
- Gnojek.
- Casanova.
- Nie tęsknisz za tamtymi czasami? Kiedy byliśmy dziećmi? - spytał nagle starszy z braci, uważnie wpatrując się w Albusa.
- Za tamtymi czasami, kiedy rodzice zajmowali się świeżym niemowlakiem w naszej rodzinie, a my musieliśmy się zaopiekować sobą nawzajem, chociaż ja ledwo nauczyłem się chodzić, a ty korzystać z nocnika? - Podobnie jak James, Albus wpatrywał się w sufit, a jego zielone oczy błyszczały w ciemności. - Tak. Czasami tęsknię.
- Wtedy wszystko było łatwiejsze, nie? - zapytał ponownie James, przekręcając się na plecy i tym samym przesuwając się bliżej brata tak, że stykali się ramionami. - Byliśmy tylko małymi, nieznającymi świata gówniarzami, a naszym najważniejszym codziennym celem była zabawa. Ja nie próbowałem na siłę dorównać ojcu, a ty byłeś milszy...
- Kiedy chcę, to potrafię być miły - powiedział szybko Albus. - Grunt w tym, że ja wcale nie chcę być miły. Dobrze mi tak, jak jest. Ty też przecież nie odstawiasz szopki z porównywaniem się do ojca. Obaj jesteśmy sobą.
- Tylko czy to dobrze? - spytał James, przekręcając głowę i wbijając wzrok w twarz swojego brata.
- Lepiej, żeby nienawidzili nas za to, kim jesteśmy, niż kochali za to, kim nie jesteśmy. Cobain.
- On raczej mówił tylko o sobie.
- Co za różnica. I tak możemy się z łatwością pod tym podpisać.

*

- Napisałeś wypracowanie dla Binnsa? - zapytała Lily swojego kuzyna Hugona podczas szukania wolnego przedziału w pociągu do Hogwartu.
- "Palenie czarownic w XIV wieku było całkowicie bezsensowne", tak jest! - powiedział głośno, przybijając piątkę przechodzącemu koło nich chłopakowi. - Dzięki Bogu za mamę, tak się rozgadała na ten temat, że ledwo zdążałem z notowaniem!
- Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę. Ja musiałam siedzieć przy podręcznikach, a ty skorzystałeś z chodzącej biblioteki!
- Mogłaś wpaść do nas i troszkę wykorzystać swoją ukochaną ciotunię, na pewno nie miałaby nic przeciwko. Daj spokój z historią magii, Lilka! Turniej, kochana, turniej! - zawołał z entuzjazmem, wchodząc do przedziału i rzucając kufer pod okno.
- Nie podniecaj się tak, przecież będziemy tylko obserwatorami - powiedziała i wyszła z przedziału, kierując się na peron.
- Ty niczego nie rozumiesz, Lils. - Hugo spojrzał na nią z krytycznym wzrokiem. - Niczego!
- Co tu jest takiego do rozumienia? - zapytała Lily. Zatrzymała się przy jednym z przedziałów, kiedy zobaczyła dwie znajome jasnowłose głowy. - Cześć Lorcan, cześć Lysander! Zdenerwowani przed przydziałem?
- Trochę - powiedział jeden z nich, odwracając ku niej głowę, ale Lily nie była pewna, który. Jego niebieskie oczy zamigotały, gdy na nią spojrzał. - Co prawda cała nasza rodzina wylądowała w Ravenclawie, ale nie możemy tego wziąć za pewnik. Prawda, Lorcan? - Lysander szturchnął łokciem swojego brata, który gapił się na Lily z otwartymi ustami. Lily zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek słyszała, żeby Lorcan powiedział coś w jej obecności.

Lorcan pokiwał tylko głową, ciągle się w nią wpatrując. Lysander uśmiechnął się do niej z zakłopotaniem, kopiąc brata w kostkę. Lily zauważyła, że lekko trzęsą mu się ręce, ale mina wciąż wyrażała pewność siebie.

- Niczego nie rozumiesz! Niczego! - wykrzyknął ponownie Hugo na peronie.
- Na przykład czego, Hugo?
- Po pierwsze tego, że ci gówniarze są w tobie szaleńczo zakochani! Jeszcze kilka lat i przestaną się za tobą ślinić na odległość, tylko przejdą do czynów!
- Oni wcale nie są we mnie...!
- Po drugie - zignorował ją chłopak, przekrzykując ją. - Jestem pewien - ba, nie tylko ja jestem pewien! - że Czara wylosuje kogoś z naszych!
- Kogoś z naszych...? - powtórzyła Lily, nie do końca rozumiejąc tok myślenia swojego kuzyna.
- Tak, kochanie, kogoś z naszych! Louis, Fred, Molly... Ale ja osobiście obstawiam Jamesa, twój brat ma największe jaja z nich wszystkich. Nie pomijając Molly, jeśli wiesz co mam na myśli.
- Jamesa? Chyba sobie kpisz! - Lily wiedziała, że jej brat zamierza wrzucić kartkę ze swoim nazwiskiem do Czary Ognia, ale z jakiegoś irracjonalnego powodu nie chciała, aby jej brat został wybrany. - Ja mam nadzieję na Louisa - powiedziała i wyprzedziła Hugona, uśmiechając się drwiąco. Nigdy nie lubiła Louisa. Niech on się męczy turniejem, nie James.
- Lily, słoneczko ty moje! - zawołała Ginny do córki, gdy tylko ją zobaczyła. Obok niej stali Harry i James, żywo o czymś dyskutując. Lily się domyśliła, że Albus zniknął już w wagonie prefektów. - Bądź grzeczna i nie daj się złapać na nocnym lataniu - szepnęła jej do ucha, przytulając ją. - A ty, James, uważaj na siebie.
- Wiem, mamo. Będę grzeczny, będę się dobrze uczył do owutemów, nie będę się bił z jakimiś idiotami, nie będę się szlajał nocą po zamku, a jeśli zostanę uczestnikiem turnieju to nie dam się pożreć mantykorze - wyrecytował tę samą formułkę, której nigdy nie przestrzegał.
- Tak, James, właśnie o tym mówię. O turnieju. Jeśli jakimś cudem trafisz w sam środek wydarzeń nie pozwól, aby coś ci się stało. Zrozumiałeś? - Ginny chwyciła w objęcia swego syna, dyskretnie wycierając łzy wierzchem dłoni. - I powiedzcie Albusowi, żeby się miał na baczności. Swoją drogą, jakim cudem on został prefektem, skoro dostawał od nauczycieli więcej szlabanów za złe odzywki od Jamesa?
- Za wyniki w nauce. Żaden inny Ślizgon z jego roku nie ma tak wysokich stopni i ambicji jak nasz mały Albus - odpowiedział James, unosząc do góry jedną brew.
- Zmykajcie już - powiedział Harry i wymienił ostatnie uściski ze swoimi dziećmi. - Zobaczymy się niedługo.

Lily nigdy nie widziała tak odległego i wyobcowanego spojrzenia u swojego ojca. Nagle ogarnęło ją złe przeczucie. Była pewna, że cel wizyty jej ojca w Hogwarcie nikomu by się nie spodobał.

*

- Popatrz na niego. No tylko na niego popatrz. Idiota.

Scorpius spojrzał na brata swojego najlepszego przyjaciela, który stał przy stole Gryffindoru po drugiej stronie sali. James opierał się nonszalancko o ścianę, flirtując z otaczającym go wianuszkiem dziewcząt z każdego domu. Sypał żarcikami i uśmiechał się uwodzicielsko, poświęcając uwagę każdej z nich, Był w swoim żywiole.

- Król powrócił na swój zamek - powiedział cicho Scorpius. W odpowiedzi usłyszał tylko prychnięcie Albusa. - Chyba nie jesteś zazdrosny?
- Zazdrosny?! Kto?! Ja?! W życiu! - krzyknął Potter i znowu prychnął, wbijając natarczywe spojrzenie w Jamesa. - W życiu.
- Daj spokój, zasługujesz na kogoś lepszego, niż na jedną z tych idiotek, które wodzą maślanym spojrzeniem za twoim bratem. Zasługujesz na kogoś... bardziej inteligentnego! - pocieszał go Scorpius, uważnie obserwując zmiany nastroju na twarzy przyjaciela.
- Może masz rację... - odparł cicho Albus.
- Oczywiście, że mam rację. Ja zawsze mam rację - powiedział Scorpius, wznosząc oczy do nieba. - Malfoyowie zawsze mają rację.
- Śmiem wątpić - powiedział Edgar Goyle, chłopak z ostatniej klasy, kapitan ślizgońskiej drużyny quidditcha. - Gdyby Malfoyowie mieli zawsze rację, tak jak mówisz, to nasze słuchanie porad wyżej wymienionych przyniosłoby lepsze skutki i Slytherin zdobyłby mistrzostwo w zeszłym roku.
- To nie była moja wina, ty tumanie! - krzyknął Scorpius, krzyżując ramiona. - Źle się zastosowałeś do moich poleceń!
- Widocznie uznałem, że taki szczur jak ty nie ma prawa głosu - wycedził przez zęby Goyle, na co Malfoy z oburzeniem zacisnął mocno wargi. - Gdyby to ode mnie zależało, to już dawno bym cię wywalił, tylko że niestety nie ma nikogo od ciebie lepszego i Zabini mówi, że muszę się z tobą pomęczyć!
- Na szczęście został ci jeden rok, prawda? Chyba że planujesz pozostać w Hogwarcie trochę dłużej? Wcale bym się nie zdziwił, z twoimi ocenami...
- Słuchaj, ty mały...
- Jakiś problem, panowie?

Profesor Zabini pojawił się znikąd, jak zwykle. Starsze pokolenie żartowało, że za czasów szkolnych musiał pobierać tajne lekcje takiego nagłego pojawiania się od Severusa Snape'a. Wysoki i przystojny, ale też chłodny i zdystansowany był zmorą uczniów Hogwartu i obiektem westchnień uczennic. Albus Potter był jednym z nielicznych osób, które za nim przepadały.

- Ależ skąd, panie profesorze - powiedział Albus, który już stał pomiędzy dwoma chłopcami, usiłując się powołać na swój autorytet prefekta. - Kontroluję sytuację. Właśnie miałem odjąć Slytherinowi dwadzieścia punktów za wszczynanie bójek, znieważanie i prowokowanie innych uczniów przez pana Goyle'a i dziesięć punktów za znieważanie i prowokowanie przez pana Malfoya.

Zabini pokiwał z uznaniem głową, a na jego ustach na chwilę pojawił się uśmiech, po czym natychmiast zniknął. Odszedł do stołu nauczycielskiego, a za nim podążył Goyle, który patrzył się na nich wilkiem.

- Ty własną rodzinę mógłbyś sprzedać - powiedział Scorpius, siadając na swoim miejscu.
- Bez przesady, nie jestem wujkiem Percym - odrzekł Albus i spojrzał na zegarek. - Gdzie te pierwszaki? Umieram z głodu!

*

- ... pierwszoklasistom oznajmiam, a uczniom starszych klas przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest - jak sama nazwa wskazuje - zakazany, a wejście do niego będzie surowo karane. Jak już wszyscy wiedzą, bo jestem pewien, że poczta pantoflowa w tym wypadku zadziałała jeszcze lepiej, niż zwykle, tego roku w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny.

James ze swojego miejsca przy stole Gryffindoru obserwował Ambrose'a Fawleya. Lustrował go dokładnie wzrokiem, szukając jakichkolwiek oznak w jego stroju czy zachowaniu, który mogłyby mu podpowiedzieć, dlaczego jego ojciec i Draco Malfoy byli tak zaaferowani dyrektorem Hogwartu. Nie znalazł jednak żadnej zmiany, odkąd widział go po raz ostatni w czerwcu. Wszyscy wiedzieli, że pasją Fawleya są szaty, które nabywał z niebotyczną przyjemnością - tego wieczoru miał na sobie granatową szatę i nawet James musiał przyznać, że była to naprawdę piękna szata. Te same dłonie, ta sama twarz, te same uszy i ten sam nos. I tylko jego włosy wydawały się bardziej siwe, oczy błyszczące, a usta szerzej się śmiały. James nie zauważył w nim nic wymagającego szczególnej uwagi.

- Jednak o Turnieju nie będę dzisiaj mówił, więcej szczegółów podam w Noc Duchów, kiedy przybędą już do nas goście z Durmstrangu i Beauxbatons. Teraz powiem tylko tyle, że żywię szczerą nadzieję, że tym razem Turniej Trójmagiczny - z limitem wiekowym od lat siedemnastu - zagości już na stałe w naszych szkołach.

James też miał taką nadzieję, ale nie interesowało go to zbyt szczególnie. Co mu po turnieju, skoro za rok już nie będzie uczniem Hogwartu? Ale z drugiej strony chciałby oglądnąć Turniej Trójmagiczny od kulis - tak jak to robi teraz ojciec, który podczas zadań będzie musiał zadbać o bezpieczeństwo zawodników. Był ciekaw tego uczucia, które towarzyszy ludziom, którzy muszą chronić tych, którzy narażają własne życie dla wiecznej chwały. A jak zawiodą? Jeśli nie przybędą na ratunek w odpowiednim czasie?

- Wracając do codziennych spraw szkolnych - kontynuował Fawley, nie mając zielonego pojęcia, jakie myśli krążą po głowie Jamesa - z przykrością was powiadamiam, że profesor Patel musi skorzystać z urlopu zdrowotnego i w tym roku nie będzie nauczał. Profesorowi Patelowi życzymy powrotu do zdrowia, natomiast serdecznie witamy specjalistkę od spraw mugoloznawstwa, profesor Irinę Bailey!

Głośnie oklaski wybuchły w całej sali. James, leniwie klaszcząc, odwrócił głowę od dyrektora i wzrokiem przeszukał stół w poszukiwaniu jakiejś nowej, pooranej zmarszczkami twarzy. Kątem oka zauważył wstającą z miejsca postać na końcu stołu, tuż obok profesora Zabiniego. Zamarł.

Kobieta w ogóle nie była stara.

Irina Bailey była średniego wzrostu szczupłą kobietą, o wyciętej talii i gęstych, kręconych, czarnych jak pióra najciemniejszego kruka włosach. Nawet z daleka mógł zobaczyć jej ciemne, bardzo ciemne oczy i długie rzęsy. Uśmiechnęła się nieśmiało najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział i pochyliła głowę w geście podziękowania.

Trzydziestu lat nie miała na pewno.

- Cześć, James - powiedziała do niego parę minut później jakaś dziewczyna, nachylając się nad nim, kiedy z Wielkiej Sali coraz szybciej znikali uczniowie, a on ciągle siedział na swoim miejscu i dyskretnie obserwował nową nauczycielkę. Do jego nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach różanych perfum, który zawsze mu się podobał. I już wiedział kto za nim stoi.
- Vivienne Zabini - powiedział lekko, odwracając się powoli w jej stronę. - Jaka... miła niespodzianka.
- Pomyślałam sobie, że... miło by było, gdybyśmy spotkali się dzisiejszej nocy w starej sali transmutacji i opowiedzieli sobie, jak nam minęły wakacje - powiedziała i dotknęła dłonią jego policzka. - Co ty na to, kapitanie?

W tamtym momencie jedynym, o czym mógł myśleć, był piękny uśmiech Iriny Bailey. Nie działały na niego zielone oczy Vivienne, jej rozpięta szata i język oblizujący usta. A zapach jej perfum, który kiedyś tak mu się podobał, zaczął go dusić. I już znał odpowiedź. Uśmiechnął się dziwnie i w końcu powiedział:

- Wybacz, Vivienne. Nie jestem zainteresowany.

I odszedł, zostawiając za sobą zszokowaną Ślizgonkę.


Tak, proszę państwa! Dałam radę i dodałam jeszcze jeden rozdział w listopadzie, jestem z siebie dumna! I mam nadzieję, że wy również jesteście ze mnie dumni.
Czyli mamy Hogwart. Myślę, że teraz pójdzie z górki, taką przynajmniej żywię nadzieję. Muszę przyspieszyć trochę akcję, bo już się nie mogę doczekać głównych wątków!
Nowy szablon (bardziej potterowski, żę tak powiem), bohaterowie i muzyka. Jak się podoba?
Jak zwykle - komentarze mile widziane.
xx
2013-11-03

Rozdział 4: Skrywane twarze

A widziałeś ten wybuch?! Był taki realistyczny...!
- Świetny był, jak zwykle zresztą! Przecież w każdej części był jakiś wybuch, więc i w tej go nie mogło zabraknąć! Tak samo jak Yippie-kai-yay, motherfucker!
- Albo jak jechał tym autem przez całe miasto i w dupie miał wszystko i wszystkich...
- Nooo! Zostawiał za sobą trupa za trupem!
- Ale serio, w pewnym momencie miałem wrażenie, że ten facet zaraz dostanie zawału...
- No co ty, starego Bruce'a nic nie rozwali!

Siedzieli w centrum handlowym przy jednym ze stolików w części restauracyjnej, a przed nimi leżała stera papierków i kubełków po najsmaczniejszej i najmniej zdrowej żywności na świecie. James słuchał jednym uchem paplaniny swojego młodszego brata i jego najlepszego przyjaciela, szukając wzrokiem Lily, która po szybkim posiłku zniknęła w najbliższym sklepie odzieżowym. Doprawdy, po całym dniu spędzonym na spacerze po całym mieście ta mała miała jeszcze siły na zakupy! On sam z trudem powstrzymywał się od zamknięcia oczu i zaśnięcia na siedząco. Wiedział, jaki mógłby być skutek jego drzemki w miejscu publicznym. Obrzucił Albusa i Scorpiusa nieprzychylnym spojrzeniem, myśląc, że są tak pochłonięci rozmową, że na pewno by nie zauważyli, gdyby ktoś go okradł.

Ignorując szepty i chichoty siedzących przy stoliku obok mugolek, przerzucił lewe ramię przez oparcie sofy, na której siedział i wziął ciągle zimny napój do drugiej ręki. Gdyby nie za niski jak dla niego stolik, podniósłby prawą stopę i oparłby kostkę na lewym kolanie. Ta pozycja działała na niego lepiej niż kawa, której w ogóle nie pił, a wiedział, że za wszelką cenę nie może sobie pozwolić na drzemkę. Zresztą, spojrzenia tamtych mugolek i tak by go szybko obudziły.

Próbował skupić się na rozmowie towarzyszących mu chłopców, ale szybko się znudził. Po dwóch tygodniach spędzonych prawie że cały czas z tą dwójką miał serdecznie dość słuchania na temat mugolskich wynalazków. Podczas wizyty Scorpiusa Albus postanowił zapoznać swojego przyjaciela nie tylko z mugolskim Londynem, ale też i wszelkimi ogólnodostępnymi bajerami, włączając w to klasykę filmową i muzykę. Oczywiście, poprawił się James w myślach, poznał go z tymi filmami oraz tymi zespołami i wykonawcami, które uważał za warte uwagi. Jednymi z filmów, które chłopcy obejrzeli, były wszystkie części Szklanej pułapki, więc tego dnia, korzystając z okazji, wybrali się do kina na najnowszą, szóstą część najbardziej znanego filmu Bruce'a Willisa.

James obawiał się, że następna część może biedaka zabić.

Przez ostatnie dwa tygodnie miał ostrą powtórkę z tego, czego się nauczył o świecie mugoli przez całe swoje życie. Jego ojciec się śmiał, że to dobra rozgrzewka przed owutemami, ale szybko zamilkł, gdy jego pierworodny spojrzał na niego swoim najbardziej morderczym wzrokiem. Nie rozumiał, po co Albus wyjaśnia Scorpiusowi działanie każdego sprzętu w domu, ale widział, że im obydwu naprawdę się to podobało. Zwłaszcza Malfoyowi, który każdą nową informacją pochłaniał tak, jak swoje ulubione tosty z dżemem truskawkowym na śniadanie. James był na początku trochę zdziwiony, że Malfoya tak bardzo może zainteresować świat mugoli. Przecież to jest... Malfoy. A James dużo się nasłuchał opowieści swoich wujków (zwłaszcza wujka Rona) o całej rodzinie Scorpiusa. Tylko że Scorpius nie był winny za grzechy swojej rodziny i tylko Potterowie zdawali się o tym pamiętać.

- Jestem! - zabrzmiał mu w uchu dziewczęcy głosik i Lily zmaterializowała się obok niego, rzucając niedbale kilka wielkich reklamówek z nowymi ciuchami na stolik, odgradzając go od zalotnych spojrzeń mugolek, za co podziękował jej w duchu.
- Jakim cudem zdążyłaś nakupić tyle rzeczy w ciągu czterdziestu minut? - spytał Albus, wytrzeszczając oczy na jej zakupy. -  Rzuciłaś na siebie po kryjomu zaklęcie szybkości, czy co?
- Ciiiszeeej! - syknął Scorpius, rozglądając się dookoła, czy nikt ich nie podsłuchuje.
- Daj spokój - odparł Albus, przewracając oczami. - Jedynymi osobami, które mogą nas podsłuchiwać są tamte mugolki, a one i tak tylko szepczą między sobą i gapią się na Jamesa - powiedział, spoglądając na dziewczyny z politowaniem. Jego brat spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Zauważyłeś? - zapytał, pozornie lekceważącym tonem.
- Och, proszę cię, nawet ślepy by zauważył. Ale nie dziwię ci się, że je tak uparcie ignorujesz. Po całej tej aferze w czerwcu...
- To nie była żadna afera! - powiedział głośno James, widząc, że Scorpius przysłuchuje się mu z zainteresowaniem. - Przecież nikt się o tym nie dowiedział!
- I dzięki Merlinowi! - powiedziała Lily, unosząc ręce do nieba. - Ale to, że nikt o tym nie wie, nie oznacza, że postępowałeś dobrze.
- Ach! - Scorpius wydał z siebie dźwięk świadczący, że o czymś sobie nagle przypomniał. - Więc to o tobie mówił cały Slytherin pod koniec roku szkolnego! Stary, podziwiam cię, dwie dziewczyny na raz to niełatwa rzecz...! - Miał powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał, gdy zobaczył przerażone miny Potterów. - ...Co?
- Slytherin o tym wie?! - krzyknął James, wpatrując się w Scorpiusa. Kątem oka zauważył, że Albus marszczy brwi, usiłując coś sobie przypomnieć.
- Nie pamiętam, żeby którykolwiek ze Ślizgonów coś o tym mówił... - powiedział w końcu jego młodszy brat, bawiąc się zamkiem od bluzy. - A przecież zawsze mam oczy i uszy szeroko otwarte!
- Skąd się o tym dowiedzieli?! - spytał James, sięgając przez stolik i łapiąc Scorpiusa za koszulkę. Poczuł na ramieniu dłoń Lily, która próbowała go uspokoić. - O sprawie wiedzieli tylko moi kumple z dormitorium i część rodziny! Każdy obiecał milczenie!
- Nie martw się, nikt nie mówił o nikim konkretnym - odpowiedział szybko Malfoy, bez cienia strachu. - Tylko rozeszła się jakaś plotka, że ktoś z szóstego roku zrobił dwie dziewczyny w konia, chodząc z obiema. Potem je rzucił, a one o niczym się nie dowiedziały. - W tym momencie coś w spojrzeniu Scorpiusa uległo zmianie, choć James nie potrafił określić, co to było. - Co się stało, James? Znudziły ci się?

W tym pytaniu James usłyszał niezbyt dobrze ukrytą nutę pogardy, dzięki czemu natychmiast otrzeźwiał. Natychmiast przyszła mu do głowy myśl, że chłopak może nieświadomie chce go sprowokować. I mimo że James wiedział, że Scorpius chce się w jakiś sposób odgrodzić od swojej rodziny, zachowując się całkiem inaczej, niż oczekiwaliby od niego wszyscy ludzie, którzy w jakimś stopniu mieli kontakt z jego ojcem czy dziadkiem, Scorpius zawsze pozostanie Malfoyem. A to mogło oznaczać, że niektóre rzeczy miał po protu w genach.

James powoli puścił koszulkę Scorpiusa i odsunął się od niego. Powstrzymał chęć strząśnięcia z ramienia ręki swojej siostry i powiedział spokojnym tonem, pragnąc odsunąć od siebie niedorzeczne uczucie potrzeby usprawiedliwienia się się przed całą trójką:

- Nie miałem dwóch dziewczyn na raz. Po prostu spotykałem się z obydwoma, ale naszych relacji nigdy nie nazwałbym związkiem. Ba, nigdy nie użyłem tego słowa, podobnie zresztą, jak one też tego nigdy nie zrobiły. W końcu nadszedł czas, kiedy musiałem wybrać jedną z nich. Jednak nie mogłem tego zrobić - mówił, podkreślając niektóre słowa, do oniemiałej trójki, która wpatrywała się w niego bez mrugnięcia okiem. - Po prostu nie potrafiłem. Każda decyzja miała mi złamać serce, więc egoistycznie postanowiłem nie wybierać żadnej. Sprawiedliwie cierpiała cała nasza trójka, choć tylko ja znałem prawdziwy tego powód. Jestem tylko człowiekiem.

Ponownie wziął do ręki napój i skierował wzrok na kilku chłopaków, którzy próbowali flirtować z robiącymi zakupy dziewczynami. Rozmowę na ten temat uznał za zakończoną. Podobnie musieli uznać Lily, Albus i Scorpius, bo zaczęli rozmawiać o płytach, które w sklepie muzycznym nabyła jego siostra. Więcej na ten temat z nim nie rozmawiali.

James nie mógł zrozumieć całego szumu wokół tej sprawy. Przecież ślubu im nie obiecywał, na litość boską! Nie widział nic złego w tym, że umawiał się z nimi w tym samym momencie. Chciał mieć większe pole do wyboru, chciał spędzić z nimi odpowiednią ilość czasu i wybrać którąś z nich, gdy miała nadejść na to pora.

Ale nie mógł.

Miał serdecznie dość tego, że nazywano go największym szkolnym amantem. Chciał wreszcie znaleźć sobie jedną, ale z prawdziwego zdarzenia, dziewczynę, z którą mógłby naprawdę być. A nie tylko być jej maskotką, którą tak chętnie się nim chwaliła przed znajomymi, bo był synem tego słynnego Harry'ego Pottera, bo był atrakcyjną gwiazdą gryfońskiej drużyny quidditcha, bo był chłopakiem, którego chciała każda.

Dlatego postanowił znaleźć taką, która w ogóle go nie chciała. Taką, o którą mógłby sam powalczyć i której zdobycie sprawiłoby mu ogromną satysfakcję, bo dokonałby tego sam. Sam. Bez nazwiska ojca czy pozycji w drużynie. Bez krążącego wokół niego tłumu ludzi, którzy chcieli zostać jego przyjaciółmi. Bez tej całej otoczki popularności, która go otaczała. Bo dziewczyn, które same z siebie składały mu niemoralne propozycje, miał już powyżej uszu. Minęły czasy, kiedy James korzystał z każdej oferty i dogłębnie poznawał dziewczęta z Hogwartu. I nie tylko z Hogwartu.

James Potter najzwyczajniej w świecie dorósł.

Znalazł dwie dziewczyny, obie o rok od niego młodsze, które jako jedyne na korytarzu nie wodziły za nim wzrokiem. Alicia i Mary. Krukonka i Puchonka. Blondynka i brunetka. Marzycielka i buntowniczka. Obydwie piękne, obydwie mądre, obydwie pełne zalet i wad, które za każdym razem chciało się odkrywać na nowo. Nie było mu łatwo się do nich zbliżyć. Na początku Alicia uciekała za każdym razem, gdy do niej podchodził, a Mary w kilku prostych (i niezbyt miłych) słowach powiedziała mu, co o nim myśli. Minęło sporo czasu, zanim zgodziły się na prostą rozmowę, a co dopiero na coś więcej. Dziewczyny tak inne, a zarazem tak do siebie podobne...

Łamało mu się serce, gdy patrzył na łzy Alicii i chłodne spojrzenie Mary, kiedy mówił im, że nie mogą się więcej spotykać. Złamało się do końca, gdy zapytały o powód, a on nie udzielił im odpowiedzi. Po całym tym zdarzeniu pluł sobie w brodę, że na samym początku nie mógł się zdecydować na jedną, tylko postanowił się spotykać z obiema. Nie zdając sobie z tego sprawy, kusiły go i przyciągały do siebie, nie wiedząc, na co skazują zarówno siebie, jak i jego. Ukojenie przyszło dopiero w postaci ojca, który niemal siłą wyciągnął z niego przyczynę jego złego samopoczucia. Harry nie był z tej sytuacji zadowolony i trochę mu zwymyślał, ale potem odparł, że James wybrał najlepsze wyjście, które miał do wyboru. Bo gdyby wybrał jedną z nich, miałby wyrzuty sumienia wobec tej drugiej, a tak mają całe wakacje na przyzwyczajenie się do całej sytuacji i powrót do normalnego, szkolnego życia. Przecież są młodzi i na pewno jeszcze będą mieli szanse się z kimś związać. Cała trójka.

James o tym wiedział. Ale był wdzięczny ojcu za te słowa.

Tak naprawdę nie wiedział, dlaczego tak zareagował na wiadomość Scorpiusa. Slytherin wiedział. A jak Ślizgoni wiedzieli coś tylko po części, robili wszystko, aby poznać całą prawdę. Miał tylko szczerą nadzieję, że ten, komu "wypsnęło się" o jego rzekomym związku z Alicią i Mary, zamknie usta i więcej nic na ten temat nie powie. Nie chciał ranić tych dziewczyn bardziej, niż już to zrobił.

Gdy zbierali się do wyjścia, James nadal był pogrążony w myślach. Nie miał pojęcia, o czym rozmawiało jego rodzeństwo z Malfoyem, nie wiedział też, kto zaproponował powrót do domu.Wstał z miejsca, upewnił się, że ma przy sobie portfel i zupełnie przypadkowo spojrzał na mugolki, które ciągle siedziały na swoich miejscach. Wpatrywało się w niego pięć par oczu.

Przez jedną krótką chwilę zastanawiał się, co one w nim widzą.

A potem uśmiechnął się uwodzicielsko do jednej - pierwszej lepszej - z nich i puścił do niej oko. Podniecone szepty i śmiechy towarzyszyły im do czasu, gdy zniknęli im z horyzontu.

Jestem tylko człowiekiem.
*

- Nie mogę uwierzyć, że wpuściłeś Malfoyów do swojego domu - powiedział do Harry'ego wujek Ron podczas ostatniego niedzielnego obiadu w Norze.
- Powtarzasz się, Ronald - warknęła ciotka Hermiona. - Poza tym, to nie był pierwszy raz, kiedy Draco i Astoria gościli w ich domu, prawda, Harry?

Albus siedział przy stole koło matki i grzebał ze znudzeniem widelcem w swoim talerzu. Ziewnął szeroko i zignorował zgorszone spojrzenie babci Molly, kiedy nie zasłonił ręką ust. Minęło sporo czasu, odkąd ostatnim razem się tak wynudził. Nie żeby nie lubił wizyt u swoich dziadków, ale wolałby skorzystać z ostatnich dni wakacji i spędzić dzień na czytaniu jakiegoś nadprogramowego podręcznika do Eliksirów, które zdobył w trakcie niedawnych zakupów na Pokątnej. Ale to nie był jedyny powód, dla którego Albus chciał zostać tego dnia w domu.

Albus nie przepadał za swoją rodziną. Oczywiście, lubił niektórych członków swojej rodziny, ale większość doprowadzała go do szału. Taki stan rzeczy utrzymywał się, odkąd poszedł do Hogwartu, a krawat z jego mundurka przybrał zielono-srebrne barwy. Dopiero na pierwszym roku, kiedy wrócił do domu na święta, dowiedział się, komu tak naprawdę na nim zależy.

Potterowie byli tylko na początku wyprowadzeni z równowagi całą tą sytuacją. Właściwie tylko jego matka. Ojciec od początku uśmiechał się dobrotliwie, jakby od początku wiedział, jak potoczy się ceremonia przydziału, ale jedenastoletni wówczas Albus miał ochotę zetrzeć mu ten jego uśmieszek z twarzy. James obrzucił wszystko w żart i powiedział, że teraz będzie miał wtyki w ślizgońskiej drużynie quidditcha i tylko od czasu do czasu mówił, że od zawsze to przeczuwał, a Lily nie powiedziała ani słowa. Gdy tylko go zobaczyła, rzuciła mu się na szyję i zaczęła go zasypywać pytaniami dotyczącymi szkoły. Ginny w końcu przyzwyczaiła się do Ślizgona w rodzinie, a w późniejszych latach niemalże z czułością dotykała emblematu Slytherinu na jego mundurku.

Z Weasleyami sprawa się miała nieco inaczej. Jego ulubiona kuzynka Rosie od początku była po jego stronie, a Hugo żył w swoim własnym świecie, żeby zauważyć jakiekolwiek napięcie pomiędzy Albusem a pozostałymi członkami rodziny. Ciotka Hermiona podeszła do tego aż zbyt entuzjastycznie (nawet Harry patrzył się na nią dziwnie, gdy ogłaszała wszem i wobec, że "sytuacja Albusa doprowadzi do ostatecznego rozejmu między Gryfonami a Ślizgonami"), a wujek Ron najpierw coś powarczał do siebie pod nosem, a potem mocno go uściskał i wyszeptał mu do ucha, żeby nie dał się zabić. To mu nieco dodało otuchy, bo myślał, że to właśnie on najbardziej będzie się na niego wściekał.

Wujek Charlie, który nie miał własnej rodziny, rozpieszczał dzieci swojego rodzeństwa jeszcze bardziej niż dziadek Artur, więc Albus nie zdziwił się całkowitym wsparciem z jego strony. Podobnie było z wujkiem Billem, który za młodości miał kilku znajomych w Slytherinie i ciotką Fleur, która jednak nie uczęszczała do Hogwartu i nie wiedziała, co oznacza bycie Ślizgonem, w czasie gdy większość rodziny to Gryfoni. Victoire bardzo mu pomogła w czasie jego pierwszego roku nauki, gdy na samym początku nie mógł się pogodzić z losem. Można powiedzieć, że robiła to z obowiązku (była wówczas prefektem naczelnym), ale Albus wiedział, że robiła to z dobroci serca. To między innymi dzięki niej zaakceptował swój los, a z czasem polubił swój drugi dom. Jej młodsze rodzeństwo, Dominique i Louis, to Gryfoni z krwi i kości, więc do dziś dokuczają mu z powodu jego przydziału.

Po wujku Percym nie spodziewał się ani krztyny życzliwości. Nigdy go nie lubił i ze wzajemnością, choć Percy nigdy tego nie powiedział wprost, w przeciwieństwie do Albusa, który zarobił kilka szlabanów od matki za "bezczelne zachowywanie się w stosunku do jej kochanego brata". Kochanego brata, myślałby kto. Niby od kogo dowiedział się tylu rzeczy o kochanym wujku Percym? Od niej samej! Tyle razy pomstowała na niego i na jego żonę, kiedy myślała, że żadne z jej dzieci tego nie słyszy. Dzięki temu wyrobił sobie opinię o ciotce Audrey, z którą nigdy nie zamienił nawet słowa, ale wiedział, że była Puchonka była na tyle głupia, że nikt inny oprócz wujka Percy'ego jej nie zechciał. Nic dziwnego, że ich córki, Molly i Lucy, były najpodlejszymi dziewczynami, jakie widział świat. I Krukonkami, co jeszcze bardziej potęgowało ich podłość.

Najbardziej rozczarowała go reakcja wujka George'a. Ich relacje stały się chłodne, oficjalne, po prostu smutne. Brakowało mu ich wspólnych żartów i wizyt w jego sklepie, gdzie aktualnie zaglądał tylko wtedy, kiedy był pewien, że właściciela nie było. Wiedział, że George znowu śledziłby każdy jego krok, jakby czyhając, czy Albus czasem nie zamierza czegoś ukraść. Pewnego dnia, kiedy wujek uważnie mu się przyglądał za każdym razem, gdy wziął do ręki jakąś rzecz, nerwy mu puściły i wybiegł ze sklepu, nie zważając na zaniepokojone nawoływania swoich rodziców. Awantura, którą potem zrobiła George'owi jego siostra będzie zapamiętana na długo. I nie pomogła ciotka Angelina, która zawsze lubiła Albusa, nie pomogli Fred i Roxanne, którzy ostrymi słowami próbowali przywrócić swojego ojca do porządku, George nie zmienił swojego zachowania w stosunku do Albusa.

To bolało. Bardzo bolało.

Niech więc się nie dziwią, że Albus Potter zachowuje się tak, a nie inaczej. Sami sobie są temu winni.

Jego wzrok padł na Teddy'ego Lupina, który czule obejmował poślubioną zeszłego lata Victoire. Jakoś nikt się nie czepiał jego za bycie Ślizgonem. Tak samo nikt się nie czepiał Molly i Lucy za przydzielenie do Ravenclawu, mimo że ich ojciec to Gryfon, a matka Puchonka. Dopiero po chwili uświadomił sobie, w czym rzecz, a na jego usta wpłynął ten jego charakterystyczny drwiący uśmieszek pełen zrozumienia, którego tak nie cierpiał Scorpius. Dlaczego wcześniej na to nie wpadł? Ted został wychowywany przez babcię Ślizgonkę, która czasami potrafiła być przerażająca, poza tym miał trochę Ślizgona we krwi. A jeśli chodzi o Molly i Lucy... Ravenclaw to w końcu nie Slytherin.

Zacisnął zęby, powstrzymując się od warknięcia ze złości i zaczął się intensywnie wpatrywać w ojca. No dalej - myślał uporczywie - powiedz to w końcu, pogadajmy przez chwilę i wracajmy do domu. Nie mam zamiaru tu dłużej siedzieć. Albus zgodził się na wizytę w Norze bez żadnej kłótni tylko z jednego powodu. Harry miał w końcu wyjawić im ten sekret, o którym niegdyś rozmawiał w swoim gabinecie z Malfoyem, gdy Scorpius z rodziną przybyli na obiad.

Wiedział, że Scorpius już wie. Tego samego dnia chłopak wysłał Potterowi list, który okazał się zwykłem kawałkiem pergaminu z nabazgranymi wykrzyknikami na całej stronie, bez żadnego wyjaśnienia. Ale Albus wiedział o co się rozchodzi i od razu wysłał mu odpowiedź zwrotną z rozkazem natychmiastowego wyjaśnienia powodu jego radości. Następne słowa Scorpiusa sprawiły, że Albus miał ochotę coś rozwalić.

Spieprzaj. W końcu i na Ciebie przyjdzie kolej.

Gdy tylko to przeczytał w głowie zabrzmiał mu znajomy śmiech, którego tak bardzo nie znosił. Śmiech zarezerwowany tylko dla niego, śmiech, którego nikt inny nigdy nie usłyszy. Śmiech Scorpiusa naśmiewającego się ze swojego najlepszego przyjaciela.

- Niech cię szlag, Malfoy! - ryknął tak głośno, że przez chwilę miał wrażenie, że jego słowa dotarły do Scorpiusa. A teraz siedzi przy stole w Norze i czeka, aż Święty Potter w końcu przemówi.
- 'Arry, myślę, że już czas - powiedziała Fleur, pojawiając się przy boku najstarszego Pottera i kładąc dłoń, na jego ramieniu. Albus poczuł dziwne bzyczenie koło ucha, jakby powoli zaczynał się domyślać, co się kroi.
- Tak, masz rację - powiedział jego ojciec, wstając od stołu.

Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Kilka słów ojca. Szeroki uśmiech ciotki Fleur. Przekleństwa Dominique i wesołe krzyki najmłodszego kuzynostwa. Niepewne spojrzenie Harry'ego i Ginny na Jamesa, który nie posiadał się z radości. Fred i Molly wykonujący jakiś dziwny taniec ze szczęścia. Zmartwione miny dziadków.

A Albus czuł tylko jedną rzecz. Jedną jedyną rzecz, której nie czuł żaden członek jego rodziny oprócz jego samego.

Albus czuł wściekłość.

*

- Turniej Trójmagiczny?! Serio?! - krzyczał już w domu Albus, dając upust swoim emocjom, bo w Norze nie odezwał się ani słowem.
- Nie wiem jak mogliście się nie domyśleć, przecież nie jesteście tacy tępi - odezwała się ślizgońska część Teddy'ego, który postanowił wpaść na chwilę do ich domu. Mówił coś o jakichś dokumentach, ale Albus wiedział, że Ted - podobnie jak on - nie przepadał za niektórymi Weasleyami. 
- Ja już się nie mogę doczekać! - powiedział James rozmarzonym głosem, rozwalając się na fotelu przed kominkiem. - Marzyłem o tym, po prostu marzyłem!
- Ja też o tym marzyłem, James! - krzyknął Albus, krążąc nerwowo po pokoju. - I nie dostanę szansy nawet wrzucenia tej pieprzonej karteczki z moim nazwiskiem do tej pieprzonej Czary, bo nie mam skończonych pieprzonych siedemnastu lat! - krzyczał, ignorując zdumione spojrzenia swojej rodziny. - A następny turniej może się odbyć za pieprzone pięć lat!
- Severus... - powiedział cicho Harry, stając w drzwiach do jadalni.
- I jak zwykle to ty dostaniesz tę szansę - powiedział pozornie spokojnym tonem, zbliżając twarz do twarzy Jamesa. - Jak zwykle ty.
- Severus. - Harry znowu próbował zwrócić na siebie uwagę swojego syna, ale ten po raz kolejny go zignorował. Lily przylgnęła do boku matki, która przerażonym wzrokiem wpatrywała się w rozgrywającą się przed nią scenę.
- Albus, uspokój się, to nie jego wina... - zaczął Ted, powoli odciągając go od brata.
- O co ci chodzi? - spytał James, szybko wstając z fotela.
- O to, że jak zwykle chcesz zwrócić na siebie uwagę - powiedział Albus, nie przerywając kontaktu wzrokowego z bratem. - ...Glizdogonie.
- Severus!

Ale Albus nie słuchał. Odwrócił się na pięcie i zostawiając za sobą zszokowaną rodzinę, pobiegł do swojego pokoju i głośno trzasnął drzwiami.


Kochani moi, przepraszam, że tak długo to trwało! Obiecałam sobie, że będę pisać kiedy tylko będę w stanie, ale studia, które zaczęłam w tym roku zajmują cały mój czas i przez nie kompletnie tracę siły. Kłamał ten, kto powiedział, że student uczy się tylko do sesji. Gówno prawda. Zwłaszcza, jeśli chodzi o język, tak jak w moim przypadku.
Jest rozdział. Akcja trochę przyspieszona, bo już nie mogłam się doczekać właściwej akcji, dlatego jest, jak jest. Gratuluję tym niektórym, którzy odgadnęli, że chodziło o Turniej. Nie było trudno zgadnąć, prawda? Wiem, że niektórzy mogą się wściekać o relacje Albus-rodzina czy Teddy-rodzina, ale było zbyt różowo i postanowiłam to zmienić. Postanowiłam trochę bardziej pokazać Albusa, który do tej pory wydawał mi się dość szarą postacią. Chyba zrobiłam z niego bohatera tragicznego, prawda?
Niedługo dodam podstronę z bohaterami i ich krótkimi, "własnymi" opisami o raz muzykę, która będzie jakby soundtrackiem mojego opowiadania. Nie martwcie się, będzie można przełączać dane utwory, a także i je całkowicie wyłączać, jeśli dana osoba nie toleruje muzyki przy czytaniu.
Pozdrawiam serdecznie i postaram się dodać następny rozdział zdecydowanie szybciej.
xx
Layout by Yassmine