W poprzednich rozdziałach:
* Poświęcenie Minervy McGonagall.
* Nathan Green, jeden z aurorów brygady Harry'ego Pottera, odzyskuje pamięć i przyznaje się, że to on rzucił zaklęcie na Carneya Boydda, przez którego Szef Aurorów trafił do Munga.
* Lucjusz Malfoy więzi Scorpiusa w jego pokoju w Malfoy Manor.
* Pollyanna Hubborn, asystentka Ministra Magii, przesłuchiwana przez Harry'ego Pottera w związku ze śmiercią Daphne Greengrass i podejrzeniami o konszachty z Ambrose'em Fawleyem.
* Podczas nocnego spaceru przez korytarze Hogwartu, Lily spotyka kłócących się Szarą Damę i Krwawego Barona. Szara Dama chce jej o czymś powiedzieć, ale duchy znikają i pojawia się tajemnicza postać. Lily zostaje porwana.
Myślałeś kiedyś, co by było, gdybyś urodził się kimś kompletnie innym? - zapytał Jamesa w trzeciej klasie Ricky Dawson, jego ówczesny najlepszy przyjaciel.
* Poświęcenie Minervy McGonagall.
* Nathan Green, jeden z aurorów brygady Harry'ego Pottera, odzyskuje pamięć i przyznaje się, że to on rzucił zaklęcie na Carneya Boydda, przez którego Szef Aurorów trafił do Munga.
* Lucjusz Malfoy więzi Scorpiusa w jego pokoju w Malfoy Manor.
* Pollyanna Hubborn, asystentka Ministra Magii, przesłuchiwana przez Harry'ego Pottera w związku ze śmiercią Daphne Greengrass i podejrzeniami o konszachty z Ambrose'em Fawleyem.
* Podczas nocnego spaceru przez korytarze Hogwartu, Lily spotyka kłócących się Szarą Damę i Krwawego Barona. Szara Dama chce jej o czymś powiedzieć, ale duchy znikają i pojawia się tajemnicza postać. Lily zostaje porwana.
Myślałeś kiedyś, co by było, gdybyś urodził się kimś kompletnie innym? - zapytał Jamesa w trzeciej klasie Ricky Dawson, jego ówczesny najlepszy przyjaciel.
- Nie - skłamał James, marszcząc brwi. Skąd to pytanie? - pamiętał, że zastanowił się wtedy. Chciał popatrzeć na Ricky'ego, spróbować odgadnąć, o czym chłopak myśli, ale nie zdobył się na odwagę. Już wtedy było między nimi dość niezręcznie.
- Taaa, ja też nie - powiedział Ricky, nie podnosząc wzroku znad pisanego referatu, ale James usłyszał zmianę w jego głosie. Teraz, po paru latach, James wiedział, że Ricky wtedy również skłamał. Wykrzyczał mu to w twarz po kilku tygodniach, w trakcie wielkiej kłótni, która raz na zawsze skończyła ich przyjaźń.
Kłótni, przez którą James już nigdy nikomu nie zaufał.
Wiedział, że Ricky ma problemy w domu i ani jego matka, ani ojciec nigdy mu nie okazali prawdziwej, rodzicielskiej miłości. Wiedział o jego obawie, że nie ma dla niego żadnej przyszłości. "Nigdy cię nie lubiłem!" - zabrzmiały w głowie Jamesa słowa tak wyraźne, jakby dopiero co je usłyszał. - "Jesteś rozpuszczonym idiotą, który myśli, że wszystko może! Mam dość tego udawania! Nie warto!". Ricky Dawson przyznał się, że poprzez przyjaźń z Jamesem chciał tylko zdobyć kontakty. Miał nadzieję, że jego smutna historia wywoła współczucie u samego Harry'ego Pottera, a może nawet u jego przyjaciół i Ricky zapewni sobie tym dobry start po szkole.
Jednak Ricky był dużo słabszy, niż myślał. Kilka miesięcy po ich kłótni, w wakacje, Ricky wpadł w szał i próbował zabić Avadą swoich rodziców. Był słaby nie tylko psychicznie, ale i magicznie, więc zaklęcie nie wypaliło. Wobec tego Ricky Dawson wziął wiszącą nad kominkiem starą dubeltówkę dziadka (nie wiedzieć czemu - naładowaną) i postrzelił zarówno matkę, jak i ojca.
A potem, przerażony tym, co zrobił, sam wezwał Ministerstwo i dobrowolnie poddał się leczeniu w zamkniętym ośrodku dla nieletnich czarodziei.
James starał się w ogóle nie myśleć o Rickym. To była do niedawna, do rozpoczęcia siódmego roku, najgorsza rzecz, jaka go spotkała. Chłopak, którego uważał za przyjaciela okazał się nie tylko niegodnym zaufania, ale i chorym psychicznie. Na początku go nienawidził; chciał, aby Ricky siedział zamknięty w ośrodku dla czubków, chciał, żeby tam zgnił. Ale potem James podrósł i zaczął mu współczuć. To nie była do końca wina Ricky'ego, że stał się tym, kim się stał, a w dużej mierze jego rodziców. Sam James czuł się przez pewien czas winien, gdy już ochłonął, ale ojciec postawił go na nogi: "Nie jesteś odpowiedzialny za czyny innych ludzi" - powiedział, a James mu uwierzył.
Nie wiedział, dlaczego akurat teraz o nim pomyślał. Widocznie James przypomniał sobie to jego dziwne pytanie i zaczął się zastanawiać nad odpowiedzią. Co by było, gdyby urodził się kimś innym? Co by było, gdyby jego ojciec nie był Wybrańcem, tylko zwykłym, przeciętnym czarodziejem albo nawet i mugolem? Czy jego syn byłby dalej tym samym Jamesem? Czy dalej uwielbiałby quidditcha? Czy dalej kochałby wyszukiwanie coraz to nowych zaklęć i potajemne ćwiczenie ich na mrówkach? Czy dalej każdy chciałby się z nim przyjaźnić?
Wiedział jedno. Gdyby urodził się kimś innym, w kompletnie innej rodzinie, na pewno nie siedziałby teraz pod ścianą w gabinecie Zabiniego, starając się nie patrzyć na załamaną, całą we łzach matkę, którą przytulała ciocia Hermiona. Na ojca, który latał w tą i z powrotem po gabinecie, krzycząc i wymachując wściekle rękami. Na Albusa, który ze łzami w oczach opowiadał wszystko, co się działo, od początku tego roku szkolnego...
Poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Spojrzał do góry i ujrzał Teddy'ego, którego zwykły turkusowy odcień włosów był tym razem jakoś przygaszony.
- W porządku? - spytał się Lupin, a James tylko pokręcił głową. W odpowiedzi Teddy mocniej ścisnął go za ramię.
Jego siostra zaginęła. Nie, nie zaginęła. Jego siostra została porwana.
Dlaczego akurat Lily? - zastanawiał się każdy siedzący w gabinecie Zabiniego. Dlaczego te wszystkie rzeczy przytrafiają się właśnie jej? - myśleli jej bracia. To nie mogła być klątwa. Szara Dama i Krwawy Baron powiedzieli, czego doświadczyli. Spotkali Lily na szóstym piętrze, chcieli ją ostrzec przed nim... (Czyli kim? Fawleyem?) I kiedy Szara Dama zaczęła mówić, jakaś tajemnicza siła zepchnęła ich w odmęty ciemności, a po krótkiej chwili znaleźli się w lochach.
Kiedy przelewitowali z powrotem na szóste piętro Lily już nie było.
Każdy zgromadzony w gabinecie Zabiniego był pogrążony we własnych myślach. Zastanawiali się, jaki powinien być ich następny krok. Gdyby byli w normalnej szkole, a zwykła uczennica zostałaby porwana, pierwsze, co zrobiłby każdy na ich miejscu, to natychmiastowe zgłoszenie tego dyrektorowi. Ale Fawley wyparował.
Jego gabinet zastali pusty.
Poza tym, kilku z nich sądziło, że to właśnie dyrektor stał za zniknięciem dziewczyny.
- Czy możemy to powiedzieć głośno? - spytał drżącym głosem Albus. - Czy możemy to w końcu powiedzieć głośno?
- To Fawley - powiedział James. - To musi być on. To on stoi za tym wszystkim.
- Jim, skarbie... - Hermiona zostawiła Ginny i podeszła do niego powoli. Klęknęła przed młodym Potterem i wzięła jego dłonie w swoje. - Naprawdę chciałabym, aby to wszystko było takie proste - przemówiła do niego spokojnie. - Ale nie jest. Nie ma żadnych dowodów mających poświadczać o jego winie. - Nagle Hermiona zacisnęła usta. Wypuściła głęboko powietrze i powiedziała: - Oprócz jednej, jedynej poszlaki.
- Jakiej poszlaki?! - Chodzący po pomieszczeniu w tę i z powrotem Harry nagle się zatrzymał i odwrócił w jej stronę. - Czemu wcześniej o niej nie wspomniałaś!?
- Dowiedziałam się dopiero dzisiaj... A właściwie wczoraj rano - odpowiedziała kobieta, wstając i zerkając na zegarek u lewej dłoni. - Wróciłam do Anglii parę godzin temu.
- Jak to? - zmarszczył brwi Harry.
- Zrobiła sobie wycieczkę do Nowego Jorku. Beze mnie! - naburmuszony Ron skrzyżował ręce na piersiach, na co jego żona tylko wywróciła oczami.
- Zważywszy na to, że nie wiemy, co Fawley tak naprawdę potrafi postanowiłam trochę o niego popytać. Bez użycia magii.
- Co masz na myśli? - spytał Zabini, nalewając trzęsącemu się Neville'owi herbatę. - Poleciałaś tam samolotem?
- Dokładnie - pokiwała głową Hermiona. - Poleciałam mugolskim samolotem, zameldowałam się w zwykłym hotelu, jedynie na miejscu poszukałam sowiarni i wysłałam ekspresową sowę do Samuela Quahoga, Przewodniczącego MACUSY. Spotkałam się z nim w mugolskiej kawiarni i powiedziałam mu o naszych obawach dotyczących Fawleya. Obiecał zachować dyskrecję.
- I co było dalej?
- Polecieliśmy samolotem do Nowego Orleanu, a tam dotarliśmy do Laboratorium, do którego Fawley trafił po Hogwarcie. Rozmawialiśmy z poczciwym staruszkiem, dyrektorem ośrodka, który zaczął kląć, gdy tylko usłyszał nazwisko Fawleya.
- Dlaczego? - wtrącił się Albus, marszcząc brwi tak samo jak jego ojciec.
- Fawley jakoś zdołał to ukryć, ale... Został usunięty z Instytutu po dziesięciu latach pracy w nim.
- Za co? - spytał Neville znad kubka. - Jego eksperymenty były za słabe?
- Wręcz przeciwnie. - Hermiona przetarła dłonią twarz. - Były zaskakująco efektywne. Ale, jak powiedział dyrektor Hawthorne, który miał tę... przyjemność pracować z Fawleyem, większość jego wynalazków była niemoralna, nieetyczna i odstręczająca. Pracował nad... na przykład... - w jej oczach zalśniły łzy - nad znanymi nam już horkruksami.
Kilka zduszonych okrzyków zabrzmiało w pomieszczeniu. Neville upuścił i rozbił swój kubek, herbata rozlała się po biurku.
- Wiemy, że żeby stworzyć horkruksa, trzeba zabić drugiego człowieka - kontynuowała Hermiona. - Fawley chciał zmienić nieco ten proces, pracował nad tym, żeby zamienić zabójstwo w przejęcie duszy drugiego człowieka. - Hermiona pociągnęła nosem. - Hawthornowi i dwóm innym pracownikom Instytutu przypadło uprzątnięcie domu, który Fawley wynajmował przez te dziesięć lat pracy. W piwnicy budynku znaleźli kilka ciał... Mężczyźni żyli, ale nie było z nimi żadnego kontaktu, żadnej reakcji... Mugole na takich ludzi mówią - warzywa...
- Udało mu się? - zapytał blady na twarzy Albus. - Zmienić proces tworzenia... - słowo "horkruksów" nie chciało mu przejść przez gardło.
- Nie - odpowiedziała Granger, przecierając oczy chusteczką. - Instytut zebrał spirytyków i sprawdzili stan tych mężczyzn. Ich dusza była na swoim miejscu, ale ich umysły... Nie dało się ich przywrócić do zdrowia.
- Nad czym jeszcze pracował? - zapytał bojaźliwie Neville, z naprawionym już i pełnym kubkiem w ręce. Hermiona przygryzła wargę, jakby nie chcąc odpowiadać na to pytanie.
- Niektóre rzeczy były w pewnym sensie... dobre - zarumieniła się lekko. - Pracował na przykład na początku nad przeszczepem, a potem nad całkowitą zmianą narzędzi płciowych, dla transseksualnych czarodziei. Pracował nawet nad lekiem na raka dla mugoli! - wzniosła do góry ręce, a potem je opuściła, a mina jej zrzedła. - Ale też nad zaklęciem, które miałoby bezboleśnie zabić połowę mugoli na świecie. Fawley uważał, że Ziemia jest przeludniona*. Podobno najpierw chciał pozbyć się połowy populacji, a potem leczyć chorych, którzy zostali przy życiu...
- Jakim cudem o tym jest cicho?! - krzyknął z powrotem krążący po gabinecie Harry. - Przecież to jest...!
- Ogromne - szepnął James. Miał rozbiegany wzrok, na niczym nie mógł skupić swojego spojrzenia. - Takie rzeczy nie uchodzą płazem.
- Też się o to spytałam - skrzywiła się Hermiona. - Odpowiedź Hawthorne'a mnie zwaliła z nóg, ale to nie jest jego wina, to wszystko działo się jakieś czterdzieści lat temu. Hawthorne pluje sobie w brodę za reguły pracy, które obowiązują w Instytucie... Z budynku nic nie ma prawa wyjść bez konkretnych procedur, żadne zaklęcie, żaden eliksir, nawet żadna rozmowa... Ja się tego wszystkiego dowiedziałam tylko dlatego, bo siedziałam w najbardziej chronionym gabinecie na świecie, a Hawthorne już zrozumiał, że chodzi o coś poważnego. Normalnie w grę wchodzi przysięga wieczysta, że z nikim się nie będzie rozmawiało o tym, co się usłyszało lub zobaczyło w Instytucie. - westchnęła. - Hawthorne i MACUSA nie mieli pojęcia, że Fawley został dyrektorem Hogwartu. Inaczej by interweniowali, przynajmniej mówią, że by to zrobili...
Hermiona przerwała na chwilę i usiadła koło Ginny, która z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej.
- Co więcej... - zaczęła, biorąc głęboki wdech. - Instytut próbował skontaktować się w sprawie Fawleya z MACUSĄ. Ale każdy raport czy list na jego temat znikał. Wyparowywał w powietrzu. Jakiś szpicel z nowojorskiej gazety dowiedział się o całej tej sprawie, napisał artykuł, ale jedyne co dostali czytelnicy to gazeta z jedną pustą stroną, którą powinien zajmować jego tekst. Sprawa była zbyt dziwna, a Fawley zapadł się pod ziemię... W końcu wszystko ucichło. Dopiero po paru latach znowu o nim usłyszano, ale tylko z plotek i pogłosek. W gazetach zaczęły się pojawiać artykuły o tajemniczym, siwowłosym mężczyźnie, z jednym okiem jasnozielonym, a drugim błękitnym, i z blizną zaczynającą się na lewej skroni, ciągnącą się w dół, znikającą pod szatą... Hawthorne mówił, że blizna pojawiła się u niego na rok przed tym, jak został wyrzucony z Instytutu. Jednak nie wiadomo, nad czym wtedy pracował.
- O czym były te artykuły? - spytał siedzący na skraju krzesła i pochylający się w jej stronę Teddy.
- Mówiły o tym, że ten tajemniczy czarodziej wędruje po Ameryce Północnej i ratuje czarodziejów z opresji. Że używa czarów i eliksirów, o których nikt wcześniej nie słyszał i że jest naprawdę dobry w tym, co robi.
- I co, wtedy artykuły o Fawleyu nie znikały? - spytał sceptycznie Ron.
- W tych artykułach nie pojawiało się jego nazwisko, więc nie, nie znikały. Instytut oczywiście nie miał pewności, że chodzi o niego, ale i tak zbierał wszystkie artykuły a jego temat. Pozwoliłam sobie je przejrzeć. Każdy opowiadał o heroizmie czarodzieja, o tym, jak jednym szeptem czy spojrzeniem uspokoił nieprzestające płakać dziecko, o tym, jak przegonił złego ducha nawiedzającego dobrą, bezkonfliktową rodzinę,.. Ale tylko jeden artykuł z 1994 roku naprawdę przykuł moją uwagę... - Hermiona sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej coś, co wyglądało na wycinek z gazety. - Ambrose Fawley zawędrował na Alaskę, gdzie pewna rodzina czarodziei miała problem z demonem przychodzącym nocą i powoli wybijającym ich hodowlę reniferów. Fawley nie tylko powstrzymał demona, ale też dał rodzinie eliksir mający zwiększyć płodność zwierząt, dzięki czemu hodowcy szybko nadrobili straty...
Hermiona podała Harry'emu wycinek. Potter przeczytał krótki artykuł, spojrzał na zdjęcie przedstawiające dwie dziewczynki tulące do siebie młodego renifera, a potem głośno zaklął, gdy dotarło do niego, co pisze pod zdjęciem.
Nathan Green był u kresu załamania nerwowego.
Za plecami Pottera wybłagał swojego kolegę z brygady, Berniego Andrewsa, o chociaż kilka godzin na warcie przed celą, którą zajmowała Polly. Tymczasowo zajmowała, miał nadzieję. Bernie nie chciał się zgodzić, wyzywał go od zakochanych tumanów, którzy przez tą - tfu! - miłość nie widzą zbrodni drugiego człowieka... Ale w końcu zmiękł i dał mu dwie godziny.
Nathan dziękował mu na kolanach za te dwie godziny.
Polly jednak spała, a on nie chciał jej budzić. Opierał się o magiczne kraty i patrzył na jej piękną twarz, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Dzięki słabemu światłu wpadającemu do jej celi widział ślady łez na jej policzkach; płakała bez przerwy od przesłuchania, jedne łzy nie zdążały dobrze wyschnąć, a zaraz pojawiały się nowe. Chociaż podczas snu mogła od nich odpocząć.
Wsłuchany w brzęczącą w uszach ciszę nie spuszczał z niej wzroku. Jego Polly jako jedyna zajmowała celę w areszcie Ministerstwa Magii; mieli prywatność, której tak bardzo teraz pragnął... Chciał cofnąć się ten tydzień lub dwa, kiedy jeszcze nie pamiętał co tak naprawdę się stało, albo najlepiej do czasów sprzed wypadku na autostradzie, kiedy jeszcze nie znał nazwiska Carneya Boyda...
To było podczas śniadania w dzień, kiedy zdarzył się wypadek na moście. Z Polly coś się działo, była rozkojarzona, nic się do niego nie odzywała, jakby mechanicznie wykonywała zwykłe poranne czynności... Nathan mył zęby w łazience, zobaczył ją kątem oka w lustrze i... Na kilka sekund stracił świadomość. Po tych kilku sekundach wszystko wróciło do normy. Szybki całus, gdy mijali się w drzwiach, przekomarzanie się przy śniadaniu, szybki seks w garderobie, gdy ubierali się, żeby wyjść do pracy, spacer za rękę, kiedy kierowali się do swojego stałego punktu do aportacji i ostatni całus, już w Ministerstwie Magii, jak każde z nich miało kierować się w stronę swojego departamentu.
Kilka godzin później wezwali ich na autostradę. Na początku pamiętał to jak przez mgłę; dotarcie na miejsce wypadku, szok na widok karambolu spowodowanego między innymi przez Carneya, którego strażacy właśnie wyciągali z auta i... Wtedy po raz drugi tego dnia stracił świadomość, tym razem na dłuższą chwilę. Całego incydentu prawie w ogóle nie pamiętał, jedyne, co miał w pamięci, to czerwony błysk zaklęcia uderzający w pierś jego szefa...
Ale sobie przypomniał. Uzdrowiciele z Munga o to zadbali. Myśleli, że jego amnezja to skutek urazu głowy - Nathan był jednym z aurorów, których Expelliarmus Boyda wyrzucił w powietrze, a Nathan miał pecha uderzyć głową o barierkę. Ale to nie był uraz głowy.
To była Pollyanna. Wtedy, w łazience, kiedy zobaczył ją kątem oka, wpatrywała się w niego pustym wzrokiem jakby go w ogóle nie poznawała, miała coś dzikiego w swoim spojrzeniu, ale jednocześnie uległego... Miała wyciągniętą w jego stronę różdżkę, a jej usta się poruszały, kiedy bezgłośnie wypowiadała inkantację uroku. Wtedy, na te kilka sekund, ogarnęło go uczucie nie do opisania. Uczucie, które wróciło, gdy tylko spojrzał na Carneya Boyda.
Panował zbyt duży chaos, żeby ktoś zauważył, że coś z nim nie tak... Czy kiedy jego wzrok padł na Carneya wyglądał tak samo jak Polly wtedy, w łazience? Czy jego spojrzenie było tak samo puste, tak samo dzikie i jednocześnie uległe, jak jej? Czy zatrzymał się bezwiednie, wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę spokojnego dotąd chłopaka i bezgłośnie wypowiedział zaklęcie? Zaklęcie, które spowodowało, że Carney wpadł w szał kiedy zobaczył Harry'ego Pottera, człowieka, który wsadził do Azkabanu jego ojca...
- Nie płacz, Nathan...
Otworzył oczy. Zaklął w myślach, miał jej nie spuszczać z oka!
- Nie płaczę...
- Przecież widzę.
Pollyanna zbliżyła się do krat. Powoli sięgnęła ku jego twarzy, ciągle o nie oparte, ale cofnęła szybko dłoń, kiedy rozległ się syk. Nie mogła go dotknąć. Tym razem ona zaczęła płakać.
- Co ci powiedzieli? - zapytała, obejmując się ramionami. - Że zabiłam tą Greengrass? Że współpracowałam z człowiekiem, którego nawet nie znam?
- To byłem ja, Polly - powiedział Nathan, znowu zamykając oczy. Tym razem nie chciał patrzeć w jej oczy, nie chciał widzieć jej bólu, kiedy powie jaj prawdę. - To ja im powiedziałem. Wszystko, co sobie przypomniałem. Tak bardzo cię przepraszam... Musiałem...
- Co im powiedziałeś? - Nathan poczuł jak Pollyanna przybliża się do krat najbliżej jak się da. - Skarbie, o czym ty mówisz?
- Powiedziałem im prawdę. Że rzuciłaś na mnie urok. W dzień wypadku na autostradzie.
- Co...
- A ja rzuciłem zaklęcie na Carneya Boyda, jak tylko go zobaczyłem.
- O czym ty mówisz!?
- I przez to zaklęcie Boyd wpadł w szał i zaczął rzucać zaklęciami i...
- Co ty pieprzysz! - usłyszał tuż przy swojej twarzy. Towarzyszył temu głośny syk.
Otworzył oczy. Twarz Polly była czerwona z wściekłości, gorąca tak, że ślady po łzach wyschły. Już nie płakała. Była wściekła. Trzymała zaciśnięte dłonie na kratach, unosiła się nad nimi para, do nozdrzy Nathana dotarł zapach palonego mięsa, ale Polly tego w ogóle nie czuła.
- Nie rzuciłam na ciebie żadnego uroku! - krzyknęła. - Coś ty najlepszego zrobił! Chcesz zrujnować moją karierę?
- Karierę? - Nathan zmrużył oczy. - Karierę!? Tylko twoja kariera cię interesuje!? A życie innych ludzi!? Pan Potter mógł umrzeć!
- Nic nie zrobiłam! - krzyknęła i znowu zaczęła płakać. - Jestem niewinna! Czemu mi nie wierzysz...? - zapytała już spokojnie. Oderwała dłonie od krat i skryła w nich twarz, brudząc ją.
- Hej... - Tym razem Nathan złapał się za kraty, ale jemu to nie sprawiało bólu. - Uzdrowiciele mają cię jeszcze badać... Na pewno znajdą więcej dowodów na to, że nie działałaś świadomie... Uwolnimy cię, zobaczysz...
W tym momencie stracił dech w piersiach. Czuł się, jakby tonął, próbował za wszelką cenę złapać powietrze, ale nie mógł, dusił się, szybko robiło mu się czarno przed oczami...
Polly oderwała dłonie od rąk i krzyknęła histerycznie, patrząc to na niego to na coś za jego plecami.
Ostatnie, co usłyszał, to zrozpaczony krzyk Pollyanny:
- Zostaw nas, błagam!!!
A potem do reszty ogarnęła go ciemność.
*
- Kim jest Pollyanna Hubborn? - spytał James, przyglądając się uważnie wycinkowi z gazety.
- To asystentka Shacklebolta.
- Czy to ta, która była z nim na pogrzebie Profesor McGonagall? - zapytał Neville, zerkając przez ramię Jamesa.
- Tak, to ona. Bardzo ambitna - powiedziała Hermiona, uśmiechając się smutno.
- Aż za bardzo - skrzywił się Harry. - Ostatnio się trochę uspokoiła, ale na początku jej pracy mało co dzieliło ją od pracoholizmu.
- W każdym razie... - wtrąciła się Hermiona. - Wypadek na autostradzie. Carney Boyd. Mamy wyraźne dowody na to, że został rzucony na niego urok, na skutek którego wpadł w szał, kiedy tylko zobaczył waszego ojca. Zaklęcie rzucił, wbrew swojej woli, jeden z aurorów z brygady Harry'ego, chłopak Pollyanny...
- Która z kolei rzuciła urok na niego - dokończył Potter. - Pollyanna twierdzi, że jest niewinna. Przesłuchaliśmy ją pod Veritserum. Nie powiedziała nic nowego, dalej twierdziła, że jest niewinna. Przesłuchaliśmy Nathana i on też mówił prawdę. Hubborn rzuciła na niego urok, ale jednocześnie Hubborn jest niewinna.
- Veritaserum ma swoje ograniczenia - wzruszył ramionami Albus. - Przesłuchiwany stwierdza to, co uważa za prawdziwe. Skoro w swoich oczach uważa się za niewinną i nie pamięta czynu a także, żeby ktoś drugi w nie ingerował, to podczas przesłuchania będzie twierdzić, że jest niewinna.
- Gdyby miała przeczucie, że faktycznie zrobiła coś nie tak, to by o tym wspomniała - powiedziała Hermiona, kiwając głową.
- Wobec tego zdecydowaliśmy się przebadać ją w Mungu - powiedział Harry.
- Ktoś grzebał w jej mózgu - Hermiona, znowu zaczęła tulić do siebie Ginny. - Przenośnie... I dosłownie. Ma spore dziury w pamięci, które ktoś próbował załatać wspomnieniami zwykłych dla Polly czynności, ale i tak kilka z nich pozostało. Dodatkowo w jej mózgowiu natrafiliśmy na resztki nienaturalnej substancji, której jeszcze nie zbadaliśmy dokładnie.
- Spytaliście ją podczas przesłuchania o te dziury? - spytał Teddy.
- Nie, wtedy jeszcze o nich nie wiedzieliśmy. Musimy ją przesłuchać jeszcze raz - skierowała swoje słowa do Harry'ego.
- Ale podczas badania w Mungu uzdrowiciele dowiedzieli się jeszcze jednej rzeczy - zaczął mówić Harry, drapiąc się po głowie. - Pollyanna Hubborn jest medium. - Albus gwałtownie nabrał powietrza. - Jednak według pracowników Departamentu Tajemnic, którzy ją badali, nie została medium w sposób naturalny.
- Ktoś ją przemienił? - zapytał zszokowany Zabini. James i Albus nigdy nie widzieli tylu emocji na twarzy profesora. - Zrobił z niej medium?
- Fawley! - krzyknął Ron, wstając na równe nogi. - To na pewno był on!
- Prawdopodobnie - przyznała mu Hermiona. - Ale niczego nie możemy być pewni, dopóki nie znajdziemy na to dowodów, czy życie nas tego nie nauczyło?
- Myślicie, że to wtedy Fawley zaczął... hm... pracę nad Hubborn? - James pomachał wycinkiem z gazety, którego cały czas trzymał w dłoni. - Czy dopiero później, kiedy dowiedział się, że jest asystentką Ministra?
- Co nasuwa kolejną myśl... Czy Kingsley... Jest pod jego wpływem...? - zapytał Harry, otwierając szeroko oczy.
Nastała cisza. Każdy zaczął się zastanawiać nad ostatnim zachowaniem Kingsleya.
- Nie sądzę...? - odparła niepewnie Hermiona. - Nie zauważyłam choćby minimalnych zmian w jego zachowaniu. Harry?
- Ja też nie - pokręcił głową Potter. Nagle warknął ze złością. - A też nie bardzo mamy jak to sprawdzić, bo jeśli faktycznie Fawley go kontroluje, to od razu się o tym dowie.
- Myślicie że on... - zaczął mówić Neville, przechodząc do szeptu. - Ma podsłuchy w całym zamku?
Ponownie nastała cisza. Każdy zaczął rozglądać się po gabinecie Zabiniego. Blaise wyciągnął różdżkę i rzucił kilka szybkich zaklęć. Nic się nie stało. Westchnął.
- Podejrzewam, że jego wynalazków i tak nic nie wykryje - szepnął.
- Gdyby Minerva tutaj była... - powiedziała cicho Ginny, ledwo powstrzymując łkanie; przerwało jej wparowanie do gabinetu Dracona Malfoya.
- Ale jej tu nie ma - niemalże krzyknął - i musimy sobie radzić z tym sami. - Nagle wyraz jego twarzy się zmienił, gdy ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie i wszystkich ludzi siedzących w nim. - Gdzie jest Scorpius? Myślałem, że będzie z tobą, Albus.
- Nie wrócił na noc do zamku, panie Malfoy - odpowiedział młodszy z braci, marszcząc brwi.
Draco Malfoy, jeśli tylko to możliwe, zbladł jeszcze bardziej.
- Powiedziałem mojemu ojcu, że Scorpius może wrócić do Hogwartu na kolację.
* Mała inspiracja Infinity War ♥
N/A:
Moi drodzy,
Przepraszam za zwłokę. Aż mi wstyd, że to tak długo trwało, zwłaszcza, że do końca zostało tak mało :(
KOŃCZYMY TO.
W tym roku.
xoxo
Jego siostra zaginęła. Nie, nie zaginęła. Jego siostra została porwana.
Dlaczego akurat Lily? - zastanawiał się każdy siedzący w gabinecie Zabiniego. Dlaczego te wszystkie rzeczy przytrafiają się właśnie jej? - myśleli jej bracia. To nie mogła być klątwa. Szara Dama i Krwawy Baron powiedzieli, czego doświadczyli. Spotkali Lily na szóstym piętrze, chcieli ją ostrzec przed nim... (Czyli kim? Fawleyem?) I kiedy Szara Dama zaczęła mówić, jakaś tajemnicza siła zepchnęła ich w odmęty ciemności, a po krótkiej chwili znaleźli się w lochach.
Kiedy przelewitowali z powrotem na szóste piętro Lily już nie było.
Każdy zgromadzony w gabinecie Zabiniego był pogrążony we własnych myślach. Zastanawiali się, jaki powinien być ich następny krok. Gdyby byli w normalnej szkole, a zwykła uczennica zostałaby porwana, pierwsze, co zrobiłby każdy na ich miejscu, to natychmiastowe zgłoszenie tego dyrektorowi. Ale Fawley wyparował.
Jego gabinet zastali pusty.
Poza tym, kilku z nich sądziło, że to właśnie dyrektor stał za zniknięciem dziewczyny.
- Czy możemy to powiedzieć głośno? - spytał drżącym głosem Albus. - Czy możemy to w końcu powiedzieć głośno?
- To Fawley - powiedział James. - To musi być on. To on stoi za tym wszystkim.
- Jim, skarbie... - Hermiona zostawiła Ginny i podeszła do niego powoli. Klęknęła przed młodym Potterem i wzięła jego dłonie w swoje. - Naprawdę chciałabym, aby to wszystko było takie proste - przemówiła do niego spokojnie. - Ale nie jest. Nie ma żadnych dowodów mających poświadczać o jego winie. - Nagle Hermiona zacisnęła usta. Wypuściła głęboko powietrze i powiedziała: - Oprócz jednej, jedynej poszlaki.
- Jakiej poszlaki?! - Chodzący po pomieszczeniu w tę i z powrotem Harry nagle się zatrzymał i odwrócił w jej stronę. - Czemu wcześniej o niej nie wspomniałaś!?
- Dowiedziałam się dopiero dzisiaj... A właściwie wczoraj rano - odpowiedziała kobieta, wstając i zerkając na zegarek u lewej dłoni. - Wróciłam do Anglii parę godzin temu.
- Jak to? - zmarszczył brwi Harry.
- Zrobiła sobie wycieczkę do Nowego Jorku. Beze mnie! - naburmuszony Ron skrzyżował ręce na piersiach, na co jego żona tylko wywróciła oczami.
- Zważywszy na to, że nie wiemy, co Fawley tak naprawdę potrafi postanowiłam trochę o niego popytać. Bez użycia magii.
- Co masz na myśli? - spytał Zabini, nalewając trzęsącemu się Neville'owi herbatę. - Poleciałaś tam samolotem?
- Dokładnie - pokiwała głową Hermiona. - Poleciałam mugolskim samolotem, zameldowałam się w zwykłym hotelu, jedynie na miejscu poszukałam sowiarni i wysłałam ekspresową sowę do Samuela Quahoga, Przewodniczącego MACUSY. Spotkałam się z nim w mugolskiej kawiarni i powiedziałam mu o naszych obawach dotyczących Fawleya. Obiecał zachować dyskrecję.
- I co było dalej?
- Polecieliśmy samolotem do Nowego Orleanu, a tam dotarliśmy do Laboratorium, do którego Fawley trafił po Hogwarcie. Rozmawialiśmy z poczciwym staruszkiem, dyrektorem ośrodka, który zaczął kląć, gdy tylko usłyszał nazwisko Fawleya.
- Dlaczego? - wtrącił się Albus, marszcząc brwi tak samo jak jego ojciec.
- Fawley jakoś zdołał to ukryć, ale... Został usunięty z Instytutu po dziesięciu latach pracy w nim.
- Za co? - spytał Neville znad kubka. - Jego eksperymenty były za słabe?
- Wręcz przeciwnie. - Hermiona przetarła dłonią twarz. - Były zaskakująco efektywne. Ale, jak powiedział dyrektor Hawthorne, który miał tę... przyjemność pracować z Fawleyem, większość jego wynalazków była niemoralna, nieetyczna i odstręczająca. Pracował nad... na przykład... - w jej oczach zalśniły łzy - nad znanymi nam już horkruksami.
Kilka zduszonych okrzyków zabrzmiało w pomieszczeniu. Neville upuścił i rozbił swój kubek, herbata rozlała się po biurku.
- Wiemy, że żeby stworzyć horkruksa, trzeba zabić drugiego człowieka - kontynuowała Hermiona. - Fawley chciał zmienić nieco ten proces, pracował nad tym, żeby zamienić zabójstwo w przejęcie duszy drugiego człowieka. - Hermiona pociągnęła nosem. - Hawthornowi i dwóm innym pracownikom Instytutu przypadło uprzątnięcie domu, który Fawley wynajmował przez te dziesięć lat pracy. W piwnicy budynku znaleźli kilka ciał... Mężczyźni żyli, ale nie było z nimi żadnego kontaktu, żadnej reakcji... Mugole na takich ludzi mówią - warzywa...
- Udało mu się? - zapytał blady na twarzy Albus. - Zmienić proces tworzenia... - słowo "horkruksów" nie chciało mu przejść przez gardło.
- Nie - odpowiedziała Granger, przecierając oczy chusteczką. - Instytut zebrał spirytyków i sprawdzili stan tych mężczyzn. Ich dusza była na swoim miejscu, ale ich umysły... Nie dało się ich przywrócić do zdrowia.
- Nad czym jeszcze pracował? - zapytał bojaźliwie Neville, z naprawionym już i pełnym kubkiem w ręce. Hermiona przygryzła wargę, jakby nie chcąc odpowiadać na to pytanie.
- Niektóre rzeczy były w pewnym sensie... dobre - zarumieniła się lekko. - Pracował na przykład na początku nad przeszczepem, a potem nad całkowitą zmianą narzędzi płciowych, dla transseksualnych czarodziei. Pracował nawet nad lekiem na raka dla mugoli! - wzniosła do góry ręce, a potem je opuściła, a mina jej zrzedła. - Ale też nad zaklęciem, które miałoby bezboleśnie zabić połowę mugoli na świecie. Fawley uważał, że Ziemia jest przeludniona*. Podobno najpierw chciał pozbyć się połowy populacji, a potem leczyć chorych, którzy zostali przy życiu...
- Jakim cudem o tym jest cicho?! - krzyknął z powrotem krążący po gabinecie Harry. - Przecież to jest...!
- Ogromne - szepnął James. Miał rozbiegany wzrok, na niczym nie mógł skupić swojego spojrzenia. - Takie rzeczy nie uchodzą płazem.
- Też się o to spytałam - skrzywiła się Hermiona. - Odpowiedź Hawthorne'a mnie zwaliła z nóg, ale to nie jest jego wina, to wszystko działo się jakieś czterdzieści lat temu. Hawthorne pluje sobie w brodę za reguły pracy, które obowiązują w Instytucie... Z budynku nic nie ma prawa wyjść bez konkretnych procedur, żadne zaklęcie, żaden eliksir, nawet żadna rozmowa... Ja się tego wszystkiego dowiedziałam tylko dlatego, bo siedziałam w najbardziej chronionym gabinecie na świecie, a Hawthorne już zrozumiał, że chodzi o coś poważnego. Normalnie w grę wchodzi przysięga wieczysta, że z nikim się nie będzie rozmawiało o tym, co się usłyszało lub zobaczyło w Instytucie. - westchnęła. - Hawthorne i MACUSA nie mieli pojęcia, że Fawley został dyrektorem Hogwartu. Inaczej by interweniowali, przynajmniej mówią, że by to zrobili...
Hermiona przerwała na chwilę i usiadła koło Ginny, która z minuty na minutę wyglądała coraz gorzej.
- Co więcej... - zaczęła, biorąc głęboki wdech. - Instytut próbował skontaktować się w sprawie Fawleya z MACUSĄ. Ale każdy raport czy list na jego temat znikał. Wyparowywał w powietrzu. Jakiś szpicel z nowojorskiej gazety dowiedział się o całej tej sprawie, napisał artykuł, ale jedyne co dostali czytelnicy to gazeta z jedną pustą stroną, którą powinien zajmować jego tekst. Sprawa była zbyt dziwna, a Fawley zapadł się pod ziemię... W końcu wszystko ucichło. Dopiero po paru latach znowu o nim usłyszano, ale tylko z plotek i pogłosek. W gazetach zaczęły się pojawiać artykuły o tajemniczym, siwowłosym mężczyźnie, z jednym okiem jasnozielonym, a drugim błękitnym, i z blizną zaczynającą się na lewej skroni, ciągnącą się w dół, znikającą pod szatą... Hawthorne mówił, że blizna pojawiła się u niego na rok przed tym, jak został wyrzucony z Instytutu. Jednak nie wiadomo, nad czym wtedy pracował.
- O czym były te artykuły? - spytał siedzący na skraju krzesła i pochylający się w jej stronę Teddy.
- Mówiły o tym, że ten tajemniczy czarodziej wędruje po Ameryce Północnej i ratuje czarodziejów z opresji. Że używa czarów i eliksirów, o których nikt wcześniej nie słyszał i że jest naprawdę dobry w tym, co robi.
- I co, wtedy artykuły o Fawleyu nie znikały? - spytał sceptycznie Ron.
- W tych artykułach nie pojawiało się jego nazwisko, więc nie, nie znikały. Instytut oczywiście nie miał pewności, że chodzi o niego, ale i tak zbierał wszystkie artykuły a jego temat. Pozwoliłam sobie je przejrzeć. Każdy opowiadał o heroizmie czarodzieja, o tym, jak jednym szeptem czy spojrzeniem uspokoił nieprzestające płakać dziecko, o tym, jak przegonił złego ducha nawiedzającego dobrą, bezkonfliktową rodzinę,.. Ale tylko jeden artykuł z 1994 roku naprawdę przykuł moją uwagę... - Hermiona sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej coś, co wyglądało na wycinek z gazety. - Ambrose Fawley zawędrował na Alaskę, gdzie pewna rodzina czarodziei miała problem z demonem przychodzącym nocą i powoli wybijającym ich hodowlę reniferów. Fawley nie tylko powstrzymał demona, ale też dał rodzinie eliksir mający zwiększyć płodność zwierząt, dzięki czemu hodowcy szybko nadrobili straty...
Hermiona podała Harry'emu wycinek. Potter przeczytał krótki artykuł, spojrzał na zdjęcie przedstawiające dwie dziewczynki tulące do siebie młodego renifera, a potem głośno zaklął, gdy dotarło do niego, co pisze pod zdjęciem.
Pollyanna Hubborn (z lewej) i jej młodsza siostrzyczka Sophie bawiące się z małym reniferem.
*
Nathan Green był u kresu załamania nerwowego.
Za plecami Pottera wybłagał swojego kolegę z brygady, Berniego Andrewsa, o chociaż kilka godzin na warcie przed celą, którą zajmowała Polly. Tymczasowo zajmowała, miał nadzieję. Bernie nie chciał się zgodzić, wyzywał go od zakochanych tumanów, którzy przez tą - tfu! - miłość nie widzą zbrodni drugiego człowieka... Ale w końcu zmiękł i dał mu dwie godziny.
Nathan dziękował mu na kolanach za te dwie godziny.
Polly jednak spała, a on nie chciał jej budzić. Opierał się o magiczne kraty i patrzył na jej piękną twarz, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Dzięki słabemu światłu wpadającemu do jej celi widział ślady łez na jej policzkach; płakała bez przerwy od przesłuchania, jedne łzy nie zdążały dobrze wyschnąć, a zaraz pojawiały się nowe. Chociaż podczas snu mogła od nich odpocząć.
Wsłuchany w brzęczącą w uszach ciszę nie spuszczał z niej wzroku. Jego Polly jako jedyna zajmowała celę w areszcie Ministerstwa Magii; mieli prywatność, której tak bardzo teraz pragnął... Chciał cofnąć się ten tydzień lub dwa, kiedy jeszcze nie pamiętał co tak naprawdę się stało, albo najlepiej do czasów sprzed wypadku na autostradzie, kiedy jeszcze nie znał nazwiska Carneya Boyda...
- Przepraszam cię, Polly - szepnął cicho, powstrzymując płacz. - Tak bardzo żałuję, że sobie wszystko przypomniałem...
To było podczas śniadania w dzień, kiedy zdarzył się wypadek na moście. Z Polly coś się działo, była rozkojarzona, nic się do niego nie odzywała, jakby mechanicznie wykonywała zwykłe poranne czynności... Nathan mył zęby w łazience, zobaczył ją kątem oka w lustrze i... Na kilka sekund stracił świadomość. Po tych kilku sekundach wszystko wróciło do normy. Szybki całus, gdy mijali się w drzwiach, przekomarzanie się przy śniadaniu, szybki seks w garderobie, gdy ubierali się, żeby wyjść do pracy, spacer za rękę, kiedy kierowali się do swojego stałego punktu do aportacji i ostatni całus, już w Ministerstwie Magii, jak każde z nich miało kierować się w stronę swojego departamentu.
Kilka godzin później wezwali ich na autostradę. Na początku pamiętał to jak przez mgłę; dotarcie na miejsce wypadku, szok na widok karambolu spowodowanego między innymi przez Carneya, którego strażacy właśnie wyciągali z auta i... Wtedy po raz drugi tego dnia stracił świadomość, tym razem na dłuższą chwilę. Całego incydentu prawie w ogóle nie pamiętał, jedyne, co miał w pamięci, to czerwony błysk zaklęcia uderzający w pierś jego szefa...
Ale sobie przypomniał. Uzdrowiciele z Munga o to zadbali. Myśleli, że jego amnezja to skutek urazu głowy - Nathan był jednym z aurorów, których Expelliarmus Boyda wyrzucił w powietrze, a Nathan miał pecha uderzyć głową o barierkę. Ale to nie był uraz głowy.
To była Pollyanna. Wtedy, w łazience, kiedy zobaczył ją kątem oka, wpatrywała się w niego pustym wzrokiem jakby go w ogóle nie poznawała, miała coś dzikiego w swoim spojrzeniu, ale jednocześnie uległego... Miała wyciągniętą w jego stronę różdżkę, a jej usta się poruszały, kiedy bezgłośnie wypowiadała inkantację uroku. Wtedy, na te kilka sekund, ogarnęło go uczucie nie do opisania. Uczucie, które wróciło, gdy tylko spojrzał na Carneya Boyda.
Panował zbyt duży chaos, żeby ktoś zauważył, że coś z nim nie tak... Czy kiedy jego wzrok padł na Carneya wyglądał tak samo jak Polly wtedy, w łazience? Czy jego spojrzenie było tak samo puste, tak samo dzikie i jednocześnie uległe, jak jej? Czy zatrzymał się bezwiednie, wyciągnął różdżkę, skierował ją w stronę spokojnego dotąd chłopaka i bezgłośnie wypowiedział zaklęcie? Zaklęcie, które spowodowało, że Carney wpadł w szał kiedy zobaczył Harry'ego Pottera, człowieka, który wsadził do Azkabanu jego ojca...
- Nie płacz, Nathan...
Otworzył oczy. Zaklął w myślach, miał jej nie spuszczać z oka!
- Nie płaczę...
- Przecież widzę.
Pollyanna zbliżyła się do krat. Powoli sięgnęła ku jego twarzy, ciągle o nie oparte, ale cofnęła szybko dłoń, kiedy rozległ się syk. Nie mogła go dotknąć. Tym razem ona zaczęła płakać.
- Co ci powiedzieli? - zapytała, obejmując się ramionami. - Że zabiłam tą Greengrass? Że współpracowałam z człowiekiem, którego nawet nie znam?
- To byłem ja, Polly - powiedział Nathan, znowu zamykając oczy. Tym razem nie chciał patrzeć w jej oczy, nie chciał widzieć jej bólu, kiedy powie jaj prawdę. - To ja im powiedziałem. Wszystko, co sobie przypomniałem. Tak bardzo cię przepraszam... Musiałem...
- Co im powiedziałeś? - Nathan poczuł jak Pollyanna przybliża się do krat najbliżej jak się da. - Skarbie, o czym ty mówisz?
- Powiedziałem im prawdę. Że rzuciłaś na mnie urok. W dzień wypadku na autostradzie.
- Co...
- A ja rzuciłem zaklęcie na Carneya Boyda, jak tylko go zobaczyłem.
- O czym ty mówisz!?
- I przez to zaklęcie Boyd wpadł w szał i zaczął rzucać zaklęciami i...
- Co ty pieprzysz! - usłyszał tuż przy swojej twarzy. Towarzyszył temu głośny syk.
Otworzył oczy. Twarz Polly była czerwona z wściekłości, gorąca tak, że ślady po łzach wyschły. Już nie płakała. Była wściekła. Trzymała zaciśnięte dłonie na kratach, unosiła się nad nimi para, do nozdrzy Nathana dotarł zapach palonego mięsa, ale Polly tego w ogóle nie czuła.
- Nie rzuciłam na ciebie żadnego uroku! - krzyknęła. - Coś ty najlepszego zrobił! Chcesz zrujnować moją karierę?
- Karierę? - Nathan zmrużył oczy. - Karierę!? Tylko twoja kariera cię interesuje!? A życie innych ludzi!? Pan Potter mógł umrzeć!
- Nic nie zrobiłam! - krzyknęła i znowu zaczęła płakać. - Jestem niewinna! Czemu mi nie wierzysz...? - zapytała już spokojnie. Oderwała dłonie od krat i skryła w nich twarz, brudząc ją.
- Hej... - Tym razem Nathan złapał się za kraty, ale jemu to nie sprawiało bólu. - Uzdrowiciele mają cię jeszcze badać... Na pewno znajdą więcej dowodów na to, że nie działałaś świadomie... Uwolnimy cię, zobaczysz...
W tym momencie stracił dech w piersiach. Czuł się, jakby tonął, próbował za wszelką cenę złapać powietrze, ale nie mógł, dusił się, szybko robiło mu się czarno przed oczami...
Polly oderwała dłonie od rąk i krzyknęła histerycznie, patrząc to na niego to na coś za jego plecami.
Ostatnie, co usłyszał, to zrozpaczony krzyk Pollyanny:
- Zostaw nas, błagam!!!
A potem do reszty ogarnęła go ciemność.
*
- Kim jest Pollyanna Hubborn? - spytał James, przyglądając się uważnie wycinkowi z gazety.
- To asystentka Shacklebolta.
- Czy to ta, która była z nim na pogrzebie Profesor McGonagall? - zapytał Neville, zerkając przez ramię Jamesa.
- Tak, to ona. Bardzo ambitna - powiedziała Hermiona, uśmiechając się smutno.
- Aż za bardzo - skrzywił się Harry. - Ostatnio się trochę uspokoiła, ale na początku jej pracy mało co dzieliło ją od pracoholizmu.
- W każdym razie... - wtrąciła się Hermiona. - Wypadek na autostradzie. Carney Boyd. Mamy wyraźne dowody na to, że został rzucony na niego urok, na skutek którego wpadł w szał, kiedy tylko zobaczył waszego ojca. Zaklęcie rzucił, wbrew swojej woli, jeden z aurorów z brygady Harry'ego, chłopak Pollyanny...
- Która z kolei rzuciła urok na niego - dokończył Potter. - Pollyanna twierdzi, że jest niewinna. Przesłuchaliśmy ją pod Veritserum. Nie powiedziała nic nowego, dalej twierdziła, że jest niewinna. Przesłuchaliśmy Nathana i on też mówił prawdę. Hubborn rzuciła na niego urok, ale jednocześnie Hubborn jest niewinna.
- Veritaserum ma swoje ograniczenia - wzruszył ramionami Albus. - Przesłuchiwany stwierdza to, co uważa za prawdziwe. Skoro w swoich oczach uważa się za niewinną i nie pamięta czynu a także, żeby ktoś drugi w nie ingerował, to podczas przesłuchania będzie twierdzić, że jest niewinna.
- Gdyby miała przeczucie, że faktycznie zrobiła coś nie tak, to by o tym wspomniała - powiedziała Hermiona, kiwając głową.
- Wobec tego zdecydowaliśmy się przebadać ją w Mungu - powiedział Harry.
- Ktoś grzebał w jej mózgu - Hermiona, znowu zaczęła tulić do siebie Ginny. - Przenośnie... I dosłownie. Ma spore dziury w pamięci, które ktoś próbował załatać wspomnieniami zwykłych dla Polly czynności, ale i tak kilka z nich pozostało. Dodatkowo w jej mózgowiu natrafiliśmy na resztki nienaturalnej substancji, której jeszcze nie zbadaliśmy dokładnie.
- Spytaliście ją podczas przesłuchania o te dziury? - spytał Teddy.
- Nie, wtedy jeszcze o nich nie wiedzieliśmy. Musimy ją przesłuchać jeszcze raz - skierowała swoje słowa do Harry'ego.
- Ale podczas badania w Mungu uzdrowiciele dowiedzieli się jeszcze jednej rzeczy - zaczął mówić Harry, drapiąc się po głowie. - Pollyanna Hubborn jest medium. - Albus gwałtownie nabrał powietrza. - Jednak według pracowników Departamentu Tajemnic, którzy ją badali, nie została medium w sposób naturalny.
- Ktoś ją przemienił? - zapytał zszokowany Zabini. James i Albus nigdy nie widzieli tylu emocji na twarzy profesora. - Zrobił z niej medium?
- Fawley! - krzyknął Ron, wstając na równe nogi. - To na pewno był on!
- Prawdopodobnie - przyznała mu Hermiona. - Ale niczego nie możemy być pewni, dopóki nie znajdziemy na to dowodów, czy życie nas tego nie nauczyło?
- Myślicie, że to wtedy Fawley zaczął... hm... pracę nad Hubborn? - James pomachał wycinkiem z gazety, którego cały czas trzymał w dłoni. - Czy dopiero później, kiedy dowiedział się, że jest asystentką Ministra?
- Co nasuwa kolejną myśl... Czy Kingsley... Jest pod jego wpływem...? - zapytał Harry, otwierając szeroko oczy.
Nastała cisza. Każdy zaczął się zastanawiać nad ostatnim zachowaniem Kingsleya.
- Nie sądzę...? - odparła niepewnie Hermiona. - Nie zauważyłam choćby minimalnych zmian w jego zachowaniu. Harry?
- Ja też nie - pokręcił głową Potter. Nagle warknął ze złością. - A też nie bardzo mamy jak to sprawdzić, bo jeśli faktycznie Fawley go kontroluje, to od razu się o tym dowie.
- Myślicie że on... - zaczął mówić Neville, przechodząc do szeptu. - Ma podsłuchy w całym zamku?
Ponownie nastała cisza. Każdy zaczął rozglądać się po gabinecie Zabiniego. Blaise wyciągnął różdżkę i rzucił kilka szybkich zaklęć. Nic się nie stało. Westchnął.
- Podejrzewam, że jego wynalazków i tak nic nie wykryje - szepnął.
- Gdyby Minerva tutaj była... - powiedziała cicho Ginny, ledwo powstrzymując łkanie; przerwało jej wparowanie do gabinetu Dracona Malfoya.
- Ale jej tu nie ma - niemalże krzyknął - i musimy sobie radzić z tym sami. - Nagle wyraz jego twarzy się zmienił, gdy ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie i wszystkich ludzi siedzących w nim. - Gdzie jest Scorpius? Myślałem, że będzie z tobą, Albus.
- Nie wrócił na noc do zamku, panie Malfoy - odpowiedział młodszy z braci, marszcząc brwi.
Draco Malfoy, jeśli tylko to możliwe, zbladł jeszcze bardziej.
- Powiedziałem mojemu ojcu, że Scorpius może wrócić do Hogwartu na kolację.
*
Obudziło ją zimno.
Zarzuciła na siebie koc, którym była przykryta do połowy. Zmarszczyła nos, gdy dotarł do niej zapach stęchlizny, ale nie otwierała oczu. Było jej dość wygodnie. Nie wiedziała, gdzie była, ale na pewno nie było to jej łóżko.
Jednak tak jej się dobrze spało, śnił się jej uśmiechnięty Scorpius, idący z nią przez błonia, trzymając ją za rękę... Chciała wrócić do tego snu. Nie chciało jej się sprawdzać, gdzie jest.
Po kilku minutach zimno nie przeszło. Sięgnęła pod poduszkę, ale jej różdżki tam nie było. Po omacku szukała szafki nocnej, ale z lewej strony łóżka mebla nie było, a z prawej natrafiła na zimną, wilgotną ścianę. Otworzyła oczy i poderwała się do pozycji siedzącej. Spanikowana rozglądała się wokół, ale nie widziała za dużo. Tylko wysokie, ciemne, wyglądające na mokre ściany. Koło jej prowizorycznego łóżka lewitowało kilkanaście świec, a na podłodze, a właściwie skale pokrytej mchem leżało kilka książek.
Była w jakiejś... jaskini?
I podświadomie wiedziała, że nie ma z niej ucieczki.
Zarzuciła na siebie koc, którym była przykryta do połowy. Zmarszczyła nos, gdy dotarł do niej zapach stęchlizny, ale nie otwierała oczu. Było jej dość wygodnie. Nie wiedziała, gdzie była, ale na pewno nie było to jej łóżko.
Jednak tak jej się dobrze spało, śnił się jej uśmiechnięty Scorpius, idący z nią przez błonia, trzymając ją za rękę... Chciała wrócić do tego snu. Nie chciało jej się sprawdzać, gdzie jest.
Po kilku minutach zimno nie przeszło. Sięgnęła pod poduszkę, ale jej różdżki tam nie było. Po omacku szukała szafki nocnej, ale z lewej strony łóżka mebla nie było, a z prawej natrafiła na zimną, wilgotną ścianę. Otworzyła oczy i poderwała się do pozycji siedzącej. Spanikowana rozglądała się wokół, ale nie widziała za dużo. Tylko wysokie, ciemne, wyglądające na mokre ściany. Koło jej prowizorycznego łóżka lewitowało kilkanaście świec, a na podłodze, a właściwie skale pokrytej mchem leżało kilka książek.
Była w jakiejś... jaskini?
I podświadomie wiedziała, że nie ma z niej ucieczki.
* Mała inspiracja Infinity War ♥
N/A:
Moi drodzy,
Przepraszam za zwłokę. Aż mi wstyd, że to tak długo trwało, zwłaszcza, że do końca zostało tak mało :(
KOŃCZYMY TO.
W tym roku.
xoxo
Tak, tak, jest nowy rozdział! Z tej strony tamten anon sprzed prawie roku spod rozdziału sprzed dwóch lat. Ale się cieszę, że jednak tej historii nie porzuciłaś. I, hm, zgaduję, że w tym roku już raczej nie skończysz – chyba, że został tylko jeden rozdział, ale mam nadzieję, że jednak nie aż tak mało – ale trzymam kciuki, żeby w tym 2019 już się udało. Bo ten ficzek to taki mały skarb, moje nieoczekiwane odkrycie, który na odpowiednie zamknięcie zasługuje, no.
OdpowiedzUsuńFawley mnie fascynuje. Intryguje mnie zwłaszcza przeszczepem i zmianą narządów płciowych u transseksualnych czarodziei, których odsetek jest pewnie bardzo niewielki. I przez chwilę stwierdziłam, że nawet tym urzeka, ale pod koniec myślę sobie, że może jego zamiary nie były altruistyczne i np. robienie z ludzi medium (Pollyanna ma cudne imię, tak przy okazji) też na przeszczepianiu trudniejszych rzeczy polega.
Ale co tam Fawley, Ricky, Merlinie. I James. Już początek rozdziału zmiażdżył mnie totalnie – nie wiem czemu, znaczy się wiem: historia Ricky'ego była naprawdę mocno. I ten James, który najpierw nienawidził, potem współczuł i słowa Harry'ego.
PS: Ale jednym z największych plusów tego ficzka i tak jest brak przeklętego Scorpius/Rose, shipu który jest niestety praktycznie wszędzie.
PS2: Wybacz za te nieskładne brednie, usprawiedliwiłabym się zarwaną nocą, ale ja po prostu nie umiem w komentarze.