2014-04-12

Rozdział 9: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło

Nie mogę w to uwierzyć.
- Powtarzasz to od kilku tygodni, Albus.
- Kiedy ja naprawdę w to nie mogę uwierzyć, Rose.
- ... A tym razem o co właściwie chodzi?
- O moją siostrę latającą na miotle.

Albus i Rose stali na boisku do Quidditcha, obserwując z odległości tłum Gryfonów, który wylał się na murawę, aby pogratulować zwycięskiej drużynie świetnego meczu. Mimo że nie grał w quidditcha, Albus dobrze zdawał sobie sprawę, że Lily świetnie sobie poradziła, debiutując jako ścigająca drużyny. Jego młodsza siostra aktualnie śmiała się radośnie, siedząc na ramionach Jamesa i Louisa. Albus uśmiechnął się do siebie. Po tym wszystkim, co przeżyła kilka tygodni wcześniej, Lily miała prawo na chwilę wytchnienia.

- Ja tam się w sumie temu nie dziwię - powiedziała Rose. - W końcu Potterowie mają latanie we krwi.
- Weasleyowie też, a jednak oto jesteśmy my, których latanie w ogóle nie bawi - powiedział Albus, uśmiechając się krzywo. Dobrze wiedział, że zarówno jego ojcu jak i wujkowi Ronowi jest szkoda, że on i Rose nie przepadają za tym sportem, choć nigdy tego nie powiedzieli na głos. - Hugo też nie jest w drużynie.
- Z nim to co innego - odparła Rose, próbując okiełznać swoje gęste, rude włosy, które porywał wiatr. - Przecież gra w rodzinnych meczach, ale to do komentowania ma prawdziwą smykałkę.
- Taaak... - zaczął powoli Albus, przypominając sobie niektóre teksty kuzyna, który dał się ponieść emocjom w trakcie trwania meczu. - Nie zdziwiłbym się, jakby kiedyś zaczął komentować mecze ligowe.
- Scorpius dobrze znosi porażkę, prawda? - Rose zmieniła temat.

Albus popatrzył na przyjaciela, który uśmiechając się szeroko właśnie podszedł do Jamesa, aby pogratulować mu wygranej. Nawet z tej odległości mógł usłyszeć śmiech obydwu chłopców spowodowany ich przekomarzaniem się. Następnym razem - wyczytał z ust Jamesa. Scorpius zaśmiał się po raz ostatni, odwrócił się i ciągle z uśmiechem na ustach skierował w stronę szatni Ślizgonów. James został sam.

- Chyba już się przyzwyczaił - powiedział Albus. Kiwnął kuzynce głową i podbiegł do Jamesa, póki ten nie został zaatakowany przez resztę uczniów.
- Och, Albus! To naprawdę słodkie! - krzyknął James, gdy tylko go zobaczył.
- Co...? - spytał z roztargnieniem Albus. James ściągnął z szyi jego szalik. - Ach, to...
- Naprawdę, nie musiałeś! - krzyknął ponownie James, wpatrując się w szalik Albusa, którego jedna połowa była zielono-srebrna, a druga złoto-czerwona.
- Daj spokój, James, to tylko zwykły szalik! - powiedział głośno Albus. Zachowanie brata zaczęło go już lekko irytować.
- To nie jest zwykły szalik, ty idioto! - Oczy Jamesa zaczęły błyszczeć, kiedy przyłożył policzek do miękkiego materiału. - To symbol pokoju i akceptacji!
- Gadasz jak ciotka Hermiona, James. - Albus ukradkiem rozglądnął się dokoła, czy przypadkiem nie zebrał się wokół nich tłumek gapiów, ale nikt się na nich nie patrzył.
- To znak, że mnie wspierasz, nieważne, że obydwoje jesteśmy w domach, które od wieków sobą gardzą!
- Przecież jesteśmy braćmi...
- Obydwoje dobrze wiemy, jak to jest między braćmi, którzy trafili do wrogich domów! Nie pamiętasz pogawędki, którą przeprowadził z nami ojciec po twojej ceremonii przydziału?!

Albus przypomniał sobie urywek tamtej rozmowy z ojcem, kiedy to opowiedział im o swoim ojcu chrzestnym i jego młodszym bracie. "Pamiętajcie, chłopcy - powiedział wtedy - że rodzina jest ważniejsza od jakichś panujących wokół bzdurnych zasad, które nie mają najmniejszego sensu."

- James, już od paru ładnych lat Slytherin i Gryffindor żyją ze sobą w miarę naturalnych stosunkach...
- Masz rację, Albus! W miarę! - Młodszy z braci cofnął się o krok, gdy zobaczył niebezpieczny błysk w dopiero co załzawionych oczach brata. - Wiesz, że wczoraj grupa Ślizgonów z czwartego roku napadła na Lily?

Do Albusa dopiero po chwili dotarło, co powiedział James.

- ŻE CO?! Kto to był?! Masz mi podać wszystkie imiona i nazwiska, nazwiska najlepszych przyjaciół, gdzie, kiedy i z kim spędzają czas...!
- Nic jej nie zrobili, dzięki za troskę - powiedział sarkastycznie James, zaciskając pięści na materiale szalika. - Wiesz, że Lily zna się na zaklęciach obronnych bardziej niż na ataku. Z tego co mówiła, to byli źle zorganizowani, więc leżeli na ziemi, nim zdążyli wyciągnąć różdżki z kieszeni. Obdarzyli ją tylko kilkoma niezbyt przyjemnymi epitetami.
- I co z tego?! Trzeba coś z tym zrobić! - krzyknął Albus.
- Myślisz, że bym się tym nie zajął?! Tylko na prośbę Lily usiedziałem spokojnie na tyłku. I tylko na jej prośbę nic ci nie powiedziałem. - James się skrzywił. - Teraz będę musiał jej powiedzieć, że złamałem obietnicę. Dzięki, Albus!
- I dobrze zrobiłeś! Dlaczego w ogóle zabroniła ci mówić mi o tym?
- Bo Lily wie, Albus - zaczął James z zaciętym wyrazem twarzy. - Wie, jak ważny jest dla ciebie Slytherin. I wie, jak ważna jest dla ciebie rodzina. Nie chciała, żebyś poczuł się rozczarowany. I w pewnym sensie... zdradzony.

Albus wpatrzył się w zamyślonego Jamesa, który bezwładnie gładził materiał szalika. Dobrze wiedział, że jego starszy brat ma rację. Ale wydało się. Albus dowiedział się, co zrobili koledzy z jego domu. I czuł się tak rozczarowany i zdradzony, jak przewidziała jego siostra. To już nie chodziło o rywalizację między Slytherinem a Gryffindorem. Tu chodziło po prostu o niego. Nie mógł uwierzyć, że Ślizgoni mogli chcieć skrzywdzić młodszą siostrę prefekta swojego domu. Prefekta, który zawsze starał się świecić przykładem i chronić dumę i chlubę Slytherinu. Chłopaka, który starał się znać wszystkich Ślizgonów i każdemu z nich pomagać, gdy zajdzie taka potrzeba.

- Nie martw się, Albus - powiedział w końcu James, dostrzegając zmartwiony wyraz jego twarzy. Spojrzał w dół na szalik, który trzymał w swoich ramionach i uśmiechnął. - To jedna z najwspanialszych rzeczy, jakie w życiu widziałem. - Zarzucił szalik na szyję Albusa i ciasno ją nim owinął. - Coraz zimniej się robi, pamiętaj o ciepłych ubraniach, Al. Chyba nie chcesz się rozchorować na samo rozpoczęcie Turnieju, co?
- No tak... To już w przyszłą niedzielę, nie?
- To będzie chyba najdłuższy tydzień w moim życiu - odpowiedział James i schował dłonie do kieszeni szaty.
- Stresujesz się? - zapytał cicho Albus, patrząc uważnie na brata. Dobrze wiedział, że niekiedy pod maską pewności siebie potrafi ukrywać przerażenie.
- Trochę - przyznał, kopiąc czubkiem buta w ziemi. - Najbardziej chyba tego, że po tych wszystkich zapewnieniach, że dostanę się do Turnieju i go wygram, Czara się na mnie wyprze i nie wylosuje mojego nazwiska. Taka trochę lipa by była.
- Tak, lipa, tak... Słuchaj, James... Jeśli chcesz coś udowodnić... Jeśli to chodzi o ojca, to... - jąkał się Albus, nie potrafiąc ułożyć swoich myśli w zdanie. - Nie musisz tego robić ze względu dla niego, no!
- Dlaczego, cholera, wszyscy myślą, że tu chodzi o ojca? - spytał James, patrząc na niego poważnie. - Dostałem już list od dziadków, Teddy'ego, nawet mama zjawiła się w Hogwarcie osobiście, żeby porozmawiać... Że nie muszę niczego nikomu udowadniać, że powinienem być sobą. Ja jestem sobą! I chcę ten turniej wygrać dla siebie...
- W porządku. Rozumiem - powiedział Albus i w momencie wypowiadania tych słów pojął, że faktycznie to rozumie. Jeśli James chce komukolwiek udowodnić, że jest w stanie przeżyć w Turnieju i go wygrać, to tylko sobie. - Już nigdy więcej o tym nie będziemy rozmawiać. Słowo.
- Dzięki, Albus. I dzięki za założenie tego wspaniałego szalika - powiedział uśmiechając się lekko James, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę szatni.

Lily właśnie przyjmowała gratulacje od Oscara Edwardsa, który wziął ją w ramiona i kręcił się z nią w kółko. Obok nich stała profesor Bailey, która śmiała się głośno, karcąc co chwila Oscara, że takie zachowanie nie przystoi nauczycielowi. Albus zauważył, że pani profesor zerka w stronę namiotu Gryfonów, pod którym James próbował się uwolnić od swoich jedenastoletnich fanek, które dopiero co do niego podeszły.

- Nie taki szalik wspaniały, jak Irina Bailey, prawda, James? - powiedział do siebie cicho Albus i pomyślał, że ludzie są naprawdę głupi, jeśli nie zauważyli tego, co on zauważył już dawno temu.


*


- W porządku, Lily? - zapytał James, gdy tylko jego siostra weszła do szatni. Uśmiechnął się na widok rumieńców na jej twarzy i roziskrzonych radością oczu.
- Jak najbardziej! Oscar dał mi popalić, omal się nie posikałam ze śmiechu. Dopiero Bailey go ode mnie siłą odciągnęła - powiedziała, zauważając, jak James nadstawia ucha na wzmiankę o Irinie. Doprawdy!
- Poradziłaś sobie świetnie, Lily. Oscar po prostu cieszy się z nowego uzdolnionego zawodnika w naszej drużynie. Tak samo jak ja.
- A nie mówiłam? - spytała triumfalnie Lily i zaśmiała się, gdy James wzniósł oczy do nieba. - No co! To ty byłeś tym, który we mnie nie wierzył!
- To było zanim wsiadłaś na miotłę i pokazałaś nam, co potrafisz. Nie miałem pojęcia, że ojciec nauczył cię latać. Ba, chyba nikt nie miał! Każdy pomyślał, że Harry Potter będzie się bał o swoją ukochaną córeczkę uprawiającą tak niebezpieczny sport!
- I każdy był w błędzie! Chociaż moim skromnym zdaniem ze strachem o dziecko zwyciężyła tęsknota za nauczaniem latania, odkąd Albus kategorycznie odmówił wsiadania na miotłę. Muszę mu chyba za to podziękować!

James spojrzał na szczęśliwą Lily i przeklął w myślach samego siebie. Nienawidził siebie za to, nienawidził, ale musiał ją o to zapytać, po prostu musiał. Już dawno nie rozmawiali na ten temat, ale problem Lily wisiał między rodzeństwem jak bomba, która za chwilę ma wybuchnąć.

- Miałaś ostatnio jakieś... sny? - Ciało Lily gwałtownie się spięło, a pod Jamesem ugięły ze strachu ugięły się nogi. - Bo jeśli tak, to powinnaś nam o tym powiedzieć, Lily, Albusowi i mnie. Nie jesteś w tym sama.
- Nie, James, nie miałam ostatnio żadnych snów - odparła cicho, a jej dobry humor zniknął na dobre. - Jakbym miała, to bym wam powiedziała.
- A myślałaś, co może być ich przyczyną...?
- Nie, James. Wolę o nich w ogóle nie myśleć, jeśli chcę normalnie funkcjonować! - powiedziała ostro. Patrząc na niego gniewnie, wzięła swoje szaty i weszła do łazienki. Usłyszał kliknięcie zamka.
- Lily, przepraszam - powiedział, podchodząc powoli do drzwi. Westchnął cicho i przyłożył czoło do zimnego drewna. - Ja chcę tylko pomóc...
- Wiem, James. Ale czasami nawet mimo wielkich chęci nie możesz pomóc drugiemu człowiekowi. Pogódź się z tym.

James westchnął po raz kolejny, wiedząc, że to koniec tej rozmowy.

Kiedy dziesięć minut później wchodził do zamku, myślał tylko o tym, co powiedziała do niego siostra. Czy naprawdę przypadek siostry był tak beznadziejny, że choćby nie wiadomo jak się starał, nie mógł jej pomóc? Czy nie mógł jakoś zapobiec tym niespokojnym snom czy wizjom, czymkolwiek to było, które nawiedzały jego małą siostrzyczkę? Czy nie mógł sprawić, żeby jego siostra mogła być już zawsze szczęśliwa?

- Aua!

Zamyślony James nie zauważył osoby, która wyłoniła się zza zakrętu. Złapał grubą książkę, którą opuściła drobna dziewczyna i omal nie opuścił jej ponownie, gdy zobaczył jej właścicielkę.

Alicia Cooper.

- Cześć, James - powiedziała cicho, spuszczając wzrok i rumieniąc się wściekle. James dopiero po chwili uświadomił sobie, że przestał oddychać. Mała, słodka Alicia.

- Witaj, Alicio. Dawno się nie widzieliśmy - powiedział i omal nie kopnął samego siebie, gdy dziewczyna uśmiechnęła się krzywo.
- Tak... W czerwcu chyba... Kiedy okazało się, że... - Zamilkła szybko, jakby zorientowała się, co powiedziała.
- ...że spotykam się również z Mary Due - dokończył za nią James, odganiając od siebie głos rozsądku, który podpowiadał mu, żeby za wszelką cenę rozmowa nie szła w tym kierunku.
- Taaak... Gratuluję wygranej, ty i twoja drużyna na nią zdecydowanie zasłużyliście - powiedziała szybko, patrząc swoimi granatowymi oczami wszędzie, tylko nie na niego.
- Dzięki. Lata praktyki. I ostrego treningu - powiedział. I zapadła między nimi cisza. Bardzo niezręczna cisza.

A potem Alicia zaczęła się śmiać. Śmiechem, którego nigdy u niej nie słyszał.

- Spójrz na nas, James! Co się stało z tymi wszystkimi rozmowami, które przeprowadziliśmy? Teraz nawet kilku słów nie możemy do siebie powiedzieć, bo do razu robi się niezręcznie! Ale powiem ci jedno, James. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
- Skoro tak mówisz... - powiedział zdezorientowany James.
- Ja i Mary się zaprzyjaźniłyśmy. Z powodu tego, co nam zrobiłeś. Albo dzięki temu, co nam zrobiłeś. Znalazłyśmy wspólny język i stałyśmy się bardzo dobrymi przyjaciółkami!
- W porządku... Bardzo mnie to cieszy - powiedział Potter, czując się coraz bardziej niepewnie i chcąc jak najszybciej zniknąć z jej pola widzenia.
- Alicia! - James nawet nie musiał się odwracać, żeby wiedzieć, kto zawołał Alicię, ale i tak to zrobił.

Mary Due opierała się o ścianę na końcu korytarza, posyłając mu drwiące spojrzenie. Krótka spódnica odsłaniała jej długie nogi, na co James wykrzywił nieznacznie usta. Odkąd Potter zobaczył Irinę Bailey chodzącą tylko w długich szatach i spódnicach, zmienił zdanie na temat dziewczyn, które zbyt chętnie odsłaniały swoje ciało. Zdał sobie sprawę, że im wcześniej wszystko się zobaczy, tym mniej później będzie do odkrywania i poznawania.

James omal się nie przewrócił, kiedy Alicia przechodząc obok niego mocno potrąciła go w ramię. Podeszła szybko do Mary i złapała ją za ramię. Po chwili obie zniknęły za rogiem, śmiejąc się z niego cicho.

James stał przez chwilę na korytarzu, zastanawiając się, co się właśnie, do cholery, stało. Nie do końca mógł zrozumieć, czego przed chwilą był świadkiem. Chciał czuć smutek albo tęsknotę za dziewczynami, które utracił już bezpowrotnie, ale czuł tylko sentyment. Nigdy nie będzie żałował tych kilku miesięcy, które z nimi spędził, bo obydwie były cudownymi dziewczynami, ale w głębi duszy wiedział, że też nigdy za nimi nie zatęskni. Sprawa z Alicią Cooper i Mary Due została definitywnie zakończona.

I mimo dziewczyn z Hogwartu, które za wszelką cenę usiłowały się do niego zbliżyć, mimo Vivienne Zabini, która wbrew zakazowi ojca próbowała mu wlać do soku dyniowego eliksir miłosny James wiedział, że teraz mu w głowie tylko Irina Bailey. Czyli kobieta, która w głowie na pewno nie miała jego.

I musiał z tym zrobić coś jak najszybciej.


*


- Albus, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - spytał Albusa Scorpius, kiedy siedzieli w bibliotece, próbując napisać wyjątkowo trudne wypracowanie o zaklęciach spowalniających dla profesor Quirke.
- Nie słucham cię, Malfoy. Nie mogę się skupić na nauce, a nie skupię się na pewno, jeśli będę słuchał twojego paplania - powiedział rozdrażniony Albus.
- Dlaczego tu w ogóle siedzimy? Gorzej, dlaczego się w ogóle uczymy? Powinniśmy imprezować!

Albus spojrzał na niego jak na idiotę.

- Czy mam ci przypomnieć, że przegraliśmy?
- No i co z tego? Moglibyśmy wbić na imprezę do Gryfonów!

Albus popatrzył na niego, jakby postradał zmysły.

- Taaa, na pewno nas wpuszczą po tym, co stało się Lily.
- Co?
- Nic, nic!
- Potter, co się stało Lily? - Odpowiedziała mu cisza. - Mów!
- Dobra!

Albus opowiedział mu cicho o tym, co usłyszał od brata. Ciągle nie mógł uwierzyć w to, że jego Ślizgoni byli do tego zdolni. Przez całą tą sytuację nie mógł się na niczym skupić, ale przeczucie mu podpowiadało, że to nie była jedyna przyczyna.

- Jak ktokolwiek mógł zrobić coś takiego Lily?! Przecież ona jest taka słodka i niewinna! - powiedział głośno Scorpius, mrużąc zaciekle oczy.
- Udam, że tego nie słyszałem - odparł z przerażeniem Albus i przestał słuchać wściekłego mamrotania przyjaciela.

Jego myśli krążyły wokół niczego konkretnego, kiedy przyłapał się na tym, że już któryś raz czyta to samo zdanie z Wielkiej Księgi Zaklęć i Uroków, a dalej go nie rozumie. Westchnął głośno i zaczął obserwować innych uczniów siedzących w bibliotece.

Siedzący koło niego Scorpius z zaciętą miną wypisywał na pergaminie jakieś nazwiska. Siedząca dwa stoliki dalej grupa Krukonów porozumiewała się szeptem, pokazując sobie coś w jakiejś książce, której tytułu Albus nie potrafił dostrzec. Stojące przy dziale transmutacji Mary Due i Alicia Cooper rozmawiały o czymś z ożywieniem, gestykulując głośno. Albus usłyszał tylko ciche "Pieprzyć go" z ust Mary, zanim obydwie dziewczyny skierowały się w głąb działu. Właśnie minęły jego najmłodszą kuzynkę Roxanne, która podeszła do działu historii i przeglądała książki na jednej z półek. Albus dobrze pamiętał tę półkę, bo sam korzystał z książek tam umieszczonych trzy lata temu, w drugiej klasie, kiedy potrzebował tekstów historycznych dotyczących wojen goblinów w jedenastym wieku. Dwunastoletnia Roxanne szybko znalazła interesującą ją książkę i oddaliła się prędko w stronę wolnych stolików, nie zauważając Albusa, którego w tym samym momencie ogarnęło bardzo dziwne uczucie...

Albus spojrzał podejrzliwie na dziewczynkę, jakby to ona była jego źródłem. Ale gdy tylko jego wzrok na niej spoczął uczucie niepokoju stanowczo się zmniejszyło. Ze zmarszczonymi brwiami podążył ze wzrokiem od Roxanne do działu z książkami historycznymi i jego serce zaczęło szybciej bić, gdy to dziwne uczucie połaskotało go po szyi. Wstał gwałtownie i nie zważając na zdziwione spojrzenie Scorpiusa podszedł do regału, przy którym dopiero co stała jego kuzynka.

I wtedy to zobaczył, a ułamek sekundy później niepokój zalał go od czubka głowy po palce u stóp. I już wiedział, co było jego właściwym źródłem. 

W miejscu, z którego Roxanne wzięła książkę o wojnach goblinów leżała jeszcze jedna, mała książeczka o czarnej okładce, której Albus nigdy wcześniej nie widział. 

Wyciągnął przed siebie drżącą dłoń i powoli sięgnął po niepozorną książkę, która - jak się spodziewał - zawierała wiele nieznanych mu tajemnic. Wstrzymał oddech i dotknął jej brzegu. Uczucie kotłowało się w nim jeszcze przez chwilę i zniknęło, jak gdyby nigdy nic.

- Co ci odwaliło? - zapytał z uniesioną brwią Scorpius, kiedy Albus wrócił do stolika z książką w ręku. - I co tam trzymasz?

Dobre pytanie - pomyślał Albus. Delikatnie otworzył książkę i aż skrzywił się na widok dwóch linijek tekstu, który głosił Skorowidz Czystości Krwi Cantankerusa Notta.

- Nic ciekawego - powiedział Potter. - Odniosę ją, jak będziemy wychodzić.

Gdy tylko wypowiedział te słowa, zaczął się nad nimi zastanawiać. Może warto ja chociaż przeglądnąć...? W końcu nigdy jej nie czytał, słyszał tylko kilka razy, jak ktoś o niej wspomniał...

Kiedy godzinę później wychodził ze Scorpiusem, czuł w kieszeni lekki ciężar książki, która za jakiś czas będzie powodem wielu nieprzespanych nocy. Ale o tym wiedzieć nie mógł.


Jest rozdział! Jak widać, mamy przyspieszenie akcji i mam nadzieję, że będzie takich więcej. W marcu opublikować rozdziału mi się nie udało, mimo moich największych chęci. Ale jest teraz i postaram się, aby był na świętach co najmniej raz!
Mam nadzieję, że się podoba.
xx

5 komentarzy:

  1. Zielony Komenciciel12 kwietnia 2014 22:53

    Czytając ten rozdział przyszło mi na myśl, że pisząc te opowiadania próbujesz wyleczyć pewne swoje kompleksy, ale to tak poza tematem ^ ^'
    To, że Lily okazała się genialna w lataniu na miotle oczywiście mogło zaskoczyć tylko jej rodzeństwo i znajomych ze szkoły, ale na pewno nie kogoś, kto czytał to opowiadania. To było jakby... naturalne i mogę się założyć, że wszyscy oczekiwali tego po tej postaci XD
    Dajcie odpowiedź do tego komentarza, jeśli tak jak ja wyrażacie uznanie dla dwukolorowego szalika (czy też może bardziej czterokolorowego, bo każdy dom ma dwa...) jako "symbolu pokoju i akceptacji!"!
    ...Nie mogę przestać rozważać, co by było, gdybym poszedł na mecz Wisły i Legii Warszawy i Lecha Poznań, mając ze sobą szalik, który w połowie reprezentuje jedną drużynę, a w połowie drugą...
    Kocham sytuacje w opowiadaniach, które mogę w jakikolwiek sposób odnieść do swojego życia osobistego. Nienawidzę sytuacji w opowiadaniach, które mogę w jakikolwiek sposób odnieść do swojego życia osobistego. I nie, nie grałem nigdy na dwa fronty z dwoma dziewczynami, ale jestem w stanie znaleźć część wspólną z uczuciami James'a Pottera...
    I jest to zdecydowanie zdanie, którego NIE spodziewałem się wypowiedzieć!
    Niemniej, Alicia i Mary - nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby postanowiły odgrywać się na James'ie w jakiś sposób. Nie zależy mi specjalnie na tym, ale mogłoby być zabawnie :D
    "- Jak ktokolwiek mógł zrobić coś takiego Lily?! Przecież ona jest taka słodka i niewinna! - powiedział głośno Scorpius, mrużąc zaciekle oczy." Wspominałem już, że czekam na LilyxScorpius(Lilpius? Scorly?)? Nie? To wspominam. :)
    No i jestem ciekaw, czym "Skorowidz Czystości Krwi" przyciąga (...w dość dosłownym tego słowa znaczeniu) Albusa. Potterowska wikia nie wskazuje na to, aby miał być to drugi pamiętnik Riddle'a, ale kto wie, jak pokręcony był Nott...
    Tak czy inaczej rozdział świetny i może nareszcie zaczniesz ten Turniej! Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech się już zacznie ten Turniej. Cieszę się, że Lily gra w drużynie bo to pewnie pomaga jej choć na chwilę zapomnieć o złych snach. James chyba będzie miał kłopoty z byłymi dziewczynami ;p Ciekawa jestem co też Albus znajdzie w tej książce. Rozdział jak zwykle mi się podobał i czekam na następny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. zacznę od tego, że nadal dokładnie nie wiem co się dzieje z Lily i to jest denerwujące xD pokojowy gest Albusa jest uroczy, ale przecież to Albus, więc nie może być inaczej, chociaż ciężko mi było sobie wyobrazić w miarę pokojowe stosunki między tymi dwoma domami, to mnie uspokoiłaś sprawą z Lily. No bo przecież ktoś jej musi nie lubić, prawda? na początku wyglądało na to, że wszyscy ją kochali, więc teraz jak ma jakichś wrogów, to jest bardziej naturalnie xD
    a teraz byłe dziewczyny Jamesa. to są jednak dziewczyny, więc po tym co im zrobił muszą szykować jakąś zemstę, a w magicznym świecie to powinno być ciekawe, więc mam nadzieję, że coś takiego nam przyszykujesz, bo chętnie o tym poczytam xD
    a teraz muszę to napisać, ale w którymś drarry była podobna sytuacja z małą książką, to był chyba dziennik Toma (?) i jak przeczytałam początek tego fragmentu, to od razu mi się z tym skojarzyło i wiedziałam, że muszę cię o tym poinformować xD
    na zakończenie napiszę, że mam nadzieję, że w następnym rozdziale będzie już rozpoczęcie turnieju, bo nie mogę się tego doczekać :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaczynaj już ten turniej !
    Nie wiem czy podoba mi się ten wątek z byłymi dziewczynami Jamesa jakoś chyba nie lubię tej strony jego osobowości. Ale fajnie za to, że Lily gra w drużynie i dobrze jej idzie :D
    Końcówka znów świetna, chyba właśnie to wychodzi ci najlepiej :d miałam od razu skojarzenia z dziennikiem Toma i ciekawa jestem czy kombinuję w dobrą stronę, ze mogą być jakieś podobieństwa mimo, ze książka jest inna :D pisz dalej !

    OdpowiedzUsuń
  5. " Nie taki szalik wspaniały, jak Irina Bailey, prawda, James?" kocham to, James jest tak najarany na panią profesor, że aż buzia się sama śmieje, zresztą ona chyba też jest zainteresowanie. Coś mi się wydaje, że Lily znowu coś ukrywa, ale boi się powiedzieć... Wątek Albusa też jest intrygujący, ta książka znaleziona w bibliotece, taki przypadek, a może jednak... nie przypadek? Lecę do następnego :*

    OdpowiedzUsuń

Layout by Yassmine