Późnym wieczorem Ambrose Fawley siedział w swoim gabinecie, ze zmarszczonymi brwiami czytając list, który dopiero co dostał od swojego informatora. Uważnie śledził każde słowo, napisane niestarannym pismem, mimo że wiedział, że jego informator pisze bardzo schludnie. Wyglądało to tak, jakby osoba pisząca list chciała mieć go jak najszybciej z głowy. Ambrose uśmiechnął się do swoich myśli. Tak szybko się mnie nie pozbędzie.
Gdy skończył czytać list, przeczytał go ponownie, a potem jeszcze jeden raz, starając się wychwycić fragmenty, które z pozoru miały wyglądać niewinnie, ale tak naprawdę miały zawierać ukrytą informację. Prychnął drwiąco. Jego informator wyraźnie domagał się używania kodów, na wypadek gdyby jego list jakimś cudem przechwycono i odkryto jego tożsamość. Ale Ambrose wiedział, że nie ma się czego obawiać. Nie miał żadnych wrogów.
Na razie.
Zerknął na portrety poprzednich dyrektorów. Dumbledore siedział w fotelu na swoim obrazie, udając, że czyta jakąś wielką księgę, podczas gdy oczy starca nie poruszały się ani o milimetr. Kiedy zdał sobie sprawę, że jest obserwowany, zamknął delikatnie księgę i usadowił się wygodniej w fotelu, przygotowując się do snu. Z kolei McGonagall wpatrywała się w niego uważnie, jakby wiedziała, że Ambrose coś knuje. Po chwili odwróciła od niego wzrok i zamieniła się w kota, i tak jak uprzednio Dumbledore, ułożyła się wygodnie do snu.
Ambrose był spokojny o tę dwójkę. Prawo szkoły wymagało, aby portrety byłych dyrektorów pomagały mu w potrzebie. Swoich spraw nigdy nie załatwiał w zasięgu ich wzroku, ba, nigdy ich nie załatwiał w szkole! Oni nic nie wiedzieli. Mogli jedynie podejrzewać.
Ponownie spojrzał na list i kiedy nie znalazł żadnych ukrytych wskazówek spalił go jednym machnięciem różdżki. Wszystko szło zgodnie z planem. Reprezentacje Durmstrangu i Beauxbatons miały zjawić w Hogwarcie w Święto Duchów o zachodzie słońca. Potter potwierdza gotowość swoich aurorów. Twórcy i architekci zakończyli swoje prace nad zadaniami turniejowymi już kilka dni temu. Wszystko dopięte na ostatni guzik.
Mimo czerwonego alarmu sprzed kilku tygodni, Kingsley Shacklebolt niczego się nie domyśla.
Kiedy wychodził z gabinetu, odwrócił się i po raz ostatni ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie. Żadnych listów i notatek na biurku. Wszystko schowane i zamknięte na klucz. Postacie na portretach dalej spały, nawet znużony Dumbledore w końcu do nich dołączył. Tylko jeden portret był pusty.
Westchnął. To było nieuniknione. Ale nie mógł nic na to poradzić. Na niektóre rzeczy nie miał żadnego wpływu.
Do czasu.
Zamknął cicho drzwi go gabinetu i skierował się w stronę swoich prywatnych komnat. Po ciężkim dniu pora na zasłużony odpoczynek.
W tym samym czasie, setki mil od Hogwartu, czarny kot pojawił się na pustym od dłuższego czasu portrecie w domu Minervy McGonagall. Czas na przekazanie najświeższych informacji.
*
Albus Potter nic z tego nie rozumiał.
Poprawka, rozumiał wszystko. Ale to wszystko wiedział już od bardzo dawna.
Zawarczał głośno na leżącą przed nim książkę i szybko zasłonił usta, nie chcąc przypadkiem obudzić swoich współlokatorów, po czym palnął się w czoło, przypominając sobie o rzuconych parę godzin wcześniej zaklęciach wyciszających na jego łóżko. Była czwarta nad ranem, a Albus dalej studiował Skorowidz Czystości Krwi.
Poprawka numer dwa: studiował go przez cały weekend i dalej nie dowiedział się niczego konkretnego.
Poprawka numer dwa: studiował go przez cały weekend i dalej nie dowiedział się niczego konkretnego.
- To się w ogóle kupy nie trzyma - powiedział do siebie Ślizgon, chowając twarz w dłoniach. No bo po co książka, taka jak ta, miałaby mieć na niego jakiś... wpływ? To, że Albus był Ślizgonem, nie oznaczało przecież, że wyznawał takie same zasady jak Śmierciożercy, co od zawsze stara się udowadniać wszystkim ludziom. Nie wszyscy Ślizgoni są źli.
Albus w myślach powtórzył sobie wszystko, co wiedział o tej malutkiej książce. Wydana jako dokument w latach trzydziestych poprzedniego wieku przez anonimowego autora, którą kilka dekad później zaczęto wydawać w formie książkowej. Dopiero niedawno potwierdzono dotychczas niepewną informację, jakoby autorem był Cantankerus Nott. Gdy tylko tak się stało, na wszystkich dokumentach i książkach po tytule "Skorowidz Czystości Krwi" dodano magicznie dopisek "Cantankerusa Notta", dzięki czemu Teodor Nott, który zajmował dość wysokie stanowisko w Ministerstwie Magii zaczął wywyższać się jeszcze bardziej.
Albus po raz setny otworzył pierwszą stronę cienkiej książki i po raz setny skrzywił się na umieszczony na niej wstęp:
Niniejszy dokument, napisany przez autora szczycącego się wyśmienitym zdrowiem zarówno fizycznym jak i psychicznym, ma na celu wskazanie nazwisk najszlachetniejszych czarodziejskich rodzin w Wielkiej Brytanii, które autor dokumentu z pełną powagą może nazwać Dumą naszego Społeczeństwa. Każdy czarodziej powinien być Im wdzięczny za to, że pokazują Oni jakie powinno być życie prawdziwego czarodzieja, w zamian za to okazując wszelakiego rodzaju pomoc w utrzymaniu Ich czystego statusu krwi, żeby żaden brud nie splamił przyszłych pokoleń naszej Dumy.
Niechaj nasza wiara w Nich nigdy się nie kończy.
Niechaj nasza wiara w Nich nigdy się nie kończy.
Po pięciu minutach bezsensownego wpatrywania się w tekst Albus zaczął gwałtownie wertować książkę w poszukiwaniu najmniejszej rzeczy, o której by jeszcze nie wiedział. Zatrzymywał się co chwilę i czytał kilka linijek na chybił trafił, aby ponownie przewrócić kilka stron. W końcu ze złością cofnął się do drugiej strony i po raz wtóry zaczął dokładnie czytać spis treści. Westchnął, gdy oprócz nazwisk rodzin i numerów stron nie znalazł nic innego.
Abbot. Avery. Black. Bulstrode. Burke. Carrow. Crouch. Fawley. Flint. Gaunt. Greengrass. Lestrange. Longbottom. Macmillan. Malfoy. Nott. Ollivander. Parkinson. Prewett. Rosier. Rowle. Selwyn. Shacklebolt. Shafiq. Slughorn. Travers. Weasley. Yaxley.
Dwadzieścia osiem nazwisk.
I ani słowa o Potterach.
Albus wiedział, że niektóre rodziny czystej krwi za kontakty z mugolami nie zostały umieszczone na liście. Z drugiej strony znalazło się na niej nazwisko Weasleyów, którzy przecież z takich kontaktów byli znani. Albus pamiętał, jak pewnego dnia Minerva McGonagall postanowiła opowiedzieć jemu i jego rodzeństwu o ich dziadkach i pradziadkach, których znała osobiście, oraz to, co słyszała o ich prapradziadkach. Pięcioletnia wówczas Lily zapytała, czy dziadzie i babcie tatusia lubili mugolów, na co McGonagall odpowiedziała, że w tamtych czasach Potterowie nie mieli sposobności, aby się z nimi w jakikolwiek sposób kontaktować.
Była to pierwsza połowa dwudzestego wieku. Skorowidz wydano po roku 1930.
Te informacje krążyły w umyśle Albusa, próbując złożyć się w jedną całość. Skoro Potterowie nie mieli kontaktu z mugolami, to przecież nie mogli zostać za to wyrzuceni ze Skorowidza...
Musiało się za tym kryć coś więcej.
Z rosnącą nadzieją zaczął czytać wszystko od początku, chcąc znaleźć choćby najmniejszą wzmiankę o swojej rodzinie. Od Abbotów po Yaxleyów. Krótka historia każdej rodziny, tablice genealogiczne, wybitne osiągnięcia niektórych osób. Wszystko napisane w samych superlatywach. Zobaczył imię Scorpiusa przy wykresie Malfoyów i po raz kolejny zaczął się zastanawiać, jak działa zaklęcie, które magicznie opracowuje tablice genealogiczne wszystkich rodzin.
Ale nic nowego nadal nie znalazł.
W przypływie bezradności skierował różdżkę na leżącą przed nim książkę, chcąc ją zniszczyć, spalić, wymazać z niej cały tekst... A potem sobie przypomniał, że to własność szkolnej biblioteki. I że pani Pince prędzej spali jego samego, niż pozwoli, aby coś się stało jednej z jej cennych książek.
- No jaki jest twój sekret, no?! - warknął głośno Albus, wyrywając sobie włosy z głowy. Gdy tylko te słowa wyszły z jego ust, pomyślał, że nie ma już nic do stracenia. Wzdychając głośno, wyszeptał: - Wyjaw swój sekret.
Książka w oka mgnieniu zaczęła przewracać swoje strony, szeleszcząc głośno i w końcu otwierając się na przedostatniej stronie, gdzie zaczął pojawiać się napisany odręcznie krótki tekst.
Albus uniósł z niedowierzaniem brwi.
Następnie złapał książkę w ręce i wyprostował ją z tą siłą, że zdziwił się, że nie podarł jej na pół. Ale to nie było ważne. Ważne było to jedno jedyne zdanie, które niemal uśmiechało się do niego zachęcająco, kusiło, aby je przeczytał...
Podskoczył na dźwięk rozsuwanych kotar.
- Jasna cholera, Flint! - krzyknął Albus, kiedy już zobaczył twarz kolegi. - Czego chcesz?!
- Flavia kazała mi cię obudzić o szóstej, ale jak widzę, już nie śpisz - powiedział Flint i wykrzywił w grymasie usta. - Zabini ją złapał wczoraj wieczorem na patrolu i kazał wam się do niego zgłosić o siódmej, nie wiem, po jaką cholerę...
- Dzięki, Flavio. Już się zbieram.
Pięknie - pomyślał Albus, gdy Flint zasunął za sobą kotary. - Jeszcze tej jego despotycznej siostrzyczki mi trzeba. Westchnął po raz kolejny i z bijącym sercem przeczytał tekst.
Pozostałe informacje o Dumie Społeczeństwa oraz informacje o rodzinach zdrajców krwi można znaleźć w drugim wydaniu Skorowidza, które nie zostało dopuszczone do publikacji przez Ministerstwo Magii. Wydanie to istnieje w kilku egzemplarzach i na dzień dzisiejszy znajduje się pod ścisłą kontrolą ww. Ministerstwa Magii.
Albus drżącymi dłońmi odłożył książkę na biurko, czując jak ulatuje z niego ostatnia nadzieja. A potem uzmysłowił sobie, że stracił całą noc na znalezienie niczego. I tylko jedna myśl pojawiła mu się w głowie.
Przesrane.
*
- James, co ty tu robisz? Wydaje mi się, czy lekcję mamy dopiero jutro?
James odwrócił się i uśmiechnął do wchodzącej do sali mugoloznawstwa Iriny Bailey. Wyglądała jak zwykle oszałamiająco. Gęste, kręcone włosy spięła wysoko, a kilka luźnych kosmyków okalało jej twarz. Piękna bordowa szata podkreślała jej figurę w taki sposób, że James nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Wpadłem się tylko z panią przywitać, pani profesor. - Wstał i podszedł do nauczycielki, przesuwając swoje okulary w grubej oprawce z nosa na czubek głowy. - I odebrać swoje gratulacje za wczorajszy mecz - dodał bezczelnie, unosząc do góry prawą brew. Irina zaśmiała się głośno.
- Jak zwykle błyskotliwy i pewny siebie - powiedziała, kręcąc lekko głową. - Ale masz rację, James, nie miałam okazji z tobą porozmawiać od naszej ostatniej lekcji... Gratuluję panu, panie Potter. To był naprawdę udany mecz. - Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, którą James z głośnym biciem serca ochoczo złapał.
- Dziękuję, pani profesor. - Nie puszczał jej dłoni, czując jej ciepło i przyjemny dotyk gładkiej skóry.
- Masz zamiar zostać profesjonalnym graczem po ukończeniu szkoły? - zapytała poważnie, uważnie mu się przyglądając.
- Raczej skłaniam się ku szkole aurorskiej, ale zobaczymy, co z tego wyniknie - powiedział równie poważnie James , lekko drżącym głosem.
- Jestem pewna, że poradzisz sobie w każdym zawodzie - powiedziała Bailey, uśmiechając się lekko. Nagle zarumieniła się mocno i puściła jego rękę, jakby uzmysławiając sobie, że ich uścisk dłoni trwał zdecydowanie za długo. - A teraz wybacz mi, James, ale muszę przygotować się do zajęć z czwartym rokiem.
- Oczywiście - powiedział James, wpatrując się z uśmiechem w rumieńce na twarzy nauczycielki i kiwnął głową. - Do zobaczenia, pani profesor.
Kiedy wyszedł z sali, uniósł do góry pięść w tryumfalnym geście.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział ktoś za jego plecami.
- Merlinie, Albus... - zaczął James, kiedy odwrócił się i zobaczył swojego młodszego brata. - Czy ty spałeś w ogóle tej nocy?
- To nie jest ważne w tym momencie, James. - Albus miał ogromne fioletowe sińce pod oczami, stał przygarbiony i słaniał się na nogach. James miał wrażenie, że jego brat zaraz zaśnie. - Musisz mi pożyczyć pelerynę niewidkę na dzisiejszą noc.
- Noc? - zapytał sceptycznie James. - Nie ma mowy.
- James, to jest naprawdę ważne. Muszę coś sprawdzić w dziale ksiąg zakazanych, a dobrze wiesz, że bez peleryny tego nie zrobię. Odznaka prefekta mi w tym nie pomoże.
- Nie mówię, że ci jej nie pożyczę, Albus - powiedział spokojnie James, przewracając oczami. - Zrobię to dopiero wtedy, kiedy porządnie się wyśpisz.
Młodszy z braci patrzył na starszego spod byka, ale w końcu westchnął głośno i kiwnął z zrezygnowaniem głową.
- Poza tym teraz i tak bym ci jej nie dał, bo ma ją Teddy. A wiesz, że w wyniku zaistniałej sytuacji kilka lat temu on ma do niej pierwszeństwo - powiedział James, przeklinając się w myślach, ale i dziękując niebiosom za to, że ich ojciec nie miał pojęcia o wykradzionej z jego gabinetu unikalnej pelerynie niewidce. Ale dowiedział się o tym niestety Teddy, który jako prawdziwy Ślizgon dokonał szantażu na młodych Potterach.
- Jak długo będzie ją trzymał? - zapytał Albus.
- Niedługo powinien ją zwrócić, ale na razie musimy sobie poradzić bez niej.
- Świetnie... Ale daj mi znać, jak tylko ci ją odda, bo to sprawa życia i śmierci.
- A co ty właściwie chcesz znaleźć? - spytał James, patrząc na brata, ale Albus tylko wzruszył ramionami. - W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Wiem - odpowiedział Albus, uśmiechając się na tyle, na ile mu starczyło siły i odszedł w kierunku lochów.
James nie przejął się zbytnio zachowaniem brata. Wiedział, że Albus ma swoje dziwactwa, jak każdy zresztą. Jeśli okaże się to naprawdę ważne, na pewno zwróci się do niego o pomoc. Zawsze tak było.
I James w głębi duszy chciał, żeby tak już pozostało.
James odwrócił się i uśmiechnął do wchodzącej do sali mugoloznawstwa Iriny Bailey. Wyglądała jak zwykle oszałamiająco. Gęste, kręcone włosy spięła wysoko, a kilka luźnych kosmyków okalało jej twarz. Piękna bordowa szata podkreślała jej figurę w taki sposób, że James nie mógł oderwać od niej wzroku.
- Wpadłem się tylko z panią przywitać, pani profesor. - Wstał i podszedł do nauczycielki, przesuwając swoje okulary w grubej oprawce z nosa na czubek głowy. - I odebrać swoje gratulacje za wczorajszy mecz - dodał bezczelnie, unosząc do góry prawą brew. Irina zaśmiała się głośno.
- Jak zwykle błyskotliwy i pewny siebie - powiedziała, kręcąc lekko głową. - Ale masz rację, James, nie miałam okazji z tobą porozmawiać od naszej ostatniej lekcji... Gratuluję panu, panie Potter. To był naprawdę udany mecz. - Wyciągnęła w jego kierunku dłoń, którą James z głośnym biciem serca ochoczo złapał.
- Dziękuję, pani profesor. - Nie puszczał jej dłoni, czując jej ciepło i przyjemny dotyk gładkiej skóry.
- Masz zamiar zostać profesjonalnym graczem po ukończeniu szkoły? - zapytała poważnie, uważnie mu się przyglądając.
- Raczej skłaniam się ku szkole aurorskiej, ale zobaczymy, co z tego wyniknie - powiedział równie poważnie James , lekko drżącym głosem.
- Jestem pewna, że poradzisz sobie w każdym zawodzie - powiedziała Bailey, uśmiechając się lekko. Nagle zarumieniła się mocno i puściła jego rękę, jakby uzmysławiając sobie, że ich uścisk dłoni trwał zdecydowanie za długo. - A teraz wybacz mi, James, ale muszę przygotować się do zajęć z czwartym rokiem.
- Oczywiście - powiedział James, wpatrując się z uśmiechem w rumieńce na twarzy nauczycielki i kiwnął głową. - Do zobaczenia, pani profesor.
Kiedy wyszedł z sali, uniósł do góry pięść w tryumfalnym geście.
- Wiedziałem, że cię tu znajdę - powiedział ktoś za jego plecami.
- Merlinie, Albus... - zaczął James, kiedy odwrócił się i zobaczył swojego młodszego brata. - Czy ty spałeś w ogóle tej nocy?
- To nie jest ważne w tym momencie, James. - Albus miał ogromne fioletowe sińce pod oczami, stał przygarbiony i słaniał się na nogach. James miał wrażenie, że jego brat zaraz zaśnie. - Musisz mi pożyczyć pelerynę niewidkę na dzisiejszą noc.
- Noc? - zapytał sceptycznie James. - Nie ma mowy.
- James, to jest naprawdę ważne. Muszę coś sprawdzić w dziale ksiąg zakazanych, a dobrze wiesz, że bez peleryny tego nie zrobię. Odznaka prefekta mi w tym nie pomoże.
- Nie mówię, że ci jej nie pożyczę, Albus - powiedział spokojnie James, przewracając oczami. - Zrobię to dopiero wtedy, kiedy porządnie się wyśpisz.
Młodszy z braci patrzył na starszego spod byka, ale w końcu westchnął głośno i kiwnął z zrezygnowaniem głową.
- Poza tym teraz i tak bym ci jej nie dał, bo ma ją Teddy. A wiesz, że w wyniku zaistniałej sytuacji kilka lat temu on ma do niej pierwszeństwo - powiedział James, przeklinając się w myślach, ale i dziękując niebiosom za to, że ich ojciec nie miał pojęcia o wykradzionej z jego gabinetu unikalnej pelerynie niewidce. Ale dowiedział się o tym niestety Teddy, który jako prawdziwy Ślizgon dokonał szantażu na młodych Potterach.
- Jak długo będzie ją trzymał? - zapytał Albus.
- Niedługo powinien ją zwrócić, ale na razie musimy sobie poradzić bez niej.
- Świetnie... Ale daj mi znać, jak tylko ci ją odda, bo to sprawa życia i śmierci.
- A co ty właściwie chcesz znaleźć? - spytał James, patrząc na brata, ale Albus tylko wzruszył ramionami. - W razie czego wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Wiem - odpowiedział Albus, uśmiechając się na tyle, na ile mu starczyło siły i odszedł w kierunku lochów.
James nie przejął się zbytnio zachowaniem brata. Wiedział, że Albus ma swoje dziwactwa, jak każdy zresztą. Jeśli okaże się to naprawdę ważne, na pewno zwróci się do niego o pomoc. Zawsze tak było.
I James w głębi duszy chciał, żeby tak już pozostało.
*
Lily Potter spacerowała samotnie korytarzami Hogwartu, czując na sobie wzrok postaci z portretów, które mijała. Nic dziwnego, że byli tacy zdziwieni. W końcu to był jeden z korytarzy, na które rzadko kiedy trafiali uczniowie. A Lily potrzebowała miejsca, gdzie byłaby sama. Bez innych uczniów, wrzeszczących na okrągło, Gryfonów, gratulujących świetnego meczu, nauczycieli, uśmiechających się do niej wesoło...
I duchów.
Nienawidziła duchów.
Lily Potter potrzebowała po prostu samotności. Miała dość obydwu braci, którzy ciągle pytali ją o samopoczucie i o to, czy miała jeszcze jakieś dziwne sny. Swoją drogą, dziwiła się Albusowi, że ciągle zadanie te same pytania. Czyżby nie ufał eliksirowi, który sam dla niej warzy? Czyżby nie ufał swoim umiejętnościom? Bzdury - pomyślała Lily, zatrzymując się nagle. - On jest mistrzem w tej dziedzinie. Niedługo będzie lepszy od Zabiniego, a nawet tego Snape'a, o którym tak dużo mó...
- Słyszałem wiele plotek na twój temat, dziewczyno...
Lily podskoczyła wysoko, gdy przeleciał przez nią duch. Zaczęła cofać się powoli, krok za krokiem, gdy ujrzała surowe oblicze Krwawego Barona. Duch Slytherinu patrzył na nią dziwnym wzrokiem, przypatrując się jej uważnie. Srebrna krew na jego szatach lśniła potwornie. Lily wyciągnęła różdżkę z kieszeni, mimo że dobrze wiedziała, że czary w starciu z duchem w niczym jej nie pomogą.
Jak ona nienawidziła duchów.
- Jakich plotek? - zapytała Lily, unosząc do góry podbródek. Nie okaże strachu istocie, które nie ma ciała.
- Różnych plotek... Takich, które krążą wokół takich, jak ja... - powiedział Krawy Baron, nie spuszczając z niej wzroku. - Jeden z twoich braci znalazł coś, co było mu dane znaleźć od samego początku... Jednak nie zrozumie, z czym ma do czynienia, jeśli ty nadal będziesz odrzucać swoje sny, dziewczyno...
- Że co? - zapytała z niedowierzaniem Lily, nie rozumiejąc słów Barona. - O którym z moich braci mówisz? I co niby znalazł?
- Młodszy z nich znalazł coś, co jest kluczem do znalezienia czegoś innego. A gdy już znajdzie tę drugą rzecz, będzie o krok od zrozumienia prawie całej prawdy. Ale te jego działania będą bezużyteczne, jeśli dalej będzie ci podawał te bzdurne mikstury, dzięki którym nie śnisz.
- A co niby ty byś zrobił na moim miejscu, Baron?! - zapytała głośno Lily, podchodząc do niego kilka kroków. - Gdyby nawiedzały cię okropne wizje o śmierci twojego ojca, gdyby nawiedzali cię zmarli dziadkowie, mówiący ci jakieś okropne rzeczy?!
W martwych oczach ducha coś błysnęło, gdy usłyszał o Harrym Potterze, ale nie odezwał się ani słowem, pozwalając Lily na wyrzucenie z siebie całej złości.
- Pozwoliłbyś na to, żeby zakłócały twój spokój, Baron?!
- Radziłbym ci odstawić eliksiry i trochę pocierpieć - odparł dalej surowo Krwawy Baron, ale w jego wzroku pojawiła się doza współczucia. - Dzięki tym snom razem z braćmi poznacie prawie całą prawdę, która jest przed wami ukryta.
- Kiedy w takim razie poznamy całą prawdę? - zapytała Lily, w końcu zaciekawiona.
- Prawdopodobnie nigdy - odpowiedział Krwawy Baron i Potter zadrżała, gdy ujrzała, jak jego wargi układając się w smutny uśmiech. - Duchy wiedzą dużo, ale rzadko mogą się tą wiedzą dzielić ze śmiertelnikami. Ostrzegam cię po raz ostatni, dziewczyno. Nie uciekaj przed swoim prawdziwym ja. Tylko dzięki temu poznacie prawdę.
Po tych słowach odleciał, zostawiając na pustym korytarzu bijącą się z myślami Lily.
*
Albus wszedł do biblioteki i od razu skierował się w stronę biurka pani Pince. Skorowidz dziwnie ciążył mu w kieszeni, jakby uprzedzając go, że Albus postępuje karygodnie, oddając ją w niewłaściwe ręce. Potter wyrzucił z głowy głupie myśli i wyciągnął książkę z kieszeni. Dotknął palcem gładkiej, czarnej okładki, która w ciągu ostatnich kilku dni przysporzyła mu wiele zmartwień. Albus nie musiał już jej nawet czytać, znał ją niemal na pamięć, więc stwierdził, że nie ma sensu dalsze trzymanie jej u siebie i patrzenie na nią z przerażeniem. Albus miał po prostu jej dość.
- Dzień dobry, panie Pince. Chciałem tylko oddać jedną z pożyczonych przeze mnie książek. - Położył na jej biurku książkę i uśmiechnął się do bibliotekarki lekko. Zawsze lubił tę kobietę.
I wtedy coś do niego dotarło.
Kiedy w sobotę zabierał książkę do swojego dormitorium...
...nie powiedział o tym Pani Pince.
W jednej chwili Albusa oblał zimny pot. Skorowidza Czystości Krwi nie było w jego Karcie Bibliotecznej. Co oznaczało, że Pince mogła pomyśleć, że tę książkę ukradł. Powinien zanieść ją od razu w to miejsce, z którego ją wziął. Na półkę z książkami na temat wojen goblinów w jedenastym wieku. Ale nie było już możliwości odwrotu. Bo oto bibliotekarka wzięła do ręki cienką książeczkę i otworzyła ją na stronie tytułowej, wpatrując się w nią ze zmarszczonymi brwiami.
Powinien sobie już rezerwować miejsce na cmentarzu.
- Eee... Panie Potter, to... Skorowidz Czystości Krwi - zaczęła niepewnie Pince, patrząc na niego zdziwionym wzrokiem.
- No tak - odparł Albus, wyłamując sobie palce. - Pożyczyłem ją w sobotę.
- Jest pan pewien, że to książka z naszej biblioteki? - spytała, unosząc coraz wyżej brwi.
- ... Jak to? - Serce Pottera zatrzymało się na jedną długą chwilę, zanim zaczęło bić w jeszcze szybszym tempie, niż biło kilka sekund wcześniej.
- Bo ja jestem pewna, że w zbiorach Hogwartu nigdy nie było tej książki. Musiało się coś panu pomieszać, Potter, za dużo pan czyta książek. - Bibliotekarka oddała mu Skorowidz i uśmiechnęła się do niego ze zmieszaniem. Popatrzyła na niego jeszcze chwilę, po czym spuściła wzrok i zajęła papierami, które uzupełniała przed pojawieniem się Albusa.
Że co? - pomyślał Albus, chowając książkę do kieszeni i kierując się w stronę wyjścia. Po kilkunastu krokach zauważył, że książka przestała mu ciążyć.
*
To był ten dzień.
James rozglądnął się po Wielkiej Sali, która wydawała mu się bardziej zatłoczona, niż zazwyczaj, choć przybyło do Hogwartu nie więcej niż dwudziestu uczniów. Dziesięcioro uczniów Durmstrangu siedziało przy stole Ravenclawu, zajadając się potrawami przygotowanymi przez skrzaty domowe i próbując dogadać się z siedzącymi koło nic Krukonami. Przy stole obok dziesięć osób z Beauxbatons było zagabywanych przez Puchonów. Zarówno krwistoczerwone szaty uczniów Durmstrangu jak i bladoniebieskie szaty Beauxbatons mocno odznaczały się na tle czarnych szat noszonych w Hogwarcie. Każdy uczeń, czy to swój czy obcy, miał na twarzy wyraźnie widoczną ekscytację.
Czekali na oficjalne otwarcie Turnieju Trójmagicznego.
Potter spojrzał w kierunku stołu Slytherinu i wyszukał wzrokiem swojego brata. Ucieszył się, gdy zobaczył błysk radości w oczach wyraźnie zmizerniałego Albusa. Od kilku dni jego brat wyglądał na wyczerpanego, ale nie chciał powiedzieć, co jest tego przyczyną. James powoli zaczął się o niego martwić. Wiedział, że gdyby było to coś naprawdę poważnego, Albus by do niego przyszedł, ale jego dziwne zachowanie trwało zbyt długo. Albus czekał i czekał na pelerynę niewidkę, ale Ted jeszcze jej nie oddał. James miał nadzieję, że szybko ją zwróci, bo jeśli stan Albusa się pogorszy, James jest gotowy nawet na rozmowę z ojcem.
Podniósł wzrok na stół nauczycielski i zobaczył wiele osób, które normalnie przy nim nie zasiadały. To był kolejny dowód na to, że dyrektor Ambrose Fawley stara się o jak najlepszą opinię o sobie - zaprosił do Hogwartu na ucztę powitalną wiele osób, których zapraszać nie musiał. James słyszał, że w czasie ostatniego turnieju na uczcie powitalnej oprócz dyrektorów obydwu szkół zjawili się tylko Ludo Bagman oraz świętej pamięci Bartemiusz Crouch.
James przeleciał wzrokiem stół nauczycielski. Po lewej stronie dyrektora Hogwartu siedziała oczywiście Madame Maxime, z Hagridem u boku, która wciąż była dyrektorką Beauxbatons. Natomiast z prawej strony Fawleya siedział dyrektor Durmstrangu, którego nazwiska James nie znał. Wujek Neville rozmawiał z Lee Jordanem, którego po porywającej karierze komentatora i dziennikarza sportowego mianowano Szefem Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Siedzący obok niego starszy, gburowaty mężczyzna musiał być Szefem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, który nazywał się, o ile James dobrze pamiętał, Domino Skwark.
Co za głupie nazwisko - pomyślał James.
Dalej siedział Kingsley Shacklebolt, tym razem w roli Ministra Magii, a nie wujka. James nieświadomie szeroko się uśmiechnął, gdy zobaczył siedzącą koło niego staruszkę, która przyglądała się jemu i jego rodzeństwu prawie przez cały czas.
Ciocia Minnie ubrała swoją najlepszą czarną szatę, jaką posiadała. Siwe włosy ułożyła w majestatycznego koka, którego spięła srebrną spinką z logiem Hogwartu. Uśmiechała się do nauczycieli, których niegdyś była pracodawcą i do uczniów, których przecież nie mogła znać, jako że odeszła na emeryturę dwanaście lat temu. Dostrzegł, że była spięta i co chwilę zerkała na Fawleya, ale widać po niej było, że cieszy się powrotem do Hogwartu, który przez tyle dekad był jej domem. James naprawdę żałował, że nie mógł chodzić do Hogwartu w czasach, gdy była tu nauczycielką lub dyrektorką.
Obok McGonagall dwa krzesła stały puste.
- Uspokój się, Lily - powiedział karcąco do siedzącej obok niego siostry, która podskakiwała na ławce z nadmiaru ekscytacji, mimo że, podobnie jak Albus, od jakiegoś czasu przypominała cień człowieka.
- Nie mogę, to jest silniejsze ode mnie. - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i pomachała do byłej dyrektorki, która w odpowiedzi puściła do niej oko. - Nie mogę uwierzyć, że ciocia Minnie tu jest! Tak dawno jej nie widzieliśmy...
- Wiesz, że ma problemy ze zdrowiem - powiedział cicho James. - Mam nadzieję, że to nie pogorszy jej stanu zdrowia.
- Myślisz, że będzie jutro? I że będzie na zadaniach? Och, mam nadzieję, że tak! Nie mogę się doczekać, aż z nią porozmawiam!
James rozglądnął się po Wielkiej Sali, która wydawała mu się bardziej zatłoczona, niż zazwyczaj, choć przybyło do Hogwartu nie więcej niż dwudziestu uczniów. Dziesięcioro uczniów Durmstrangu siedziało przy stole Ravenclawu, zajadając się potrawami przygotowanymi przez skrzaty domowe i próbując dogadać się z siedzącymi koło nic Krukonami. Przy stole obok dziesięć osób z Beauxbatons było zagabywanych przez Puchonów. Zarówno krwistoczerwone szaty uczniów Durmstrangu jak i bladoniebieskie szaty Beauxbatons mocno odznaczały się na tle czarnych szat noszonych w Hogwarcie. Każdy uczeń, czy to swój czy obcy, miał na twarzy wyraźnie widoczną ekscytację.
Czekali na oficjalne otwarcie Turnieju Trójmagicznego.
Potter spojrzał w kierunku stołu Slytherinu i wyszukał wzrokiem swojego brata. Ucieszył się, gdy zobaczył błysk radości w oczach wyraźnie zmizerniałego Albusa. Od kilku dni jego brat wyglądał na wyczerpanego, ale nie chciał powiedzieć, co jest tego przyczyną. James powoli zaczął się o niego martwić. Wiedział, że gdyby było to coś naprawdę poważnego, Albus by do niego przyszedł, ale jego dziwne zachowanie trwało zbyt długo. Albus czekał i czekał na pelerynę niewidkę, ale Ted jeszcze jej nie oddał. James miał nadzieję, że szybko ją zwróci, bo jeśli stan Albusa się pogorszy, James jest gotowy nawet na rozmowę z ojcem.
Podniósł wzrok na stół nauczycielski i zobaczył wiele osób, które normalnie przy nim nie zasiadały. To był kolejny dowód na to, że dyrektor Ambrose Fawley stara się o jak najlepszą opinię o sobie - zaprosił do Hogwartu na ucztę powitalną wiele osób, których zapraszać nie musiał. James słyszał, że w czasie ostatniego turnieju na uczcie powitalnej oprócz dyrektorów obydwu szkół zjawili się tylko Ludo Bagman oraz świętej pamięci Bartemiusz Crouch.
James przeleciał wzrokiem stół nauczycielski. Po lewej stronie dyrektora Hogwartu siedziała oczywiście Madame Maxime, z Hagridem u boku, która wciąż była dyrektorką Beauxbatons. Natomiast z prawej strony Fawleya siedział dyrektor Durmstrangu, którego nazwiska James nie znał. Wujek Neville rozmawiał z Lee Jordanem, którego po porywającej karierze komentatora i dziennikarza sportowego mianowano Szefem Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Siedzący obok niego starszy, gburowaty mężczyzna musiał być Szefem Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, który nazywał się, o ile James dobrze pamiętał, Domino Skwark.
Co za głupie nazwisko - pomyślał James.
Dalej siedział Kingsley Shacklebolt, tym razem w roli Ministra Magii, a nie wujka. James nieświadomie szeroko się uśmiechnął, gdy zobaczył siedzącą koło niego staruszkę, która przyglądała się jemu i jego rodzeństwu prawie przez cały czas.
Ciocia Minnie ubrała swoją najlepszą czarną szatę, jaką posiadała. Siwe włosy ułożyła w majestatycznego koka, którego spięła srebrną spinką z logiem Hogwartu. Uśmiechała się do nauczycieli, których niegdyś była pracodawcą i do uczniów, których przecież nie mogła znać, jako że odeszła na emeryturę dwanaście lat temu. Dostrzegł, że była spięta i co chwilę zerkała na Fawleya, ale widać po niej było, że cieszy się powrotem do Hogwartu, który przez tyle dekad był jej domem. James naprawdę żałował, że nie mógł chodzić do Hogwartu w czasach, gdy była tu nauczycielką lub dyrektorką.
Obok McGonagall dwa krzesła stały puste.
- Uspokój się, Lily - powiedział karcąco do siedzącej obok niego siostry, która podskakiwała na ławce z nadmiaru ekscytacji, mimo że, podobnie jak Albus, od jakiegoś czasu przypominała cień człowieka.
- Nie mogę, to jest silniejsze ode mnie. - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko i pomachała do byłej dyrektorki, która w odpowiedzi puściła do niej oko. - Nie mogę uwierzyć, że ciocia Minnie tu jest! Tak dawno jej nie widzieliśmy...
- Wiesz, że ma problemy ze zdrowiem - powiedział cicho James. - Mam nadzieję, że to nie pogorszy jej stanu zdrowia.
- Myślisz, że będzie jutro? I że będzie na zadaniach? Och, mam nadzieję, że tak! Nie mogę się doczekać, aż z nią porozmawiam!
- Zamknij się w końcu, Lily - powiedział opryskliwie siedzący po drugiej stronie stołu Louis. - Zaraz Fawley zacznie gadać i jeśli mam wybór, to wolę słuchać jego, niż ciebie.
Lily i James obrzucili go wściekłym spojrzeniem, ale nie powiedzieli ani słowa, bo dyrektor właśnie wstał i zaczął mówić:
- Nadeszła chwila, na którą długo wszyscy czekaliśmy - powiedział, rozkładając szeroko ręce - ale zanim oficjalnie rozpoczniemy Turniej, pragnąłbym powitać i przedstawić kilka osób...
W tym momencie drzwi prowadzące do bocznej komnaty skrzypnęły głośno i do Wielkiej Sali weszły dwie osoby, które, według Jamesa, nie miały prawa do niej wejść. Głośny jęk ze strony Lily i dwie upadające szklanki dochodzące z drugiej strony sali od stołu Slytherinu uświadczyły go w przekonaniu, że co najmniej trzy osoby co do tego się z nim zgadzały.
Lily i James obrzucili go wściekłym spojrzeniem, ale nie powiedzieli ani słowa, bo dyrektor właśnie wstał i zaczął mówić:
- Nadeszła chwila, na którą długo wszyscy czekaliśmy - powiedział, rozkładając szeroko ręce - ale zanim oficjalnie rozpoczniemy Turniej, pragnąłbym powitać i przedstawić kilka osób...
W tym momencie drzwi prowadzące do bocznej komnaty skrzypnęły głośno i do Wielkiej Sali weszły dwie osoby, które, według Jamesa, nie miały prawa do niej wejść. Głośny jęk ze strony Lily i dwie upadające szklanki dochodzące z drugiej strony sali od stołu Slytherinu uświadczyły go w przekonaniu, że co najmniej trzy osoby co do tego się z nim zgadzały.
Do Wielkiej Sali weszli Harry Potter i Draco Malfoy, kierując się do wolnych miejsc.
- Tak, panowie, siadajcie, siadajcie - powiedział tylko Fawley i zamierzał kontynuować swoją przemowę, ale Malfoy nachylił się ku niemu i szepnął mu coś do ucha, podczas gdy ojciec Jamesa - O zgrozo... - usiadł obok cioci Minnie i nie zważając na publiczność nachylił się do niej i pocałował ją w policzek. Po chwili usiadł obok niego Malfoy, który, na szczęście, tylko kiwnął głową w stronę swojej byłej nauczycieli.
- Powiedz, że to tylko jeden z moich koszmarów - szepnęła mu do ucha Lily.
James nic jej nie odpowiedział.
- Tak, kontynuując... - zaczął ponownie nieco zdekoncentrowany Ambrose Fawley, ale po chwili szeroki uśmiech wrócił na jego usta. - Pragnę przedstawić wszystkim moim uczniom panią dyrektor Beauxbatons Madame Olimpię Maxime oraz dyrektora Durmstrangu Valberga Pokornego! - Salwa oklasków zalała Wielką Salę. Po krótkiej chwili Fawley kontynuował: - Myślę, że naszego najlepszego Ministra Magii od lat, Kingsleya Shacklebolta, wszyscy znają!
Wujek Kingsley uśmiechnął się tylko do Fawleya, kiedy ten odwrócił się w jego stronę. James zauważył, że mimo ogromnego uśmiechu, który dyrektor obdarzył ministra, jego spojrzenie było chłodne.
- Oczywiście na największe podziękowania zasługują dwie osoby, przede wszystkim dzięki którym się tutaj dziś wszyscy znajdujemy - kontynuował. - Te dwie osoby już od paru lat prowadziły rozmowy nie tylko z ministrem Shackleboltem, ale również z pozostałymi dwoma Ministrami Magii, którzy ze względu na obowiązki nie mogli się tu dzisiaj zjawić, oraz z Madame Maxime, dyrektorem Pokornym i ze mną. Gdyby nie ich starania to dzisiaj nie byłoby możliwości oznajmić wszystkim tu zgromadzonym, że od tego roku Turniej Trójmagiczny będzie się odbywał regularnie co pięć lat, co roku w innej szkole.
Hałas, który wybuchnął w Wielkiej Sali, był w stanie wybić wszystkie okna. Ale dzięki czarom ochronnym tego nie zrobił.
James patrzył się z niedowierzaniem na to, co dzieje się wokół niego. Starsi uczniowie lamentowali, że nie będzie im dane wziąć udział w turnieju. Rzucił okiem na Albusa, ale jego brat tylko patrzył się na Fawleya, czekając na dalszą przemowę. Najbardziej cieszyli się drugoroczniacy, którzy już obliczyli, że za pięć lat dostaną swoją szansę na pojechanie do Beauxbatons lub Durmstrangu i wzięcie udziału w turnieju. Jego najmłodsza kuzynka Roxanne krzyczała coż ze łzami w oczach do swoich koleżanek z dormitorium.
Fawley podniósł rękę, uciszając hałas.
- Już mogę oznajmić, że w roku dwa tysiące dwudziestym szóstym Czara Ognia odwiedzi Francję.
Czyli Beauxbatons. - James pokręcił głową, gdy usłyszał, jak jeden chłopak z drugiej klasy mówi, że jeszcze nigdy nie był we Francji.
- A tymi dwoma osobami są: Szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów, Lee Jordan oraz Szef Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, Dominic Schwartz!
No cóż. Byłem blisko - pomyślał James, gdy Wielką Salę jeszcze raz zalała burza oklasków, tym razem nieco mniejsza.
- Madame Maxime, dyrektor Pokorny, pan Schwartz, pan Jordan oraz ja wejdziemy w skład zespołu sędziów, którzy będą oceniać reprezentantów szkół w turnieju. Pragnę przedstawić jeszcze trzy osoby, które wiele osób na pewno zna. Moja poprzedniczka, pani dyrektor Minerva McGonagall!
Ciocia Minnie wstała z miejsca, opierając się o swoją laskę. Uśmiechnęła się do uczniów i pomachała co niektórym. W niczym nie przypominała tej surowej nauczycielki, którą była tyle lat temu.
- Dyrektor Rady Nadzorczej Hogwartu, Draco Malfoy!
Ojciec Scorpiusa otrzymał dość skromne oklaski, głównie ze strony Slytherinu, jako że wśród czarodziejów nadal krążyły plotki o złej sławie Malfoyów. James i Lily klaskali najgłośniej z Gryffindoru, znalazło się też kilka osób z Ravenclawu i Hufflepuffu, ale to kadra pedagogiczna, Minerva McGonagall i Harry Potter klaskali najgłośniej.
Scorpius wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
- I ostatni, ale nie mniej ważny, razem ze swoimi ludźmi odpowiadający za bezpieczeństwo naszych przyszłych reprezentantów. Szef Biura Aurorów, Harry Potter!
James omal nie zapłakał, gdy prawie wszyscy uczniowie wstali ze swoich miejsc i zaczęli klaskać, gwizdać, krzyczeć... Wargi Albusa zacisnęły się w jedną, wąską kreskę. Lily skryła twarz w dłoniach. A James patrzył jak Hogwart szaleje na widok jego ojca, który ze zmieszaniem wstaje ze swojego miejsca i niezręcznie się wszystkim kłania. Żywa legenda - krzyczeli Gryfoni. Wybraniec - skandowali Krukoni. Chłopiec, który przeżył - mówili głośno Puchoni. Tylko Ślizgoni ograniczyli się tylko do klaskania i patrzenia na resztę szkoły jak na idiotów.
To mój ojciec! - krzyczał w myślach James. - Ja z nim mieszkam! Beka głośno po obiedzie i drapie się przy mnie po tyłku!
Ale na głos nie powiedział ani słowa.
Hałas powoli zaczął cichnąć, gdy uczniowie zauważyli, że wniesiono na salę szkatułę z Czarą Ognia. Fawley stuknął w nią różdżką i wyciągnął z niej topornie wyciosaną drewnianą czarę, wypełnioną po brzegi roztańczonymi, niebiesko-białymi płomieniami. Postawił ją na szkatule i zaczął ponownie mówić:
- Pan Schwartz i pan Jordan potwierdzili już instrukcje tegorocznych zadań turniejowych. Jak wszystkim wiadomo, w Turnieju Trójmagicznym występują trzy osoby, po jednej z każdej szkoły, które zmierzą się z trzema zadaniami, będącymi sprawdzeniem umiejętności reprezentantów. Jak już wspomniałem, reprezentanci będą oceniani przez sędziów i za wykonanie każdego zadania otrzymają punkty. Ten, kto zdobędzie najwięcej punktów, zdobędzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Reprezentanci zostaną wybrani przez niezależnego sędziego, przez tę o to Czarę Ognia, która została zabezpieczona dodatkowymi zaklęciami ochronnymi.
Cisza panująca w Wielkiej Sali była wręcz namacalna. Wzrok każdego ucznia był skierowany na dyrektora Fawleya, który spokojnym tonem omawiał wszystko krok po kroku.
- Muszę zaznaczyć, że uczestnik turnieju nie musi mieć skończonych siedemnastu lat.
Fawley podniósł rękę, uciszając rosnące pomruki niedowierzania. Wszyscy byli zaskoczeni tymi słowami, z nim samym włącznie. Objął ramieniem Lily, która zaczęła drżeć. W tym samym momencie spojrzeli na siedzącego po drugiej stronie Albusa. Ich młodszy brat, mocno zaskoczony, mówił coś do nie mniej poruszonego Scorpiusa. James zerknął na ojca, który nachylił się w stronę Malfoya i mówił coś podniesionym tonem. McGonagall w niedowierzaniu zakryła usta dłońmi. Przy stole nauczycielskim tylko Madame Maxime, dyrektor Pokorny, Lee Jordan i Dominic Schwartz nie wydawali się być zaskoczeni tymi słowami.
- Ale, jak już mówiłem, na Czarę zostały nałożone dodatkowe zaklęcia ochronne. Czara Ognia to potężny magiczny artefakt, zbadany przez badaczy wzdłuż i wszerz, a i tak nie do końca wiadomo, jak działa. Jednak zadaniem Czary jest nie wylosowanie, a wybranie najlepszych z najlepszych, więc jeśli jest na tej sali jakiś niepełnoletni czarodziej, posiadający wiedzę z całego programu nauczania i wykraczającą daleko poza nią, który odznacza się ogromną odwagą, może spróbować swoich sił. Każdy, kto chce zostać reprezentantem, musi napisać na kawałku pergaminu czytelnie swoje imię i nazwisko oraz nazwę szkoły i wrzucić je do Czary, która jutro, w Noc Duchów, wyrzuci trzy nazwiska. Po dzisiejszej uczcie Czara zostanie umieszczona w Sali Wejściowej, gdzie będzie stała przez dwadzieścia cztery godziny. Tyle macie czasu na podjęcie decyzji. Pamiętajcie, że wrzucenie swojego nazwiska jest równoznaczne z zawarciem magicznego odwrotu i dla tego, kogo nazwisko wyrzuci Czara Ognia, nie będzie już odwrotu. Dwadzieścia cztery godziny od... teraz.
- Tak, panowie, siadajcie, siadajcie - powiedział tylko Fawley i zamierzał kontynuować swoją przemowę, ale Malfoy nachylił się ku niemu i szepnął mu coś do ucha, podczas gdy ojciec Jamesa - O zgrozo... - usiadł obok cioci Minnie i nie zważając na publiczność nachylił się do niej i pocałował ją w policzek. Po chwili usiadł obok niego Malfoy, który, na szczęście, tylko kiwnął głową w stronę swojej byłej nauczycieli.
- Powiedz, że to tylko jeden z moich koszmarów - szepnęła mu do ucha Lily.
James nic jej nie odpowiedział.
- Tak, kontynuując... - zaczął ponownie nieco zdekoncentrowany Ambrose Fawley, ale po chwili szeroki uśmiech wrócił na jego usta. - Pragnę przedstawić wszystkim moim uczniom panią dyrektor Beauxbatons Madame Olimpię Maxime oraz dyrektora Durmstrangu Valberga Pokornego! - Salwa oklasków zalała Wielką Salę. Po krótkiej chwili Fawley kontynuował: - Myślę, że naszego najlepszego Ministra Magii od lat, Kingsleya Shacklebolta, wszyscy znają!
Wujek Kingsley uśmiechnął się tylko do Fawleya, kiedy ten odwrócił się w jego stronę. James zauważył, że mimo ogromnego uśmiechu, który dyrektor obdarzył ministra, jego spojrzenie było chłodne.
- Oczywiście na największe podziękowania zasługują dwie osoby, przede wszystkim dzięki którym się tutaj dziś wszyscy znajdujemy - kontynuował. - Te dwie osoby już od paru lat prowadziły rozmowy nie tylko z ministrem Shackleboltem, ale również z pozostałymi dwoma Ministrami Magii, którzy ze względu na obowiązki nie mogli się tu dzisiaj zjawić, oraz z Madame Maxime, dyrektorem Pokornym i ze mną. Gdyby nie ich starania to dzisiaj nie byłoby możliwości oznajmić wszystkim tu zgromadzonym, że od tego roku Turniej Trójmagiczny będzie się odbywał regularnie co pięć lat, co roku w innej szkole.
Hałas, który wybuchnął w Wielkiej Sali, był w stanie wybić wszystkie okna. Ale dzięki czarom ochronnym tego nie zrobił.
James patrzył się z niedowierzaniem na to, co dzieje się wokół niego. Starsi uczniowie lamentowali, że nie będzie im dane wziąć udział w turnieju. Rzucił okiem na Albusa, ale jego brat tylko patrzył się na Fawleya, czekając na dalszą przemowę. Najbardziej cieszyli się drugoroczniacy, którzy już obliczyli, że za pięć lat dostaną swoją szansę na pojechanie do Beauxbatons lub Durmstrangu i wzięcie udziału w turnieju. Jego najmłodsza kuzynka Roxanne krzyczała coż ze łzami w oczach do swoich koleżanek z dormitorium.
Fawley podniósł rękę, uciszając hałas.
- Już mogę oznajmić, że w roku dwa tysiące dwudziestym szóstym Czara Ognia odwiedzi Francję.
Czyli Beauxbatons. - James pokręcił głową, gdy usłyszał, jak jeden chłopak z drugiej klasy mówi, że jeszcze nigdy nie był we Francji.
- A tymi dwoma osobami są: Szef Departamentu Magicznych Gier i Sportów, Lee Jordan oraz Szef Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, Dominic Schwartz!
No cóż. Byłem blisko - pomyślał James, gdy Wielką Salę jeszcze raz zalała burza oklasków, tym razem nieco mniejsza.
- Madame Maxime, dyrektor Pokorny, pan Schwartz, pan Jordan oraz ja wejdziemy w skład zespołu sędziów, którzy będą oceniać reprezentantów szkół w turnieju. Pragnę przedstawić jeszcze trzy osoby, które wiele osób na pewno zna. Moja poprzedniczka, pani dyrektor Minerva McGonagall!
Ciocia Minnie wstała z miejsca, opierając się o swoją laskę. Uśmiechnęła się do uczniów i pomachała co niektórym. W niczym nie przypominała tej surowej nauczycielki, którą była tyle lat temu.
- Dyrektor Rady Nadzorczej Hogwartu, Draco Malfoy!
Ojciec Scorpiusa otrzymał dość skromne oklaski, głównie ze strony Slytherinu, jako że wśród czarodziejów nadal krążyły plotki o złej sławie Malfoyów. James i Lily klaskali najgłośniej z Gryffindoru, znalazło się też kilka osób z Ravenclawu i Hufflepuffu, ale to kadra pedagogiczna, Minerva McGonagall i Harry Potter klaskali najgłośniej.
Scorpius wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
- I ostatni, ale nie mniej ważny, razem ze swoimi ludźmi odpowiadający za bezpieczeństwo naszych przyszłych reprezentantów. Szef Biura Aurorów, Harry Potter!
James omal nie zapłakał, gdy prawie wszyscy uczniowie wstali ze swoich miejsc i zaczęli klaskać, gwizdać, krzyczeć... Wargi Albusa zacisnęły się w jedną, wąską kreskę. Lily skryła twarz w dłoniach. A James patrzył jak Hogwart szaleje na widok jego ojca, który ze zmieszaniem wstaje ze swojego miejsca i niezręcznie się wszystkim kłania. Żywa legenda - krzyczeli Gryfoni. Wybraniec - skandowali Krukoni. Chłopiec, który przeżył - mówili głośno Puchoni. Tylko Ślizgoni ograniczyli się tylko do klaskania i patrzenia na resztę szkoły jak na idiotów.
To mój ojciec! - krzyczał w myślach James. - Ja z nim mieszkam! Beka głośno po obiedzie i drapie się przy mnie po tyłku!
Ale na głos nie powiedział ani słowa.
Hałas powoli zaczął cichnąć, gdy uczniowie zauważyli, że wniesiono na salę szkatułę z Czarą Ognia. Fawley stuknął w nią różdżką i wyciągnął z niej topornie wyciosaną drewnianą czarę, wypełnioną po brzegi roztańczonymi, niebiesko-białymi płomieniami. Postawił ją na szkatule i zaczął ponownie mówić:
- Pan Schwartz i pan Jordan potwierdzili już instrukcje tegorocznych zadań turniejowych. Jak wszystkim wiadomo, w Turnieju Trójmagicznym występują trzy osoby, po jednej z każdej szkoły, które zmierzą się z trzema zadaniami, będącymi sprawdzeniem umiejętności reprezentantów. Jak już wspomniałem, reprezentanci będą oceniani przez sędziów i za wykonanie każdego zadania otrzymają punkty. Ten, kto zdobędzie najwięcej punktów, zdobędzie Puchar Turnieju Trójmagicznego. Reprezentanci zostaną wybrani przez niezależnego sędziego, przez tę o to Czarę Ognia, która została zabezpieczona dodatkowymi zaklęciami ochronnymi.
Cisza panująca w Wielkiej Sali była wręcz namacalna. Wzrok każdego ucznia był skierowany na dyrektora Fawleya, który spokojnym tonem omawiał wszystko krok po kroku.
- Muszę zaznaczyć, że uczestnik turnieju nie musi mieć skończonych siedemnastu lat.
Fawley podniósł rękę, uciszając rosnące pomruki niedowierzania. Wszyscy byli zaskoczeni tymi słowami, z nim samym włącznie. Objął ramieniem Lily, która zaczęła drżeć. W tym samym momencie spojrzeli na siedzącego po drugiej stronie Albusa. Ich młodszy brat, mocno zaskoczony, mówił coś do nie mniej poruszonego Scorpiusa. James zerknął na ojca, który nachylił się w stronę Malfoya i mówił coś podniesionym tonem. McGonagall w niedowierzaniu zakryła usta dłońmi. Przy stole nauczycielskim tylko Madame Maxime, dyrektor Pokorny, Lee Jordan i Dominic Schwartz nie wydawali się być zaskoczeni tymi słowami.
- Ale, jak już mówiłem, na Czarę zostały nałożone dodatkowe zaklęcia ochronne. Czara Ognia to potężny magiczny artefakt, zbadany przez badaczy wzdłuż i wszerz, a i tak nie do końca wiadomo, jak działa. Jednak zadaniem Czary jest nie wylosowanie, a wybranie najlepszych z najlepszych, więc jeśli jest na tej sali jakiś niepełnoletni czarodziej, posiadający wiedzę z całego programu nauczania i wykraczającą daleko poza nią, który odznacza się ogromną odwagą, może spróbować swoich sił. Każdy, kto chce zostać reprezentantem, musi napisać na kawałku pergaminu czytelnie swoje imię i nazwisko oraz nazwę szkoły i wrzucić je do Czary, która jutro, w Noc Duchów, wyrzuci trzy nazwiska. Po dzisiejszej uczcie Czara zostanie umieszczona w Sali Wejściowej, gdzie będzie stała przez dwadzieścia cztery godziny. Tyle macie czasu na podjęcie decyzji. Pamiętajcie, że wrzucenie swojego nazwiska jest równoznaczne z zawarciem magicznego odwrotu i dla tego, kogo nazwisko wyrzuci Czara Ognia, nie będzie już odwrotu. Dwadzieścia cztery godziny od... teraz.
*
Następnego ranka Albus stał w Sali Wejściowej i przyglądał się Czarze Ognia.
Żadnej linii wieku. Żadnych ograniczeń.
Żadnej linii wieku. Żadnych ograniczeń.
Mógł wrzucić swoje nazwisko. Nawet miał w kieszeni kartkę z napisem "Albus Potter - Hogwart". Mógł bez problemu podejść do Czary i wrzucić ją do niej. Mógł. Ale tego jeszcze nie zrobił. Dlaczego?
- Albus! - usłyszał za plecami i chwilę później jego siostra rzuciła mu się w objęcia. - Wszystko dobrze? Jak się czujesz? Mam nadzieję, że w porządku - powiedziała jednym tchem, łapiąc go za ramiona i uważnie przypatrując się jego twarzy. Albus wyjrzał za jej plecy i zobaczył uśmiechającą się Minervę McGonagall. Uśmiech od razu pojawił się na jego ustach.
- Ciocia Minnie!
- Witaj, Albusie - powiedziała, podchodząc do niego. Pogładziła go szorstką dłonią po policzku. - Ale wyrosłeś.
- Nie tak bardzo, jak Lily - wskazał podbródkiem na Lily, która znowu się w niego wtuliła.
- Jak samopoczucie? - zapytała McGonagall, gładząc jego siostrę po plecach. - Nie wyglądasz za dobrze.
- Nic mi nie jest - odpowiedział szybko, wiedząc, że i tak mu nie uwierzy. - Jestem odrobinę zmęczony, to wszystko.
- Musisz odpocząć, jeśli chcesz wziąć udział w turnieju - odparła, uśmiechając się lekko.
- Nie, nie zamierzam - odpowiedział cicho. Lily podniosła głowę, zaskoczona.
- Jak to nie? - zapytała. - Myślałam, że skoro nie ma ograniczeń wiekowych, to się zgłosisz.
- Zmieniłem zdanie.
- Ze względu na Jamesa?
- Nie. Tak. Nie wiem. - Albus spuścił głowę, nie wiedząc, co ma więcej powiedzieć.
- Wiesz, że możesz - powiedział James, podchodząc do cioci Minervy i całując ją w policzek, jak poprzedniego wieczoru ojciec. McGonagall wzięła za rękę Lily i zaciągnęła lekko do Wielkiej Sali, chcąc dać im chwilę prywatności. - Nie miałbym nic przeciwko, jeśli wybrałaby ciebie zamiast mnie - powiedział poważnie - i cieszyłbym się z tego tak samo, jakby wybrała mnie.
- Nie wiesz, co mówisz James - powiedział Albus i usiadł na schodach, a jego brat obok niego. - Byłeś tak cholernie pewny, że Czara cię wybierze i że później wygrasz turniej. Teraz chcesz, żebym wrzucił tam moje imię... Tak nisko mnie cenisz, James? - zapytał drżącym głosem, spuszczając wzrok na swoje kolana, nie chcąc, aby brat zauważył zmianę w jego spojrzeniu. - Nie widzisz we mnie w ogóle zagrożenia?
- Ba, ja chcę je widzieć! - Albus spojrzał na niego ze zdumieniem. - Chcę się zmierzyć z godnym siebie przeciwnikiem. Jeśli ktoś ma wejść na moje miejsce, to tylko ty, braciszku.
- To było twoje marzenie od początku roku, James - odparł, obserwując zmianę na twarzy brata. Oprócz Iriny Bailey, oczywiście - pomyślał - ale o tym głośno nie mówimy.
- Nie chcę, żeby to moje marzenie nas poróżniło - powiedział cicho James i Albus miał wrażenie, że nawiązuje nie tylko do turnieju, ale także do innej rzeczy.
- I nie poróżni. Naprawdę.
- To twoja decyzja, Albus, zrobisz, co zechcesz - powiedział James, wstając ze schodów. - Ale nie chcę, żebyś potem żałował. Wrzuć tę durną kartkę i niech się dzieje, co chce.
Wyciągnął z kieszeni kartkę, na której napisane było James S. Potter. Hogwart i powoli podszedł do Czary Ognia, przed którą zdążyła się już utworzyć kolejka. Albus obserwował go cały ten czas. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że patrzy na idealnego reprezentanta Hogwartu - inteligentny, popularny, wysoki, dobrze zbudowany, przystojny, z tymi swoimi ciemnorudymi, rozczochranymi włosami i okularami w grubych oprawkach umieszczonych na czubku głowy, gdy z nich akurat nie korzystał. James był ostatni w kolejce i szybko Sala Wejściowa opustoszała. Starszy z braci jednak nie podszedł do czary, tylko obserwował coś po swojej lewej stronie.
A potem Albus zauważył osobę, w którą ciągle wpatrywał się James.
Patrzył z zafascynowaniem, jak jego brat wrzuca kartkę ze swoim imieniem do czary, cały czas patrząc się na stojącą w drzwiach Wielkiej Sali profesor Bailey. Albus zerknął na nauczycielkę, aby się przekonać, że zarumieniona Bailey odwzajemnia spojrzenie jego brata. I wtedy James przerwał kontakt wzrokowy, odwrócił się od niej i uśmiechnął jakby z satysfakcją. Szybko jednak zmienił uśmiech na przyjazny, gdy zobaczył stojącą za Albusem osobę.
Albus poczuł, jak ciarki przechodzą mu po plecach. Odwrócił się powoli i ujrzał swojego ojca, który dziwnym wzrokiem wpatrywał się w starszego ze swoich synów, zerkając na drzwi do Wielkiej Sali, przy których nikt już nie stał.
Albusa po raz kolejny w tym tygodniu oblał zimny pot. Od kiedy on tam stoi? Jak dużo słyszał? Jak dużo widział?!
Poklepał po ramieniu Jamesa, który pokiwał w odpowiedzi głową i od razu pobiegł do Wieży Gryffindoru.
Harry spojrzał na wpatrującego się w niego Albusa. Nic nie powiedział, ale Albus podświadomie czuł, że ojciec próbuje mu coś przekazać. W końcu Harry kiwnął tylko głową i zszedł ze schodów. Przy drzwiach do Wielkiej Sali odwrócił się w stronę Albusa i jeszcze raz kiwnął głową.
- Cześć, wujku - powiedzieli wychodzący z sali Louis, Fred i Molly. Nie czekając na odpowiedź podeszli do Czary Ognia i wrzucili do niej kartki ze swoimi nazwiskami. Ojciec zniknął za drzwiami.
- Gadałeś w końcu z tymi Francuzami? - zapytał Fred Louisa. Albus schował się za filarem, nie chcąc zostać przez nich zauważonym.
- Taaa... U nich nie ma nikogo poniżej siedemnastu lat, ale to nie dlatego, że nie wiedzieli o braku ograniczenia. Maxime osobiście wybrała delegację z wszystkich chętnych uczniów ze swojej szkoły. Zrobiła im mnóstwo testów i wybrała tych, którzy spisali się najlepiej.
- Ja podsłuchałem rozmowę Elizy Parkinson z jakąś dziewczyną z Durmstrangu - powiedział Fred, drapiąc się po nosie. - U nich jest dwójka szesnastolatków, jeden chłopak i jedna dziewczyna. Podobno są nieźli w czarach.
- I tak nie dadzą nam rady - powiedział Louis, zadzierając nosa.
- Przestań, Louis, nie mamy szans z Jamesem - powiedziała Molly, na co Louis prychnął.
- Molly ma rację - Fred pokiwał w zamyśleniu głową. - Z Albusem też byśmy sobie nie dali rady. Ci dwaj są za mocni.
- Przesadzacie - powiedział tylko Louis i całą trójką wyszli na dziedziniec, rozmawiając dalej.
- Cześć, wujku - powiedzieli wychodzący z sali Louis, Fred i Molly. Nie czekając na odpowiedź podeszli do Czary Ognia i wrzucili do niej kartki ze swoimi nazwiskami. Ojciec zniknął za drzwiami.
- Gadałeś w końcu z tymi Francuzami? - zapytał Fred Louisa. Albus schował się za filarem, nie chcąc zostać przez nich zauważonym.
- Taaa... U nich nie ma nikogo poniżej siedemnastu lat, ale to nie dlatego, że nie wiedzieli o braku ograniczenia. Maxime osobiście wybrała delegację z wszystkich chętnych uczniów ze swojej szkoły. Zrobiła im mnóstwo testów i wybrała tych, którzy spisali się najlepiej.
- Ja podsłuchałem rozmowę Elizy Parkinson z jakąś dziewczyną z Durmstrangu - powiedział Fred, drapiąc się po nosie. - U nich jest dwójka szesnastolatków, jeden chłopak i jedna dziewczyna. Podobno są nieźli w czarach.
- I tak nie dadzą nam rady - powiedział Louis, zadzierając nosa.
- Przestań, Louis, nie mamy szans z Jamesem - powiedziała Molly, na co Louis prychnął.
- Molly ma rację - Fred pokiwał w zamyśleniu głową. - Z Albusem też byśmy sobie nie dali rady. Ci dwaj są za mocni.
- Przesadzacie - powiedział tylko Louis i całą trójką wyszli na dziedziniec, rozmawiając dalej.
Albus niepewnym krokiem wyszedł zza filara i podszedł do Czary. Powolnym ruchem wyciągnął z kieszeni kartkę, na której napisane było Albus Potter - Hogwart i wrzucił ją do Czary Ognia.
Niech się dzieje, co chce.
Niech się dzieje, co chce.
*
Zapadał już zmrok, gdy na ścieżce wiodącej do Zakazanego Lasu pojawił się się mężczyzna.
To był ten dzień.
Noc Duchów - pomyślał mężczyzna i bez chwili zastanowienia wkroczył w głąb lasu, nie oglądając się za siebie. Uważnie rozglądał się dookoła i przyświecając różdżką, szukał jakichkolwiek charakterystycznych znaków, które poświadczyłyby, że zmierza w dobrym kierunku. Przeczucie mu podpowiadało, że to jest ta droga, którą szedł tak wiele lat temu. Ale nie mógł być już pewny niczego. Aż w końcu znalazł.
Przed nim znajdowała się polana.
Cofnął się kilka kroków i skierował światło z różdżki na ziemię. Przypatrywał się każdemu źdźbłu trawy, każdemu kamyczkowi, szukając tego jednego, jedynego, tak bardzo dla niego ważnego... Wiedział, że powinien tutaj być! Że leżał bezużyteczny przez ponad dwadzieścia lat, przez nikogo nieruszany, bo niby przez kogo? Przez jednorożca? Centaura? A może przez akromantulę?! Wiedział, że zwykłe Accio tym razem tu nie pomoże, tak proste zaklęcia nigdy nie pomagają w tak ważnych rzeczach...
Cofnął się o kolejny krok i pod stopą poczuł coś twardego. Schylił się i włożył palce w rzadkie źdźbła trawy, wyszukując przyczyny jego dyskomfortu. Wyczuł pod palcami dziwnego kształtu kamień, do połowy zanurzony w twardej glebie. Wyciągnął go z trudem, używając całej swojej siły.
Gdy poświecił różdżką na wyciągnięty z ziemi kamień w jego oczach pojawiły się łzy.
Znalazł.
*
Po raz pierwszy w życiu James tak bardzo się denerwował.
Owszem, denerwował się już wcześniej mnóstwo razy. W czasie Ceremonii Przydziału, przed pierwszym meczem, przez egzaminami, przed sumami (!), przed pierwszą randką... Ale w życiu by nie pomyślał, że będzie się denerwował, czy Czara Ognia wyrzuci kartkę z jego nazwiskiem, czy nie. Ten dzień bardzo mu się dłużył. Miał wrażenie, że od chwili wrzucenia do Czary kartki minęło kilka dni, podczas gdy tak naprawdę minęło zaledwie jakieś dwanaście godzin. Napięcie i ekscytacja sięgnęły zenitu. Uczniowie co chwila zerkali na zegarki, zastanawiając się, kiedy w końcu skończą się obżerać i Czara wylosuje te cholerne nazwiska! Mają zakłady do wygrania!
James nic nie jadł. Za bardzo się denerwował.
Siedząca obok niego Lily też nic nie jadła, trzymając go za rękę. Bała się o braci. Tak jak i on była pewna, że Albus wrzucił swoje nazwisko. Jeden wzrok na stół Slytherinu wystarczył, żeby jego przypuszczenia okazały się słuszne - jego młodszy brat też nic nie jadł, patrząc na swój pusty talerz i kręcąc głową do próbującego go nakarmić Scorpiusa. James omal się nie roześmiał na ten widok, ale nie zrobił tego w obawie, że zwymiotuje na ludzi siedzących na przeciwko. Zastanawiał się przez chwile, czy Scorpius zgłosił swoją chęć do wzięcia udziału w turnieju, ale uznał, że nie. Był za bardzo wyluzowany, podczas gdy wszyscy, których James znał i którzy wrzucili kartki do Czary wyglądali, jakby stali nad grobem.
- Pozostało parę minut - powiedział nagle Ambrose Fawley i wszyscy podskoczyli. James poczuł jeszcze większe sensacje żołądka, niż chwilę wcześniej. - Kiedy zostaną ogłoszone nazwiska reprezentantów, proszę o ich podejście i wejście do komnaty obok. - Dyrektor wskazał ręką na drzwi do pomieszczenia, z którego dzień wcześniej wyszedł jego ojciec z Malfoyem.
W końcu Fawley podszedł do artefaktu, różdżką gasząc wszystkie świece, oprócz tych, które znajdowały się w dyniach. Były jedynym źródłem światła, z wyjątkiem Czary, której jasny blask niemal oślepiał.
James po raz ostatni spojrzał na stół nauczycielski. Madame Maxime tak mocno zaciskała ręce na blacie stołu, że aż pobielały jej knykcie. Na jednej z nich w uspokajającym geście Hagrid położył dłoń. Dyrektor Pokorny z nerwów wyłamywał swoje palce. Zabini, zazwyczaj spokojny i zdystansowany, z niepokojem wpatrywał się w swoją córkę - Vivienne jako jedna z ostatnich wrzuciła swoje nazwisko. Lee Jordan z wielkim uśmiechem na twarzy szeptał coś do Dominica Schwartza, na co ten z trudem powstrzymał się od śmiechu. Profesor Sinistrze drgała warga. Wujek Neville skubał serwetkę, patrząc na Puchonów, których był wychowawcą, i Gryfonów, którzy byli bliscy jego sercu. James przeniósł wzrok na drugą stronę stołu. Ciocia Minnie trzymała jedną rękę na sercu, a drugą na ramieniu ojca. Koło Harry'ego siedział dalej Draco Malfoy, mówiąc coś do niego cicho. Był spokojny, co Jamesa utwierdziło w przekonaniu, że Scorpius swojej kandydatury nie zgłosił.
Wreszcie płomienie Czary poczerwieniały, po czym buchnęły ogromne iskry. Wystrzelił z niej jęzor ognia, z którego wyleciał nadpalony kawałek pergaminu, którego Fawley złapał zręcznie. Zmrużył swoje kocie oczy, aby przeczytać nazwisko pierwszego ucznia.
- Reprezentant Durmstrangu - Ekaterina Bugakow!
Sala zabrzmiała wiwatami, w których prym wiódł dyrektor Pokorny. Wstał ze swojego miejsca i krzyczał głośno coś w obcym języku. Od stołu Krukonów odeszła ładna, słowiańskiej urody ciemnowłosa dziewczyna, która odkrzyknęła coś do swojego dyrektora i zaśmiała się głośno. Po chwili zniknęła za drzwiami bocznej komnaty.
Płomienie czary ponownie zmieniły barwę na czerwoną i drugi kawałek pergaminu wyleciał w powietrze.
- Reprezentantem Beauxbatons zostaje Guillaume Chevalier!
Sala ponownie zabrzmiała oklaskami, zwłaszcza wśród dziewcząt, kiedy okazało się, że reprezentant Beauxbatons jest przystojny. Guillaume przeszedł do bocznej komnaty i w Wielkiej Sali zapadła cisza. Czas na reprezentanta Hogwartu...
James rozejrzał się. Każda twarz zwrócona była na Czarę Ognia. Oprócz jednej.
Albus wpatrywał się w niego intensywnie. Przeczucie mu podpowiadało, że nie spuścił z niego wzroku, odkąd Czara zaczęła wyrzucać nazwiska. Odwrócił od niego wzrok, zaczynając czuć się niezręcznie.
Czara długo nie wyrzucała ostatniego nazwiska. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele i goście zaczęli między sobą szeptać, zaniepokojeni. I wtedy Czara Ognia zabarwiła się na czerwono, wystrzelając długi, bardzo długi jęzor ognia...
- O Merlinie najukochańszy... - powiedziała cicho Lily, chowając twarz w jego ramieniu i ściskając boleśnie jego rękę, której dalej nie puściła.
To był ten moment, kiedy James zaczął panikować.
To na pewno nie będzie on. To będzie Albus. Tak długo się namyślała, że musiała w końcu zmienić zdanie. Będzie rozczarowany. Oczywiście, że będzie, do cholery! Ale i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata, i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata, i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata...!
Nadpalony kawałek pergaminu powoli spadał ku wyciągniętej ręce Ambrose'a Fawleya. W końcu dyrektor ją złapał.
- Reprezentantem Hogwartu zostaje...
I tak się będę cieszył ze szczęścia brata.
- James Potter!
Głośny ryk, który zawrzał wokół, niemal go ogłuszył.
Jest rozdział! I to jaki długi! Na zwykłe 18 tysięcy znaków ze spacjami, w tym rozdziale wyszło tych tysięcy 44! Jestem z siebie po prostu dumna! I mam nadzieję, że wy też będziecie, czytając ten rozdział. Kilka pierwszych rozdziałów tak trochę z dupy wyjętych, ale były one potrzebne. Coraz więcej sekretów i w końcu - Turniej! Mam nadzieję, że ten długi rozdział zaspokoi wasze potrzeby i naprawdę wam się spodoba!
xx
- Pozostało parę minut - powiedział nagle Ambrose Fawley i wszyscy podskoczyli. James poczuł jeszcze większe sensacje żołądka, niż chwilę wcześniej. - Kiedy zostaną ogłoszone nazwiska reprezentantów, proszę o ich podejście i wejście do komnaty obok. - Dyrektor wskazał ręką na drzwi do pomieszczenia, z którego dzień wcześniej wyszedł jego ojciec z Malfoyem.
W końcu Fawley podszedł do artefaktu, różdżką gasząc wszystkie świece, oprócz tych, które znajdowały się w dyniach. Były jedynym źródłem światła, z wyjątkiem Czary, której jasny blask niemal oślepiał.
James po raz ostatni spojrzał na stół nauczycielski. Madame Maxime tak mocno zaciskała ręce na blacie stołu, że aż pobielały jej knykcie. Na jednej z nich w uspokajającym geście Hagrid położył dłoń. Dyrektor Pokorny z nerwów wyłamywał swoje palce. Zabini, zazwyczaj spokojny i zdystansowany, z niepokojem wpatrywał się w swoją córkę - Vivienne jako jedna z ostatnich wrzuciła swoje nazwisko. Lee Jordan z wielkim uśmiechem na twarzy szeptał coś do Dominica Schwartza, na co ten z trudem powstrzymał się od śmiechu. Profesor Sinistrze drgała warga. Wujek Neville skubał serwetkę, patrząc na Puchonów, których był wychowawcą, i Gryfonów, którzy byli bliscy jego sercu. James przeniósł wzrok na drugą stronę stołu. Ciocia Minnie trzymała jedną rękę na sercu, a drugą na ramieniu ojca. Koło Harry'ego siedział dalej Draco Malfoy, mówiąc coś do niego cicho. Był spokojny, co Jamesa utwierdziło w przekonaniu, że Scorpius swojej kandydatury nie zgłosił.
Wreszcie płomienie Czary poczerwieniały, po czym buchnęły ogromne iskry. Wystrzelił z niej jęzor ognia, z którego wyleciał nadpalony kawałek pergaminu, którego Fawley złapał zręcznie. Zmrużył swoje kocie oczy, aby przeczytać nazwisko pierwszego ucznia.
- Reprezentant Durmstrangu - Ekaterina Bugakow!
Sala zabrzmiała wiwatami, w których prym wiódł dyrektor Pokorny. Wstał ze swojego miejsca i krzyczał głośno coś w obcym języku. Od stołu Krukonów odeszła ładna, słowiańskiej urody ciemnowłosa dziewczyna, która odkrzyknęła coś do swojego dyrektora i zaśmiała się głośno. Po chwili zniknęła za drzwiami bocznej komnaty.
Płomienie czary ponownie zmieniły barwę na czerwoną i drugi kawałek pergaminu wyleciał w powietrze.
- Reprezentantem Beauxbatons zostaje Guillaume Chevalier!
Sala ponownie zabrzmiała oklaskami, zwłaszcza wśród dziewcząt, kiedy okazało się, że reprezentant Beauxbatons jest przystojny. Guillaume przeszedł do bocznej komnaty i w Wielkiej Sali zapadła cisza. Czas na reprezentanta Hogwartu...
James rozejrzał się. Każda twarz zwrócona była na Czarę Ognia. Oprócz jednej.
Albus wpatrywał się w niego intensywnie. Przeczucie mu podpowiadało, że nie spuścił z niego wzroku, odkąd Czara zaczęła wyrzucać nazwiska. Odwrócił od niego wzrok, zaczynając czuć się niezręcznie.
Czara długo nie wyrzucała ostatniego nazwiska. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele i goście zaczęli między sobą szeptać, zaniepokojeni. I wtedy Czara Ognia zabarwiła się na czerwono, wystrzelając długi, bardzo długi jęzor ognia...
- O Merlinie najukochańszy... - powiedziała cicho Lily, chowając twarz w jego ramieniu i ściskając boleśnie jego rękę, której dalej nie puściła.
To był ten moment, kiedy James zaczął panikować.
To na pewno nie będzie on. To będzie Albus. Tak długo się namyślała, że musiała w końcu zmienić zdanie. Będzie rozczarowany. Oczywiście, że będzie, do cholery! Ale i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata, i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata, i tak się będzie cieszył ze szczęścia brata...!
Nadpalony kawałek pergaminu powoli spadał ku wyciągniętej ręce Ambrose'a Fawleya. W końcu dyrektor ją złapał.
- Reprezentantem Hogwartu zostaje...
I tak się będę cieszył ze szczęścia brata.
- James Potter!
Głośny ryk, który zawrzał wokół, niemal go ogłuszył.
Jest rozdział! I to jaki długi! Na zwykłe 18 tysięcy znaków ze spacjami, w tym rozdziale wyszło tych tysięcy 44! Jestem z siebie po prostu dumna! I mam nadzieję, że wy też będziecie, czytając ten rozdział. Kilka pierwszych rozdziałów tak trochę z dupy wyjętych, ale były one potrzebne. Coraz więcej sekretów i w końcu - Turniej! Mam nadzieję, że ten długi rozdział zaspokoi wasze potrzeby i naprawdę wam się spodoba!
xx
Ha! wiedziałam, że Fawley coś kombinuje tylko jeszcze nie wiem czy coś dobrego czy złego (raczej obstawiam to drugie)
OdpowiedzUsuńKurcze to zaklęcie wyciszające to by mi się na Brygidę przydało! ;d
Coś tak czuję, że sprawa ze skorowidzem jeszcze się rozwinie, ktoś go podrzucił? Znów skojarzenie z "Dziennikiem Toma" , Albus będzie na pewno drążył temat dalej tylko co ty tam zaplanowałaś? Weź ty temu Jamesowi znajdź normalną dziewczynę a nie ta Bailey taki prawdziwy wątek romantyczny to byłby fajny pomysł a z tym to tak no nie idziesz przypadkiem w ślepy zaułek? Ta rozmowa z Baronem troszkę zagmatwana ale zaciekawiło mnie co mają znaleźć no i jednocześnie nie podoba mi się fakt, że pewnie nie poznają całej prawdy bo ja nie lubię kiedy nie wiem wszystkiego :D
Aaaaa zaczyna się ! mam nadzieję, ze wymyśliłaś już jakieś fajne zadania xd W ogóle to mam wrażenie, ze Fawley nie skonsultował tego z innymi że nie trzeba mieś 17 lat żeby się zgłosić mam rację? I tyyyyle nowych-starych postaci się pojawiło, fajnie by było gdybyś poświęciła im troszkę miejsca. Ten mężczyzna w lesie szukał TEGO kamienia ? Kto to był i w ogóle to po co mu ten kamień? Zaczynam się teraz gmatwać w tym kogo mam podejrzewać o jakieś spiski albo niecne plany ;p
Rozdział był super, akcja świetnie się rozwinęła, nie skupiasz się tylko na jednej rzeczy tylko budujesz kilka ciekawych wątków, który w końcu pewnie zaczną się łączyć ze sobą. Podobał mi się też twój styl pisania w tym rozdziale rozwijasz się też pod tym względem i coraz lepiej się to czyta. Czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały ! :D
Fawley coś kombinuje... Co nie jest specjalnym zaskoczeniem, skoro wiemy to już od paru rozdziałów. Ale miło wiedzieć, że poprzedni Dyrektorzy obrazów (tj. ich portrety) tworzą "Ruch Oporu" xD
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że faktycznie ciekawi mnie, co czai się w drugim wydaniu Skorowidza. Zgaduję, że będzie nam to dane się dowiedzieć, skoro Albus-Prefekcik będzie zakradał się do Działu Ksiąg Zakazanych.
No i zastanawia mnie, jakim cudem Teddy połapał się, że James wykradł pelerynkę-niewidkę? Bo osobiście obstawiam, że Harry wie o kradzieży, w którymś momencie musiał się połapać... Bo jeśli jest zawód, który mógłby wymagać jej używania, to jest to zdecydowanie zawód aurora XD
Osobiście jak najbardziej popieram Krwawego Barona. Też uważam, że uzależnianie się od środków nasennych to nie jest najlepsza rzecz, jaką można zrobić w wieku Lily.
"Nie uciekaj przed swoim prawdziwym ja, uuuuuuuuu! Robię uuu, bo jestem duchem". A "twoje prawdziwe ja" to paradoks, bo nie masz prawa istnieć, bo Potter formalnie nie żyje, dlatego masz wizje, że on umarł, bo Harry'ego zabił Voldemort, więc ty i całe wasze rodzeństwo jesteście pół-ludźmi pół duchami! .__.
Och, i mamy prawdopodobnie pierwszy w historii Hogwartu przypadek, kiedy pani Pince miała na półce w bibliotece coś, o czym nie wiedziała. Jeśli okaże się jeszcze, że zgubi jakąś inną książkę, to znak, że zbliża się koniec świata :)
Wielki szok, że dopuszczają ludzi młodszych niż 17 lat... Znów, i tak z góry szło się domyślić, że i tak wylosuje James'a. I Bailey wrzucająca swoje nazwisko do czary? Jak TO w ogóle możliwe? Jest nauczycielką, a z tego co się orientuję, reprezentant powinien być UCZNIEM danej szkoły... Bo jeśli nauczyciele mogliby się starać o uczestnictwo, to TT mógłby odbywać się między dyrektorami szkół. Bo nie powiecie mi, że Fawley nie spełniałby standardów....
Więc poprzestanę na tłumaczeniu sobie, że ona chciała kogoś wkręcić i na kartce, którą wrzuciła do Czary jest nie jej nazwisko.
I mam szczerą nadzieję, że mężczyzna w lesie nie szukał TEGO kamienia o którym myślę. Bo jeśli to TEN kamień, to zaczynam marudzić na służby sprzątające... Ale wierzę, że to jest tak skonstruowane, abyśmy myśleli, że to TEN kamień, a chodzi kompletnie o coś innego ^ ^'
No i mam nadzieję, że będzie nam dane poznać pozostałych reprezentantów szkół, bo w sumie wiemy o nich tyle co nic. James jest z Hogwartu, to było wiadomo. Jestem jedynym, który po cichu miał nadzieję, że czara wyrzuci "Lily Potter"? W końcu to byłoby zaskakujące, nie? :D
Tak czy inaczej, zaczęłaś kilka wątków, czekam, aż się rozwiną! Nie rozczarowałem się :D Czekam na więcej, jak zwykle! :D
zacznę od tego, że za każdym razem możesz pisać tak długie rozdziały i też jestem z ciebie dumna :3
OdpowiedzUsuńFawley mnie irytuje, bo nie wiem co stara się ukryć, a ja bardzo nie lubię pozostawać w niewiedzy, zwłaszcza, że on knuje coś niedobrego, to musi być coś złego, bo to Fawley. i już ma pierwszego wroga! mnie xD
zakładam, że akcja ze skorowidzem będzie ciekawa, bo skoro jest w pewnym sensie rozwiązaniem zagadki dotyczącej ich rodziny, to musi być ciekawe xD no i demoralizujesz mi Albusa! będzie się chłopak zakradał do działu ksiąg zakazanych, ahh... jaki ojciec taki syn xD
Lily nie lubi duchów? duchy są zajebiste, chociaż swoją drogą zawsze się zastanawiałam jakie to uczucie, jak duch przez ciebie przeniknie xD czyli Lily będzie musiała przejść kolejną serię koszmarów, a i tak nigdy całej prawdy nie poznają, trochę przerąbane, ale fajnie, że tutaj już łączysz wątek jej snów, ze skorowidzem. no i jeśli nie będzie odpychać swoich snów, to znaczy, że będziesz je opisywać, a ja to uwielbiam, czytanie snów jest naprawdę mega, nie ważne czy długie, czy krótkie, ważne żeby były oryginalne :D
jak Albus szedł do biblioteki, żeby oddać książkę, to byłam przekonana, że po prostu odłoży ją na miejsce, a nie, że podbije do pani Pince xDD ale byłam w szoku, gdy się okazało, że pani Pince nie wiedziała, że taka książka leży sobie w jej bibliotece, jej świątyni, no normalnie jak nie ona xD
kamień! to mnie akurat bardzo zastanawia, bo przecież oprócz Harry'ego nikt nie wie, gdzie upuścił kamień wskrzeszenia. to oczywiste, że ten kamień od razu wpadł mi do głowy, bo wskrzeszał ludzi i noc duchów, więc mogło by to się jakoś łączyć prawda? ale czy to nie jest zbyt oczywiste? no i po co Harry'emu ten kamień, pls. napisz mi kto jakiego kamienia szukał, bo nie ogarniam xD
NO I NARESZCIE TURNIEJ! nie mogę się doczekać pierwszego zadania :D a co do reprezentantów, to czytając jak Albus zdecydował się w końcu wrzucić kartkę ze swoim imieniem, to postanowisz zaskoczyć wszystkich i go wylosować, no ale to przecież James jest wymarzonym kandydatem Hogwartu xD no i dziękuję ci bardzo, że z Durmstrangu wylosowałaś dziewczynę! liczę, że będzie godną przeciwniczką dla Jamesa i chłopaka z Francji, którego imienia nie pamiętam.
i ostatnie co muszę napisać, to ciocia Minnie! jezu, na początku się zastanawiałam o kogo ci kurde chodzi, a później wydało mi się to takie oczywiste xD ale trudno mi ją sobie wyobrazić jako taką babcię na luzie i w ogóle xD
(btw pisałam komentarz dwa razy, bo za pierwszym razem laptop mi się magicznie wyłączył i myślałam, że szlag jasny mnie trafi)
Po pierwsze, tym razem nie napiszę że rozdział był za krótki. Oby więcej takich. Fajnie, że turniej się w końcu zaczął chociaż liczyłam, że to jednak Albus będzie reprezentował Hogwart. Ciekawa sprawa z tym skorowidzem. Czyżby nazwisko Potter nie było tak idealne jak się wydaje? Na koniec przepraszam, że tak krótko :)
OdpowiedzUsuńPan dyrektor coraz bardziej mi się nie podoba, dobrze, że duet Dumbledore& McGonagall jest czujny! A przez "wyjaw swój sekret" mam przed oczami Snape`a, Harry`ego i Lunatyka i znowu chce mi się przeczytać wszystkie książki od początku. No ale wracając do opowiadania, Albus usilnie chce znaleźć coś o Potterach, ciekawie. Założę się, że zrobi wszystko, żeby dostać drugie wydanie Skorowidza.
OdpowiedzUsuńA poza tym, nareszcie jakaś scenka z Jairiną (ładnie nazwałam :c ?), cudownie!
Spotkanie Lily z Baronem trochę przerażające, nie powiem że nie. Teraz to na pewno Lily odstawi ten eliksir.
HA! I miałam rację ze Skorowidzem, on nie znalazł się na tamtej półce przez przypadek, ktoś chciał, żeby Albus go znalazł!
A tak w ogóle to troska rodzeństwa o siebie nawzajem jest rozczulająca, to piękne jak się o siebie martwią.
Ciocia Minnie o McGonagall- wygrałaś internety :D
To mój ojciec! - krzyczał w myślach James. - Ja z nim mieszkam! Beka głośno po obiedzie i drapie się przy mnie po tyłku! - reakcja prawidłowa, hahaha!
O MATKO KAMIEŃ WSKRZESZENIA ALE JAK, KTO, PO CO?
No i James, chociaż przez chwilę myślałam, że jednak Albus, ale James, dobrze, dobrze.
Powiem Ci, że to był najciekawszy rozdział, chociaż dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi, to bardzo dużo się dzieje! Oby więcej!
Wspaniały rozdział! Z wielką niecierpliwością czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńLily