Spadała.
Nie wiedziała gdzie i dlaczego, kiedy i czy ktoś ją zepchnął czy spadła przez niefortunny przypadek, wiedziała tylko, że niedługo jej kruche ciało uderzy o twarde podłoże i nigdy nie zazna szczęścia. Ale na razie podłoża nie było widać. Nic nie było widać. Pod nią było biało, koło niej było biało i była pewna, że gdyby dała radę spojrzeć do góry - leciała głową w dół - z pewnością zauważyłaby niekończącą się biel.
Nagle coś jej spadło na plecy. Coś w miarę małego i z pewnością niezbyt ciężkiego. Z trudem sięgnęła za plecy i chwyciła tę rzecz, po czym natychmiast odrzuciła ją od siebie, gdy zdała sobie sprawę, czego przed chwilą dotknęła. Spojrzała w prawo i zobaczyła unoszącą się na poziomie jej oczu dłoń w obrączką na serdecznym palcu. Obrączką, która była jej znana.
W jednej chwili została zbombardowana przez inne części ciała, które odpychała od siebie z krzykiem. Dotykała ramion, stóp, nosa i gałek ocznych, których tęczówka była intensywnie zielona. Płacząc, odklejała z włosów kawałek skóry, wyczuwając pod palcami bliznę, która w kształcie przypominała błyskawicę.
Obudziła się, gdy w jej głowie zabrzmiał triumfalny okrzyk dwójki ludzi.
Tego snu już nie zapomniała.
*
- Potter! - Usłyszał Albus podczas śniadania następnego dnia, kiedy przeglądał swój plan zajęć.
- Cześć, Vivienne. Jak wakacje?
- W porządku, ale ja nie o tym chciałam z tobą pogadać, to nie jest ważne w tym momencie! - powiedziała głośno panna Zabini i pochyliła się ku niemu, zakładając za ucho swoje ciemne włosy, gdy spojrzało na nią kilka par oczu. - Chodzi o Jamesa - dodała ciszej.
- Co z nim? - spytał Albus, siląc się na uprzejmy ton. Z trudem powstrzymał się od wywrócenia oczami.
- Powiedział, że nie jest zainteresowany spotkaniem ze mną. A to oznacza, że nie jest zainteresowany mną. Jak może nie być zainteresowany mną? Chciałam go w końcu uwieść, raz, a porządnie! - powiedziała, znowu unosząc głos. Raz kozie śmierć - pomyślał Albus.
- Ja mogę dać się uwieść - szepnął do niej, marnie naśladując uwodzicielski głos Jamesa. Zignorował krztuszącego się Scorpiusa za jego plecami, który przysłuchiwał się ich rozmowie. Vivienne mrugnęła tylko raz i uśmiechnęła się dziwnie, po czym wstała i skierowała się na swoje miejsce, porzucając temat jego starszego brata. Potter obrócił się do Scorpiusa. - Czy zrobiłem coś nie tak?
- No co ty - odpowiedział, nie patrząc się na przyjaciela. Nałożył na jego talerz kilka kanapek. - Jedz.
- Czyli zrobiłem coś nie tak . - Westchnął. - No ale mniejsza z tym. Zastanawiam się, jak ktoś tak inteligentny jak profesor Zabini mógł dorobić się takiej córki jak Vivienne.
- Och, też się nad tym zastanawiałem, uwierz mi - powiedział szybko Malfoy. - I nawet podzieliłem się z moim refleksjami z mamą. Podobno od śmierci żony, Zabini nie może sobie poradzić z obowiązkami samotnego ojca i myśli, że wszystko załatwi wysokie kieszonkowe dla swojej kochanej córeczki. Widać jak to się skończyło - dopowiedział, krzywiąc się.
- Może i jest świetnym nauczycielem, ale ojciec z niego marny - powiedział James, który właśnie do nich podszedł. - Świetnym nauczycielem według niektórych, oczywiście - dodał, spoglądając znacząco na swojego brata, który zignorował przytyk.
- Dlaczego nie chcesz się z nią... spotkać? - zapytał Jamesa Scorpius, imitując w powietrzu cudzysłów palcami.
- Powiedziałem jej już, że nie jestem zainteresowany. Nie jestem, to nie jestem, ile razy można roztrząsać ten temat - powiedział, przewracając oczami. - Może znalazłem atrakcyjniejszy obiekt moich westchnień - powiedział cicho i uśmiechnął się lekko, gdy spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego.
- Nie rozumiem - szepnął Scorpius, gdy z niewyraźną miną patrzył się na plecy oddalającego się Jamesa.
- Ja też nie - odrzekł Potter. - Znając Jamesa, to albo dowiemy się wszystkiego bardzo szybko, albo wcale. A teraz chodź na zaklęcia, bo Quirke urwie nam łeb, jak się spóźnimy.
*
- Nie mogę uwierzyć, że obydwoje wzięliście wróżbiarstwo - mówiła siedząca przy stole Gryffindoru Rose Weasley, trzymając w dłoniach plany zajęć swojego młodszego brata i kuzynki. - I to jeszcze lekcja zaczyna się tuż po śniadaniu, co za przykry początek dnia... Obydwoje wzięliście też opiekę, Hagrid się ucieszy... Och, Hugo, mama wie, że zdecydowałeś się na mugoloznawstwo?! Ale to dobrze, nie obraź się, ale numerologia raczej by ci nie podeszła, choć mama by się cieszyła... Lily? Starożytne runy? Naprawdę? To dość... nietypowa mieszanka - powiedziała Rose i spojrzała na siedzącą na przeciwko niej kuzynkę.
Lily tylko wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, co mogłaby robić po Hogwarcie. Nie była zdecydowana na karierę aurora, jak James, albo uzdrowiciela, jak Albus. Nic jej się nie podobało, żadna praca nie wydawała jej się interesująca. Na litość Merlina, ma dopiero trzynaście lat, jest za młoda na takie rzeczy!
- Za to nie widzę u ciebie mugoloznawstwa, Lily, dlaczego? - spytała Rosie, prześwitując ją samym spojrzeniem.
- Wystarczająco dużo wiem o mugolach, niepotrzebna mi jeszcze go tego nauka o nich.
- To nie przeszkadzało wziąć Albusowi tego przedmiotu do sumów, a nawet Jamesowi, jako przedmiotu dodatkowego do owutemów.
- Daj spokój, Rose, nawet ty nie wzięłaś mugoloznawstwa, mimo że masz dziadków mugoli, a w tym momencie to Lily ma styczność z tymi wszystkimi ich... rzeczami - powiedział Hugo.
- Świetnie! - Rose rzuciła w nich planami zajęć. - Chcecie sobie rujnować swoją przyszłość, to sobie rujnujcie, ale beze mnie!
- Nie zachowuj się jak wariatka, Rose! - krzyknął siedzący kilka miejsc dalej Louis. - Daj dzieciakom żyć, co cię to obchodzi?
- HEJ! - zawołały "dzieciaki".
- Naprawdę, on jest gorszy od Jamesa - mówiła Lily, gdy kierowali się do sali Sybilli Trelawney, korzystając z mapki narysowanej przez naburmuszoną Rose.
- Ich się nawet nie da porównać, Lily. James ze swoim gadaniem jest zabawny, a Louis żałosny. Biedni wujek Bill i ciocia Fleur... Tylko jedno z trójki dzieci im się tak naprawdę udało - powiedział Hugo, myśląc o Victoire.
- Masz rację, z Dominique też jest niezłe ziółko. - Lily pomyślała o swojej starszej kuzynce, która zawsze ubierała się wyzywająco i przeklinała jak szewc. - Babcia Molly w końcu dostanie przez nią zawału.
- Myślałaś o wstąpieniu do drużyny? - spytał nagle Hugo.
Lily zaśmiała się nerwowo. Hugo był jedną z dwóch osób, która wiedziała o jej małym marzeniu, czyli o wstąpieniu do drużyny. Nawet swoim braciom nigdy się do tego nie przyznała. Wiedziała, że Albus by tylko prychnął i zaczął mówić coś o głupim sporcie dla idiotów, a James by ją wyśmiał i powiedział, że się do tego nie nadaje, że jest za miękka na granie w prawdziwego quidditcha. Co z tego, że dobrze lata, skoro pierwszy lepszy tłuczek może ją zwalić z miotły? Tylko Hugo wiedział o jej marzeniu. I, oczywiście, tata, który przecież nauczył ją latać, gdy James i Albus poszli go Hogwartu i Lily została sama z rodzicami w domu.
- A ty? - zapytała, nie odpowiadając na jego pytanie. Hugo wzniósł oczy do nieba.
- Nie, wiesz przecież, że ja wolę komentować - powiedział chłopak i uśmiechnął się szeroko. - Właściwie to miałem zamiar podpytać Oscara, czy znalazłby się dla mnie wolny wakat na stanowisku komentatora...
- Och, Hugo, to wspaniale! Oscar cię lubi, na pewno się zgodzi!
- No chyba że ma już kogoś innego na oku... Wtedy mam przesrane. Ale nie odpowiedziałaś mi na moje pytanie.
- Jakie pytanie? - spytała niewinnym tonem.
- Dobrze wiesz, jakie pytanie. Myślałaś o wstąpieniu do drużyny? - powtórzył niecierpliwym tonem Hugo.
- Nie wiem, Hugo. Co innego latanie dla samego latania, a co innego granie w drużynie. To jest chyba jedyna rzecz, której jestem pewna. Że chcę grać w quidditcha. Przynajmniej tu, w Hogwarcie. Ale boję się, że James mnie wywali z boiska, gdy tylko zobaczy mnie na kwalifikacjach, w końcu jest kapitanem i może to zrobić... Hugo! - krzyknęła nagle Lily, gdy tylko dotarło do niej znaczenie swoich słów.
- Co? - Hugo otworzył szeroko oczy.
- Przecież ma się odbyć Turniej! A poprzednim razem odwołano quidditcha!
- O jasny szlag - odparł Hugo, łapiąc się za głowę. Po chwili uderzył się dłonią w czoło. - Ale Fawley nic nie powiedział o tym, że odwołuje rozgrywki! Jeszcze nie wszystko stracone!
- Mimo wszystko musimy o tym powiedzieć Jamesowi! Musi się dowiedzieć jak najszybciej!
- W porządku, później go znajdziemy. A teraz chodź, bo zaraz się spóźnimy.
Wspięli się po drabince do klasy wróżbiarstwa i gdy przyzwyczaili się do panującego półmroku, znaleźli dla siebie wolne miejsce pośrodku sali. Rozglądnęli się wokół, ale przy stolikach obok nie zauważyli żadnych znajomych twarzy. Pewnie ich klasa zajęła miejsca po drugiej stronie sali. Lily dziwnie się czuła, siedząc po środku całej trzeciej klasy Hufflepuffu, ale rozluźniła się nico, gdy poczuła kolano Hugona uderzające o jej własne.
Po chwili z cienia wyłoniła się Sybilla Trelawney, a Lily ze zdziwieniem spostrzegła, że wyglądała dokładnie tak, jak jej wszyscy opowiadali. Miała nadzieję, że jej rodzina wszystko hiperbolizuje, ale jak widać, mówili samą prawdę. Mówiła spokojnym, ale zbyt podniosłym tonem, co czeka ich w tym roku szkolnym i czego powinni się nauczyć, posługując się swoim wewnętrznym okiem. Nagle profesor Trelawney spojrzała na nią i Lily drgnęła przestraszona, gdy stara nietoperzyca szybko do niej podeszła.
Trelawney pochyliła się nad nią tak bardzo, że Lily omal nie spadła z pufy, przechylając się do tyłu. Wciągnęła głęboko powietrze, gdy do jej nozdrzy doleciał zapach alkoholu i odchyliła się jeszcze bardziej do tyłu. Spadłaby, gdyby nie ręka kuzyna, którą złapał ją w talii. Czuła, jak jego druga dłoń łapie ją za ręce, które dotychczas spoczywały na jej kolanach i głaszcze je uspokajająco. Długie, splątane, siwe włosy Sybilly łaskotały ją w twarz. A Lily patrzyła i patrzyła, i nie mogła przestać się wpatrywać w jej stare, brązowe, mętne oczy.
I wtedy nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniała sobie sen, którzy przyśnił się jej zeszłej nocy. Niekończąca się biel, upadek, rozerwane części ciała, kawałek skóry, a na niej blizna w kształcie błyskawicy...
I ten śmiech. Przerażający śmiech dwójki szaleńców.
A potem zobaczyła inny obraz, który dotychczas był głęboko ukryty w jej umyśle. Ujrzała siebie samą, biegnącą ku przepaści, czuła na twarzy delikatne płatki śniegu, gdy zobaczyła martwe, powyginane ciało ojca leżące na skałach, załkała, gdy babcia Lily i dziadek James spojrzeli na nią z ogromną radością w oczach.
- Nie odpychaj tego od siebie, dziecko - powiedziała cicho Trelawney i kciukiem starła łzy lecące z jej oczu, których Lily nawet nie czuła.
Gdy jej oczy zasnuwała ciemność, zastanawiała się, kiedy zaczęła płakać.
*
Wspaniały początek roku szkolnego - pomyślał sarkastycznie James, próbując za wszelką cenę nie zasnąć na pierwszej lekcji obrony przed czarną magią.
Nie, żeby nie lubił tego przedmiotu, broń Boże! Gdyby tak było, nie zastanawiałby się nad pracą aurora! Na początku ślepo podążał za ojcem i chciał iść w jego ślady, to prawda, ale dopiero potem zrozumiał, że naprawdę lubi ten przedmiot. To nauczyciel był jego problemem.
Carter Holmes siedział za biurkiem i prowadził wykład o jakimś zaklęciu, którego nazwy James nawet nie zdążył zapisać w swoich notatkach, bo gdy tylko usłyszał monotonny głos swojego profesora, zachciało mu się spać. Jak on nie cierpiał lekcji teoretycznych! Zdecydowanie wolał zajęcia praktyczne, które ożywiały każdego ucznia, bez wyjątku - i w tym wypadku również profesora, który na lekcjach praktycznych przestał zachowywać się tak, jakby przedmiot, którego uczy, go nudzi.
Bez żadnych wyrzutów sumienia mógł przyznać, że teorii nauczył się z książek, a nie od samego profesora. W takich chwilach dziękował za bibliotekę i ogromną ilość dostępnych w niej woluminów. Bo James - oraz inni uczniowie - nie wiedział, jak miał zdawać te przedmioty, ucząc się notatek, których praktycznie nie miał.
W chwili gdy James zaczął modlić się o cud, dzięki któremu lekcja mogłaby skończyć się choć trochę wcześniej, drzwi do sali otworzyły się i stanęła w nich profesor Sinistra, nauczycielka astronomii, która przejęła stanowisko zastępcy dyrektora Hogwartu po Minervie McGonagall.
- Tak, Auroro? - spytał profesor Holmes, marszcząc brwi.
- Carterze, mogłabym prosić pana Pottera? Jest mi potrzebny. Natychmiast - dodała surowym tonem.
- Oczywiście, nie ma problemu.
- Weź swoje rzeczy, James - powiedziała jeszcze profesor Sinistra i wyszła z sali.
Nie wierząc w swoje szczęście, James szybko spakował czysty pergamin i pióro do torby, uśmiechnął się triumfująco do Freda i Louisa, którzy mieli naburmuszone miny, po czym żwawym krokiem dołączył do stojącej za drzwiami Sinistry. Gdy zaczęła prowadzić go w nieznane mu miejsce, James dyskretnie spoglądnął w sufit i cichutko szepnął: dziękuję.
- Czy coś się stało, pani profesor? - spytał uprzejmie, dorównując jej kroku.
- Chodzi o twoją siostrę - powiedziała bez żadnego wstępu. James poczuł, że jego serce zaczęło gwałtownie przyspieszać, a dobry humor natychmiast się z niego ulotnił.
- Czy wszystko z nią w porządku?
- Fizycznie, tak, psychicznie... Cóż, musisz sam zobaczyć. Nie jest najlepiej.
Po chwili wędrowania po korytarzach zamku, pełen niepokoju James wszedł do skrzydła szpitalnego, gdzie przy jednym z łóżek zobaczył niewielki tłum składający się z pani Pomfrey, Albusa, Hugona i profesora Zabiniego. Albus i profesor Zabini trzymali kurczowo wyrywającą się z ich uścisków Lily, której łzy spływały po policzkach.
- Lily! - zawołał James i szybko podbiegł do siostry. Na jego widok Lily jeszcze bardziej zaczęła płakać, a do wierzgania dołączył również jej krzyk. - Co wy jej robicie?! Zostawcie ją!
- Musimy, James - powiedziała profesor Sinistra, porzucając swój surowy ton. Położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała delikatnie: - Potrzebuje eliksirów uspokajających, a nie chce ich przyjąć, więc musimy ją do tego zmusić. Nie możemy rzucić na nią zaklęcia paraliżującego, bo nie wiemy, jakie będą tego skutki. Powinnam wezwać waszych rodziców, ale na samą wzmiankę o tym Lily wpadła w szał.
- Co tak właściwie się stało? - spytał, patrząc jak pani Pomfrey ze łzami w oczach prosi wierzgającą się Lily o wypicie eliksiru. Domyślił się, że w całej swojej karierze nie musiała leczyć uczennicy, która najwyraźniej...
...postradała zmysły.
- Panie Weasley? - zwróciła się do Hugona Sinistra.
- Mieliśmy pierwszą lekcję wróżbiarstwa - powiedział cicho Hugo, podchodząc do nich. - I w pewnym momencie do Lily podeszła profesor Trelawney i pochyliła się nad Lily - mówił drżącym głosem - i nic jej nie powiedziała, kompletnie, ale Lily zaczęła nagle płakać. I dopiero wtedy profesor coś do niej szepnęła, ale nie usłyszałem, co... I wtedy Lily zemdlała.
- Obudziła się tuż po tym, jak ją tutaj przeniesiono - kontynuowała Sinistra. - Powiedziała do Poppy, że musi porozmawiać z braćmi i znowu zaczęła płakać i się trząść, a jak wspomnieliśmy o zawiadomieniu waszych rodziców... Sam widzisz, co się stało.
- Gdzie Edwards? - spytał cicho James, nie mogąc oderwać wzroku od Lily.
- Profesor Edwards, James - odpowiedziała karcącym tonem Sinistra. - Ma właśnie lekcję z pierwszorocznymi, nie chciałam dawać im wolnej lekcji pierwszego dnia szkoły. Zawiadomiłam natomiast profesora Zabiniego, który musiał dostarczyć kilku niezbędnych eliksirów i pomóc nam trochę... unieszkodliwić twoją siostrę. Nie chcemy tego zrobić siłą, ale chyba nie mamy innego wyboru...
James przypomniał sobie poranną rozmowę Albusa i Scorpiusa o tym, jakim ojcem w stosunku do Vivienne był Zabini i cały się spiął w sobie. Skoro nie potrafił zajmować się własną córką, to niby jak ma pomóc jego siostrze? Natychmiast pożałował swych słów, kiedy profesor odsunął od Lily bladego Albusa i sam zajął się przekonywaniem dziewczyny do wypicia eliksiru. Po krótkiej chwili Lily, ciągle ze łzami na policzkach, skinęła krótko głową i otworzyła usta, pozwalając na wlanie do jej gardła mikstur. Nie minęła minuta, gdy już spała, a Albus drżącymi dłońmi ścierał z jej twarzy łzy.
No i proszę bardzo! Świeżutki rozdzialik składam na wasze ręce, w sam raz na święta! Trochę krótszy, niż pozostałe, ale to dlatego, że mam wielkie ambicje napisać jeszcze co najmniej (!) jeden na tej długiej przerwie świątecznej. W końcu na uczelnię wracam dopiero 7 stycznia i mam jeszcze duuużo czasu na wszystko! Ale znając mnie - pewnie i tak się nie wyrobię.
Kochani moi! Pragnę wam życzyć wszystkiego najlepszego z okazji kolejnych już (jak ten czas szybko leci!) świąt Bożego Narodzenia! Spędzenia czasu w ciepłej, rodzinnej atmosferze, dużo radości i uśmiechu, zero smutków i zmartwień i żeby wszystkim paniom jedzenie poszło w cycki!
Jeszcze raz Wesołych Świąt! I do następnego rozdziału!
xx
Dziękuję za prezent świąteczny w postaci tego rozdziału :) Korzystając z okazji chciałabym złożyć najserdeczniejsze życzenia. Wesołych Świąt spędzonych w gronie rodziny , udanego Sylwestra a w nowym roku jak najwięcej pozytywnych wrażeń, sesji zdanej na piątki i dużo pomysłów na kolejne rozdziały :*
OdpowiedzUsuńsen na maksa schizujący, masakra, nie wiem skąd wzięłaś taki pomysł, ale gratuluję wyobraźni xD w sytuacji przy stole zdziwiło mnie jedno: jak Vivienne mogła odrzucić Albusa!? toż to nie do pomyślenia xD
OdpowiedzUsuńco do Lily, to jestem tutaj załamana, bo nie wiem co się dzieje i skończyłaś w takim momencie, że na wyjaśnienia będę musiała czekać nie wiadomo ile, a chcę wiedzieć już!
ogólnie rozdział naprawdę zajebisty, akcja się rozwija i jestem ciekawa co tam jeszcze dla nas przygotujesz i mam nadzieję, że dodasz jeszcze jednego rozdziała w tym roku :D
Jejku ten sen na początki to jakaś masakra normalnie była! Skąd ty bierzesz takie pomysły? Rozdział super, cały czas się dużo dzieje, aż się boję co jeszcze możesz wymyślić ;D Pisz szybko następny rozdział bo chcę wiedzieć co będzie z Lily! xd
OdpowiedzUsuńChoć pobieżnie, przedstawionych zostało tu kilka postaci. Jedna nawet zwróciła moją uwagę.
OdpowiedzUsuńMówię tu oczywiście o Sinistrze.
Suka.
Uczennica przeżywa jakiegoś rodzaju atak, kto wie, czy jej życie nie jest właśnie poważnie zagrożone (a ciężko się spodziewać, że nauczycielka ASTRONOMII ot tak na oko może stwierdzić, czy dziewczyna jest pod wpływem śmiertelnej klątwy, czy nie), a ona nie chce posłać po Edwardsa, żeby nie dawać wolnej godziny pierwszorocznym? Kto zrobił ją zastępczynią dyrektora?!
Ale może jestem przewrażliwiony. W końcu po co Sinistra miałaby się słuchać i przerywać lekcję... umm, czegoś. Bo to w sumie z tego co widzę pierwszy raz jak Edwards był wspomniany, więc nie mam zielonego pojęcia, czy mówimy w ogóle o kimś, kto byłby w stanie pomóc...
Tak czy inaczej - chcę widzieć jak to się dalej potoczy! Po rozdział się kończy w bardzo perfidnym momencie. A co, jeśli Lily umrze? ;_; Także... PISZ! :3
O mamuniu, to się porobiło. Okropny ten sen, aż mnie ciarki przeszły, później jeszcze ta Trelawney... biedna Lily, mam nadzieję, że będzie z nią dobrze.
OdpowiedzUsuńRozwaliły mnie próby poderwania Albusa, jakbym widziała mojego kolegę, hahah! No i oczywiście Rose, cała Hermiona :D
Lecę czytać następny :*