Ale Albus w końcu go dopadł. Powalił starszego brata na ziemię, jednym ruchem dłoni przygwożdżając jego ręce do podłoża. James znieruchomiał, sparaliżowany nie strachem, lecz zdziwieniem, że w tak małym i drobnym ciele jego brata ukryta jest tak duża siła. Krzyknął, gdy poczuł wbijającą się w dolną część jego pleców pinezkę, która przytwierdziła skórzany pasek do jego ciała, imitując ogon. Bezradny, obserwował Albusa, który wyciągnął pasek - teraz dwukrotnie dłuższy - spod jego ciała i zaczął go nim dusić.
Otworzył szeroko oczy i natychmiast je zamknął, porażony jaskrawoczerwonym światłem ze swojego elektrycznego budzika. Do jego umysłu zaczęły docierać fragmenty snu. Dyskretnie sięgnął pod kołdrę, sprawdzając, czy jego plecy i pośladki się nienaruszone. Po dokładnym sprawdzeniu, czy z jego ciała nie wystają żadne ostre przedmioty, powoli rozszerzył powieki i spojrzał na zegarek.
Była druga dwadzieścia siedem w nocy.
Najciszej jak potrafił położył się na wznak i zaczął wpatrywać się w sufit. Albus. Mały gnojek, jak go czasami nazywał. Po kłótni, która miała miejsce poprzedniego wieczoru, jego brat zamknął się w swoim pokoju i nawet krzyki matki na nic się zdały. Wpuścił dopiero ojca, z którym rozmawiał bardzo długo. O czym? Na pewno o nim samym, James był tego pewien. W końcu to między innymi przez niego Albus się tak zdenerwował. Ale to naprawdę nie była Jamesa, wina, że turniej ma się odbyć w tym roku, a nie za dwa lata, kiedy Albus będzie w siódmej klasie. I gnojek nie powinien przelewać całej swojej złości na niego, bo przecież jego brat mu w niczym nie zawinił. James rozumiał, dlaczego jego brat tak się uniósł, sam na jego miejscu przeżywałby to samo, ale ponarzekałby tylko trochę, a potem odpuścił. Przecież to tylko głupi Turniej Trójmagiczny, a nie koniec świata.
Mimo tego James już nie mógł się doczekać powrotu do szkoły i rozpoczęcia rywalizacji trzech szkół. Przyłapał się nawet na zastanawianiu się, w jaki sposób napisze swoje nazwisko na kartce, którą potem wyrzuci Czara Ognia... Cóż, miał nadzieję, że wyrzuci. Parsknął cicho śmiechem i obrócił się na bok, myśląc, że to będzie naprawdę ciekawy rok..
Zamarł. Na fotelu pod oknem siedział Albus. Wpatrywał się w niego, trzymając w rękach jeden z jego pasków, które James zawsze przerzucał przez oparcie fotela.
- Albus? - wyszeptał pozornie spokojnie James, a tak naprawdę spinając się w sobie. - Co ty tu robisz?
- Siedzę. Nie widać? - odpowiedział ironicznym tonem chłopak. James nie widział dokładnie jego twarzy, ale mógłby przysiąc, że Albus wywrócił oczami.
- Możesz to odłożyć? - zapytał James, spychając całą swoją dumę na bok. Widok skórzanego paska w dłoniach jego brata był dla niego zbyt niepokojący. - Po prostu zrób to, proszę cię.
Albus spojrzał uważnie na starszego brata, ale odłożył pasek na oparcie, nie wypowiadając przy tym ani słowa. To była jedna z tych różnic między nimi - James był bardziej skory do próśb i przeprosin niż on. I James o tym wiedział. Wiedział też, po co Albus przyszedł do niego o tak późnej porze.
- Chciałem...
- Wiem - przerwał mu szybko James, nie pozwalając, aby Albus czuł się jeszcze gorzej, niż do tej pory.
- Dzięki - odparł Albus, wykręcając nerwowo palce. - A to, jak cię...
- Wiem.
- Nie miałem na myśli...
- Wiem. Daj już spokój. - James uśmiechnął się do niego lekko, po czym pod wpływem nagłego impulsu przesunął się na drugi koniec łóżka i odchylił zapraszająco kołdrę. Albus popatrzył się na niego jak na idiotę.
- Nie jesteśmy dziećmi - powiedział, ale wstał z fotela i położył się na łóżku brata, zachowując bezpieczną odległość.
- Ty ciągle jesteś dzieckiem. I zawsze dzieckiem będziesz - odrzekł James zaczepnym tonem, chcąc choć trochę rozluźnić atmosferę.
- Kretyn.
- Gnojek.
- Casanova.
- Nie tęsknisz za tamtymi czasami? Kiedy byliśmy dziećmi? - spytał nagle starszy z braci, uważnie wpatrując się w Albusa.
- Za tamtymi czasami, kiedy rodzice zajmowali się świeżym niemowlakiem w naszej rodzinie, a my musieliśmy się zaopiekować sobą nawzajem, chociaż ja ledwo nauczyłem się chodzić, a ty korzystać z nocnika? - Podobnie jak James, Albus wpatrywał się w sufit, a jego zielone oczy błyszczały w ciemności. - Tak. Czasami tęsknię.
- Wtedy wszystko było łatwiejsze, nie? - zapytał ponownie James, przekręcając się na plecy i tym samym przesuwając się bliżej brata tak, że stykali się ramionami. - Byliśmy tylko małymi, nieznającymi świata gówniarzami, a naszym najważniejszym codziennym celem była zabawa. Ja nie próbowałem na siłę dorównać ojcu, a ty byłeś milszy...
- Kiedy chcę, to potrafię być miły - powiedział szybko Albus. - Grunt w tym, że ja wcale nie chcę być miły. Dobrze mi tak, jak jest. Ty też przecież nie odstawiasz szopki z porównywaniem się do ojca. Obaj jesteśmy sobą.
- Tylko czy to dobrze? - spytał James, przekręcając głowę i wbijając wzrok w twarz swojego brata.
- Lepiej, żeby nienawidzili nas za to, kim jesteśmy, niż kochali za to, kim nie jesteśmy. Cobain.
- On raczej mówił tylko o sobie.
- Co za różnica. I tak możemy się z łatwością pod tym podpisać.
*
- Napisałeś wypracowanie dla Binnsa? - zapytała Lily swojego kuzyna Hugona podczas szukania wolnego przedziału w pociągu do Hogwartu.
- "Palenie czarownic w XIV wieku było całkowicie bezsensowne", tak jest! - powiedział głośno, przybijając piątkę przechodzącemu koło nich chłopakowi. - Dzięki Bogu za mamę, tak się rozgadała na ten temat, że ledwo zdążałem z notowaniem!
- Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę. Ja musiałam siedzieć przy podręcznikach, a ty skorzystałeś z chodzącej biblioteki!
- Mogłaś wpaść do nas i troszkę wykorzystać swoją ukochaną ciotunię, na pewno nie miałaby nic przeciwko. Daj spokój z historią magii, Lilka! Turniej, kochana, turniej! - zawołał z entuzjazmem, wchodząc do przedziału i rzucając kufer pod okno.
- Nie podniecaj się tak, przecież będziemy tylko obserwatorami - powiedziała i wyszła z przedziału, kierując się na peron.
- Ty niczego nie rozumiesz, Lils. - Hugo spojrzał na nią z krytycznym wzrokiem. - Niczego!
- Co tu jest takiego do rozumienia? - zapytała Lily. Zatrzymała się przy jednym z przedziałów, kiedy zobaczyła dwie znajome jasnowłose głowy. - Cześć Lorcan, cześć Lysander! Zdenerwowani przed przydziałem?
- Trochę - powiedział jeden z nich, odwracając ku niej głowę, ale Lily nie była pewna, który. Jego niebieskie oczy zamigotały, gdy na nią spojrzał. - Co prawda cała nasza rodzina wylądowała w Ravenclawie, ale nie możemy tego wziąć za pewnik. Prawda, Lorcan? - Lysander szturchnął łokciem swojego brata, który gapił się na Lily z otwartymi ustami. Lily zaczęła się zastanawiać, czy kiedykolwiek słyszała, żeby Lorcan powiedział coś w jej obecności.
Lorcan pokiwał tylko głową, ciągle się w nią wpatrując. Lysander uśmiechnął się do niej z zakłopotaniem, kopiąc brata w kostkę. Lily zauważyła, że lekko trzęsą mu się ręce, ale mina wciąż wyrażała pewność siebie.
- Niczego nie rozumiesz! Niczego! - wykrzyknął ponownie Hugo na peronie.
- Na przykład czego, Hugo?
- Po pierwsze tego, że ci gówniarze są w tobie szaleńczo zakochani! Jeszcze kilka lat i przestaną się za tobą ślinić na odległość, tylko przejdą do czynów!
- Oni wcale nie są we mnie...!
- Po drugie - zignorował ją chłopak, przekrzykując ją. - Jestem pewien - ba, nie tylko ja jestem pewien! - że Czara wylosuje kogoś z naszych!
- Kogoś z naszych...? - powtórzyła Lily, nie do końca rozumiejąc tok myślenia swojego kuzyna.
- Tak, kochanie, kogoś z naszych! Louis, Fred, Molly... Ale ja osobiście obstawiam Jamesa, twój brat ma największe jaja z nich wszystkich. Nie pomijając Molly, jeśli wiesz co mam na myśli.
- Jamesa? Chyba sobie kpisz! - Lily wiedziała, że jej brat zamierza wrzucić kartkę ze swoim nazwiskiem do Czary Ognia, ale z jakiegoś irracjonalnego powodu nie chciała, aby jej brat został wybrany. - Ja mam nadzieję na Louisa - powiedziała i wyprzedziła Hugona, uśmiechając się drwiąco. Nigdy nie lubiła Louisa. Niech on się męczy turniejem, nie James.
- Lily, słoneczko ty moje! - zawołała Ginny do córki, gdy tylko ją zobaczyła. Obok niej stali Harry i James, żywo o czymś dyskutując. Lily się domyśliła, że Albus zniknął już w wagonie prefektów. - Bądź grzeczna i nie daj się złapać na nocnym lataniu - szepnęła jej do ucha, przytulając ją. - A ty, James, uważaj na siebie.
- Wiem, mamo. Będę grzeczny, będę się dobrze uczył do owutemów, nie będę się bił z jakimiś idiotami, nie będę się szlajał nocą po zamku, a jeśli zostanę uczestnikiem turnieju to nie dam się pożreć mantykorze - wyrecytował tę samą formułkę, której nigdy nie przestrzegał.
- Tak, James, właśnie o tym mówię. O turnieju. Jeśli jakimś cudem trafisz w sam środek wydarzeń nie pozwól, aby coś ci się stało. Zrozumiałeś? - Ginny chwyciła w objęcia swego syna, dyskretnie wycierając łzy wierzchem dłoni. - I powiedzcie Albusowi, żeby się miał na baczności. Swoją drogą, jakim cudem on został prefektem, skoro dostawał od nauczycieli więcej szlabanów za złe odzywki od Jamesa?
- Za wyniki w nauce. Żaden inny Ślizgon z jego roku nie ma tak wysokich stopni i ambicji jak nasz mały Albus - odpowiedział James, unosząc do góry jedną brew.
- Zmykajcie już - powiedział Harry i wymienił ostatnie uściski ze swoimi dziećmi. - Zobaczymy się niedługo.
Lily nigdy nie widziała tak odległego i wyobcowanego spojrzenia u swojego ojca. Nagle ogarnęło ją złe przeczucie. Była pewna, że cel wizyty jej ojca w Hogwarcie nikomu by się nie spodobał.
*
- Popatrz na niego. No tylko na niego popatrz. Idiota.
Scorpius spojrzał na brata swojego najlepszego przyjaciela, który stał przy stole Gryffindoru po drugiej stronie sali. James opierał się nonszalancko o ścianę, flirtując z otaczającym go wianuszkiem dziewcząt z każdego domu. Sypał żarcikami i uśmiechał się uwodzicielsko, poświęcając uwagę każdej z nich, Był w swoim żywiole.
- Król powrócił na swój zamek - powiedział cicho Scorpius. W odpowiedzi usłyszał tylko prychnięcie Albusa. - Chyba nie jesteś zazdrosny?
- Zazdrosny?! Kto?! Ja?! W życiu! - krzyknął Potter i znowu prychnął, wbijając natarczywe spojrzenie w Jamesa. - W życiu.
- Daj spokój, zasługujesz na kogoś lepszego, niż na jedną z tych idiotek, które wodzą maślanym spojrzeniem za twoim bratem. Zasługujesz na kogoś... bardziej inteligentnego! - pocieszał go Scorpius, uważnie obserwując zmiany nastroju na twarzy przyjaciela.
- Może masz rację... - odparł cicho Albus.
- Oczywiście, że mam rację. Ja zawsze mam rację - powiedział Scorpius, wznosząc oczy do nieba. - Malfoyowie zawsze mają rację.
- Śmiem wątpić - powiedział Edgar Goyle, chłopak z ostatniej klasy, kapitan ślizgońskiej drużyny quidditcha. - Gdyby Malfoyowie mieli zawsze rację, tak jak mówisz, to nasze słuchanie porad wyżej wymienionych przyniosłoby lepsze skutki i Slytherin zdobyłby mistrzostwo w zeszłym roku.
- To nie była moja wina, ty tumanie! - krzyknął Scorpius, krzyżując ramiona. - Źle się zastosowałeś do moich poleceń!
- Widocznie uznałem, że taki szczur jak ty nie ma prawa głosu - wycedził przez zęby Goyle, na co Malfoy z oburzeniem zacisnął mocno wargi. - Gdyby to ode mnie zależało, to już dawno bym cię wywalił, tylko że niestety nie ma nikogo od ciebie lepszego i Zabini mówi, że muszę się z tobą pomęczyć!
- Na szczęście został ci jeden rok, prawda? Chyba że planujesz pozostać w Hogwarcie trochę dłużej? Wcale bym się nie zdziwił, z twoimi ocenami...
- Słuchaj, ty mały...
- Jakiś problem, panowie?
Profesor Zabini pojawił się znikąd, jak zwykle. Starsze pokolenie żartowało, że za czasów szkolnych musiał pobierać tajne lekcje takiego nagłego pojawiania się od Severusa Snape'a. Wysoki i przystojny, ale też chłodny i zdystansowany był zmorą uczniów Hogwartu i obiektem westchnień uczennic. Albus Potter był jednym z nielicznych osób, które za nim przepadały.
- Ależ skąd, panie profesorze - powiedział Albus, który już stał pomiędzy dwoma chłopcami, usiłując się powołać na swój autorytet prefekta. - Kontroluję sytuację. Właśnie miałem odjąć Slytherinowi dwadzieścia punktów za wszczynanie bójek, znieważanie i prowokowanie innych uczniów przez pana Goyle'a i dziesięć punktów za znieważanie i prowokowanie przez pana Malfoya.
Zabini pokiwał z uznaniem głową, a na jego ustach na chwilę pojawił się uśmiech, po czym natychmiast zniknął. Odszedł do stołu nauczycielskiego, a za nim podążył Goyle, który patrzył się na nich wilkiem.
- Ty własną rodzinę mógłbyś sprzedać - powiedział Scorpius, siadając na swoim miejscu.
- Bez przesady, nie jestem wujkiem Percym - odrzekł Albus i spojrzał na zegarek. - Gdzie te pierwszaki? Umieram z głodu!
*
- ... pierwszoklasistom oznajmiam, a uczniom starszych klas przypominam, że wstęp do Zakazanego Lasu jest - jak sama nazwa wskazuje - zakazany, a wejście do niego będzie surowo karane. Jak już wszyscy wiedzą, bo jestem pewien, że poczta pantoflowa w tym wypadku zadziałała jeszcze lepiej, niż zwykle, tego roku w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny.
James ze swojego miejsca przy stole Gryffindoru obserwował Ambrose'a Fawleya. Lustrował go dokładnie wzrokiem, szukając jakichkolwiek oznak w jego stroju czy zachowaniu, który mogłyby mu podpowiedzieć, dlaczego jego ojciec i Draco Malfoy byli tak zaaferowani dyrektorem Hogwartu. Nie znalazł jednak żadnej zmiany, odkąd widział go po raz ostatni w czerwcu. Wszyscy wiedzieli, że pasją Fawleya są szaty, które nabywał z niebotyczną przyjemnością - tego wieczoru miał na sobie granatową szatę i nawet James musiał przyznać, że była to naprawdę piękna szata. Te same dłonie, ta sama twarz, te same uszy i ten sam nos. I tylko jego włosy wydawały się bardziej siwe, oczy błyszczące, a usta szerzej się śmiały. James nie zauważył w nim nic wymagającego szczególnej uwagi.
- Jednak o Turnieju nie będę dzisiaj mówił, więcej szczegółów podam w Noc Duchów, kiedy przybędą już do nas goście z Durmstrangu i Beauxbatons. Teraz powiem tylko tyle, że żywię szczerą nadzieję, że tym razem Turniej Trójmagiczny - z limitem wiekowym od lat siedemnastu - zagości już na stałe w naszych szkołach.
James też miał taką nadzieję, ale nie interesowało go to zbyt szczególnie. Co mu po turnieju, skoro za rok już nie będzie uczniem Hogwartu? Ale z drugiej strony chciałby oglądnąć Turniej Trójmagiczny od kulis - tak jak to robi teraz ojciec, który podczas zadań będzie musiał zadbać o bezpieczeństwo zawodników. Był ciekaw tego uczucia, które towarzyszy ludziom, którzy muszą chronić tych, którzy narażają własne życie dla wiecznej chwały. A jak zawiodą? Jeśli nie przybędą na ratunek w odpowiednim czasie?
- Wracając do codziennych spraw szkolnych - kontynuował Fawley, nie mając zielonego pojęcia, jakie myśli krążą po głowie Jamesa - z przykrością was powiadamiam, że profesor Patel musi skorzystać z urlopu zdrowotnego i w tym roku nie będzie nauczał. Profesorowi Patelowi życzymy powrotu do zdrowia, natomiast serdecznie witamy specjalistkę od spraw mugoloznawstwa, profesor Irinę Bailey!
Głośnie oklaski wybuchły w całej sali. James, leniwie klaszcząc, odwrócił głowę od dyrektora i wzrokiem przeszukał stół w poszukiwaniu jakiejś nowej, pooranej zmarszczkami twarzy. Kątem oka zauważył wstającą z miejsca postać na końcu stołu, tuż obok profesora Zabiniego. Zamarł.
Kobieta w ogóle nie była stara.
Irina Bailey była średniego wzrostu szczupłą kobietą, o wyciętej talii i gęstych, kręconych, czarnych jak pióra najciemniejszego kruka włosach. Nawet z daleka mógł zobaczyć jej ciemne, bardzo ciemne oczy i długie rzęsy. Uśmiechnęła się nieśmiało najpiękniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek widział i pochyliła głowę w geście podziękowania.
Trzydziestu lat nie miała na pewno.
- Cześć, James - powiedziała do niego parę minut później jakaś dziewczyna, nachylając się nad nim, kiedy z Wielkiej Sali coraz szybciej znikali uczniowie, a on ciągle siedział na swoim miejscu i dyskretnie obserwował nową nauczycielkę. Do jego nozdrzy doleciał charakterystyczny zapach różanych perfum, który zawsze mu się podobał. I już wiedział kto za nim stoi.
- Vivienne Zabini - powiedział lekko, odwracając się powoli w jej stronę. - Jaka... miła niespodzianka.
- Pomyślałam sobie, że... miło by było, gdybyśmy spotkali się dzisiejszej nocy w starej sali transmutacji i opowiedzieli sobie, jak nam minęły wakacje - powiedziała i dotknęła dłonią jego policzka. - Co ty na to, kapitanie?
W tamtym momencie jedynym, o czym mógł myśleć, był piękny uśmiech Iriny Bailey. Nie działały na niego zielone oczy Vivienne, jej rozpięta szata i język oblizujący usta. A zapach jej perfum, który kiedyś tak mu się podobał, zaczął go dusić. I już znał odpowiedź. Uśmiechnął się dziwnie i w końcu powiedział:
- Wybacz, Vivienne. Nie jestem zainteresowany.
I odszedł, zostawiając za sobą zszokowaną Ślizgonkę.
Tak, proszę państwa! Dałam radę i dodałam jeszcze jeden rozdział w listopadzie, jestem z siebie dumna! I mam nadzieję, że wy również jesteście ze mnie dumni.
Czyli mamy Hogwart. Myślę, że teraz pójdzie z górki, taką przynajmniej żywię nadzieję. Muszę przyspieszyć trochę akcję, bo już się nie mogę doczekać głównych wątków!
Nowy szablon (bardziej potterowski, żę tak powiem), bohaterowie i muzyka. Jak się podoba?
Nowy szablon (bardziej potterowski, żę tak powiem), bohaterowie i muzyka. Jak się podoba?
Jak zwykle - komentarze mile widziane.
xx