2014-12-31

Rozdział 15: Bal

Śnieg pokrył błonia Hogwartu na dobre. James podziwiał widok z okna w swoim dormitorium, siedząc przy wnęce i sącząc powoli gorącą herbatę, którą co chwila podgrzewał zaklęciem. Tak, to był bardzo piękny dzień. W sam raz na bal - pomyślał, poprawiając koc, którym się opatulił.

Rzeczywiście, to był piękny poranek. Ale za to zimny.

- Jasna cholera! - krzyknął Louis, wychodząc z łazienki w samym ręczniku. - Dlaczego tu jest tak zimno?! - Podbiegł do swojej szafy i z szybkością, której pozazdrościłby mu każda dziewczyna spóźniona na randkę, zaczął szperać w szafie w poszukiwaniu jakichkolwiek ubrań, które mógłby na siebie nałożyć. - Myślałem, że o tej porze już będzie nagrzane!
- Widocznie skrzaty mają za dużo do roboty przed balem - odparł James, jeszcze raz poprawiając koc.
- Przeklęte skrzaty - dobiegł ich spod kołdry zniekształcony głos Freda. - Dopóki nie będzie tu ciepło, ja stąd nie wychodzę.
- Świetnie. W takim razie zdążę ci zwinąć Cornelię sprzed nosa. - Evan, jeden z ich współlokatorów, wyskoczył entuzjastycznie z łóżka. - Będzie bardzo niepocieszona, kiedy ją olejesz w dzień balu.
- Ani mi się waż! - krzyknął Fred. W pośpiechu wstał i trzęsąc się z zimna, wskazał oskarżycielsko palcem na Evana. - Jeśli tylko się do niej zbliżysz, to pożałujesz!
- Wyluzuj - powiedział Evan, wycofując się. - To była tylko taka wiesz... motywacja, żebyś wstał z łóżka.
- Taaa, już to widzę - burknął pod nosem Fred, patrząc na niego spode łba.
- Czy tutaj może być przez chociaż jeden dzień w roku cisza? - spytał Terence, ich ostatni współlokator, wchodząc do dormitorium. - Słychać was w Pokoju Wspólnym.
- Niech Evan się nie ślini do panny Freda, to wtedy będzie spokój - rzucił przez ramię Louis, który już siedział na łóżku i zakładał buty.
- Odezwał się ten, który się nie ślini do cudzych dziewczyn! - Terence napiął mięśnie, szykując się do obrony honoru najlepszego kumpla.

James skrzywił się z niesmakiem. Jeszcze raz podgrzał zaklęciem swoją herbatę i powrócił do obserwowania widoku za oknem, odcinając się zupełnie od kłótni toczącej się w dormitorium. Wiedział, że będzie tęsknił za Hogwartem, kiedy już skończy szkołę, ale z tego jednego powodu cieszył się, że w końcu opuszcza to miejsce - siedmioletnie kłótnie między czwórką jego współlokatorów zdążyły go już porządnie zmęczyć. Nikt nie pamiętał, kiedy dokładnie się to zaczęło i przez kogo, ale już na samym początku wspólnego mieszkania między czwórką jedenastolatków wywiązał się konflikt, który stworzył w dormitorium dwa fronty - jeden składający się z Freda i Louisa, i drugi, który tworzyli Evan i Terence. A pośrodku nich stał zdezorientowany James, który osobiście nie miał nic ani do jednych, ani do drugich.

Z wyjątkiem Louisa, który był po prostu dupkiem, ale wciąż należał do rodziny.

Już dawno przestał próbować ich pogodzić. Co z tego, że jednego dnia z wielką łaską podadzą sobie na przeprosiny dłonie, skoro następnego dnia znowu będą skakać sobie do gardeł? Miał dobre chęci, ale nic z tego nie wyszło. Jeśli chcieli marnować czas i siłę na takie głupoty, to trudno, ich sprawa.

Gdy w końcu zaczęło mu w głowie dudnić od niekończących się wrzasków, Potter wstał spod okna, złapał nowy sweter od babci Molly i w pośpiechu wyszedł z dormitorium, nie zaczepiany przez nikogo. Gdy dotarł do Pokoju Wspólnego, ciągle słyszał krzyki z ich dormitorium. Tym razem kłócili się o szlaban, który cała czwórka dostała w piątej klasie za bijatykę na innym szlabanie, który również odbębniali wspólnie.

- Znowu się kłócą? - James odwrócił się i zobaczył siedzącą przy kominku Rose, która czytała jakieś wielkie tomisko. Ubrana była w babciny sweterek z zeszłego roku (granatowy z wizerunkiem ogromnej szarej sowy) i chłopak przypomniał sobie o swoim własnym swetrze, który trzymał w dłoni.
- Im bliżej końca szkoły, tym jest gorzej, przysięgam - powiedział, siadając na fotelu obok kuzynki. Założył sweter przez głowę i poprawił spadające z czubka głowy okulary.
- Jeszcze będą za sobą tęsknić - powiedziała cicho Rose, uśmiechając się na widok jego swetra. - Babcia się chyba dowiedziała o twoich wakacyjnych kłótniach z wujkiem Harrym o samochód. Wyglądasz jak pięciolatek.
- No cóż... - James spojrzał w dół na swój sweter. Ciemna zieleń kontrastowała z wściekle fioletowym autkiem. - Nie obchodzi mnie to, póki jest mi w nim ciepło.
- Nie dziwię się. Sama mam na sobie trzy pary moich najgrubszych skarpet.
- I twoje stopy wyglądają jakby je użądliła żymuszka cierpkowata!

Podeszli do nich Lily i Hugo. Jamesowi zaburczało w brzuchu na widok tostów w ich dłoniach, ale na myśl o wędrówce przez siedem zimnych, nieogrzewanych pięter do Wielkiej Sali przeszła mu ochota na śniadanie. Może potem się przejdzie do kuchni. Może.

- Wielkie dzięki, Hugo, na ciebie zawsze można liczyć. - Rose prychnęła pod nosem i usiadła po turecku, starając się jak najbardziej schować stopy pod łydkami.
- Znowu się kłócą? - powtórzyła pytanie kuzynki Lily i spojrzała na brata z uniesionymi brwiami.
- A potrafią robić coś innego? - wzruszył ramionami James.
- James, powiesz nam w końcu, z kim idziesz na bal? - zmienił temat Hugo. Potter znowu wzruszył ramionami.
- Idzie sam - wyręczyła go Lily, za co był jej dozgonnie wdzięczny.
- Reprezentant?! Sam?! - krzyknęła Rose, patrząc na niego jak na wariata. - Pogrzało cię. A co z pierwszym tańcem?
- Zatańczy go ze mną. Już to uzgodniliśmy.
- Nieprawda - powiedział nagle Hugo i wszyscy odwrócili się w jego stronę. James i Lily zmarszczyli brwi. - Znaczy tak, zatańczycie ze sobą pierwszy taniec, to prawda, ale James na pewno nie idzie na bal sam.
- Po co miałbym iść przywiązany do jednej dziewczyny, skoro cała sala będzie ich pełna? - spytał, ukrywając przerażenie pod maską dawnej nonszalancji. Kątem oka zobaczył skrzywione miny Lily i Rose. Nie lubiły Jamesa w tym wydaniu.

I James też już takiego siebie nie lubił.

- Zdarzyło mi się być wczoraj w bibliotece - kontynuował Hugo, nie zważając na stwierdzenie kuzyna - i przypadkiem wpadłem na Albusa i Scorpiusa, którzy na mój widok gwałtownie przerwali konwersację na twój temat, ale zdążyłem usłyszeć wzmiankę o pewnej tajemniczej partnerce, którą nie będziesz chciał się z nikim dzielić...

Potter zacisnął szczękę. Lily i Rose wymieniły zszokowane spojrzenia. Hugo nigdy się tak nie zachowywał!

- No daj spokój, James, chyba nic ci się nie stanie, jak nam to powiesz? Założę się, że to Vivienne Zabini! W końcu cię dorwała, co? Albo ta Puchonka Mary, która swego czasu się za tobą szlajała, albo jej przyjaciółka Alicia z Ravenclawu...!
- Nawet jeśli z kimś idę, to nie jest to twoja sprawa! - krzyknął James, gwałtownie podnosząc się z miejsca. Wspomnienie Alicii i Mary zakuło go w sercu. Obrzucił Hugona nieprzyjemnym spojrzeniem i odszedł, nie oglądając się za siebie.
- Gorzej niż ojciec - usłyszał jeszcze słowa Rose, zanim zatrzasnął za sobą drzwi do Pokoju Wspólnego.



*



- Spóźniają się.
- Nie, to my przyszliśmy za wcześnie.

Albus stał razem ze Scorpiusem pod drzwiami Wielkiej Sali, czekając na rodzeństwo. To, że Malfoy co chwilę sprawdzał godzinę na swoim złotym, super drogim zegarku niesamowicie go irytowało. Wolał nie myśleć o tym, że Scorpius tak uparcie odlicza minuty do spotkania z jego siostrą. Powstrzymał się od wywrócenia oczami, gdy przyjaciel znowu odsunął mankiet szaty wyjściowej, żeby po raz kolejny popatrzeć na zegarek i przeniósł wzrok na swoją partnerkę, która z założonymi rękami opierała się o ścianę.

- Mówiłem ci już, że świetnie wyglądasz? - zapytał.
- Wiem - odparła, wzruszając ramionami. Nawet na niego nie popatrzyła.

Albus omal nie zgrzytnął zębami. Kiedy Rose powiedziała, że w ramach długu ma iść na bal razem z jej przyjaciółką, Elisą Williams (która kilka dni wcześniej została brutalnie rzucona przez swojego długoletniego chłopaka i była załamana, bo nie miała partnera), Albus nawet się ucieszył. Nie znał jej zbyt dobrze, ale z opowiadań kuzynki i z kilku rozmów, które przeprowadził z Elisą w ciągu czterech lat uważał, że Williams była bardzo sympatyczną dziewczyną. I bardzo ładną.

Bo była ładna. Nawet teraz, kiedy znudzonym wzrokiem wpatrywała się w ruchome schody i obserwowała przechodzących uczniów, prychając od czasu do czasu, kiedy mijały ją zakochane pary. Zwykle proste włosy w kolorze ciemnego blondu miała tym razem mocno zakręcone. Długie rzęsy okalały duże, piwne oczy, a czerwona szminka w ogóle jej nie postarzała. Założyła ciemnoszarą sukienkę na ramiączkach z niezbyt głębokim dekoltem, która była mocno rozkloszowana przed kolanami. Na stopach miała ciemnogranatowe zamszowe buty na niebotycznym obcasie i Albus dziękował w duchu, że Elisa była jedną z najniższych dziewczyn w szkole - nawet w tych obcasach Albus patrzył na nią z góry (a warto wspomnieć, że Albus nie należał do najwyższych).

Tak, Albus uważał Elisę Williams za niezwykle sympatyczną dziewczynę i myślał, że spędzą ten wieczór naprawdę przyjemnie. Do czasu, kiedy Rose przyprowadziła ją pod Wielką Salę i natychmiast wyruszyła na poszukiwania swojego partnera, zostawiając ich samych. Gdy tylko Rose odeszła, Elisa porzuciła (fałszywy!) miły uśmiech i nawet jej oczy (fałszywe!) przestały emanować uprzejmością.

Wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że go nie lubi. Więc po co zgadzała się na pójście z nim? Rose na pewno ją poinformowała, z kim zamierza ją umówić, Albus był przekonany, że jej o tym powiedziała! Mogła się nie zgodzić. Mogła powiedzieć "Sorry, Rose, nie chcę iść na bal z twoim głupim kuzynem. Znajdź mi kogoś innego". Ale najwidoczniej tego nie zrobiła, bo stała tutaj, koło niego, odstawiona jak na konkurs piękności.

A może jednak jej to powiedziała. A może Rose nie mogła znaleźć nikogo innego, bo wszyscy byli już zajęci (i zbyt szlachetni, żeby zostawiać swoje partnerki na pastwę losu, nawet dla tak ładnej dziewczyny jak Elisa) i Albus był jej jedynym wyjściem. Albus poczuł się nagle jak idiota. Mógł się nie zgodzić. Mógł powiedzieć Rose, że spłaci dług w inny sposób. Mógł sam znaleźć sobie partnerkę i wszyscy byliby szczęśliwi. A wszystko wskazywało na to, że spędzi Bal Bożonarodzeniowy jeszcze gorzej od ojca, który przetańczył chociaż ten jeden, pierwszy taniec.

Ponure rozmyślania przerwało mu zniecierpliwione westchnięcie Scorpiusa ("No wreszcie, ileż można czekać...") i zauważył zbliżającą się do nich szybkim krokiem Lily, która wyglądała na bardzo poruszoną. Próbowała im coś przekazać, cały czas poruszając bezgłośnie ustami, ale gdy dalej nic nie rozumieli, machnęła ręką i powiedziała już normalnie:

- Uciekajcie.

A potem nadszedł James.

Scorpius wydał zduszony okrzyk i już się odwracał z zamiarem ucieknięcia, gdzie pieprz rośnie, Albus cofnął się o dwa kroki, łapiąc na ślepo Elisę za rękę, ale James złapał ich za karki i przyciągnął do siebie, sycząc im do ucha tak, że poczuli ciarki na na całym ciele:

- Nie. Tak. Szybko.

Wyglądał przerażająco. Pochylał się ku nim, ciągle trzymając ich za karki. Nozdrza drgały mu niebezpiecznie. Strużka potu spłynęła Albusowi po plecach, kiedy patrzył w te brązowe, wściekłe oczy, które przeskakiwały co chwilę to na niego, to na Scorpiusa. Albus czuł, jak Scorpius koło niego się trzęsie. W końcu James przymknął oczy i zwolnił odrobinę ucisk, choć dalej trzymał ich blisko siebie, żeby nie uciekli. I podczas gdy Lily próbowała odwrócić uwagę Elisy ("Cześć, El! Masz nieziemskie buty! Gdzie kupiłaś?") szepnął do nich niskim tonem:

- Nie zrujnujecie mi tego wieczoru. - Ślizgoni nie odważyli się oderwać od niego wzroku, ale Albus wiedział, że Scorpius nie rozumie Jamesa tak samo, jak on. - Zabiję was później. Tuż po tym, jak wytłumaczę wam, co znaczą słowa "cisza", "dyskrecja" i "nie rozmawiaj z nikim o Jamesie w miejscach publicznych"...

Albus przymknął drgające powieki. Wczorajszy wieczór. Biblioteka. Hugo. Usiłował sobie przypomnieć, czy w jego rozmowie ze Scorpiusem wypłynęło nazwisko Iriny Bailey, ale nic to nie dało. Nie pamiętał.

- ... Rozmawiałem z Lily - kontynuował James - i nie mam pojęcia skąd wy o niej wiecie...
- James! Albus! Lily!
- Scorpius!

James błyskawicznie się od nich odwrócił i zmarszczył brwi na widok podchodzących do nich rodziców i państwa Malfoyów. Albus usłyszał głośne westchnienie ulgi przyjaciela, który nie ukazał zdumienia, widząc swoich rodziców. Scorpius tylko uniósł głowę do góry i podziękował Salazarowi za ratunek.

- Wyglądacie cudownie! Moje maleństwa! - powiedziała głośno Ginny, obejmując po kolei każdą ze swoich latorośli, które jak najszybciej się od niej odsuwały. - Jesteście już tacy duzi, tacy duzi...! - I wyciągnęła z małej torebki ozdobną chustkę, żeby osuszyć łzy.
- Nie rób scen - wyszeptał jej do ucha Harry, z niepokojem rozglądając się wokoło.
- Co wy tu robicie? - spytał Scorpius, z krzywą miną ścierając szminkę Astorii z policzka.
- Możecie nam nie robić wstydu? - zapytał cicho Albus, zerkając na Elisę, która w pewnej odległości obserwowała całą ich gromadkę z krzywym uśmieszkiem.
- Chcieliśmy złapać was jeszcze przed balem i życzyć miłej zabawy - powiedziała Ginny, ignorując syna. - Nie zabawimy tu długo, maksymalnie do północy.
- Zostajecie? Na balu? Do północy? - spytał James, ukrywając przerażenie, które Albus poczuł za niego. No tak. Nie był to odpowiedni moment na przedstawienie rodzicom dużo starszej dziewczyny.
- Tylko do północy, James - odpowiedział Harry. - Mama chciała zostać dłużej, ale przekonałem ją, że będziecie się czuli niezręcznie. Pierwszy bal w towarzystwie rodziców? Co to za zabawa? - Harry zaśmiał się, a pozostali dorośli do niego dołączyli. James, Albus, Lily i Scorpius postanowili tego nie komentować.
- James, już pora. - Pojawił się obok nich Oscar Edwards, za którym stała nieznana Albusowi młoda kobieta. - Zaraz wchodzicie.
- James, gdzie jest twoja partnerka? - zapytała Ginny, patrząc na Elisę.
- Idę sam. A pierwszy taniec tańczę z Lily. - I nie zwracając uwagi na zszokowane miny czwórki dorosłych złapał za rękę swoją siostrę i razem oddalili się w stronę pozostałych reprezentantów.
- Albus! Chociaż ty mnie nie zawiedź! - krzyknęła Ginny do młodszego syna. Albus już miał machnąć lekceważąco ręką w kierunku Elisy, gdy poczuł, jak drobna dłoń chwyta go za ramię.
- Albus idzie ze mną - powiedziała Williams, uśmiechając się czarująco.
- Taaak... - zaczął nieco skołowany Albus. - Idę z Elisą.
- Miło nam cię poznać, Eliso. Mamy nadzieję, że będziecie świetnie się bawić - powiedział Harry, zerkając co chwila z pewnym niepokojem na Albusa.
- Och, na pewno! - Elisa zachichotała słodko, mrużąc delikatnie oczy na przechodzącą obok parę. Gryfon z jego roku, Chuck O'Hara, o ile Potter dobrze pamiętał, przewrócił tylko oczami na widok Elisy i szepnął coś do brunetki, którą trzymał za rękę. Obydwoje zaśmiali się głośno.

A Albus poczuł, że jego ramię obejmuje chłód, kiedy Elisa wzięła z niego swoją ciepłą dłoń. Równocześnie usłyszał, że z jej głosu znika wesołość i Elisa straciła swój animusz. A więc tym był. Tylko narzędziem w jej rękach, mającym wzbudzić zazdrość u byłego!

(Fałszywa!)

- Idziecie? - Albus usłyszał Malfoya, który wskazywał kciukiem za siebie, na Wielką Salę. Potter otrząsnął się ze swoich myśli i zobaczył, że jego rodzice i państwo Malfoy właśnie znikają za drzwiami. - Musimy tam wejść przed reprezentantami.
- Tak, chodźmy - powiedziała Elisa, brzmiąc, jakby miała się zaraz rozpłakać i ruszyła przodem.

Albusowi nie pozostało nic innego, jak podążyć za nią.



*



- Nie miałem jeszcze okazji ci powiedzieć, że ślicznie wyglądasz - powiedział James do Lily w trakcie tańca. - I jeśli zobaczę, jak jakiś gówniarz się do ciebie dobiera, to go zabiję.
- Nawet Malfoy? - zapytała Lily, chichocząc.
- Zwłaszcza Malfoy. Niech trzyma łapy przy sobie. - James posłał złowieszcze spojrzenie w stronę stojącego przy parkiecie Scorpiusa.
- Ciężko jest z kimś tańczyć, jeśli się go nie dotyka - powiedziała Lily z uśmiechem na ustach.
- Nie obchodzi mnie to. Ma się trzymać z daleka.

Lily zaśmiała się dźwięcznie, kręcąc z politowaniem głową. Wiedziała, że jej brat nie mówi poważnie. Mimo to połechtał nieco jej ego, sądząc, że jacyś gówniarze mogą się koło niej kręcić, w co Lily osobiście bardzo wątpiła.

Chwilę później James odprowadził ją do Scorpiusa, który - mimo maski zakrywającej połowę jego twarzy - wyglądał na nieco zdenerwowanego. Mogło to być spowodowane faktem, że James nie przestawał na niego patrzyć z mordem w oczach, ale zaraz potem jej brat sypnął jakimś dowcipem i z twarzy Scorpiusa zniknęło całe napięcie. Po kilku minutach James ich opuścił i Lily zauważyła, że chłopak szuka kogoś wzrokiem w tłumie. Irina - powiedziała do siebie w myślach. Nie pozwoliła jednak, aby na jej twarzy pojawiło się zmartwienie; z lekkim uśmiechem popatrzyła na Scorpiusa.

- Zatańczymy? - spytał w końcu, a Lily w myślach podskoczyła z radości.
- Chętnie - odpowiedziała, łapiąc jego wyciągniętą dłoń.

W drodze na parkiet Lily założyła swoją ręcznie robioną maskę. Była gotowa na swój wymarzony bal.



*




James przedzierał się przez tłum tańczących, szukając tej jednej, jedynej osoby. Odpowiadał na przywitania i uśmiechy innych, nie rozpoznając prawie żadnych twarzy, które skrywały maski. Okrążył parkiet trzy razy, dwa razy minął patrzących na niego ze zdziwieniem rodziców, przemknął obok wrzeszczącego Albusa ("Williams, do jasnej cholery! Albo ze mną zatańczysz, albo siłą cię zaciągnę na parkiet!") i tańczących Oscara i Gwen - którą zdążył już poznać, raz potrącił Vivienne Zabini, która kłóciła się z ojcem o swoją nieprawdopodobnie krótką sukienkę ("To moja sprawa, jak się ubieram, tato!"), szerokim łukiem ominął Alicię i Mary, które coś do siebie szeptały i omal nie potknął się o czyjeś nogi, które wystawały spod jednego ze stolików.

Ani śladu Iriny Bailey.

Nie wierzył w to, że po prostu nie przyszła. Nie mogła. Obiecała mu ten jeden taniec. Podniósł spuszczoną głowę i popatrzył w stronę miejsca, w którym siedzieli nauczyciele i zaproszeni goście. Nie było tam ani jej, ani osoby podobnej do niej. Ale James był pewien, że gdzieś tutaj była. Musiała być.

- Kogo tak wypatrujesz, głąbie?

James odwrócił się i zobaczył Ekaterinę, ubraną w prostą, czerwoną sukienkę. Obok niej stał chłopak w krwistoczerwonej szacie wyjściowej z maską w kształcie pyska wilka na twarzy. Ekaterina - tak jak i James i tańczący na parkiecie Guillaume Chevalier - nie miała maski.

- Nie twój interes, oślico - powiedział, uśmiechając się lekko.
- Twoja siostra wygląda jak aniołek - powiedziała, wzdychając lekko.

James popatrzył na wirującą w tańcu Lily. Jej biała sukienka była lekka i zwiewna, i wbrew wcześniejszym jej zmartwieniom, wcale nie wyglądała jak ślubna. Dzięki białym balerinkom tańczyła ładniej i pewniej niż dziewczyny, które założyły wysokie obcasy. Ręcznie robiona maska sowy śnieżnej dodawała jej uroku. Lily zaplątała swoje rude włosy w warkocz, który okalał jej twarz. Cały jej strój sprawiał, że wyglądała jak z innego świata.

- Myślisz, że zgodzi się ze mną zatańczyć?

James poczuł, jak jego brwi unoszą się w ogromnym zdziwieniu. Przeniósł wzrok z siostry na swoją turniejową rywalkę i ocenił, czy dziewczyna czasami nie żartuje. Ale Ekaterina nie żartowała.

- Twój partner nie będzie miał nic przeciwko? - spytał, próbując zyskać na czasie i kiwnął głową w stronę chłopaka.
- Michaił, braciszku, będziesz miał coś przeciwko? - zapytała, ciągle patrząc na Lily. Chłopak tylko wzruszył ramionami, nic nie odpowiadając.
- Nie wiedziałem, że jesteś... - zawiesił się, nie wiedząc, jak dokończyć zdanie.
- Nikt nigdy nie wie. Nie mam pojęcia dlaczego, skoro nigdy się z tym specjalnie nie kryłam... Oczywiście w świecie czarodziejskim, bo jeśli chodzi o Mugoli... - Ekaterina skrzywiła się. - Zresztą obydwoje jesteśmy. Rodzice nas nienawidzą.
- Dlatego przyszliście na bal razem?
- Można tak powiedzieć. Nie wiemy, jak Hogwart traktuje takich, jak my.
- Traktuje dobrze - powiedział tylko James, mając w duchu nadzieję, że to prawda, bo nigdy nie spotkał w Hogwarcie żadnego homoseksualisty.
- W każdym razie - zaczęła Ekaterina, a pokrętny uśmieszek pojawił się na jej ustach. - Mój brat ma na ciebie ochotę...
- Ekaterina! Zakroj rot!* - szepnął głośno rozgorączkowany Michaił.
- ... Ale powiedziałam mu, że jesteś jednym z najbardziej hetero w tym zamku i niestety musi się zadowolić kimś innym. Ale może twój brat, Albus...? - zawiesiła znacząco głos.
- Albus jest, co za szkoda, na tym samym poziomie heteroseksualnym, co ja - odpowiedział James.
- Właśnie widzę... - powiedziała Ekaterina. Razem z bratem wpatrywała się w coś za plecami Pottera.

James znowu się odwrócił i tym razem otworzył ze zdumienia oczy. Albus szalał na parkiecie z Elisą do jakiejś skocznej melodii, którą grał zespół. Williams, wcześniej obrażona na cały świat, teraz śmiała się głośno i okręcała, trzymając w swojej dłoni zawieszoną u góry dłoń Albusa. Na razie wszystko wskazywało na to, że Albus będzie bawił się na balu lepiej od niego, a do tego James nie mógł dopuścić.

Musiał znaleźć Irinę.

- Chodź, Michaił - powiedziała nagle Ekaterina. - Zostawmy głąba, niech szuka swojej wybranki. My poszukamy wódki.
- Pod stołami znajdziecie Ognistą Whisky - podpowiedział James, chcąc się ich jak najszybciej pozbyć.
- Może być, ważne, żebym mogła się upić - wzruszyła ramionami Ekaterina. Złapała brata pod ramię i odeszli w stronę najbardziej oddalonego stolika.

James tylko pokręcił głową i ruszył na dalsze poszukiwania Iriny. Ale nie musiał długo szukać.

- Wyglądasz jak prawdziwy reprezentant Hogwartu, James.

Potter poczuł, jak serce mu szybciej bije na dźwięk jej głosu. Odwrócił się powoli i gdy ją zobaczył, podziękował Merlinowi w duchu, że sama go znalazła, bo on nigdy by jej nie poznał. Była ubrana w sięgającą do ziemi oliwkową suknię o prostym kroju (ona nigdy nie nosiła zielonych ubrań) i z długimi rękawami (przecież nie znosiła sukienek z długimi rękawami). Czarne włosy miała wyprostowane (zawsze pozostawiała swoje naturalne loki) i tak długie, że sięgały do jej łopatek, a na twarzy miała maskę pawia z zielono-niebieskimi piórami. Na jej szyi zobaczył dobrze znany mu łańcuszek i już wiedział, jaki wisiorek ma schowany pod sukienką.

Idealna.

- A czy ja wyglądam godnie, aby móc zatańczyć ten jeden taniec z reprezentantem Hogwartu? - spytała cicho, podchodząc do niego.
- Nawet bardziej, niż godnie - odpowiedział jeszcze ciszej niż ona. - Wygląda pani pięknie, pani pro...
- Tatiano - przerwała mu i zmniejszyła dzielącą ich odległość.
- Słucham? - James popatrzył na nią, zdezorientowany. Maska zakrywała jej trzy czwarte twarzy i czuł się trochę niepewnie, nie widząc jej w całej okazałości.
- To moje drugie imię. Równie dobrze możemy go użyć. - Złapała go pod ramię i zaciągnęła w stronę Wielkiej Sali, a James starał się opanować dreszcze spowodowane jej dotykiem. - Taniec, który ci obiecałam, nie może wiecznie czekać!

The Royal Mages, zespół, który Ambrose Fawley wynajął na bal, miał już swoje lata, ale wciąż królował na czarodziejskich listach przebojów. Właśnie zaczęli grać jakąś balladę, którą James niejednokrotnie słyszał w radiu. Kiedy Irina zaprowadziła go na parkiet i położyła prawą dłoń na jego lewym ramieniu i przyciągnęła go do siebie bliżej, przypomniało mu się, że kiedy był mały, w czasie jednej z Wigilii jego rodzice tańczyli do tego utworu w salonie, a oświetlało ich tylko światło padające z płomieni w kominku i świąteczne lampki na choince. Byli tak zaabsorbowani sobą, że w ogóle nie dostrzegli przyglądających się im zza fotela Lily, Albusa i Jamesa.

I może to było nieco tandetne, ale James chyba czuł to samo, co jego ojciec lata temu w salonie z mamą. Trzymał w swoich ramionach Irinę i tańczył z nią powoli, zataczając małe kółka. Wyciszył się zupełnie na otoczenie i skupił na wtulonej w niego kobiecie. Wdychając jej zapach, jakby było to niezbędne do życia powietrze, oparł się pokusie oparcia policzka na czubku jej głowy. Przesunął odrobinę dłoń na jej plecach i przysunął ją jeszcze bliżej do siebie. Nie zaprotestowała.

James błagał w myślach Merlina i Morganę, żeby czas się zatrzymał. Albo żeby ten kawałek nigdy nie dobiegł końca. Wiedział, że obiecała mu tylko jeden taniec, ale nie chciał, żeby go zostawiała. Nie chciał, żeby od niego odeszła i po przerwie świątecznej spotkała go na lekcji, jak gdyby nigdy nic. Chciał, żeby ta ich wspólna chwila znaczyła dla niej tyle samo, co znaczyła dla niego.

Gdy nastąpiło nieuniknione i The Royal Mages zagrali ostatnią nudę swojej ballady, odsunął się od niej zrezygnowany. Zobaczył, że Irina otworzyła usta i chciała coś powiedzieć, ale przerwało jej pojawienie się Harry'ego Pottera.

Irina natychmiast zamknęła usta. Poczuł, że jej dłoń, którą ciągle trzymał, drży.

- Przepraszam, że wam przeszkadzam - powiedział nieco zawstydzony Harry, zwracając się do Iriny - ale tylko o coś zapytam syna i już mnie nie ma. Widziałeś profesor Bailey?

James zamarł. Irina ścisnęła go mocno za rękę. Powstrzymał się od zerknięcia na nią i patrząc prosto w oczy ojcu, starając się nie mrugać, powiedział:

- Nie widziałem.

Był wdzięczny, że nie zadrżał mu głos. Ale na widok rozczarowanej miny ojca ogarnęły go wyrzuty sumienia. Nienawidził go okłamywać.

- Edwards! - krzyknął Harry do przechodzącej obok pary, w której James rozpoznał po strojach Oscara i Gwen. Miał wrażenie, że Irina schowała się za jego plecami. - Widziałeś Bailey?
- A nie pojechała czasem do domu? - Oscar zmarszczył brwi. - Spotkałem ją rano i coś wspominała, że ma zamiar wrócić dzisiaj do domu, ale nie wie, czy ją Fawley puści.
- Niech to szlag - zaklął Harry.
- A co się stało? - spytał zaniepokojony Oscar. Harry zerknął na Jamesa i jego partnerkę, pokręcił lekko głową i zaciągnął go poza parkiet. Gwen westchnęła z poirytowaniem i podążyła za nimi.
- Muszę się napić - powiedziała trochę roztrzęsiona Irina, gdy była pewna, że cała trójka już jej nie usłyszy. - Ognista pod stołem? - I ruszyła w stronę stolika, który wciąż okupywała Ekaterina z bratem.

Dogonił ją w momencie, kiedy wyrwała Ekaterinie alkohol z ręki, przechyliła szklankę i wypiła całą jej zawartość.

- Niezłą sztukę złowiłeś, głąbie - powiedziała Ekaterina, patrząc z podziwem na Irinę. - Uważaj, bo jeszcze cię przepije - dodała, kiedy Irina nalała sobie drugą szklaneczkę whisky po sam brzeg i wypiła ją duszkiem.

James nie skomentował, zatapiając się w myślach. Ta Irina była zupełnie inna od tej Iriny, którą widywał prawie codziennie od początku roku szkolnego. Nie wiedział, czy zachowywała się i wyglądała inaczej, aby wszystkich zmylić, czy było to jej prawdziwe wcielenie, nie krępowane wizerunkiem nauczycielki. Rozumiał, że nie chciała się zdradzić przed jego ojcem, ale powiedziała wcześniej Oscarowi, że chce jechać do domu... Faktycznie miała zamiar, czy chciała sobie zapewnić pewnego rodzaju alibi?

- Na parkiet! - zawołała do Jamesa po trzeciej szklance Ognistej Whisky. Zbliżyła się do niego i James poczuł jej oddech, nasączony alkoholem. - Chcę z tobą przetańczyć całą noc - szepnęła. Odwróciła się na pięcie i pobiegła w podskokach na parkiet.

James uśmiechnął się szeroko, opity szczęściem, które go zalało. Teraz już wiedział, że nie tylko Albus będzie się dobrze bawił tej nocy.



*




- Bailey faktycznie musiała pojechać do domu, bo nigdzie jej nie ma. Sprawdziłem jej komnaty, gabinet, salę, nawet łazienkę dla nauczycieli. Nie ma jej - powiedział Draco do Harry'ego znad szklanki Ognistej Whisky. Obok niego stała Astoria, która z uśmiechem obserwowała tańczących Scorpiusa i Lily.

Harry kiwnął głową, nic nie odpowiadając. Pluł sobie w brodę, że nie poprosił Jamesa o przyniesienie Mapy Huncwotów, a sam nie chciał bez proszenia wchodzić do Wieży Gryffindoru i do jego dormitorium. To byłby ostatni sposób na znalezienie Iriny, ale Harry nie wierzył, że ukryła się gdzieś w zamku. Bo po co miałaby kłamać o powrocie do domu? Po co miałaby się przed wszystkimi chować?

Mieli za mało czasu. Musieli wymyślić coś innego.

Poza tym nie miał serca odrywać Jamesa od swojej nie-partnerki. Podobno miał iść sam - pomyślał wcześniej Harry, kiedy po godzinie wspólnych tańców James ani razu się od niej nie oderwał. Jego najstarszy syn wydawał się być tą dziewczyną oczarowany; Harry jeszcze nie widział takiego wzroku u swojego syna. Przeniósł wzrok na Albusa, który również świetnie się bawił w towarzystwie Elisy. Widok Albusa zasłonił mu Scorpius, który energicznie kierował Lily w tańcu. Harry uciekł od nich wzrokiem. W przeciwieństwie do Astorii, ten widok nie wywoływał uśmiechu na jego twarzy. Lubił Scorpiusa, ale na Merlina! On dotykał jego, Harry'ego, córki!

Harry zawsze się śmiał z tej nadopiekuńczości ojców względem córek. Dopóki w jego życiu nie pojawiła się Lily.

Uśmiechnął się lekko na widok Zabiniego, z którym wywijała Ginny. Właściwie tylko Ginny wywijała, bo Zabini tańczył dość drętwo. Jego żona wyciągnęła Blaise'a na parkiet chcąc go trochę rozruszać, ale nie bardzo jej to wychodziło.  Harry podejrzewał, że od śmierci żony, czyli od jakichś sześciu lat, Zabini rzadko kiedy bywał w towarzystwie kobiet, a co dopiero mówić o tańczeniu z nimi.

- Poza tym serio myślisz, że Bailey odwróciłaby jego uwagę? - zapytał po chwili Malfoy, a Harry omal nie przewrócił oczami. Już miał dość tego tematu. Jednak wiedział, że musieli to załatwić tego wieczoru. Lepszej okazji mogli nie znaleźć. - Fawley wydaje mi się kompletnie aseksualny.
- Żaden mężczyzna nie jest kompletnie aseksualny - powiedziała nagle Astoria. Draco zamarł, pełen niepokoju. - Ja to zrobię.
- Ty...? Co?! Nie pozwalam! - krzyknął Malfoy, a przechodząca obok para zaczęła się śmiać. - Nie rób sobie głupich żartów, Astoria!
- Och, zamknij się, Draco! Dam mu złapać się za tyłek, to może padnie na zawał i będzie po kłopocie! - powiedziała, a Draco prawie się zakrztusił powietrzem. Astoria wyczarowała szminkę, po czym szybko przejechała nią po ustach. Poprawiła fryzurę i widoczny biust tak, żeby był jeszcze bardziej widoczny. - Pospieszcie się. Nie wiem, ile z nim wytrzymam. - I odeszła poprosić dyrektora Fawleya do tańca. Albo i dwóch.

Ewentualnie siedmiu.

Harry i Draco natychmiast wystrzelili dyskretnie kilka zaklęć sygnalizujących. Zabini i Ginny oderwali się od siebie; Blaise poszedł w stronę Sinistry i razem skierowali się ku stołom nauczycieli i gości zaproszonych na bal, żeby ich zająć rozmową. Ginny wróciła do ich stolika i stamtąd zaczęła obserwować Fawleya, który z wielkim entuzjazmem zgodził się na taniec z Astorią; Ginny miała ich poinformować, gdyby Fawley wyszedł z Wielkiej Sali. Gdy Harry i Draco minęli tańczącego Neville'a z żoną, ten kiwnął im głową, nie spuszczając wzroku z siedzących przy swoim stole Orli Quirke i Russela Holmesa, którzy - jak powszechnie było wiadomo - lubili wchodzić Fawleyowi w tyłek.

- Jak Astoria go przetrzyma wystarczająco długo, to zabieram ją na zakupy - wydyszał Draco w trakcie szybkiej wędrówki do gabinetu dyrektora.
- A jak jej się nie uda? - zapytał Harry, zerkając na zegarek. Niecała godzina do północy.
- To dostanie na nie szlaban.



*



- Czy naprawdę musimy się zmywać z after party, żeby pogadać za starym nietoperzem?

Było już bardzo późno w nocy, kiedy Lily, Albus i Scorpius próbowali przemknąć niepostrzeżenie do pustej sali w opuszczonej części zamku na drugim piętrze. Lily trzymała zaświeconą różdżkę nad Mapą Huncwotów i sprawdzała, czy mogą bezpiecznie wejść na klatkę schodową. Szczerze wątpiła, żeby ktokolwiek o tej porze - zwłaszcza po balu - ich przyłapał, ale ostrożności nigdy za wiele.

- Tak, Albus, musimy - wycedził przez zaciśnięte zęby Scorpius, poirytowany zachowaniem przyjaciela. - Nie martw się, Elisa ci nie ucieknie. Leży pijana pod jednym ze stolików w wieży Krukonów, pamiętasz? Nie musiałeś jej aż tak spijać! Pod koniec sama się do ciebie lepiła!
- Nieprawda! - zaprzeczył Albus, a z jego ust wydobył się wysoki, nieprzyjemny dla uszu pisk. - Sama się spiła! I wcale się do mnie nie lepiła - dodał zarumieniony.
- Czy wy musicie się tak drzeć? - dobiegło całą trójkę z przodu i ujrzeli wyłaniającego się zza rogu Jamesa. Lily złożyła mapę.
- Albus nie chce się przyznać, że Elisa się do niego lepiła pod koniec balu - powiedziała. - A tobie jak poszło z Sam-Wiesz-Kim?

Cała trójka wlepiła w niego spojrzenie. James zaczął się niespokojnie wiercić i wyraźnie unikał ich wzroku. Wolał nikomu nie ujawniać szczegółów jego chwil z Iriną, ale wiedział, że w przypadku tej trójki jest to nieuniknione. Przypomniał sobie, jak już nieco wstawiona tańczyła boso na korytarzu obok swoich prywatnych komnat, gdy odprowadzał ją po balu. Wspominał każdy jej ruch, uśmiech i każde słowo, które do niego wypowiedziała. Nigdy nie widział jej tak radosnej.

- W porządku - powiedział tylko, wzruszając ramionami. - Dobrze się bawiliśmy. Koniec sprawy.

Odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę sali, którą upatrzyli sobie na miejsce przywołania ducha. Słyszał, że podążyli za nim.

- Jesteśmy pewni, że chcemy to zrobić dzisiejszej nocy? - spytał Scorpius, patrząc niepewnie na salę, w której się znajdowali. - Trochę tu przerażająco.
- Ta sala nie była używana od ponad stu lat - Albus rozglądnął się wokół z miną specjalisty. - Sprawdziłem.
- Nieważne - odparła zniecierpliwiona Lily. - Chcę mieć to z głowy.

Chłopcy odsunęli się od niej, dając jej miejsce do uprzątnięcia swoich myśli. Lily usiadła po turecku na podłodze, nie przejmując się zaległym od ponad stu lat brudem na kamiennej podłodze i nie zamykając oczu rozpoczęła to, czego uczyła się przez wiele tygodni. Czuła za plecami Scorpiusa, jej osobistą metodę koncentracji, z którym spędziła wspaniałe kilka godzin. Wiedziała, że jego obecność może pomóc, mimo tego bała się tego, co może nastąpić.

Zaczęła skupiać całą magię z zewnątrz i wewnątrz, tą z powietrza i otaczających ją przedmiotów, której nikt nie dostrzegał i tą ukrytą głęboko w niej. Obserwujący ją chłopcy wstrzymali oddech, kiedy zaczęły wokół niej wirować drobinki magii, zadziornie osiadając na jej skórze i natychmiast z niej uciekając. Wzrok Lily był zamglony i nieobecny, a umysł, obok myśli o Scorpiusie i o tym, że stoi tuż za nią, wytwarzał tylko jedną myśl...

Severus Snape.

Nie wiedziała, czy minęły minuty, czy może godziny, czy ciągle znajdowała się w swoim świecie, czy może już była jedną nogą w świecie umarłych, ale w końcu połączenie zostało przerwane. I wtedy usłyszała, jak Albus wydaje zduszony okrzyk, a James klnie pod nosem.

- Czego? - zapytał krótko szorstki, chłodny głos, w którym ukrywała się odrobina zdziwienia pomieszanego ze strachem, jakby jego właściciel nie wierzył w to, co właśnie się stało.

Lily wstała z podłogi i odwróciła się powoli. Stał tam, tuż pod brudnym oknem. Wysoki, chudy, o ziemistej cerze. Nieprzyjemny. Zatrzymał na niej dłużej wzrok, a potem przeniósł go na jej braci. Skrzywił nieprzyjemnie wargi. Już podejrzewał, z kim ma do czynienia. Oprócz tego nie wykonał żadnego ruchu. Lily zaczęła się podświadomie zastanawiać, jakby to było być jego uczniem. Jednak cieszyła się, że nigdy nie zazna tego uczucia.

Stał przed nimi, a wyglądał tak, jakby nigdy nie umarł.

Severus Snape.


*Zakroj rot (ros.) - Zamknij mordę


Wiem, że w tym rozdziale miał być (z tego, co pamiętam) już Snape, ale jest 31 grudnia, godzina 23:47 i naprawdę chciałam dodać ten rozdział jeszcze w tym roku! Co prawda powiadamiać o rozdziale zacznę dopiero jutro, ale liczy się data dodania! Także postaram się dodać na dniach następny rozdział (ale nic nie obiecuję!), dość krótki, bo będzie w nim przede wszystkim rozmowa ze Snapem, a niestety nie zdążyłabym jej napisać w te 10 minut, jakie mi zostały do północy :D Także dałam taki przedsmak, o!
Co prawda nie cierpię Sylwestra, to jest chyba jedyne święto (?), którego naprawdę nie lubię, ale z okazji Nowego Roku pragnę życzyć wszystkim moim czytelnikom wszystkiego, co najlepsze! A moim jedynym postanowieniem noworocznym będzie staranie się o częstsze pisanie rozdziałów!
Szczęśliwego Nowego Roku! 
xx
Layout by Yassmine